James Church to pseudonim byłego oficera amerykańskiego wywiadu, który przez wiele dziesięcioleci służył w Azji. Wielokrotnie przebywał w Korei, gdzie jak sam mówi, dziesiątki razy wpadał na inspektora O.
Od początku lektury towarzyszył mi niepokój, bo rzecz dzieje się w totalitarnej Korei Północnej, a główny bohater, Inspektor O, mimo że jest funkcjonariuszem ministerstwa bezpieczeństwa ludowego, jest tak samo inwigilowany co szary obywatel. Kryminalna intryga jest tu pretekstem do ukazania zniewolonych ludzi w państwie, w którym panuje terror. Atmosfera rodem z czasów głębokiego stalinizmu.
Ciekawa, wciągająca, do tego akcja toczy się w dość ciekawym i nieoklepanym miejscu, bo w Korei Północnej. Jak na kryminał trochę nietypowa - nie ma tu klasycznych chwytów rodem z Agathy Christie. Detektyw nie usiądzie pod koniec w salonie i nie objaśni wszystkim, kto jest mordercą. Zgłębianie tajników sprawy wyciąga na światło dzienne kolejne wątki, brudy i powiązania z polityką, nie wszystko dostaniemy podane na tacy.
Książka napisana bardzo eleganckim, oszczędnym językiem, bez kwiecistości i metafor. Niezwykle przyjemnie się czyta tak gładkie i pięknie zbudowane zdania. Obawiałam się zbyt wielu niestrawnych "azjatyckich motywów", niezrozumiałych dla zachodniego czytelnika. Na szczęście tak nie jest, 'azjatyckość' nie wali czytelnika między oczy, zaciemniając fabułę i klarowność narracji.
Bardzo przyjemna lektura na letni urlop - miło się czyta w upalny dzień, siedząc pod brzozą i spoglądając na górski krajobraz;)