Najnowsze artykuły
- ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
- ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
- Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński25
- ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Dominika Oramus
Źródło: http://www.angli.uw.edu.pl/images/zdjecia/oramus.jpg
5
6,1/10
Profesor UW dr hab. Dominika Oramus z Instytutu Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego specjalizuje się we współczesnej prozie brytyjskiej. Prowadzi zajęcia poświęcone twórczości Jamesa Joyce’a, Johna Fowlesa, Angeli Carter, J.G. Ballarda, Kurta Vonneguta, Philipa K. Dicka, poetyce postmodernizmu (metafikcja, motywy kultury popularnej we współczesnej prozie) oraz science fiction (utopie i dystopie dwudziestowieczne, Nowa Fala w Wielkiej Brytanii i Ameryce, cyberpunk, science fiction a literatura grozy). Jest autorką sześciu książek i kilkudziesięciu artykułów o tych zagadnieniach.http://www.oramus.edu.pl/
6,1/10średnia ocena książek autora
50 przeczytało książki autora
122 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Stany splątane. Fizyka a literatura współczesna
Dominika Oramus
6,2 z 5 ocen
36 czytelników 1 opinia
2020
Darwinowskie paradygmaty. Mit teorii ewolucji w kulturze współczesnej
Dominika Oramus
6,0 z 9 ocen
56 czytelników 2 opinie
2015
Imiona Boga : motywy metafizyczne w fantastyce drugiej połowy XX wieku
Dominika Oramus
7,5 z 8 ocen
29 czytelników 2 opinie
2011
O pomieszaniu gatunków. Science Fiction a postmodernizm
Dominika Oramus
6,8 z 10 ocen
46 czytelników 1 opinia
2010
Najnowsze opinie o książkach autora
Darwinowskie paradygmaty. Mit teorii ewolucji w kulturze współczesnej Dominika Oramus
6,0
Kiedy w księgarni zobaczyłem okładkę, niemal instynktownie wyciągnąłem ręce po książkę. Ale… zaraz, zaraz… Tytuł mnie cokolwiek zmroził. Zajrzałem na tył do blurba. Hm… ciekawe. Humanistka, i do tego literaturoznawca, bierze się za Darwina i ewolucję? Książkę odłożyłem. Po blisko roku dopadłem tom w bibliotece, czas się zmierzyć z tematem.
Od samego początku byłem negatywnie nastawiony do pracy pani Oramus. Wydawało by się, że kto, jak kto, ale literaturoznawca zna znaczenie poszczególnych słów, tymczasem już okładka sugeruje totalną bzdurę. Proponuję każdemu wziąć słownik języka polskiego, dowolny słownik. I przeczytać definicję słowa „mit”. W każdym słowniku, ale i u – jak podejrzewam – większości ludzi, słowo mit kojarzy się z czymś w rodzaju baśni, czymś nieprawdziwym, fantazyjnym. Po prostu z fikcją. Mało mnie obchodzi, że humaniści używają (nadużywają!) słowa mit dość szeroko i do tego dość dowolnie. Jeśli ktoś pisze w podtytule „mit teorii ewolucji” sugeruje właściwie jednoznacznie, że owa teoria jest mitem, czyli fikcją. Brawo, pani profesor! Karkołomna teza. Pójdźmy jednak dalej.
Wydawało by się, że na początku dostaniemy jakąś konkretną tezę, którą autorka zechce udowodnić w dalszej części swojej pracy. Szczerze powiedziawszy owej tezy nie zauważyłem aż do końca, gdzie w konkluzjach coś tam się sugeruje, ale też nie do końca jasno.
Muszę podeprzeć się –niestety – przydługim cytatem ze wstępu. Po pewnym cytacie umieszczonym w roli motta autorka twierdzi, że:
„Ta myśl autorstwa Michaela Shermera […]pokazuje w efektownym skrócie szereg założeń niekwestionowanych przez współczesną cywilizację zachodnią [chodzi o znaczenie teorii ewolucji dla racjonalnej nauki a tej drugiej dla współczesności - przypis mój]. Są one w mniejszym lub większym stopniu związane z postacią Darwina, a dotyczą nauki, przyrody, początków rasy ludzkiej, historii ludzkości, historii naturalnej i wielu innych kwestii, które w sumie składają się na wizję Wszechświata dominującą w kulturze współczesnej. Jest to swoisty dwudziestopierszowieczny odpowiednik dawnego obrazu Ziemi podtrzymywanej przez słonie stojące na olbrzymim żółwiu lub innych podobnych wyobrażeń z na wpół zapomnianych mitologii.”
Stwierdzenie iście karkołomne. Oto w jednym szeregu autorka zestawia fantastyczne mity nie podparte żadnymi dowodami, obserwacjami, doświadczeniami w jednym rzędzie z solidnie udokumentowaną teorią naukową. Dla autorki jest to niemal to samo. Stronę dalej pada zdanie, które od biedy można uznać za tezę książki: „ Nazwisko-hasło „Darwin” jest więc spoiwem łączącym fakt i fikcję przez fakty inspirowaną, nauki ścisłe i humanistyczne do nich podejście. Niniejsza książka, stawiając sobie za zadanie analizę fenomenu Darwina w kulturze współczesnej, broni tezy [a ktoś ją w ogóle atakuje? – przypis mój], że w popularnym ujęciu to właśnie jego teoria jest dla nas kwintesencją nauki, a nawet uniwersalnym kluczem do przyrody, naszą teorią wszystkiego.” Podejrzewam, że fizycy, zwłaszcza fizycy-teoretycy, zajmujący się kwantami mogli by tu cokolwiek poczuć się dyskryminowani ;-) Choć w ogólnikach teoria ewolucji i darwinizm są zdecydowanie łatwiej przyswajalne dla szarego człowieka, to – tu stwierdzam z żalem ;-) – teorię wszystkiego kiedyś w bliżej nieokreślonej przyszłości opracują fizycy.
Wróćmy jednak do treści, a zwłaszcza struktury książki. Pierwsze sto stron z okładem to przedstawienie historii życia Darwina z oczywistym naciskiem na jego podróż na okręcie „Beagle” oraz procesem formułowania i publikacji jego najważniejszego dzieła. Jasnym jest, że pisząc o teorii ewolucji i Darwinie nie sposób o tym nie pisać, ale chyba autorka zagubiła nieco proporcje. Mamy więc na początek omówienie różnych biografii Darwina począwszy od autobiografii poprzez solidne opracowania, jak „Darwin. Życie uczonego” White’a i Gribbina po literaturę beletrystyczną, gdzie postać Darwina pojawia się w drugim planie czy powieści, gdzie można znaleźć jedynie echa wydarzeń związanych z Darwinem. Przyznaję, że nie brakuje tu ciekawych informacji, czyta się tekst przyjemnie. Autorka nie epatuje humanistyczną nowomową. To wielki plus. Tyle że odnoszę wrażenie, że autorka wyważa otwarte drzwi. Nie trzeba odbyć literaturoznawczych studiów, posiadać profesorskie tytuły, żeby wiedzieć i dostrzegać, że literatura w mniejszym lub większym stopniu była, jest i będzie odbiciem tego, czym żyje dana epoka, jej nadziei i lęków. A wiele wątków jest ponadczasowych i wykraczających poza swoją epokę. Przecież tego uczy się już w liceum. Przynajmniej w czasach, kiedy ja je kończyłem tego się uczyło. Fascynacja wielkimi postaciami (nie tylko uczonych) zawsze popychała różnych autorów do tworzenia literatury biograficznej, ale również całkowicie fikcyjnej, gdzie fragmenty działalności owych postaci inspirowały do snucia opowieści. Siłą rzeczy życie i twórczość owych postaci w literaturze ulegały uproszczeniom, nierzadko infantylizacji , jak i zafałszowaniu. Ulegały mitologizacji. Jak najbardziej. Ale fakt, że coś ulega mitologizacji czy też coś spełnia rolę taka samą, jak spełniały kiedyś mity, nie oznacza, że to coś mitem jest. Stąd moje oburzenie na podtytuł książki.
Dalsza część książki ma podobną strukturę. O ile jednak w pierwszej części mamy ewidentnie to, co mamy na myśli mówiąc „literatura” to w drugiej części podejście autorki jest dla mnie cokolwiek kontrowersyjne. Pani profesor porzuca samego Darwina, skupia się na teorii ewolucji i jej rozwinięciu czyli na neodarwinizmie i teorii syntetycznej. Nie czyni krótkiego wprowadzenia w najważniejsze tezy darwinizmu i syntetycznej teorii ewolucji, lecz zaczyna od omówienia książek… popularnonaukowych! Hm… Kiedy słyszę termin „literatura” raczej nie przychodzą mi do głowy tego typu książki. Bo jeśli tak, to równie dobrze można by za literaturę uznać podręczniki akademickie. Autorka wcale daleka od tego nie jest. O ile popularyzacja nauki wymaga literackiego stylu, dzięki czemu tacy autorzy jak Dawkins, Diamond czy Ridley są poczytni a treść ich książek jest przyswajalna dla laików, to umieszczenie „Socjobiologii” Wilsona w jednym worku z dziełami literackimi to chyba już przesada. Ale niech będzie i tak. Omówienie wielu książek popularnonaukowych to niewątpliwie wielki plus „Darwinowskich paradygmatów”. Nie dla mnie, bo akurat większość książek, które autorka omawia jest mi już od dawna znana albo czekają na lekturę na półce, ale jeśli choć trochę wiedzy (a tu jest jej całkiem sporo) o ewolucjonizmie i funkcjonowaniu przyrody ktoś przemyca czytelnikom-humanistom, to godne jest najwyższej pochwały :D Tylko co to ma wspólnego z mitem teorii ewolucji?
W kolejnych rozdziałach po omówieniu (czy ekspresowym streszczeniu) książek popularnonaukowych autorka przechodzi do literatury pięknej, gdzie wątki naukowe związane z ewolucjonizmem są obecne i odgrywają mniejszą lub większą rolę. Oczywiście obok książek dość poważnych, gdzie autorzy zastanawiają się głęboko dokąd zmierza ewolucja człowieka (ewolucja nigdzie nie zmierza, ale co tam ;-) ) , czym nam może grozić nasza ingerencja w przyrodę i nasze lub innych organizmów geny, dostaniemy też przykłady skrajnie absurdalnej SF, gdzie element „S” jest już tylko dalekim echem. I znowu autorka – tak mi się wydaje – pisze o oczywistościach. Kiedy w XVIII czy XIX wieku powieści zaczęły być bardzo popularną formą rozrywki a książka zaczynała coraz bardziej trafiać pod przysłowiowe strzechy, autorzy szybko podchwytywali tematy, których dostarczała nauka. Przecież stąd taka poczytność choćby Verne’a. Fascynacja rozwojem techniki, możliwościami (ale i zagrożeniami),jakie niesie nauka, miała odbicie na kartach literatury. Stąd z jednej strony „W 80 dni dookoła świata” ale z drugiej „Frankenstein”. Wiek XX to dalsza fascynacja nauką, ale i przestrogi przed szalejącymi totalitaryzmami. Nie brakuje powieści pokazujących udział nauki i naukowców w podtrzymywaniu owych totalitaryzmów, choćby „My” Zamiatina. Początkowo nieśmiałe, a później spektakularne, sukcesy w eksploracji przestrzeni kosmicznej to jednocześnie wręcz eksplozja literatury SF. Przykładów można by mnożyć setki. Cóż jest więc odkrywczego w tym, że w literaturze mniej lub bardziej popularnej pojawiają się wątki darwinowskie czy ewolucyjne? Cóż jest odkrywczego w tym, że po odkryciu fizycznej natury genów i błyskawicznym rozwoju genetyki pojawiły się również powieści ową genetyką inspirowane? Jak dla mnie odkrywczego w tym nie ma absolutnie absolutnie nic.
W zakończeniu, w konkluzjach, autorka wspiera się tezami „Konsiliencji” Wilsona mówiącymi o jedności wiedzy. Autorka sugeruje, że swoją pracą pokazała, jak przenikanie darwinowskich paradygmatów do literatury (zwłaszcza pięknej) to taka konsiliencja nauk ścisłych i humanistycznych. Sugeruje pewną ciągłość i spójność. Używa wręcz pojęcia faktofikcja. Przedstawia swoiste literackie kontinuum. Bo przecież w książkach biograficznych o życiu Darwina nie brakuje elementów fikcyjnych, jak w literaturze skrajnie fantastycznej, fikcyjnej nie brakuje elementów prawdziwych, naukowych. O ile w kontekście biografii Darwina i literatury inspirowanej jego życiem mogę przyjąć tę tezę za sensowną, o tyle pokazywanie w jednym ciągu literatury popularnonaukowej, mającej na celu popularyzację wiedzy, na jednym krańcu kontinuum a skrajnie fantastycznej powieści SF na drugim to teza dziwaczna. Całość owej literatury dla autorki jest faktofikcją. W „Socjobiologii” mamy jakby 99,99% faktów i odrobinę fikcji, u autorów SF proporcje mamy odwrotne. To oczywiście moja konstatacja, ale taki nasuwa się wniosek z tego, co pisze na końcu książki autorka. Jeśli to ma być dowód na zbliżanie się humanistyki i nauk ścisłych to ja osobiście dziękuję za taką syntezę :D
Cóż można jeszcze powiedzieć? Kiedy zastanowić się, jaki jest procent własnych myśli i spostrzeżeń pani profesor w jej dziele, odnoszę wrażenie, że jej własnych przemyśleń jest niewiele. A szkoda. Książka jest przede wszystkim mniej lub bardziej obfitym streszczeniem i omówieniem cudzej twórczości. W przypadku literatury mniej lub bardziej popularnonaukowej autorka skupia się niemal wyłącznie na książkach, które zostały wydane w Polsce. W przypadku literatury pięknej proporcje są inne. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Nie brakuje wpadek prawdopodobnie zawinionych przez korektę. Możemy dowiedzieć się, że pan Bryson, ten od „Krótkiej historii prawie wszystkiego” pisał… powieści. Nic z tego, co Brysona wydano w Polsce powieścią nie jest. Zaskakuje również brak w omówieniach niektórych pozycji. W ciągłość tzw. faktofikcji pięknie wpisała by się dylogia Ryszkiewicza „Mieszkańcy światów alternatywnych” i „Przepis na człowieka/Jak zostać człowiekiem”. Tyle, że obie książki zdecydowanie nie są fikcją. Fakt, że jakiś autor na podstawie wiedzy naukowej pozwala sobie na snucie prawdopodobnych wersji alternatywnych w historii naturalnej to jeszcze nie jest fikcja. Ryszkiewicz to czystej wody darwinizm :) Stąd moja niezgoda na to, kiedy autorka krytykuje „Zagadkę neandertalczyka” Jamesa Shreeve. To książka jak najbardziej popularnonaukowa, w której autor ma prawo snuć swoje hipotezy. Fakt, że niektóre z nich wraz z rozwojem wiedzy okazały się błędne nie ma tu znaczenia. Stosowanie w tym kontekście słowa „fikcja” jest wg mnie nadużyciem.
Kończąc te niezbyt składne uwagi pozwolę sobie zacytować tytuł innej, doskonałej książki wspomnianej również w „Darwinowskich paradygmatach”: „Ewolucja jest faktem”! Sugerowanie, że teoria ewolucji jest mitem to skrajna nieodpowiedzialność . Być może zamysł pani Oramus był zupełnie inny, niż to odczytałem, widać więc, że do konsiliencji dość ścisłej biologii i mocno humanistycznego literaturoznawstwa szybko nie dojdzie ;-)
EDIT: Jeśli już ktoś zakupił książkę, niech się nie zniechęca. Zwłaszcza, jeśli o Darwinie i ewolucjonizmie nie wie się absolutnie nic. "Darwinowskie paradygmaty" mogą wyczulić na wątki darwinowskie w literaturze pięknej a omówienie licznych książek popularnonaukowych może zachęcić do sięgnięcia po nie i poszerzenia swojej wiedzy. Ale jeśli ktoś już czytywał Dawkinsa, Wilsona, Diamonda i paru innych autorów, fajerwerków w "Darwinowskich paradygmatach" nie znajdzie.
Stany splątane. Fizyka a literatura współczesna Dominika Oramus
6,2
Odczuwam ogromny czytelniczy niedosyt wzmocniony wieloma krytycznymi uwagami skierowanymi do autorki za formę i treść oraz przegadaną w dużej części analizę umieszczonych przykładowych tekstów. Dla mnie lektura opiniowanej pracy, to niestety w połowie zmarnowany czas; a liczyłem na coś wyjątkowego, bo temat 'wybuchowy' i niemal nieistniejący w polskim piśmiennictwie. Ponieważ materia książki nawiązuje jakoś do odwiecznej debaty 'humaniści vs. ścisłowcy', który mnie interesuje od dawna, to trochę się rozpiszę, stąd opinię podzieliłem na dwie części. W drugiej, bardziej detalicznie, opisuję pełniej własne wrażenia i rozwijam tezy ogólne hasłowo wyliczone wcześniej.
Literaturoznawca Dominika Oramus w książce "Stany splątane. Fizyka a literatura współczesna" postanowiła prześledzić beletrystykę, ale taką która importuje fizykę w świat fikcji literackiej. Z założenia metoda analizy miała być językowa, czyli śledząca przedmiot zainteresowania typowym aparatem badawczym językoznawcy, a nie oceniająca zgodność wykreowanego świata z fizyką (co nie dziwi, skoro autorka ma habilitację z anglistyki). Jednak po przeczytaniu tej monografii nie wiem, o czym autorka chciała mnie przekonać, nie dowiedziałem się zbyt dużo o motywacjach pisarzy do umieszczania fizyki na kartach książek, a śledząc przebieg argumentacji momentami nie wiedziałem, kiedy opisuje fakty historyczne, a kiedy jeszcze referuje świat konkretnego tekstu.
Książka wyraźnie dzieli się na trzy części. Całość rozpoczyna dość ciekawy wstęp z dyskusją nad dynamiką wpływu nauk ścisłych na kulturę współczesną. Druga to, najdłuższa i w większości niedobra, cześć analityczna, gdzie Oramus referuje kilkanaście tekstów literackich. Całość kończy bardzo niejednoznaczny i kontrowersyjny opis problemów najnowszych relacji humanistyki z naukami typu 'science'. Padają tu różne słowa, z którymi się często nie zgadzam. Pani profesor rozwija pewne tezy wokół kilku zjawisk i stanowisk myślicieli, którzy wzięli udział w komentowaniu tego międzydyscyplinarnego napięcia. Pojawiają się Snow, Sokal, Brockman i Heller (*). To im autorka poświęca sporo miejsca (i słusznie),choć robi to zdumiewająco zdawkowo i bez ciekawych wniosków.
Mam poważny zarzut, co do przedmiotu analiz. Oramus nie tłumaczy się z takiego a nie innego wyboru lektur, jako przykładów na poparcie tez. Nie wiemy, w jakim stopniu przytoczone wątki, toposy literackie są reprezentatywne dla kolejnych dekad XX wieku. Poza tym analizy dotyczą niemal wyłącznie literackiego świata Wielkiej Brytanii i USA. Trudno ogólny tytuł książki sprowadzić i uzasadnić tak niepełnym obszarem beletrystycznego świata. Niezbyt dobrze wygląda najwnikliwiej omówiona twórczość dwóch autorów. J. G. Ballard i A. Carter zostali niewspółmiernie i bez wyraźnego powodu przywołani (str. 180-211). Ich twórczość stanowi być może ważny wkład w dyskusję nad współczesnym stechnicyzowanym i 'rozedrganym' światem, ale słabo koreluje się z tytułowym tematem akurat tej książki. Moje przypuszczenia o przyczynach tak szerokiego zaprezentowania własnie tych autorów są dość jednoznaczne. Autorka habilitowała się z Ballarda, a Carter czerpała z jego twórczości. Oramus wie sporo o tych pisarzach, ale nie mogą oni stanowić centralnego odniesienia w książce o związkach fizyki z literaturą, bo po prostu niewiele do niego wnoszą (przynajmniej Oramus tego nie pokazała, bo sam powieści wspomnianej dwójki autorów nie znam).
Jedyny duży plus z lektury, to ciekawa teza Oramus o etapach implementowania wyników badań fizyki w literaturę. Na początku z reguły jest próba wiernego oddania pewnego nowego zjawiska z świata fizyków, następnie rozbudowywanie tematyki o kontekst społeczny w popularnej konwencji, by ostatecznie z 'kawałka fizyki' zrobić pewien temat daleki od rzeczywistości - pełen refleksji moralnych i światopoglądowych, czyli społecznie osadzony w kulturze (str. 7, 152). Autorka obserwuje ten proces podając przekonujące przykłady kilku popularnych fizycznych osiągnięć. Szczególnie dobrze te przemiany wybrzmiały w związku z odkryciami ery atomowej z pierwszych czterech dekad XX wieku. Widać literatura jest tu bogata, bo temat nośny i wprost dotyczący wielu pisarzy, którzy żyli w zimnowojennym świecie. Trzeba odnotować również interesujące opisy wnikliwości Herberta Wellsa (str. 121-123),analizy przykładów deformacji biografii naukowców (str. 110) czy dość stonowany i rzeczowy opis wkładu Milevy Marić w teorie Einsteina (str. 85).
Niestety "Stany splatanie ..." nie spełniły moich oczekiwań. Praca jest w połowie nużąca, ze zbyt często nieuzasadnionym wyborem przykładów literackich. Najciekawsze części, czyli napięcia typu 'szkiełko i oko kontra czucie i wiara', zostały zaledwie wspomniane bez ciekawej analizy.
Polecam, ale wyłącznie tym, którzy jednoznacznie zainteresowani są obrazem fizyki w literaturze, bo innych tekstów po polsku chyba nie ma. W tym temacie wciąż trzeba sięgać po obcojęzyczne opracowania.
ŚREDNIO - 5/10
==============
KRYTYCZNA ANALIZA
Dominika Oramus wykonała zapewne sporo pracy zbierając materiały do książki. Jednak jej oczywiste (to nie zarzut) braki w technikaliach i subtelnościach fizyki dały o sobie znać wielokrotnie. Jej praca byłaby zdecydowanie ciekawsza i 'bardziej krwista', gdyby pokusiła się o współautorstwo fizyka (lub co najmniej o rozbudowane konsultacje). Nie zamierzam się pastwić na błędach faktograficznych, ale jest ich trochę (na przykład na stronach 77-79 znalazłem dwie wpadki w związku z Newtonem). Poważniejsze są liczne niedopowiedzenia czy uproszczenia, gdy dotyka świata czystej fizyki. Szkoda, że jednozdaniową opinię o dualizmie falowo-korpuskularnym mechaniki kwantowej oparła na stwierdzeniu filologa dr Macieja Dajnowskiego (str. 279). Do teraz nie wiem czemu wspomina o różnicy podejścia do kwantów w pracach Heisenberga i Schrödingera i co pan doktor miał na tu myśli (może pomylił dualizm z reprezentacjami równania falowego, które przekształca się wzajemnie poprzez transformacje unitarne?).
Z całej lektury wyciągam wniosek, że autorka w sposób nieprzemyślany dobrała przykłady. Fizyka zmienia świat, ale to nie znaczy, że od razu i ludzi. Bardzo rzadko jej rewolucyjne koncepcje rzeczywistości są wprost wchłaniane społecznie. Dopiero technika (która nie jest fizyką) poprzez swą codzienną powszechność z reguły 'trafia pod strzechy', niezależnie od aktualnego zrozumienia nauk ścisłych, które jednak za nią stoją. Nie warto więc mylić obu tych zjawisk i mieszać przykładów literackich. Za to warto było tę różnicę jakoś skomentować. Oczekiwałem, że Oramus skupi się na wydobyciu tych tekstów, które w sposób jawny czerpią z fizyki i starają się trafiać do świadomości czytelników. Być może jest ostatecznie tak, że właściwie nie istnieje takie piśmiennictwo, skoro przytoczyła je szczątkowo (albo trzeba było poszukać czegoś z obszarów dominacji języka niemieckiego czy francuskiego)? Wtedy pozostaje sięganie po publikacje popularne fizyków (kilka tytułów profesor wzmiankuje). Odnotowuję jednocześnie, że autorka poprawnie diagnozuje literaturę końca XX wieku, która w dobie postoświeceniowej nauki miesza często bezrefleksyjnie świat racjonalny z nieracjonalnym (str. 81). Tylko sama nie za bardzo ten melanż pokazała, a już na pewno nie pokusiła się o jego krytyczną analizę. Zbyt dużo postmodernizm napsuł w umysłach społeczeństw, by ten temat pozostawić w zawieszeniu.
Dla równowagi kilka ciekawie dobranych przykładów. Dobrze wyczuła Oramus trzy tropy. Chodzi mi o wspomnianego wcześniej G.H. Wellsa, Lema i jego "Głos Pana" oraz sztukę Michaela Frayna "Kopenhaga". Nasz futurolog jest w tym tekście jak najbardziej na miejscu. Jego panowanie nad materią, znajomość nauk ścisłych i wielopoziomowe odwołania do fizyki i relacji 'humanista-ścisłowiec' tworzą z "Głosu Pana" wspaniały przykład tematów do analiz. "Stany splatane ..." można by chyba wręcz w całości oprzeć na pogłębionej analizie myśli Lema. Z kolei spotkanie Bohr-Heisenberg opisane w dramacie, choć miało faktycznie miejsce latem 1941, to nie znamy jego przebiegu (**). To jednak nie ma znaczenia dla ciekawej sztuki, która pyta o odpowiedzialność fizyka i wybory jednostki w realiach nazizmu. Autorka w dyskusji ciekawie powiązała dziwny świat kwantów z niejednoznacznością postaw i dobrze zanalizowanymi środkami wyrazu artystycznego, które budują tę sztukę (polecam szczególnie przypis na str. 156).
Koniec plusów. Profesor powinna była się zdecydować na bardziej spójny przekaz, bo wyszedł z tego miszmasz. Czy chce zreferować wybrane teksty literackie, czy chce dokonać krytycznej analizy zawartości 'ścisłej' w literaturze, czy bierze udział w dyskusji zainicjowanej przez Snowa, a dotyczącej napięć na linii 'humanista-ścisłowiec'? "Stany splatane" są niestety taką mieszanką, która mi utrudniała odbiór treści. Ta trzecia kwestia, dominująca w ostatniej części książki, to jednak głównie porażka. Widać braki w aparacie pojęciowym, brak zdecydowania i nieuzasadnione przyjmowanie z góry pewnych stanowisk. Popiera diagnozę Snowa chyba głównie na podstawie oceny Hellera (str. 222). Przez to zakłada, iż projekt Brockmana i powołanie tzw. 'trzeciej kultury', jako alternatywy wobec zderzenia 'ścisłowiec-humanista', jest nietrafiony. Wypadałoby głębiej przedyskutować stanowisko Hellera i Krajewskiego o źródłach narracji ścisłej, a nie przypisywać Brockmanowi wyłącznie chęć zniszczenia kulturowych podstaw humanistyki (str. 223):
"W swojej poświęconej fizyce części dwugłosu Heller udowadnia, że Brockman okazał się niezwykle krótkowzroczny, uznając kulturę humanistyczną na praktycznie bezwartościową, redukując filozofię do refleksji snutych przez uczonych na marginesie swoich prac badawczych i kompletnie ignorując istnienie teologii oraz jej wkład w naszą cywilizację. Obaj autorzy są zgodni co do tego, że 'obydwie te dziedziny - nauki ścisłe i humanistyka - są organicznymi częściami tej samej, ogólnoludzkiej kultury. Bez którejkolwiek z nich nasza kultura byłaby plaska i zubożona. Żeby widzieć trójwymiarowo, trzeba mieć dwoje oczu.' "
W "Trzeciej kulturze", a jeszcze dobitniej w "Nowym renesansie"(***),widać o co chodzi w projekcie tej 'trzeciej drogi'. Jej celem jest upowszechnianie tych osiągnięć nauk ścisłych i przyrodniczych, które mogą w miarę szybko dyfundować do społeczeństwa. Chodzi o pokazywanie temu społeczeństwu, funkcjonującemu głównie w postmodernistycznej narracji humanistycznej, że poza ludzkim wymiarem świata, istnieje rzeczywistość niepodlegająca pod nasz subiektywny, emocjonalny i moralny osąd. Jest metoda naukowa, która sprawdza się w działaniu i coraz lepiej adaptuje się na polu nauk społecznych. Zresztą, nieco zaprzeczając własnym deklaracjom zgodności przekonań ze stanowiskiem Hellera, uważa projekt powrotu do uniwersalizmu poznania autorstwa E.O. Wilsona (****) za bardzo atrakcyjny (str. 221). Sporo w tym niekonsekwencji. Sama prowokacja Sokala, choć pojawia się w kilku kontekstach, nie wzbudza w autorce chęci do zwrócenia uwagi na asymetrię między humanistyczną i ścisłą opowieścią o świecie (choć ostatnie zdania książki mogą być boleśnie nieprzyjemne dla anglisty, ale to już wina Vonneguta). Pierwsza pyta wyłącznie o człowieka (włącznie z jego relację wobec postępu nauk ścisłych),zaś druga skupia się na rzeczywistości wykraczającej poza ludzki wymiar i szuka metod obiektywizacji, które starają się rugować relatywizm interpretacji pokutujący w myśleniu nieznośnie postmodernistycznym. Świat istniałby bez człowieka i jego opisu. Interpretacja świata tworzy człowieka i jego kulturę, ale nie wpływa na fakty przyrodnicze. Księżyc istnieje nawet, gdy się na niego nie patrzy.
Książka jest bardzo 'niestabilna' w narracji poprzez mieszanie porządków literackich, o czym wspomniałem wcześniej. Czymś innym są teksty, które zaledwie inspirują się pewnym faktem świata rzeczywistego (dokładniej, chodzi zimnowojenne testy atomowe z przykładami lektur podanymi na stronach 158-171) do snucia wizji post-apokaliptycznych, a czym innym wykorzystanie interpretacji mechaniki kwantowej wieloświatów H. Everetta do snucia alternatywnych scenariuszy. Przykłady pierwszego typu są po prostu wizjami nieszczęść świata po ewentualnej wojnie nuklearnej, a drugie stają się punktem wyjścia do literatury spekulatywnej (patrz str. 282-299). W obu jednak trudno dopatrzeć się jakiejś relacji fizyki z literaturą, chyba że potraktujemy tą pierwszą jako natchnienie hasłem 'atom' do typowo literackiej narracji egzystencjalnej, a drugą jako rozszerzenie istniejących toposów alternatywnych historii. Pozostaje dla mnie otwarte pytanie, czy tak wątłe nawiązania pozwalają uznać książki z nich korzystające za wystarczające do dyskusji o stopniu obecności fizyki w literaturze? Oczywiście w literaturze współczesnej istnieje kontinuum stopnia 'ufizycznienia' tekstu, ale Oramus tego nie rozwija, nie segreguje, nie komentuje krytycznie. Umyka jej ten poziom literackiego odczytania, co uważam za błąd.
Jakieś 30% tekstu jest według mnie nie na temat. Powieść na kanwie pracy Newtona w mennicy (str. 59-69),problem maccartyzmu w USA i nagonka na Oppenheimera (str. 130-131) oraz jego fascynacje sanskrytem (str. 140-144),nie kojarzą mi się z tytułowym splątaniem. Cierpliwie przywołane książki poruszają się w pewnych nurtach literackiej tematyki, w których zaledwie 'impuls' zjawisk ze świata fizyki nieznacznie rozszerza kontekst. Nie kupuję tych analiz, jako przykładów interakcji fizyki z literaturą. Psychologiczne problemy świata zimnowojennego (zagubiona jednostka, egzystencjalne pytania, itp.) mają tyle wspólnego z fizyką, co wyzysk Afroamerykanów na plantacjach bawełny w Luizjanie pod koniec XIX w. z powieścią "Ziemia obiecana".
===========
(*) "Dwie kultury", C.P. Snow, Prószyński i S-ka 1999; "Czy fizyka i matematyka to nauki humanistyczne", M. Heller & S. Krajewski, CCP 2014; "Trzecia kultura", red. J. Brockman, CiS 1996; "Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów", A.D. Sokal & J. Bricmont, Prószyński i S-ka 2004
(**) W kanonicznej biografii Bohra pióra A. Paisa ("Czas Nielsa Bohra", Prószyński i S-ka 2006) pada sformułowanie o braku potwierdzenia przebiegu rozmowy. Sam Heisenberg we wspomnieniach ("Część i całość", PIW 1987) kluczy w tym temacie.
(***) "Nowy renesans", red. J. Brockman, CiS 2005
(****) " Konsiliencja. Jedność wiedzy", E.O. Wilson, Zysk i S-ka 2012