Najnowsze artykuły
- ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant59
- ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
- ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński26
- ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Jacek Łopuszyński
1
6,3/10
Pisze książki: literatura obyczajowa, romans
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,3/10średnia ocena książek autora
26 przeczytało książki autora
49 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Szept wody Jacek Łopuszyński
6,3
Jak dobrze wiecie, ostatnio prawie non stop połykam wyłącznie obyczajówki i historie miłosne (z małymi przerywnikami oczywiście). Większość z nich to głównie polskie debiuty, którym przydałoby się czasami pewne okiełznanie. Niektóre są bardziej, a inne mniej udane, jedne mają niewykorzystany potencjał, a drugie są zbyt „rozgadane”. Jaki jest zatem Szept wody Jacka Łopuszyńskiego?
Z okładki książki dowiadujemy się, że ma to być po prostu klimatyczna historia miłosna, gdzie dwie zranione przez życie dusze mają w końcu szansę być szczęśliwe. Chyba nie będzie to zbrodnia jak napiszę, że Szept wody taki jest (bo w sumie większość czytelniczek, i czytelników, sięgając po tego typu książkę jest na to nastawione): opowieścią o rodzącej się między dwojgiem ludzi uczuciem, o którym marzy większość kobiet, i mężczyzn na ziemi. Jednak oprócz tego autor postanowił urozmaicić ją kilkoma wątkami (niby pobocznymi),które w moim mniemaniu przyćmiły ten najważniejszy. Oczywiście prowadzą one do głównego – miłosnego (tworzą jego część) – ale pan Jacek za bardzo je rozbudował.
Zabierając się za lekturę Szeptu… miałam pewne obawy, oczywiście największe odnośnie stylu autora. Po ostatniej „stylowej” przygodzie, którą zaserwowała mi książka pani Renaty Markowskiej, mam po prostu uraz. Ale gdy zaczęłam czytać Szept… to po prostu odpłynęłam. To był dosłownie miód na moje rany. Mimo, że kreacja bohaterów nie była idealna, to opisy i dialogi były samą przyjemnością. W opisach przeszkadzała mi jednak duża szczegółowość (bardzo często zachodziłam w głowę, po co autor podawał te informacje, skoro niczego nie wnosiły do fabuły),ale dialogi i komentarze (o których piszę poniżej) były przemyślane, zabawne, takie „z życia wzięte”. Nie tylko czytało się je z przyjemnością, ale i przeżywało. Odnośnie tych nieszczęśliwie długich i szczegółowych opisów (zazwyczaj nie mam nic do opisów, lubię je, ale muszą być jakoś „ogarnięte”): czasami były one niepotrzebne, ale zdarzały się fragmenty, gdzie ich nie było, a powinny się pojawić (by np. wyjaśnić zaistniałą sytuację). Jednak nadmiar ich sprawił, że w połowie lektura Szeptu… zaczęła mnie męczyć. Po prostu poczułam się przytłoczona nadmiarem informacji i cała radość z czytania powoli się ulatniała. Tak nie powinno być… Poza tym, zamiast przykładać dużą uwagę do rozmieszczenia przedmiotów w pokoju hotelowym autor mógł np. opisać jesień, którą w przeciwieństwie do pozostałych pór roku, jak dla mnie, potraktował trochę po macoszemu. Za to szalenie (oprócz dialogów) podobały mi się komentarze, które urozmaicały lekturę. Niektóre z nich bezczelnie będę wykorzystywać na co dzień, bo szkoda, by zostały zapomniane i przyprószone kurzem:
Wirtuoz pilota od telewizora [niestety nie zapisałam sobie strony, musicie mi to wybaczyć ;)]
Magister ironii po uniwersytecie [1]
Instrukcję, skierowaną do geniuszy wyobraźni o ilorazie inteligencji tostera, wyrzucił, nie czytając do kosza. [2]
Podobał mi się również pomysł z psem, który okazał się ciepłym i przyjemnym akcentem historii. Zresztą dobrze opisane zwierzaki zawsze służą opisywanej fabule – urozmaicają ją i wywołują na ustach uśmiech. Szczególnie, gdy sami jesteśmy właścicielami czworonożnych (i nie tylko) przyjaciół i zachowanie zwierzaka przytoczone przez autora nie jest dla nas niczym nowym. Historie, w których bohaterami są czworonogi są jakby bardziej „swojskie”, cieplejsze. Natomiast w moim przypadku wywołały miłe wspomnienia.
Pies słysząc swoje imię, zastrzygł jednym uchem, podniósł głowę i niepewny intencji przyjrzał im się badawczo. Dla pewności dwa razy machnął ogonem. Widząc jednak, że nic z tego nie wynika, wrócił do kontemplacji lodówki. [3]
Jak wspomniałam wcześniej, bohaterowie mogli by być bardziej dopracowani. Mam tu na myśli głównie Paula – brata głównego bohatera. Autor od początku kreował go na zimnego, bezwzględnego drania bez serca, a pod koniec zrobił z niego ofiarę losu. Coś mi w tym zgrzyta i nie pasuje. Mam wrażenie, jakby pan Jacek w połowie, nagle dostał olśnienia i zmienił cel umieszczenia Paula w historii. Jak dla mnie postać jego jest niewiarygodna oraz niedopracowana. Z kolei Weronika (główna bohaterka) momentami zachowywała się sztucznie i absurdalnie, za to przekomarzanie się jej i Michaela (głównego bohatera) było rewelacyjne, nie raz szczerze się z tego śmiałam. Jeśli chodzi o pozostałe postacie to nie mam jakiś większych zastrzeżeń. Autor mógłby tylko bardziej podkreślić hierarchię ważności bohaterów, bo ¾ wydaje się być głównymi, a z opisu wynika, że to Weronika i Michael (ewentualnie Karolinka) powinni grać role pierwszoplanowe. A tak to zostali oni przytłumieni przez inne postacie.
Z pewnością nie mogę odmówić autorowi pomysłowości. Historia jest przemyślana i dopracowana (niekiedy aż za bardzo). Książka okazała się miłym, acz trochę męczącym, zaskoczeniem, którą na pewno będę mile wspominać. Autor zadbał o to, by lektura nie nudziła czytelnika. Niestety rozbudowane wątki poboczne sprawiły, że ten główny cel trochę przyblakł. No i ten styl – miodzio.
~*~
- Jest jak Gaudi. – powiedział kiedyś jego ojciec. – Żyje we własnym świecie, którego fragmenty tylko czasem pozwala nam oglądać. Zupełnie tak, jakby napędzała go jakaś unikalna muzyka, którą wyłącznie on słyszy. [4]
- Opiekunem? – spojrzała pytająco. – Myślałam, że to pański pies…
- Mój. Ale to istota myśląca, czująca i wrażliwa. – powiedział. – Nie jest przecież rzeczą, którą można traktować na równi z kawałkiem drewna. Dlatego nazywam siebie opiekunem tej zegarowej bomby, tego psa-demolki. [5]
W pewnym stanie uczuć nawet stanowcza kobieta staje się w rękach ukochanego miękka jak plastelina. [6]
Czasem koniec rzeczywiście jest początkiem. [7]
Dziecko w ogóle nie respektuje żadnych granic. Dopiero dorastając, stajemy się niewolnikami własnych uprzedzeń i ograniczeń. Stawiamy mury nie do przejścia i zamki nie do zdobycia. [8]
Chcesz dać ludziom to, co w tobie najcenniejsze? Wstań z fotela i poświęć im swój czas. [9]
[…] czasem najtrudniej jest pozwolić odejść. [10]
___
[1] Jacek Łopuszyński, Szept wody, Gdynia 2016, s. 64.
[2] Tamże, s. 108.
[3] Tamże, s. 55.
[4] Tamże, s. 38.
[5] Tamże, s. 41.
[6] Tamże, s. 92.
[7] Tamże, s. 102.
[8] Tamże, s. 111.
[9] Tamże, s. 140.
[10] Tamże, s. 369.
[http://dzosefinn.blogspot.com/2016/01/opuszynski-jacek-szept-wody.html]
Szept wody Jacek Łopuszyński
6,3
Gdy czyta się książkę, która czeka na swoją oficjalną premierę da się odczuć taki lekki dreszczyk emocji. Ja osobiście tak mam. Zastanawiam się przez chwilkę, czy lektura przypadnie mi do gustu. Tak było również w przypadku książki "Szept wody". Piękna okładka, intrygujący tytuł. Autorem jest mężczyzna, i w tym momencie warto zaznaczyć, jak wskazuje blurb, że jest to romantyczna historia. Dowodzi to temu, że Panowie nie boją się pisać tego typu powieści, po które w dużej mierze sięgają kobiety.
No i teraz mam mały problem. Nie wiem jaką formę powinien mieć skrót fabuły. Chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby tylko jedno zdanie. Dłuższa forma, może zawierać w sobie zbyt dużą ilość przypadkowych spojlerów.
On z zawodu architekt i właściciel czworonoga, ona jest nauczycielką niemieckiego, pracuje również w fundacji. Samotnie wychowuje czteroletnią córeczkę. Oboje zmagają się z trudną przeszłością i oboje mają bardzo tajemniczą osobowość. Niespodziewanie dochodzi między nimi do spotkania, które ciągnie za sobą lawinę zdarzeń...
Mam nadzieję, że zostaliście zaciekawieni tym krótkim streszczeniem. Bo mnie książka wręcz zafascynowała, i to bardzo. Już po przeczytaniu kilku stron, wiedziałam że był to dobry wybór. Nie wiem jak u Was, ale u mnie wygląda to tak: gdy początek książki mnie wciągnie, mogę być pewna, że czas poświęcony na lekturę nie będzie czasem zmarnowanym. Zostałam absolutnie urzeczona historią, którą zaserwował nam, czytelnikom, a raczej czytelniczkom Jacek Łopuszyński. Sposób w jaki została napisana książka zasługuje na same pochwały. Czytanie "Szeptu wody" było dla mnie czymś wyjątkowym. Pochłaniałam każde słowo, każde zdanie. Cudowne opisy, a szczególnie ich romantyczny wręcz przekaz. Dla mnie była to proza z elementami czystej poezji. I nie mam tutaj na myśli tylko wierszy, które zostały wplecione w główną treść.
Powieść ma swój specyficzny urok, zawiera w sobie sporą dawkę tajemniczości. W dużej mierze przyczyniła się do tego dwójka książkowych bohaterów. Michael i Weronika. Skąd to zagraniczne imię? Już wyjaśniam. Otóż mężczyzna z pochodzenia jest Niemcem. Przybył do Polski, aby zacząć wszystko od nowa i zapomnieć o dramatycznych wydarzeniach, które miały miejsce w jego życiu. Jednocześnie pracuje w rodzinnej firmie, która ma swoją filię właśnie w Polsce. Natomiast Weronika zmaga się z nieszczęśliwą miłością i porzuceniem przez ukochanego. Na szczęście nie jest do końca sama, ma cudowną córeczkę i grono wiernych przyjaciółek. Jedną z nich jest Ewelina. To właśnie jej zawdzięcza tymczasową pracę w jednym z hoteli w Ustce. Zwykły zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym hotelu zatrzymał się Michael. A może to było przeznaczenie...Ups, bo jeszcze nieopatrznie coś zdradzę...
Na pierwszy rzut oka nowo poznany mężczyzna wydał się Weronice bardzo sympatyczny. Trzeba przyznać, że urodą również nie grzeszył. Z czasem okazało się, że jego kolejną zaletą jest poczucie humoru. Do tego dochodzi jeszcze bardzo dobry kontakt z córeczką kobiety. Czy ten Michael ma jakieś wady? Spędzali we troje bardzo miło czas. Chociaż tak naprawdę bardzo mało o sobie wiedzieli. I właśnie te tajemnice wprowadziły sporo niepotrzebnych komplikacji i zawirowań...
Autor poruszył w książce bardzo ważny temat, a mianowicie problem, z którymi zmagają się chorzy na białaczkę. W Polsce liczba chorych jest znacznie większa, niż osób zdrowych, które zdecydowały się na podarowanie szpiku kostnego, który może uratować komuś życie. W dużej mierze spowodowane jest to złym doinformowaniem. Jak się okazuje jest to bardzo prosty zabieg polegający na przetoczeniu wcześniej przygotowanego preparatu. Statystycznie 25-30% pacjentów ma dawców rodzinnych ( rodzeństwo ). Niestety dla pozostałej grupy szuka się dawców w rejestrach dawców niespokrewnionych oraz rejestrach krwi pępowinowej. Zdarzają się i takie przypadki, gdy dawcami mogą być rodzice. Zgodność grup krwi sprawia, że zabieg przeszczepienia staje się znacznie łatwiejszy. Natomiast niezgodność skutkuje jego niewykonalnością.
Gdy dostałam wiadomość z wydawnictwa z listą proponowanych książek do recenzji, przyznam się, że zastanawiałam się krótką chwilę nad wyborem. Tak naprawdę był to strzał. Teraz, gdy jestem już po lekturze mogę powiedzieć jedno, był to strzał w dziesiątkę.