Bajka o księciu z Marymontu

Konrad Wrzesiński Konrad Wrzesiński
14.01.2024

Miał urodzić się na lumpenproletariackim Marymoncie, dorastać na krzywych uliczkach, pośród biedy i piachu, wśród pijaków i przestępców. Życie ulicy znać od maleńkości. Już jako nastolatek przemierzać kraj starym dżemsem, z częściami samochodowymi na pace. W przerwach od pracy – pisać. Bohatersko i na pohybel całemu światu. Szorstko, acz pięknie. Marek Hłasko. Cudowne dziecko marymonckich bud. Człowiek z ludu. Heroiczny szofer. Wreszcie – warszawski książę. Tyle że to bajka. Równie porywająca, co opowiadania, które pisał.

Bajka o księciu z Marymontu

Hłasko był moją pierwszą miłością. W ręce najpierw wpadł mi „Wilk”, największa bodaj sensacja wydawnicza 2015 roku, odnaleziona po latach pierwsza powieść pisarza, dotąd nieznana. To mnie przyciągnęło. Czytanie upolowanego wcześniej w antykwariacie „Pierwszego kroku w chmurach” przełożyłem o kilka tygodni i wziąłem się za tytuł wydany przez Iskry, na publikację którego trzeba było poczekać ponad 60 lat.

Zresztą, stwierdziłem, skoro debiut, to czemu nie, ma to jakiś, że tak powiem, chronologiczny sens.

Uliczka była brudna

I zaraz na skrzydełku okładki informacja: „eksplozja literackiego talentu osiemnastolatka”. Że młody i zdolny, o Hłasce wiedziałem już wcześniej. Ale żeby zaraz osiemnastolatek? 

Kupił mnie od pierwszych zdań.

Uliczka była brudna. Uliczka przycupnięta drewnianymi, zapadłymi koślawo w ziemię domkami jak wszystkie inne ulice Marymontu: piaszczyste i krzywe, krzywe – jakby je ktoś pijanymi wyznaczał krokami.

I choć w „Wilku” Hłasko przegrywa jeszcze z powieściową formą, choć opowieść nie wyrabia na zakręcie, wypada z trasy i koziołkuje, tak że pod koniec musimy odczuć niedosyt, jego talent znać od pierwszej strony. I tego talentu właśnie – i obrazu wgapionego w białe domy Żoliborza chłopaka z Marymontu – nie dane mi już było zapomnieć. I słów osiemnastoletniego Mareczka, który mówił do mnie przez szukającego lepszego życia Ryśka Lewandowskiego, nie do końca wiedzącego, czym to całe lepsze życie ma być: „Wszędzie tak samo – szaro”.

Podziałało. Zakochaliśmy się w sobie na zabój, a młodzieńczy afekt wybuchnął na dobre przy „Pierwszym kroku w chmurach”. Gdy kończyłem czytać „Pętlę”, wiedziałem już, że oto znalazłem wreszcie swojego pisarza.

Legenda o polskim Jamesie Deanie

Hłasko pisał doskonale, ale moja miłość do niego rozkwitała, umówmy się, na wyjątkowo sprzyjającym gruncie: wśród zlepków miejskich legend, powtarzanych – nie tylko przez ulicę, ale i w publikacjach – półprawd, historii powyciąganych z jego tekstów, traktowanych jako autobiograficzne, bo przecież tak dobrze pasowały do wizerunku polskiego Jamesa Deana, złotego, wyklętego chłopca, syna marymonckich uliczek, hulaki o anielskiej twarzy, genialnego szofera, swojaka, samouka, który swą pierwszą powieść napisał w trzy dni na desce do prasowania.

Mareczek, powity z ojca robotnika, a może nieroba i alkoholika, już jako szesnastolatek jeździł po Polsce. Bo jak inaczej? Matce trzeba było pomóc – matce, która, jak wiemy z opowiadania otwierającego „Pierwszy krok w chmurach”, była starą i brzydką kobietą, gasnącą dzień po dniu, zniszczoną przez przeżycia ponad jej skromne siły, która nigdy nie doczekała się swojego małego, własnego domku.

Jeździł więc, a gdy tylko wracał z trasy, pisał, mimo przeciwności, zmęczenia i braku czasu, na utytłanych smarem kartkach, co tak mocno rezonowało przecież z 20-letnim czytelnikiem, który sam popisywał już wieczorami i marzył o powtórzeniu historii cudownego nastolatka znikąd, spoza intelektualnej elity, z domu, w którym zamiast o książkach dyskutowało się raczej o tym, co drożeje i dlaczego tak szybko, z domu zbyt ciasnego, żeby pomieścił literacki talent, bo wiecznie brakowało w nim pieniędzy, a od ścian odbijały się słowa: „Pisać? Synu, pisać to trzeba umieć. O normalnej, poważnej robocie trzeba pomyśleć”.

Tymczasem już na początku lat 50. o genialnym chłopcu z Marymontu, który na swoim koncie miał ledwie kilka opowiadań, mówiła cała Warszawa. Mówiły ulice, tramwaje i bary. Bary, być może, nade wszystko, bo przecież cały ten szum oszołomił wreszcie Marka, który pił coraz więcej, rozrabiał po stołecznych knajpach, podbijał kolejne serca i kobiet, i mężczyzn, pomieszkiwał to tu, to tam, pisał na cudzych kanapach, w cudzych łóżkach, na papierze poplamionym wódką. No właśnie. Legenda nie istniałaby bez kobiet. 20-latek rozkochał w sobie pół stolicy, w tym Agnieszkę Osiecką. Była też Hanka Golde, przepiękna dziennikarka „Kuriera Polskiego”, mężatka i matka dwójki dzieci, w której dziś – obok mitycznej już niemal Esther – doszukuje się miłości jego życia. I dziesiątki innych.

Hłasko znał wszystkich i wszyscy znali Hłaskę. Pisał szybko. Żył jeszcze szybciej. Niemal zrobił karierę w Hollywood. Po drodze, odchodząc od socjalistycznego etosu i obrażając władzę, która w efekcie zaczęła mieć dość niepokornego pisarza, rozwścieczył partię. W krótkim czasie człowiek z ludu, któremu kibicowała ulica, stał się jego wrogiem.

Gdy w lutym 1958 roku leciał do Paryża, wylatywał na chwilę. Do Polski nie wrócił już nigdy. Hłasko, któremu władze zamknęły drogę powrotu do kraju, zaczął pić na umór. Wrócił do pracy fizycznej, bo spotkań autorskich było już mało, płacili kiepsko, a przecież trzeba jakoś żyć. W palącym słońcu Izraela, w niedającej spać wilgoci, która osiadała na jego ogorzałym, twardym od pracy ciele, wciąż pisał. Może już nie tak porywająco, ale pisał. Stworzył jeszcze kilka znakomitych tekstów, w tym „Sowę, córkę piekarza”. Pisał i pił.

Zmarł w Niemczech. Znaleziono go nad ranem, na stole leżała butelka wódki i stos pigułek. Miał 35 lat. Samobójstwo – bo co innego?

Tak kończy się legenda. Legenda, którą pieczołowicie kreował sam Hłasko, powtarzana, przepisywana, umocniona jeszcze przez „Pięknych dwudziestoletnich”. Legenda o prostym chłopaku z Marymontu, który rozbłysł nagle, płomieniem jasnym i oślepiającym, i równie niespodziewanie zgasł; chłopaku, który przy okazji, jakby po drodze, został królem warszawskich ulic i księciem polskiej literatury. Legenda równie piękna, co zmyślona.

Chłopak z dobrego domu

Z Hłaski przeczytałem w zasadzie wszystko. Przez „Wilka” i „Pierwszy krok w chmurach”, przez „Pięknych dwudziestoletnich”, wreszcie – czterotomowe, rozpadające się w rękach „Utwory wybrane”. Przeczytałem, to i nie wracałem, bo i po co, Hłasko był świeży w mojej pamięci, do teraz często wspominam zakończenie „Drugiego zabicia psa” – najlepszego bodaj z izraelskich tekstów, które do dziś jest jednym z moich ulubionych cytatów, choć w oryginale brzmi delikatnie inaczej:

Niedługo kupię dużo książek i będę je czytać. Wieczorami pójdę sobie do kina, a nocami będę słuchał deszczu spadającego na miasto. I tak będzie aż do wiosny. I aż do wiosny nie będę do nikogo mówił o miłości.

Do Hłaski wróciłem po latach, oczarowany biograficzną serią Wydawnictwa Czarne. Tak się pięknie złożyło, że wśród pięknie wydanych książek znalazłem pisarzy mojego życia: Gombrowicza, Hrabala i Hłaskę właśnie.

Jakie było moje zdziwienie, gdy przeczytałem, że Hłasko dorastał na Starym Mokotowie, nieopodal parku Dreszera, parę przystanków od Łazienek, słowem: wcale niedaleko od miejsca, skąd piszę te słowa. Miał opiekunkę, panią Emilię, nadopiekuńczą matkę i babkę, szefową, by tak rzec, wielkiego, choć podupadłego już rodu, który przez czterysta lat zarządzał majątkiem na terenie dzisiejszej Ukrainy. Ojciec Hłaski, Maciej, zadziorny i niepokorny prawnik – cechy te najwyraźniej odziedziczył po nim Marek – studiował w Wilnie. Matka, Maria, pochodziła z rodziny mieszczańskiej. Na Mareczka chuchano, dbano, by nie zadawał się z podejrzanymi typami. Od dziecka czytano mu książki.

Szlachcic więc. No, quasi-szlachcic, ale z całą pewnością nie dziecko ulicy zrodzone w marymonckiej budzie.

Buntownik bez powodu

W „Proletariackim księciu” Radosław Młynarczyk (nawiasem mówiąc, ten sam, któremu zawdzięczamy publikację „Wilka”) dekonstruuje legendę, kreśli obraz Hłaski od nowa, na chłodno, szuka w tekstach wątków autobiograficznych, ale i wytyka czyste zmyślenia, których autorem nierzadko był sam Marek, przemieniający własne życie w literacki mit. Jak pisze, „oddaje pisarzowi to, co jego, a resztę wkłada między piękne bajki o niedostępnym już świecie furmanów i butów na słoninie”.

I chociaż proletariackie korzenie Hłaski to najzwyklejszy wymysł, chociaż jego ojciec nie był zapijaczonym nieudacznikiem i nie zginął w wojennej zawierusze, a adwokatem, który zmarł na gruźlicę, chociaż „Sonaty marymonckiej” z całą pewnością nie napisał w trzy dni, życiorys autora „Pierwszego kroku w chmurach” to wciąż historia przypominająca filmowy scenariusz. Historia dzieciństwa spędzonego w objętej wojną Polsce, oszałamiającej sławy i smutnego końca. Pełna alkoholu, zadymionych barów – i kobiet. Z wątkiem systemowego prześladowania, uwięzienia za granicą.

Dżemsem, owszem, jeździł. Jako nastolatek rzeczywiście pracował w bazie transportowej. Nie była to jednak naturalna kontynuacja robotniczego pochodzenia, a efekt charakteru przyszłej literackiej gwiazdy. Marek był skory do konfliktów, nie dogadywał się z ojczymem, jako piętnastolatek nadal miał twarz dziecka, by stwarzać pozory dorosłości, wagarował więc i szwendał się po warszawskich ulicach, skutkiem czego relegowano go z kilku szkół. Matka i jej partner ostatecznie stracili do niego cierpliwość. Skoro nie chciał się uczyć, trzeba było pójść do pracy.

Nowe środowisko, pełne twardych, spluwających co drugie zdanie mężczyzn, którzy w przeciwieństwie do Marka nie zaczytywali się Dostojewskim, było dla niego kulturowym szokiem. Nastoletni Hłasko chciał się wpasować. Zafascynował go zresztą świat z historyjek starszych kolegów, pełen potyczek z policją i noszących nóż w kieszeni bohaterskich zakapiorów, podobnych w niejasny sposób do kowbojów, którymi fascynował się w dzieciństwie. Tak znalazł swój Dziki Zachód – warszawski Marymont, który na zawsze wpisze się w jego twórczość. 

Hłasko wymyślił się doskonale. A że literacki talent miał, jak wiemy, wielki, po Warszawie szybko rozniosła się wieść o niezwykłym szoferze, jaskrawym dowodzie na to, że głoszony przez partię Polski Sen naprawdę istnieje. Marek stał się uosobieniem możliwości awansu z ludu dzięki wytrwałości i oddaniu sztuce, symbolem, który zdobył socjalistyczne serca. W 1956 roku ledwie 22-letni pisarz wydał „Pierwszy krok w chmurach” i z miejsca stał się głosem pokolenia.

Odświeżyć Hłaskę

Zaskoczeń jest więcej. Zdarzeniami z 35-letniego życia można by obdzielić kilka osób, a dekonstrukcja legendy, której dokonuje autor „Proletariackiego księcia”, to rzecz arcyciekawa. Historii całego życia Marka Hłaski nie pomieści jednak, rzecz jasna, felietonowa forma, a i streszczanie całej książki Młynarczyka byłoby absurdem. 

Odsyłam więc do niej. Zarówno prawda o życiu jednego z najbardziej charakterystycznych polskich pisarzy XX-wieku, jak i zmyślenia, które tropi Młynarczyk, są bowiem równie pociągające. Od związku z Osiecką, przez małżeństwo z Sonją Ziemann, konflikt z partią, zakaz powrotu do kraju, podróże po Europie i Izraelu, samotność na obczyźnie, alkoholizm, kobiety, kobiety, kobiety, po Amerykę, zagadkową śmierć Krzysztofa Komedy i romantyzowane po dziś dzień domniemane samobójstwo Hłaski.

W przyszłym roku obchodzić będziemy 90. rocznicę urodzin pisarza. Warto odświeżyć więc pamięć o Marku Hłasce, która choć trwa, wyraźnie już zblakła. Spojrzeć na niego raz jeszcze, pod innym kątem, nie tylko przez funkcjonującą w popkulturze soczewkę, w której po raz kolejny znajdziemy polskiego Jamesa Deana. Odnaleźć w nim kogoś więcej niż utalentowanego casanovę, który przepił talent, czy bohaterskiego szofera. Wbrew słowom samego Hłaski, który w „Ósmym dniu tygodnia” pisał: „W tym kraju można być tylko pijakiem lub bohaterem”.

Co znajdziemy? Z pewnością jeden z największych literackich talentów drugiej połowy XX wieku. A może polskiej literatury w ogóle. Postać tyleż wyjątkową, co tragiczną. Nie projekt kultury masowej, a pisarza.

Artykuł po raz pierwszy został opublikowany w 2023 roku.


komentarze [13]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Magdalena Maria-Zofia - awatar
Magdalena Maria-Zofia 19.01.2024 12:47
Czytelniczka

Ciekawy artykuł, ale teza o samobójstwie (swego czasu często powtarzana) moim zdaniem nietrafiona. Wydaje mi się, że dobrze znam twórczość Marka Hłasko, jak również życiorys, legendy i opowieści z nim związane. Pisałam na ten temat magisterkę. Uważam, że nie miał powodu do samobójstwa. Planował nowy rozdział w życiu, następnego dnia miał lecieć do Izraela - bilet kupiony,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
domekzkart  - awatar
domekzkart 17.01.2024 18:18
Czytelniczka

Miałam kiedyś wielką fazę na Hłaskę, zwłaszcza Pierwszy krok w chmurach, to naprawdę mnie zachwyciło, aż po tym artykule mam ochotę do niego wrócić

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
DawcaMocyWNocy  - awatar
DawcaMocyWNocy 16.01.2024 16:57
Czytelnik

Na tej najbardziej znanej fotografii wygląda typowo jak James Dean. Świetny pisarz, zdecydowanie za mało znany i zdecydowanie przeze mnie polecany!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Kristo  - awatar
Kristo 15.01.2024 11:25
Bibliotekarz

Polecam książkę "Miłosne gry Marka Haski" Stanisławczyk.
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/58867/milosne-gry-marka-hlaski

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Jolanta  - awatar
Jolanta 14.01.2024 16:07
Czytelniczka

Czytałam  Hłasko. Proletariacki książę. Polecam! Po tej książce aż się chce na nowo sięgnąć po utwory Hłaski. Ten artykuł zachęcił mnie do kolejnego spotkania z twórczością tego pisarza, a 90. rocznica urodzin stanowi ku temu kolejny powód.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Hłasko. Proletariacki książę
PanLiterka  - awatar
PanLiterka 25.02.2023 11:37
Czytelnik

Twórczość Marka Hłaski znam skrótowo, wyrywkowo, ale też mnie mocno chwyciła...

Można w tekstach tego autora odnaleźć refleksję, pewną mądrość, jak również nostalgię.

W zeszłym roku skleciłem nawet niewielki materiał na ten temat. Zostawię ślad. Może kogoś zainteresuje: http://slowfoot.pl/wilk-marka-hlaski-dwudziestolecie-miedzywojenne-marymont-i-pilka/

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Yahol  - awatar
Yahol 22.02.2023 15:59
Czytelnik

Hłasko, Stachura, Wojaczek, Bursa, Tyrmand, Brycht (tak ten Brycht) - literatura buntu, wolności, autodestrukcji, nałogów i marzeń (pewnie o wolności i miłości, której im zabrakło). Parę (dziesiąt) lat temu zaczytywałem się w tej wizji niepokornego świata i ich LEGENDA (tak, z dużej litery) działała mi na wyobraźnię. Teraz to już tylko wyblakła opowieść do której...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Modzio666  - awatar
Modzio666 21.02.2023 16:11
Czytelnik

świetny tekst

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Konrad Wrzesiński - awatar
Konrad Wrzesiński 22.02.2023 12:30
Redaktor

Kłaniam się :) 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
BIETKA  - awatar
BIETKA 21.02.2023 11:20
Czytelniczka

Bardzo dobry artykuł. Hłaskę znam tylko z serialu o Agnieszce Osieckiej. Zainteresowała mnie książka Wilk, o której nic dotąd nie słyszałam, kto wie, może po nią sięgnę... 😀

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Konrad Wrzesiński - awatar
Konrad Wrzesiński 21.02.2023 12:13
Redaktor

Miło mi :)
Polecam szczególnie  „Ósmy dzień tygodnia” i -- oczywiście -- cały „Pierwszy krok w chmurach”.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Bożenka Wykurz - awatar
Bożenka Wykurz 21.02.2023 09:44
Czytelniczka

Hłasko, moja literacka miłość .... czytam, czytam i czytam. Mam wszystkie wydania. Zaglądam do nich za każdym razem, kiedy jest źle, brudno, a życie rzuca na każde strony. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post