Dyktatura gender Adam Bujak 4,6
ocenił(a) na 15 lata temu Ważne: jakkolwiek zmarnowałam czas i szare komórki na przeczytanie książki, to moja recenzja cytuje i punktuje rzeczy znalezione głównie na pierwszych 30 stronach. Później szkoda było mi energii na punktowanie i spisywanie wszystkich absurdów, które znajdują się na kolejnych 130 stronach, tym bardziej, że w to co spisałam i tak nie było kompletne.
Tylko... od czego zacząć? Od tego, że „Polska się budzi” i znów jest mesjaszem narodów? Od tego, że o sprawach socjologii wypowiadają się bibliści i teologowie? (Czy to znaczy, że jako web designer powinnam napisać książkę o teologii?) Od tego, że Krzystof Feusette próbuje wyśmiewać naukę a robi przy tym z siebie idiotę? :) A może od tego, że „Dyktatura...” jak można było oczekiwać jest pełna wrogości, ale też pełna błędów, przeinaczeń, braku wiedzy (czasem elementarnej!),oskarżeń, fake newsów... generalnie hulaj dusza, czego tam nie ma! No tak, nie ma rzetelnej analizy, faktów i naukowego podejścia. Książka stara się udawać, że to wszystko ma (na początku, później stopniowo przemienia się w szambo),ale na wszystkich trzech wymienionych przeze mnie poziomach ryje nosem w glebę.
Jest w tej książce masa przypadkowych stwierdzeń, które pojawiają się ni stąd ni zowąd - jak np. w całym wywodzie o tożsamości płciowej i życiu płciowym pada nagle stwierdzenie o tym, jak antykoncepcja "burzy jedność osobową duszy i cała", po czym wywód wraca do tego co było wcześniej i zostawiając ten fragment o antykoncepcji wiszący jak glut z nosa. Ten cytat akurat pochodzi z zapisu wykładu, więc najwyraźniej był owocem chwili, ale jednak jeśli dajesz coś do druku, to masz tam redakcję i masz kogoś, kto powinien dbać o spójność i logikę tekstu i, zwyczajnie, kolokwialnie, żeby tekst się trzymał kupy.
Ale redakcja popełnia... Nie, przepraszam, państwo się podpisali z imienia i nazwiska, to nie będzie anonimowej redakcji, tylko personalnie: Jolanta Lenard (współpraca redakcyjna i podpisy pod zdjęciami) i Adam Sosnowski (podpisy pod zdjęciami i kronika gender) biorą hajs za chałturę. Jasne, cała książka to jest akademicka chałtura, która nie ma nic wspólnego z nauką i odbiera czytelnikowi jeden punkt IQ za każde 10 przeczytanych stron, ale jednak można by oczekiwać, że chociażby od strony formalnej nie można się będzie przyczepić. Otóż można, można jak najbardziej, można rzucić oboje na pożarcie osobom, które mają choćby najmniejsze pojęcie o redagowaniu czegokolwiek. Bo sama bym zeżarła żywcem, a moja kariera redaktora jest malutka.
Spójrzmy chociaż na podpis do jednego ze zdjęć, s.22: rozpoczyna je cytat z ks. Oko: "Genderyzmowy ton nadają walczące lesbijki, które nienawidzą mężczyzn. A im mniej będzie męskości, tym łatwiej można będzie przekonać mężczyzn do homoseksualizmu". Do tego cytatu dołączone jest zdanie "Hindus z wymalowanym na policzku symbolem dwóch mężczyzn(...)". Kłopot w tym, że na zdjęciu jest mężczyzna z symbolem dwóch kobiet. Szanowni państwo, to jest wiedza elementarna. Tego się nie zdobywa na Uniwersytecie Lewactwa i Kultury Śmierci ani na Wyższych Studiach Redagowania Mondrych Ksionszków, tego się uczy w podstawówce, na historii, może na języku polskim, a może na biologii. Nie wymagam zachowywania tej wiedzy przez osobę pracującą na kasie czy w myjni, ale na litość boską, jak wam nie wstyd podpisywać się pod takim spektaklem niewiedzy i ignorancji własnymi nazwiskami?!
A to przecież nie jedyne takie wystąpienie. Ogólnie podpisy pod zdjęciami to jest jeden wielki spektakl i aż czasem korciło notować je wszystkie (choć pewnie wtedy odkryłabym, ze recenzje na lubimyczytać mają jakiś limit znaków),a nie tylko niektóre, jak chociażby to urocze święte oburzenie (s.88),że pikieta „Pragniemy żyć w normalnych związkach” odbyła się „pod pomnikiem Polski Walczącej” i że „sam wybór miejsca był oburzający”, jakby nie miało znaczenia, że sam pomnik (który de facto, Jolanto, Adamie, jest pomnikiem Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego, to delikatnie coś innego) stoi naprzeciwko sejmu i jest jedynym logicznym miejscem na protest skierowany do posłów. Ale jeśli ktoś Warszawy nie zna to łyknie, że lewactwo zdesakralizuje wszystko, nawet powstańców... Ech, szkoda gadać.
W jeszcze innym miejscu (s.24, znów podpis pod zdjęciem dlatego nie mam skrupułów wywoływać do tablicy Jolantę i Adama) pada oskarżenie, że feministki powinny walczyć o prawa kobiet np. w Bangladeszu (ciężkie warunki pracy, bieda, zero przywilejów np. dla ciężarnych itp),ale tego nie robią, bo się boją... Otóż niespodzianka, organizacje feministyczne w Bangladeszu są i robią co mogą, ale żeby to wiedzieć, trzeba umieć choć trochę po angielsku (albo bengalsku). Ale z tak zamkniętymi umysłami jakie mają autorzy tekstów w tej, pożal się Boże, książczynie to wątpię, że nauka chociażby języka jest możliwa, nie mówiąc o nauce krytycznego myślenia czy jakichś w ogóle bardziej skomplikowanych konceptach na których opiera się współczesne społeczeństwo.
Nie wiem, jak mam skrytykować to marnotrawstwo papieru. Jak można było oczekiwać jest totalnie uprzedzone i pisane z dobrze znanego stanowiska "nie wiem czym jest gender, więc powiem, ze grzech, lesbijki, kultura śmierci, eksperymenty na dzieciach, w imię ojca i syna, amen". Jednak czasem aspiruje też do wpasowania się w dyskurs akademicki i na tym polu (nawet jeśli pominiemy absurdalność stwierdzeń padających w książce) też zawodzi na całej linii. Jest świetnym obrazem jak można napisać coś, co brzmi mądrze używając mądrze brzmiących słów (pleonazmy są super, wybaczcie),a co jednocześnie nie tylko obraża, ale nie ma nawet sensu dla kogoś, kto akurat zna się na danym temacie. Mogłabym zabrać się teraz do pisania o betaglukozydach i ich wpływie na przyswajanie ẟ-ATP w cyklu rozwojowym karterii komórek glutaminowych i jak się dobrze postaram, to ktoś mi nawet to wyda. Nie muszę tłumaczyć jak bardzo bez sensu jest to, co właśnie napisałam o betaglukozydach, prawda?
Oczywiście niemal na początku pojawia się standardowe stwierdzenie, ze „gender jest zaprzeczeniem rodziny – najstarszej i absolutnie oryginalnej struktury miłości i życia”, a gdyby przecież ktokolwiek zadał sobie trud sprawdzenia i POMYŚLENIA, wiedziałby, że gender w swojej definicji właśnie leży u podstaw tej romantyzowanej rodziny.
Z drugiej strony jeśli ktokolwiek zadałby sobie trud poczytania o tym, jak rodziny wyglądały kiedyś (szczególnie w perspektywie całego świata a nie tylko z europocentrycznego punktu widzenia),to mógłby się niepomiernie zdziwić. Ale to już trzeba chcieć dowiedzieć się cokolwiek o świecie i o człowieku. Nie posądzałabym o tak ambitne chęci nikogo z autorów „Dyktatury...”.
Jedna gwiazdka to zdecydowanie zbyt dużo. Szkoda tylko papieru, mam nadzieję, że ktoś chociaż zwroty dał do recyklingu.
PS. Na koniec cytat ze strony 109: „Polacy mają wiele wspaniałych cech, których nie mają inne narody, np. odporność na ideologie”. Zważywszy na to, że gender nie jest ideologią można by zapytać: na co tak naprawdę odporni są Polacy? I czy ta odporność rzeczywiście jest dobrą rzeczą?