Wojna Kree i Skrulli jest przedstawiana jako klasyk jeśli chodzi o Avengers i nie rozumiem dlaczego. Opowieść jest nudna i meandrująca, żongluje kilka wątków, z których żaden nie ma satysfakcjonującego podsumowania. Sal Buscema w tym wydaniu nie jest moim ulubionym artystą, niemal rzuciłem komiks w kąt lecz na szczęście gdzieś w połowie za część rysunków zaczyna odpowiadać Neal Adams i jego rysunki w końcu dodają dynamiki o życia do tej historii. Najgorsze jest jednak to jak ten komiks zestarzał się pod względem traktowania kobiet. Wszystkie postacie kobiecie w komiksie są bite, poniżane i obrażane od superbohaterem po kosmiczne księżniczki. Trudno się czyta coś co jest tak nudne, brzydkie i seksistowskie jak ten komiks.
Bardzo nierówny album.
O ile historia o Sauronie, po której po okładce nie spodziewałem się zbyt wiele wypada zaskakująco dobrze, to później jest coraz słabiej. Historia w Savagelandzie byłaby dobra, gdyby nie irytujący Ka-Zar. Później dostajemy bardzo dobrą historię o Sunfire, by zeszyt później otrzymać straszną słabiznę z inwazją Z'Noxi i cieniutki występ gościnny Hulka.
Solowe origin story Beasta z drugiej strony pozostawia bardzo dobre wrażenie na deser.
Do tego strasznie irytująca rywalizacja między IceManem i Havokiem o Polaris, Angel który wiecznie pada po pierwszym strzale, Beast zachowujący się jak przeintelektualizowany Hulk, Jean Grey usilnie starająca się być tłem i wisienka na torcie - Profesor X który upozorował własną śmierć, żeby mu tylko uczniowie d..y nie zawracali... Nie dziwi mnie, że ta seria nie utrzymała się na rynku, mamy nieliczne perełki w morzu bylejakości.
Niedostatki scenariuszowe częściowo wynagradzają świetne rysunki.