Najnowsze artykuły
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
- ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
- ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Jill Ciment
1
5,1/10
Pisze książki: literatura piękna
Jest autorką trzech powieści: The Tattoo Artist, Teeth of the Dog i The Law of Falling Bodies; opowiadań Small Claims; i książki wspomnieniowej Half a Life. Laureatka National Endowment for the Arts, a NEA Japan Fellowship Prize, Janet Heidinger Kafka Prize i Guggenheim Fellowship. Ciment wykłada na Uniwersytecie na Florydy. Mieszka w Gainesville na Florydzie.http://www.jillciment.com/
5,1/10średnia ocena książek autora
35 przeczytało książki autora
46 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Przeprowadzka Jill Ciment
5,1
Jill Ciment na kilka dni zaprasza czytelników do świata Państw Cohenów. To bezdzietne małżeństwo w wieku odrobinę bardziej zaawansowanym niż średni. Są niesamowicie uroczy. Jedno niedowidzi, drugie niedosłyszy, ale mają siebie i uzupełniają się nawzajem. Pięknie się razem starzeją, a nie każdy to potrafi.
„Przeprowadzka” to bardzo dobrze napisana powieść. Trzeba być świetnym w swoim fachu, żeby opowiedzieć zupełnie zwyczajną historię w taki sposób, aby wciągnąć czytelnika. A Jill Ciment to potrafi. Ten fragment życia Ruth i Aleksa jest pełen zwyczajności. Jest prawdziwy, jak życie. Pies im zachorował, sprzedają mieszkanie, rozglądają się za innym. W tle jest też domniemany atak terrorystyczny. Czy takie rzeczy nie zdarzają się codziennie wokół nas? To powinno być nudne jak flaki z olejem, a jednak nie jest. W tej powieści jest jakieś ciepło, które sprawia, że trzeba doczytać do końca.
Do zakupu tej książki skłoniła mnie okładka. A raczej para widniejących na niej aktorów. O Jill Ciment wcześniej nie słyszałam. Nic dziwnego, skoro „Przeprowadzka” to jedyna jej powieść wydana w Polsce. Jednak Diane Keaton i Morgan Freeman wydali mi się wystarczającą rekomendacją. Teraz biegnę oglądać film.
Przeprowadzka Jill Ciment
5,1
Dawno nie dałem się tak nabrać! Po kilku thrillerach i kryminałach naszła mnie ochota na przeczytanie czegoś lekkiego, ciepłego, najlepiej gdyby jeszcze nie było zbyt długie. Przypadkiem natknąłem się na "Przeprowadzkę", która z pozoru spełniała wszystkie moje wymagania; opisywana jako piękna, ciepła historia starszego małżeństwa, które szykuje się do zmiany miejsca zamieszkania, ilość stron: 230 – jakże dobrze to brzmiało, przecież tego właśnie szukałem! Mało tego, książka okraszona jest filmową okładką, którą wypełniają uśmiechnięte twarze Diane Keaton i samego Morgana Freemana! To jest właśnie TO – pomyślałem. Teraz po zapoznaniu się z owymi 230 stronami,wiem jedno – nigdy, ale to nigdy nie dam się już zwieść uśmiechowi Morgana Freemana!
Bez ogródek, bez zbędnego owijania w bawełnę, powiem wprost – jeszcze do niedawna mianem najsłabszej książki, z jaką miałem w tym roku (nie)przyjemność się zapoznać, było "Tornado" autorstwa Sandry Brown, cukierkowaty „kryminał” o dwójce przesłodkich „detektywów” rozwiązujących zagadkę sprzed lat. Naprawdę było to słabe, jednak nawet w Tornadzie były jakieś emocje, była szczątkowa akcja i przynajmniej ze dwie postaci były wyraziste. Tego wszystkiego nie odnalazłem w Przeprowadzce, dlatego też, ze smutkiem muszę oznajmić – pani Jill Ciment, autorka trzech powieści, nagrodzona za swe dzieła kilkoma nagrodami, bez najmniejszego trudu strąca Sandrę Brown i jej "Tornado" z pozycji liderki w rankingu na najsłabszą powieść 2015 roku. Powiem szczerze, że aż nie wiem za bardzo, co o tej pozycji napisać, tak była nijaka. No, ale dobrze… zacznijmy może od tego, że główną atrakcją pierwszych ponad 70 stron (czyli 1/3 „powieści”) jest oddanie psa do weterynarza. Naprawdę. W tle pojawia się także Pamir – domniemany terrorysta, rzekomo posiadający bombę, którą chce zdetonować gdzieś na terenie Nowego Jorku; poza tym jest jeszcze kwestia sprzedaży mieszkania przez Ruth i Alexa – głównych bohaterów „powieści”. Nie lubię i nie chcę zdradzać fabuły, zazwyczaj staram się tego nie robić, w tym jednak wypadku zmuszony jestem tę zasadę złamać, nie po to, by zepsuć komuś lekturę, wręcz przeciwnie – robię to by potencjalnego czytelnika ostrzec. Jak napisałem wyżej – jest to najsłabsza książka, z jaką zetknąłem się w tym roku, nie jest jednak tak, że Przeprowadzka to „powieść” źle napisana stylistycznie, ona jest po prostu najzwyczajniej w świecie nudna! Na tych 230 stronach nie dzieje się w zasadzie nic! Dajmy na to, wspomniany wcześniej domniemany atak terrorystyczny właściwie nie wzbudza żadnych emocji, nie czuć (a raczej pani Ciment nie potrafiła tego oddać) strachu, nie czuć paniki; niby mieszkańcy są zaniepokojeni a telewizja cały czas nadaje na żywo raporty z tego co, w danym momencie robi „terrorysta” Pamir, jednak przewracając kolejne strony, czytelnik nie czuje napięcia, a bliższe całej akcji jest ziewanie. Idźmy dalej – jeśli ktoś spodziewa się, że dwójka staruszków ociepli odbiór tej książki, jest w sporym błędzie. Alex i Ruth niby kreowani są na przyjemną parę, jednak aż nazbyt często odnosiłem podczas lektury wrażenie że są wyniośli, nie było czuć chemii, zresztą inną sprawą jest fakt, że w zasadzie niewiele o nich wiemy poza tym, że Alex jest malarzem mającym problem ze słuchem, a Ruth to emerytowana nauczycielka ze słabym wzrokiem. Autorka nie wysiliła się nawet na jakieś głębsze przedstawienie historii miłości dwójki siedemdziesięciolatków, nie ma tu wspomnień, nie ma tu niczego, co pozwoliłoby z głównymi bohaterami sympatyzować. Kolejną sprawą jest dwutorowa narracja – część rozdziałów pisana jest tak, że obserwujemy losy staruszków, część to z kolei rozdziały widziane oczami Dorothy – zamkniętego w klinice weterynaryjnej psa Ruth i Alexa. Sam pomysł byłby może i niezły szkoda tylko, że rozdziały z udziałem Dorothy są tu całkowicie zbędne i nie wnoszą nic do i tak już zerowej akcji i trzeba powiedzieć szczerze – potrzebne są one tej książce jak rybie ręcznik!
Wydanie samo w sobie jest całkiem niezłe, czcionka przystępna, duże przerwy między rozdziałami; jest przejrzyście, jednak i tu muszę dorzucić kilka uwag, z czego tylko jedna tyczyć się będzie polskiego wydania. Po pierwsze – wielką zagadką jest dla mnie sam tytuł, biorąc pod uwagę, że bohaterowie – i tu przepraszam z góry za kolejny spoiler – nie przeprowadzają się! Tak, szukają nabywcy na swoje dotychczasowe lokum, tak, szukają nowego, jednak nawet na ostatniej stronie nie ma wzmianki o pakowaniu się, kartonach pełnych rzeczy osobistych itd. Uwaga odnośnie polskiego wydania jest tylko jedna, mianowicie taka że napis na okładce NAJLEPSZE DECYZJE TO TE PODEJMOWANE WSPÓLNIE nijak ma się do treści tek książki. Jestem naprawdę w głębokim szoku i nie potrafię zrozumieć, po co ta historia w ogóle została napisana, ponieważ nie niesie za sobą absolutnie niczego, nie ma tu obiecywanego ciepła, nie ma akcji, „powieść” nie zmusza także do żadnych refleksji. O jeszcze większy ból głowy przyprawia mnie świadomość, że książka ta została zekranizowana! W jakim celu? Nie mam bladego pojęcia, wiem jednak, że nawet Morgan Freeman w obsadzie nie przekona mnie do sięgnięcia po ów film, bo choćby nie wiem jak bardzo, twórcy ekranizacji rozwinęli tę historię, to już teraz jestem pewien, że nie ma absolutnie żadnej szansy, by ten film mógł mi się spodobać.
Padło w tej opinii parę mocnych słów, jednak opinia jak to opinia – zawsze będzie subiektywna. Osobiście zawiodłem się, i to srogo, na Przeprowadzce, jednak broń Boże nie będę nikogo zniechęcał do zapoznania się z tą pozycją. Każdy ma swój gust i choć na ten moment ciężko mi to sobie wyobrazić, prawdopodobnie i ta „powieść” znajdzie swoich zwolenników. Z uwagi na objętość i formę teoretycznie lektura Przeprowadzki powinna mi zająć jedno popołudnie, jednak męczyłem się kilka dni i już samo to powoduje, że od tej pory nazwisko Ciment będę omijał szerokim łukiem.
*Recenzja ukazała się wcześniej na stronie www.gloskultury.pl