Dużo się dzieje i dużo sobie obiecywałem, po końcówce 6 tomu. Ale jednak niedosyt został. Jakoś to za szybko i za krótko. Choć rozkładowki imponujące. Trochę bijatyki nużące.
Później sytuacja się uspokaja i robi nawet nudna, ale końcówka trochę poprawia.
Najważniejsze, że całość jest spójna, a bohaterowie nie są debilami. Nie chcą się tylko bić, ale myślą, wyciągają wnioski, czasem kontrowersyjne. To jest w tym najfajniejsze i sprawia, że historia i świąt są tak wyjątkowe. Podoba mi się.
Dawno już nie czytałem komiksu superbohaterskiego, właśnie nadrobiłem. Invincible podchodzi do tematu i na poważnie i pastiszowo jednocześnie. Z jednej strony mamy oklepane do bólu origin story i pierwsze bardzo standardowe przygody naszego supka, z drugiej co chwila wchodzą wstawki, by traktować to wszystko lekko i z przymrużeniem oka (Strażnicy Planety będący wykręconą kopią Ligi Sprawiedliwości to jeden z przykładów),z trzeciej... no właśnie ta trzecia strona jest najbardziej interesująca. To naprawdę niebywała odwaga: przez pierwsze sześć zeszytów prowadzić historię tak banalnie, by w siódmym nieco znudzonego już i przysypiającego widza uderzyć obuchem. Nie będę tu pisał nic o tym POTĘŻNYM twiście fabularnym, ale przyznam, że był dla mnie niczym rażenie gromu. I w tym momencie robi się interesująco, bo przestajesz wierzyć w bardzo wiele rzeczy z fabuły, kolejne kadry traktując ze wzrastającą podejrzliwością. Oby ten potencjał nie został zmarnowany w następnych częściach (druga już czeka na półce).