Najnowsze artykuły
- ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
- ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
- ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
- ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Margo Jefferson
3
6,2/10
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,2/10średnia ocena książek autora
85 przeczytało książki autora
205 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Negroland. Zapiski z życia afroamerykańskich elit
Margo Jefferson
6,2 z 66 ocen
283 czytelników 9 opinii
2017
Najnowsze opinie o książkach autora
Negroland. Zapiski z życia afroamerykańskich elit Margo Jefferson
6,2
Ciężko było mi przez nią przebrnąć. Nie żałuję przeczytania bo autorka rzeczywiście przytacza wiele ciekawych wydarzeń z życia afroamerykańskiej rodziny z wyższych sfer ale... Zawiera zbyt dużo wątków pobocznych i męczących kwestii związanych z literaturą czy sztuką.
Ciekawy punkt widzenia i przełamanie typowych wyobrażeń o ciemnoskórych osobach żyjących w Stanach. Jednak książka pokazuje, że mimo bycia tzw. elitą całe życie muszą mierzyć się z trudem bycia "kolorowym".
Tematyką genialna, styl autorki nie do przejścia.
Negroland. Zapiski z życia afroamerykańskich elit Margo Jefferson
6,2
Szanowny Czytelniku/Szanowna Czytelniczko,
jeśli sięgasz po tę książkę muszisz mieć swiadomość, że łatwo nie będzie. Chyba, że wychowałeś się/wychowałaś wśród amerykańskich "czarnych" elit i jesteś za pan brat z szeroko rozumianą, głównie "czarną" kulturą lat 50., 60. i 70. ubiegłego wieku. Margo Jefferson napisałaby po prostu murzyńską kulturą (Murzyn w jej rozumieniu to brzmi dumnie, zresztą takim terminem określało się wówczas wszystkich czarnoskórych). Swoją drogą, pojęcia: Afroamerykanin, Afroamerykanka, Afroamerykanie dość zgrabnie przeniknęły do mojego prywatnego słownika i mimo że nie hołduję - dla zasady - wszelkiej i też szeroko rozumianej poprawności, to jednak podświadomy, czy też wyrobiony strach przed dyskryminacją, choćby i słowną, zmusza do uciekania się do nich).
Skoro już to sobie wyjaśniliśmy, to możemy przejść dalej. Napisałam, że przygoda czytelnicza z "Negrolandem" nie będzie łatwa i że wymaga zaplecza wiedzowego. To prawda. Nie zapominaj, że Jefferson jest dziennikarką, a zwłaszcza krytykiem literackim (ze względu na feministyczne zapędy autorki powinnam napisać: krytyczką literacką). To samo w sobie nie byłoby istotne, przynajmniej dla odbioru tej książki, gdyby nie postanowiła swoich autobiograficznych wspomnień konstruować na skrupulatnej analizie wszelakich utworów: literackich, filmowych, teatralnych, muzycznych etc. Tak, tak. To może mógłby być i ciekawy zabieg (bądź co bądź nadanie tła jest niezbędne),gdyby nie był zwykłym popisem erudycyjnym i to popisem, który nie zawsze przedstawiony jest w utworze w sposób czytelny. Innymi słowy: czytelnik (przy założeniu, że wie, o czym autorka mówi, a to takie oczywiste dla obywatela spoza USA nie jest) nie do końca ma świadomość, że nagle z - w miarę potoczystej narracji - przeskakuje do analizy jakiegoś programu telewizyjnego, opisania przedstawienia teatralnego, filmu, musicalu, czy też przytoczenia biografii aktorki/aktora, działacza/działaczki na rzecz walki o równouprawnienie etc. Wspólnym mianownikiem tych wszystkich analiz bywa (ale nie zawsze jest) niestety, ale nieudana próba przybliżenia czytelnikowi tego, co odcisnęło się w pamięci Jefferson. Dowiesz się zatem, Czytelniku i Czytelniczko, dla zobrazowania podam przykłady, z jaką emfazą autorka "odgrywała" daną sztukę, jak rozkładała akcenty, co sobie podśpiewywała, mając "naście" lat (z przytoczeniem tekstu piosenki),z jaką tancerką, aktorką, bohaterką się utożsamiała i dlaczego akurat z nią a nie z inną. Przedzieranie się przez zalew tych informacji wydaje się dość karkołomne, choć nie pozbawione sensu. Szkoda tylko, że ten sens będzie w pełni (z naciskiem na słowo "w pełni") zrozumiały jedynie dla wąskiego grona odbiorców, tj. Amerykanów. Dowiesz się także i tego, jak autorka poszukiwała w sobie i poza sobą tożsamości rasowej (ceną za przynależność do Negrolandu była - zdaniem autorki - jej utrata, a co za tym idzie, rozchwianie emocjonalne). Krótko mówiąc: będziesz miał okazję preczytać autobiograficzne wspomnienia, w których wszystko, absolutnie wszystko - w co trochę trudno uwierzyć - zostało sprowadzone do problemów (rzadziej) i problemików (częściej) rasowych "czarnej arystokracji".
Na marginesie dodam, że trochę dziwi mnie przetłumaczenie i wydanie tej akurat ksiażki w Polsce (tyle znacznie lepszych - piszę to z pełną odpowiedzialnością - lepiej napisanych książek nie doczekało się takiego honoru). Rozumiem jednak, że powodem jest tutaj to, na co i pewnie liczysz, Drogi Czytelniku/Droga Czytelniczko (w końcu opis na okładce i mnie przyciągnął do tej książki),a mianowicie "fascynująca opowieść o przełomowych dla walki o prawa człowieka latach 50., 60. i 70. ubiegłego wieku, widzianych z niecodziennej perspektywy ciemnoskórej przedstawicielki amerykańskiej wyższej klasy średniej". Jeśli pominiemy slowo "fascynująca", to mniej więcej będzie się zgadzało. "Mniej więcej", bo autorka przywołuje w swym utworze czasy znacznie odleglejsze, udowadniając tym samym, że czarnoskóre elity nie wzięły się znikąd i są "czarną" solą amerykańskiej ziemi. Elity... Zatrzymajmy się w tym miejscu, bo sformułowanie "walka o prawa" każe nam spodziewać się szerszej perspektywy, uwzględnienia dążeń i tych najuboższych, i tych najzamożniejszych, bez porównania bardziej uprzywilejowanych, mimo panującej i panoszącej się wszechobecnie dyskryminacji. Margo Jefferson ogranicza się jednak tylko do obserwacji własnego środowiska, a środowisko to jedynie w teorii czuło się częścią całości (lepszą, reprezentatywną częścią),w praktyce zaś nie utożsamiało się z osobami z niższych klas społecznych. Nie utożsamiało się też, przynajmniej świadomie, z przedstawicielami rasy białej. Było czymś "pomiędzy" (w poczuciu, że spoczywa na jego barkach cały ciężar, jakim jest bycie ideałem, wzorem do naśladowania),było czymś "ponad" (w poczuciu, że czarnoskóre elity przewyższają intelektualnie i kulturowo rasę białą). Mamy zatem dość ciekawe przykłady rasizmu (czarnoskórego do innego czarnoskórego, czarnoskórego do białego i odwrotnie). Co ciekawe, i tu piszący/pisząca notkę na okładce obnaża swą czytelniczą ignorancję (choć wcale mu/jej się nie dziwię, zazdroszczę przezorności),współbracia nie widzieli w "czarnej arystokracji" zdrajców swej społeczności. Przeciwnie, owi współbracia czuli dumę ze swych reprezentantów, co przejawiało się na przykład w lepszym obsłużeniu czarnoskórej przedstawicielki elity etc. "Czarna arystokracja" (to akurat nie jest jakimś novum, znamy to z własnego podwórka) zaś skutecznie, ale z uprzedzającą grzecznością wyznaczała miejsce i role swoim mniej uprzywilejowanym (zgodnie z zasadą, że brak uprzywilejowania wynika z winy danej osoby) współbratymcom.
Zatem, Czytelniku/Czytelniczko, za sprawą "Negrolandu" będziesz mógł spojrzeć na różne przejawy dyskryminacji przez dziurkę od klucza lub - jak wolisz - uzyskasz dość wąską i moim zdaniem mało interesującą perspektywę. Jeśli nie masz w sobie atawistycznej niechęci (ja niestety mam!) do często wydumanych problemów elit, nie jesteś skłonny do porównań (w szerszym ujęciu problemy rodziny panny Jefferson i jej środowiska wydają się - delikatnie mówiąc - dość miałkie),to ta książka będzie idealną lekturą. Możliwe, że porwie Cię erudycja autorki i doszukasz się w niej ukrytego poetyckiego piękna, którego - za sprawą mojej ignorancji - nie udało mi się odkryć. Możliwe, że przekonają Cię do tego - jeśli jesteś w stanie jeszcze im uwierzyć - prawdopodobnie podszyte historycznymi wyrzutami sumienia rekomendacje amerykańskiej prasy. Ja, gdybym miała wiedzę o tej książce, jaką mam po jej przeczytaniu, na pewno ominęłabym ją szerokim łukiem. No ale... mówi się trudno.