Dziennik Marty Koen Svetislav Basara 5,2
Kim była osiemdziesięcioletnia Marta Koen, zanim spłonęła we własnym mieszkaniu? Nikt by o to nie pytał, gdyby nie osoby, które pojawiły się na pogrzebie staruszki, a których nazwiska figurują wysoko w encyklopediach przy haśle Jugosławia. To ważni politycy i członkowie partii. Tymczasem sprawa robi się medialna, a informacji jak na lekarstwo.
Dziennikarz gazety „Borba” dostał od naczelnego zadanie napisania rzetelnego artykułu, który nie będzie żerował na plotkach, a oprze się o profesjonalnie zebrany materiał. Zadanie niezwykle trudne, karkołomne wręcz, zważywszy że wszystko okazuje się być tajne przez poufne, świadków brak i doprawdy nie ma jak złapać nitki, która poprowadzi do tego splątanego kłębka.
To bardzo przewrotna powieść, pod pretekstem dziennikarskiego śledztwa sięgająca głęboko w problemy jugosłowiańskiego jestestwa, grzebiąca w jego trzewiach i wyciągająca z wnętrza na światło dnia wszystkie, niekoniecznie piękne i czyściutkie wątpia. W dodatku czyni to z miną szyderczego magika, który z pewnym zdumieniem sam przygląda się temu, co wyciągnął z kapelusza. „Mitomania i lekceważenie realnych faktów to samo sedno naszej tożsamości. My, Serbowie, nie jesteśmy narodem. Jesteśmy kolonią wielokomórkowych organizmów, które osiągają złudne odmienności drogą fanatycznego przywierania do różnic ideologicznych.”
Wiara w ideały przechodzi różne fazy, ludzie widzą bowiem ich realizację w realnym świecie, nieudolną i spaczoną przez uleganie pokusom, na które rzadko kto jest odporny, bo nawet jeśli nowa „ideologia i system społeczny są wprawdzie odmienne, ale ludzie – beznadziejnie tacy sami.” Stąd jedną z istotnych bohaterek powieści jest Naga Wyspa, złowieszczy symbol losu tych, którym nie po drodze z władzą. Ten owiany legendą obszar, gdzie wybudowano obóz dla więźniów reżimu Tity, „przemielił” i „zresocjalizował” wiele istnień ludzkich, wykreował wiele dramatów i paru bohaterów. Choć obecnie to jedynie atrakcja turystyczna, to jako pojęcie ogólne „Naga Wyspa zawsze istniała i nie przestanie istnieć”, tak jak zawsze byli i będą wśród nas niepokorni, odważni buntownicy.
Trudno tutaj odróżnić prawdę od zmyślenia, bo też przecież nie jest to true story, a autor, widać od razu, że niezależnego i buńczucznego ducha, wyprawia z historią ruchu komunistycznego Jugosławii, jego bohaterami i antybohaterami, również tymi zrodzonymi w wyobraźni, rzeczy niestworzone.
Poszukiwania Pavlovica zataczają coraz szersze kręgi, obejmujące i byłych więźniów karnej kolonii na Nagiej Wyspie i spirytystów, prestidigitatorów, psychiatrów i psychoanalityków (pojawia się nawet sam Zygmunt Freud). Słyszymy o kręgach rządowo-ministerialnych z Milovanem Dilasem i Aleksandarem Rankovicem, nie mówiąc już o dość karykaturalnie przedstawionym przywódcy, Tito.
Mała Komuna czyli ośrodek „produkujący” z małych sierot wojennych oddanych komunistów, proces wychowawczy przypominający jakiś chów na zasadzie bodźcowania i kastowego podziału, brzmi nader prawdopodobnie, chociaż prawdą nie jest. To jest właśnie owo mistrzostwo Basara, umiejętność tworzenia iluzji prawdy i jednocześnie ubierania realiów w nierzeczywisty kostium. To zwariowany świat ludzi ogarniętych ideologiczną gorączką, dokonujących w jej imię nie zawsze przemyślanych, ryzykownych eksperymentów, traktujących społeczeństwo niczym doświadczalne zwierzęta. Jakiś taniec Świętego Wita, ruszający raz w jedną, raz w drugą stronę, usiłujący zaprowadzić pewien ład, który jednak wciąż się wymyka. Jak w końcu mówi Ozyrys: „W Komitecie Centralnym Związku Komunistów Jugosławii, drogi panie Pavlovic, sukuby mają decydującą większość.”
Powieść przypomina trochę groteskę, trochę rozliczeniową polityczną historię pokolenia, a jeśli już sensację, to z wątkami fantastycznymi, prowadzącymi w zupełnie nieoczekiwanych kierunkach. Seanse hipnozy i spirytyzmu nadają opowieści ezoteryczny klimat, niczym z przełomu XIX i XX wieku. Medium, przemawianie nieznanymi językami, lewitacja, które wcześniej absorbują Martę Koen, po jakimś czasie zostają zastąpione przez skrajny realizm i komunistyczne hasła. Libido, id, ego, superego ustępują przed partyjnym posłuszeństwem i ideą bezklasowego społeczeństwa.
Basara szarżuje pomysłami, zderzając z sobą w sposób nieprawdopodobnie ekwilibrystyczny idee i osoby. Ojciec Marty Koen, w 1941 roku zagazowany w Buchenwaldzie, kilkanaście lat wcześniej kupuje u Adolfa Hitlera, zmuszonego przez biedę właśnie do takiego zajęcia, dwie namalowane przez niego akwarelowe pocztówki – czy to nie złośliwy psikus losu?
Dziennik Marty, będący w posiadaniu dziennikarza, kryje wiele ciekawych i nieprawdopodobnych historii. W które z nich wierzyła sama Marta? Która z jej wielu osobowości dominuje? A może jest tak, jak powiedział Freud, że Marta „jest trudną do wyobrażenia mieszanką Iwana Groźnego, ulicznej prostytutki, Joanny D`Arc, Ignacego Loyoli i Charliego Chaplina”? Basara ukazuje nam sprzeczności i zmienność ludzkiej natury, wszelkie ułomności, od nadmiernej pychy po wieloraką osobowość, przede wszystkim zaś podatność na skrajne idee, oddawanie się im bez reszty, bez udziału rozumu, co bywa skrzętnie wykorzystywane przez różne kręgi i kierowane niekoniecznie ku dobru. Te wszystkie jednostki tworzą równie nieobliczalne społeczeństwa, narody.
Powieść zawiera nie tylko historię opisaną przez dziennikarza prowadzącego własne śledztwo, ale też fragmenty dziennika samej Marty, zapiski doktora Freuda oraz tych, którzy znali Martę lepiej lub gorzej. Każda z tych relacji dopełnia obraz całości, choć rozdzielenie tego, co historycznie udowodnione, od tego, co powołała do życia inwencja pisarza, pozostaje do końca zagadką, którą czytelnik z prawdziwą ciekawością próbuje rozwiązać sam, szukając informacji w źródłach.
Talentowi Basary zawdzięczamy niespotykaną, jedyną w swoim rodzaju atmosferę Belgradu, w którym lękający się tramwajów Broz Tito powołuje do życia kolonię karną, wieloosobowościowa Marta od lewitowania i wyginania sztućców przechodzi do tresury wojennych sierot, różokrzyżowcy, hipnotyzerzy i kuglarze prowadzają się pod rękę z komunistami. Poczucie humoru, zdystansowane i ironicznie wykrzywione, podkreśla purnonsensową wymowę utworu i czyni to szaleństwo cudownie strawnym koktajlem powagi i szyderstwa, drwiny i melancholii. Czy możemy się więc dziwić, że nasz bohater-dziennikarz na koniec został pacjentem szpitala psychiatrycznego? My również zamykając książkę czujemy lekki szum w głowie od nadmiaru wrażeń.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/