cytaty z książki "Sto dni bez słońca"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Czasem trzeba na samym początku powiedzieć raniące "nie", by nie rozbudzać nadziei na iluzoryczne "tak”.
Pomyśleć, że nawet podczas prozaicznego spaceru ulicami osady nie uwolniłem się od szlachetnej ciekawości badacza, która kazała mi uważnie przyglądać się ludziom i ich obyczajom! Te notatki stanowią jeden z licznych dowodów, że jestem urodzonym naukowcem, dociekliwym i nieustępliwym w dążeniu do prawdy. Dla ludzi mego gatunku nie istnieje zresztą słowo wypoczynek lub czas wolny. Pozostajemy badaczami przez całe swoje życie.
Jako dziekan wprowadziłbym nieco zapomniany i niesłusznie marginalizowany St. Brendan College na szerokie wody europejskiej i światowej myśli.
Działałem na środowisko uczonych jak katalizator, spiritus movens, którego pojawienie się rozbudza uśpione nieraz umysły. Byłem nieruchomym poruszycielem, miałem do odegrania ważną rolę.
Kobiety pod kościołem zbierały się w niewielkie grupki i chwilę rozmawiały. Z początku wymieniały nieistotne wieści, by po chwili przejść do pomstowania na swych mężów. To pomstowanie – jak mogłem się przekonać jeszcze wielokrotnie – miało w sobie coś z rytualnego teatrum, pewną nadmiarowość gestów i powtarzalność form słownych. Tę część obrzędu kończyła licytacja pomiędzy kobietami, który mąż więcej pije.
Po niej następowało procesyjne przejście do lokalnych pubów, w których kobiety stawały w progu i głośno wywoływały po imieniu swoich ślubnych. Tu z kolei następował moment zwyczajowego przekomarzania się, gorączkowe z pozoru, ale starannie wystudiowane zamawianie tzw. ostatniego piwa (last beer), po czym mężczyźni wychodzili z lokalu.
Niekiedy dochodziło do pewnych wariacji w obrzędzie, na przykład miało miejsce ponowne wtargnięcie żony do lokalu, targanie za uszy, rozlewanie piwa lub czułe pojednanie przy barze przy aplauzie całego zgromadzenia.
Obrzęd przywracania całości kończył się, kiedy społeczność kobiet i mężczyzn spotykała się przed drzwiami lokalu, po czym połączone czułym uściskiem pary udawały się do swych domostw, gdzie czekał niedzielny obiad. Finnegańczycy lubowali się w celebracji tego zwyczaju, dość powiedzieć, że nieraz cały obrzęd trwał do dwóch godzin!
Są winy, których nie można naprawić. Są przeprosiny, które wypowiedziane nie w porę, nigdy nie zostaną przyjęte. Nie możemy cofnąć naszych słów i czynów, nie możemy wymazać ich gumką myszka albo klawiszem Delete. Życie to nie plik tekstowy.
Czasem trzeba na samym początku powiedzieć raniące +nie+, by nie rozbudzać nadziei na iluzoryczne +tak+.
Zaśmiewając się nad krabami faszerowanymi morszczukiem, prześcigaliśmy się w kolejnych przywołaniach, z każdą kolejną kolejką potwierdzając swoją erudycję i duchową przynależność do zachodniej cywilizacji.
Byłem na Finneganach, gdzie zgromadziły się najwybitniejsze umysły naszej epoki. (…) Zrozumiałem z całą powagą, że tylko od nas zależy uratowanie cywilizacji Zachodu.
Odkryłem bowiem, że z tych skromnie zakrojonych, intymnych zapisków rozrasta mi się powoli pełnowymiarowa, epicka powieść mieszczańska. (...) Nie piszę tego jako autor, potrafię bowiem oddzielić własne emocje od obiektywnego osądu. Obiektywizm jest mi chlebem powszednim, przemierzyłem oceany obiektywizmu od brzegu do brzegu.