Kropla życia Oliwia Tybulewicz 7,2
ocenił(a) na 832 tyg. temu Kropla życia, Kropla nadziei i Kropla magii autorstwa Oliwii Tybulewicz nie są książkami idealnymi (bo takie książki nie istnieją),ani takimi, które można polecić każdemu (patrz nawias wcześniej). Tak po prawdzie to w ogóle nie są książki. I nie! Wcale nie oszalałam! Zaraz Wam wszystko wytłumaczę, ale może po kolei?
Pierwsze co przychodzi mi na myśl po lekturze powyższego cyklu, to stwierdzenie: teatr jednego aktora. Tak jak w naszym układzie planetarnym znajduje się tylko jedno Słońce, tak i Kropla życia posiada wyłącznie jedną gwiazdę, którą jest główna bohaterka, Wioletta, pełniąca również funkcję narratora, i wszystko poza nią (świat, bohaterowie drugoplanowi, a nawet fabuła) jest mniej lub bardziej wyblakłym tłem.
Skoro to nie książki, to co za diabelstwo?
Hmmm. To już kwestia w dużej mierze zależna od czytelnika. Może być to najlepsza przyjaciółka, kumpela, którą bardzo lubicie, ale tylko raz do roku (bo w większych dawkach jest nie do zniesienia),wróg numer jeden, którego podobizna wyrysowana na tarczy strzelniczej poprawia celność o sto procent… Człowiek to nie zupa pomidorowa, wszystkich nie zadowoli. 🤷♀️
Dla mnie Kropla tfu! Wioletta! Jak już stwierdziłam, że to człowiek, to wypada się tego trzymać.
Dla mnie Wiolka to bardzo dobra koleżanka, którą życie zagnało aż do… przyjmijmy, że Włoch. Raz w roku przyjeżdża do Polski i zostaje u mnie na weekend. Przywozi duży zapas naszego ulubionego wina, zamawia najlepszą pizzę w mieście i przez kilka godzin stara się streścić rok życia. Buzia jej się nawet na sekundę nie zamyka, zwraca się do mnie w liczbie mnogiej:
[...] Znacie to uczucie, gdy noc nie ma końca? Minuty ciągną się niczym śmietankowe krówki, a sekundy dzielnie im wtórują? To właśnie jedna z nich. [...];
i niby wiem, że takie cztery/piąte opowieści (to o elfach, krasnoludach, wampirach i wilkołakach, bo uwierzyć mogę tylko w pracę w pubie) bezczelnie zmyśliła, ale to wino i ta pizza… W sumie mogę jej te drobne kłamstewka wybaczyć. Siedzę więc otulona miękkim kocykiem, sączę trunek słomkowej barwy, uśmiecham się, słucham i grzecznie potakuje.
I o czym ta Wioletta opowiada? O sobie, rzecz jasna – w końcu nic poza nią nie powinno mnie jako dobre koleżanki interesować – i wszystkim, co wokół niej się dzieje, ale to już tak po łebkach i przy okazji. Pierwsze dwa tomy mają prostą i nieskomplikowaną fabułę z wątkiem romantycznym (nie ma seksów, a sam romans, choć przewidywalny, należy do tych sympatycznych),za to tom trzeci… No tu się autorka postarała, a może starała się przez całe dwa poprzednie tomy, żeby tak skutecznie uśpić czujność czytelnika? W każdym razie świetnie jej to wyszło, ponieważ, pomimo tego, że cykl czytałam ciągiem i trzeci tom zaczęłam kilka minut po drugim, to nie miałam pewności, czy to mnie, czy może jednak autorce, coś bardzo ciężkiego spadło na głowę. Niby wiem, że mam sklerozę, no ale przecież nie aż taką, żeby mi się tak wszystko w ciągu paru minut pokiełbasiło. Trzeci tom zdecydowanie najlepszy.
Tak jak wspomniałam na początku, nie jest idealnie. Pojawiają się literówki i powtórzenia, ale pamiętajmy, że Wiolka cały czas mówi, a wina ubywa (również w jej kieliszku, bo inaczej w połowie występu głos by straciła),więc dziwne by było, gdyby w pewnym momencie nie zaczął się jej plątać język.
Czy mi się podobało? Tak. Najlepiej wszedł tom trzeci czytany w sobotni wieczór z lampką wina w dłoni. 😍
Czy polecam? Wszystko zależy od tego, czy jesteście w stanie polubić Wiolettę.
Po więcej recenzji zapraszam na: https://m.facebook.com/people/Czytelnicza-Norka/100093693897871/