Zwierzęta łowne Anna Mazurek 7,4
ocenił(a) na 75 tyg. temu „Mam wrażenie, że istnieje coś takiego jak przymierze zwierząt łownych. Wcześniej pojecie wspólnoty wydawało mi się fałszywe, utopijne. Ale między ludźmi i ich sytuacjami istnieją podobieństwa i to wystarczy, żeby budować porozumienie. Zbyt miękcy według swoich ojców chłopcy, kobiety, które za mocno kochają, samotne staruszki, geje, lesbijki, emigranci, osoby nieneurotypowe, z doświadczeniem choroby psychicznej, z niepełnosprawnościami, przedstawiciele wszystkich mniejszości. To jest bardzo obszerny worek, ale wszystkich łączą podobne czynniki ryzyka. Że możesz zostać wzięty na cel i upolowany albo stracić swoje środowisko bytowe na rzecz większych zwierząt.”
Gdy zagłębicie się w fabułę „Zwierząt łownych”, to przekroczycie próg lasu, który boli, który ma swoje rany, niektóre się zabliźniły, niektóre wciąż swędzą, niektóre będą próbowały na nowo się otworzyć. „Wszystko się w tym miejscu czasem wykrzywia, jak w karykaturze polskiej wsi.” Głównym narratorem jest tutaj Jurek, dwudziestokilkulatek, który pomieszkuje u swojej ciotki, byleby trzymać się daleko od swojego ojca, „króla wsi”, właściciela ubojni kurczaków, której praktyki znacznie odbiegają od obowiązujących standardów ekologicznych. Jerzy jednocześnie pozostaje ekonomicznym niewolnikiem ojca, wraz z ciotką zaś „wegetarianami na utrzymaniu rzeźnika”.
Pozorny spokój zostaje zaburzony przez tajemnicze zniknięcie Zuzy, młodej aktywistki, który wiąże się z powrotem enigmatycznej Katii. Ta z kolei przywiezie ze sobą opowieść o dawnej ranie, która jątrzy społeczność wokół lasu. Anna Mazurek tworzy coś na miarę thrilleru ekologicznego, który momentami przypominał mi „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olgi Tokarczuk. Nie bez powodu moją ulubioną bohaterką jest tutaj Szeptucha, lokalna „wariatka”, której monologi o końcu świata wywołują ciarki. Nie wiem jak Wy, ale ja lubię, gdy coraz częściej powieści „dotykają” przyrody, przybliżają nas do najważniejszego domu, jaki posiadamy.
Początek powieści i jej soczystość opisów kojarzył mi się również z „Łakomym” Małgosi Lebdy, dlatego „Zwierzęta łowne” i początkowy zamysł książki bardzo mnie do siebie przyciągał. Z czasem jednak zaczął się rozmywać i we mnie zgrzytać. To może być oczywiście moje subiektywne odczucie, które sprawiło, że zbyt duży głos oddany Jurkowi, który z czasem zaczyna za bardzo romantyzować i staje się miałki, zaczął mnie powoli rozpraszać. Pragnęłam usłyszeć więcej głosów tych niesamowitych kobiet, które Anna Mazurek tutaj nakreśliła. Nie zmienia to faktu, że „Zwierzęta łowne” to przyciągająca powieść, która stawia ważne pytania o przemoc w lokalnej społeczności zakopywaną na lata, ale też nie cichnie, gdy w człowieku narasta potrzeba odnalezienia własnego głosu. Albo postawienia się w sytuacji, która zmusza do decyzji czy pozostaniesz zwierzyną łowną czy drapieżnikiem.