Saper. Prawdziwa opowieść o najbardziej ryzykownym zawodzie świata Kevin Ivison 7,0
ocenił(a) na 54 lata temu Mam problem z tą książką. Bo z jednej strony autor otwarcie i niemal na okrągło pisze o tym, jak się bał - ale gdy się wczytać w to, co wypisuje, to odnosi się wrażenie, że gość wyolbrzymia zagrożenia i w ten przewrotny sposób macha do nas napisem "ale ze mnie wielki heros".
No bo jak podejść do motywu następującego: obok konwoju wybucha mina pułapka, dwóch zabitych leży, wokół sterczy iluś żołnierzy, "strzegących zwłok" dalej tłum Irakijczyków tak blisko że nawala kamieniami po tych żołnierzach, 60 metrów dalej przy drodze druga mina (stoi skrzynka i przeraża widokiem) a z odległych o 300 metrów domów (albo dalej albo bliżej bo cholera wie ile ich tam stoi - ten jeden jest opisany liczbowo) strzelają do Brytyjczyków ... hm, napisano że snajperzy, ale... Ale potem nasz heros te 60 do miny nr 2 idzie PO SZOSIE o 6 pasach ruchu - około 20-30 minut. No i ci "snajperzy" strzelają. Cały czas. Pół godziny. Bardziej do tego towarzstwa pochowanego za wozami bojowymi kawałek od niego. Ale jednak.
No i się to wszystko nie trzyma kupy. Ani słowa o tym - dlaczego tak cholernie niecelnie? Ślepi snajperzy? Dlaczego armia brytyjska, mając obok Warriory z kamerami termalnymi i innymi bajerami tak daje do siebie strzelać? Dlaczego przy takim ogniu, idącym w godziny (a, bo wcześniej pan saper zjechał i pół godziny tak myślał o tym, jak to niebezpieczne wszystko) kule nie trafiają tego tłumu tubylców, co stoją dookoła i walą kamieniami? I dlaczego autor pisze, że musiał minę usunąć... bo w tamtą stronę drogą nie pojadą, gdyż mina, a z powrotem, czyli tak jak przyjechali, to nie mogą wracać, no bo tłum by musiał się rozstąpić.
I tak dalej, absurd za absurdem. Czytam, próbuję ogarnąć sytuację i ni cholery nie mogę. Bo nawet jeśli opis samego wydarzenia jest prawdziwy, to jego objaśnianie kompletnie z sufitu. Wymiękłem totalne, gdy oto w końcu heros miał odpalić ładunek likwidujący zapalnik (ale nie samą bombę) i się zaczyna martwić. O... uwaga, uwaga... przelatujące samoloty!!! Ano tak, on się boi, że jak jednak wybuchnie sama bomba, nie tylko gadżet do likwidacji zapalnika, to strącą jakiś samolot. Przy czym, przypomnę, o te 300 m są domy mieszkalne a tłum Irakijczyków nawala tymi kamieniami.
Kurczę, ludzie, mam szacunek dla gościa, że pojechał do tego Iraku i tam się zajmował czymś, co może czasem wybuchnąć.Ale ta książka to jednak zbrodnia na logicznym mysleniu. Obraża nas chyba autor, wciskając porcje kitu. Po co? By zamaskować jedno - że przy tym całym strachu, jaki opisuje, ryzyko było chyba znacznie mniejsze niż to z opisu wynika i on po prostu WYOLBRZYMIA.
No bo na koniec banalne pytanie - po jaką cholerę ten marsz na bombę pod obstrzałem i tysiącem powtórzeń, jak cholerstwo może nagle pierdyknąć - skoro Anglicy OD POCZĄTKU są przy zwłokach kolegów i mogli je po prostu podnieść, zabrać i odjechać w siną dal. A to motywem "wyniosę ciało kolegi" autor tłumaczy tę "grę w rosyjską ruletkę z tylko jedna pustą komorą". Tak dokładnie ocenił ryzyko akcji. 5/6 na to, że zginie.
Więc jeśli ktoś szuka prawdy o robocie i motywach saperów w Iraku pracujących, to sorry - w tej książce nie znajdzie. Bo od niej jakimiś przemilczeniami zalatuje i oszukiwaniem czytelnika.