Za sprawą nocy Thomas Glavinic 6,1
ocenił(a) na 638 tyg. temu I znów opowieść o świecie, z którego w niepojęty sposób zniknęli wszyscy ludzie z wyjątkieìm narratora. „Chciał być kimś, kto przeżył. Chciał być kimś wybranym. Teraz nim był”. Chciał, no to ma.
Zaczyna się zatem oswajanie niezwykłej zwykłości opustoszałego Wiednia. Telefony milczą, ilekroć bohater wybierze jakiś numer, ale komórki wciąż mają zasięg. „Pytanie, czy oprócz niego istnieją jeszcze jacyś ludzie, w Ameryce Południowej albo w Polsce, na Grenlandii albo na Antarktydzie, miało ten sam charakter, co dawniej pytanie, czy istnieją istoty pozaziemskie”.
Ważnym wątkiem tej niełatwej pozycji jest pytanie, na ile jesteśmy zdolni wytrzymać przebywanie tylko z sobą samym. I przemawia do mnie zdanie Autora, że w niektórych przypadkach było to łaską, a w innych – wyrokiem….
Niestety, narrator nie wytrzymuje i dość szybko pogrąża się w paranoi, choć jeszcze przez jakiś czas zachowuje znamionującą normę psychiczną zdolność do ironii „Zagrał nicości na nosie i pokazał jej język”.
Najpierw wydaje nam się, że to „tylko” rozpaczliwe próby nawiązania kontaktu z kimś, kto – może tak jak on przeżył nieznany kataklizm. Wszędzie zaczyna widzieć tylko znaki, a nie po prostu przedmioty. „Może umarł i dostał się do piekła”.
Dopełnieniem manii prześladowczej staje się wrażenie, że ktoś go śledzi czy wręcz stale obserwuje, wobec czego nie rozstaje się ze strzelbą typu shotgun. Ale nawet broń nie chroni go przed wizjami ”kudłatego, chodzącego na dwóch łapach stworzenia, mającego ponad 2 metry wzrostu, skrzyżowanie wilka z niedźwiedziem, o którym wiedział, że pod jego futrem kryje się jeszcze cos innego, o wiele gorszego”.
No i to kompulsywne nagrywanie miejsc publicznych a potem i samego siebie podczas snu, świadczące o narastającym rozbracie z odstręczającą samotnością, tak jak i rzekoma rozmowa przez telefon z kimś, kto ledwo duka po sylabie.
Świetnie rozumiem, że Autor stara się bardzo, abyśmy w pełni wczuli się w dramatyczny rozpad jaźni kogoś w tak krańcowej sytuacji. Cóż – być jedynym człowiekiem na świecie, to z pewnością niełatwe wzywanie dla naszej świadomości. „Może musi zdać jakiś egzamin. Jakiś test, w którym tylko jedna odpowiedź jest poprawna. Może wystarczy jeden ruch, który wybawi go z tego położenia. Jakieś hasło, jakieś ”sezamie, otwórz się”, jakiś mail do Boga”.
Tak, jaki inni, uważam że mogła to być bardzo dobra książka, ale czegoś tu zabrakło - a może i czegoś było za dużo. Nie mogę mieć pretensji do Glavinicia o jego zamiar, aby czytający wręcz utożsamił się z narratorem. Nie za to mam doń pretensje, lecz za niekończące się dłużyzny, tę nużącą a powtarzalną „aktywność” Jonasza. Ano właśnie: i jeszcze to imię zbyt mocno narzucające się ze swą „głębią”…
Jak dla mnie, w tym świecie bez ludzi jakby nieco za długo działają elektrownie i wodociągi – rzecz jasna tylko po to, aby nasz bohater mógł korzystać z zamrażarek i zimnego piwa w dowolnym markecie a rano brać orzeźwiające czy dla odmiany rozgrzewające prysznice.
Na koniec narrator podejmuje pewną podroż przez wymarłą Europę. Podróż, która przede wszystkim jest wycieczką w przeszłość, czyli w dzieciństwo. Zakończenie nie odbiegało od tego, czego od początku łatwo było się domyśleć…
W którymś miejscu ukryty jest tu ładny intertekstualny wtręt: aforyzm Herberta Rosendorfera, innego austriackiego pisarza, który w książce „Wielkie solo Antona L.” także opisał świat ze „znikniętymi” ludźmi. Kierując się zatem „tym znakiem”, pora zabrać się i za tę pozycję….
Kilka cytatów….
Chciał być kimś, kto przeżył. Chciał być kimś wybranym. Teraz nim był.
Zakładając, że rzeczywiście jest sam, mógł ustanowić nowe prawo. Ustawy obowiązywały dopóty, dopóki większość nie uchwaliła nowych. Skoro sam był tą większością, wolno mu było zmienić nawet cały porządek społeczny.
Pawilon Secesji owinął tak grubo czarną taśmą klejącą, że można to było wziąć za dzieło Christo.
Nie wiedział, że czas jest czymś tak gęstym.