Rysuje, maluje, projektuje, lepi anioły i zegary. Pisze bajki dla swojej małej Wiktorii, której nieograniczona wyobraźnia jest dla niej natchnieniem i inspiracją. Po wielu latach życia w wielkomiejskim gwarze znalazła swoje miejsce na podkrakowskiej wiosce, gdzie diabeł mówi dobranoc, na dzień dobry kot zagląda przez okno, a czas płynie wolniej i bardziej kolorowo.
Dorastanie, rozwód rodziców, rodzinna patchworkowa, śmierć brata, narkotyki, anoreksja, alkoholizm, pierwsza miłość...
Bardzo skondensowana treść, nawet dla czterdziestolatka, który bardziej identyfikował się z Rodzicami niż z bohaterką.
Dobrze, że poruszono tematy, szkoda, że forma tak bardzo osadzona jest w latach dwutysięcznych - Małysz, Cugowscy, Ich Troje - niestety trącą myszką. A szkoda bo problemy poruszane w książce są wciąż aktualne.
Jeśli zamierzasz sięgnąć po tę książkę, miej na uwadze, że to dość smutna historia. Przeplatana pozytywami i wartościowymi spostrzeżeniami, ale jednak smutna. Żałuję, że nie była dłuższa. Przedstawione wątki spokojnie mogłyby trwać nieco dłużej. Rozumiem jednak, że jeden z nich niejako wymuszał tempo pozostałych. Muszę też przyznać, że przedostatni fragment był świetnie napisany. Bardzo obrazowo i emocjonalnie.
Bohaterka jest młoda, ale jej przemyślenia i wnioski są bardzo dorosłe. To jednocześnie plus i minus. Czytelnik zapomina, że ma ona 14 lat. Mimo wszystko Alicja podobała mi się jako człowiek, nie robiła rzeczy za które byłoby mi wstyd, ani nie była irytująca. Podobał mi się motyw "listów do samej siebie". Sama piszę do siebie w podobniej formie i przyznam, że jest to dobry sposób na zdystansowanie do wydarzeń.
Na plus na pewno można zaliczyć relacje między bohaterami. Były realistyczne, nie jak odciśnięte od klasycznych foremek, ale jak wyjęte prosto z życia. Podobało mi się też, że bohaterowie podejmują słuszne decyzje, zamiast trwać w głupocie czy popełniać błąd na błędzie. To już jest mniej realistyczne ;) wszyscy wiemy jak bywa w życiu.