Zostań pisarzem-detektywem. Wyniki konkursu

LubimyCzytać LubimyCzytać
25.03.2012

Kolejny raz poprosiliśmy Was o napisanie fragmentu książki i kolejny raz nie zawiedliśmy się! Okazuje się, że użytkownicy naszego portalu to nie tylko mole książkowe, to także świetni detektywi i pisarze!
Zobacz szczegóły konkursu "Zostań pisarzem-detektywem".

Zostań pisarzem-detektywem. Wyniki konkursu

Ze znalezieniem książki na stronie Bookoteka.pl problemów zapewne nie było, a z pisaniem poszło Wam równie łatwo. Liczba nadesłanych prac przeszła nasze oczekiwania i, na szczęście, w tym wypadku ilość szła w parze w jakością.

Trudno było wybrać zwycięskie fragmenty, niektóre nadesłane prace były tak wciągające, że gdy docieraliśmy do ich końca w panice szukaliśmy dalszego ciągu, który nigdy (?) nie nastąpi…

Pierwsze miejsce - czytnik Pocketbook 611 z bonem na zakupy w księgarni bookoteka.pl o wartości 50zł, zajmuje Yaten za opowiadania „Zrozumienie zawsze przychodzi za późno” - za umiejętne wplecenie w fabułę znanych postaci literackich!

Drugie miejsce zajmuje marquez - za pierwszy rozdział, który przywodzi na myśl prozę Jaspera Forda.

Trzecie miejsce zajmuje Ola - za fragment, który rozbawił nas do łez.

Czwarte miejsce zajmuje Irmina - za mrożące krew w żyłach opowiadanie.

Wszystkim użytkownikom bardzo dziękujemy za udział w naszym konkursie i żałujemy, że nie możemy nagrodzić wszystkich prac.

Poniżej nagrodzone teksty:

Yaten
Zrozumienie zawsze przychodzi za późno

Zrozumienie zawsze przychodzi zbyt późno. Jednak czy Alicja mogła zrobić cokolwiek, żeby przyspieszyć bieg wydarzeń? Tyle razy kartkowała nadesłane listy, nadpalone stronice, niedbale zapełnione niepokojącymi szkicami arkusze, ale nigdy nie udało jej się odnaleźć żadnej nadrzędnej reguły, która mogłaby zespolić narrację złowieszczych przesyłek.

Bo że te były złowieszcze nie miała wątpliwości. Tak samo jak od razu zyskała świadomość, że te powiązane są ze zniknięciem jej kuzyna. Zbieżność w czasie, a także fakt, że zawartość ich wszystkich potrafiła skojarzyć z tymi strzępkami informacji dotyczącymi powieści, nad którą właśnie pracował Maciej, którymi jej krewny obdarowywał ją niezbyt hojnie… Gdyby wiedział, że teraz od nich zależy jego życie, być może schowałby do kieszeni swoją pseudo-artystyczną dumę i na bieżąco referowałby jej postępy w pracy nad swoim dziełem. Ale jak już zdążyła pomyśleć – zrozumienie zawsze przychodzi zbyt późno.

Dopiero teraz, gdy składała w logiczną całość treść niektórych listów, dotarło do niej, kim była kobieta o czerwonych ustach. Już wcześniej wydawało jej się znamiennym, że w swojej klientce młoda pani detektyw dostrzega jedynie karmin jej warg, jakby reszta jej sylwetki skrywała się w czerni i bieli – niczym w starym filmie noir, ale wcześniej nie potrafiła uchwycić przewrotności losu, która sprawiła, że w damie w opresji głównie intryguje ją niewidoczna aura erotyzmu, którą kobieta roztaczała na równi intensywnie z wonią drogich perfum. Dla nas, kobiet, szczęściem jest nie przegrać, ale dla mężczyzn nieszczęściem nie wygrać. Te słowa tajemnicza klientka wypowiedziała podczas pierwszego spotkania i właściwie tylko z ich powodu Alicja zgodziła się zająć jej sprawą. Nie to, że tak ją zaintrygowały, ale raczej dlatego, że pojawiły się też w tajemniczych przesyłkach.

Zapewne wcześniej uznałaby to za szaleństwo, ale teraz, gdy zbliżał się czas rozstrzygnięcia, a ona wciąż była tak daleko od choćby cienia szans na uratowanie Macieja, musiała z niechęcią przyznać (sama przed sobą!, a to uznawała za największą porażkę), że tej możliwości nie można wykluczyć. Ta kobieta była markizą de Merteuil! Tak samo, jak człowiek, którego kazała jej śledzić, był (choć wciąż brzmiało to jak szaleństwo) Rafaelem de Valentin! Kogo jeszcze spotkała na szlaku swojego śledztwa? Czy ten biedak z odmrożonymi palcami, szczekający zębami w obszczanej bramie mógł być Stefanem Lantierem? A może to ona zaczynała popadać w paranoję?

Zmięła w dłoniach kartki ze szkicami i właściwie najchętniej spaliłaby je, żeby nie podsycać własnego szaleństwa, ale przed tym dość pretensjonalnym i desperackim gestem powstrzymała ją świadomość, że na tych pożółkłych kartach może czaić się klucz do odszukania kuzyna. Oczywiście, jeśli to wszystko nie było tylko urojeniem. Podeszła do okna i wierzchem dłoni przetarła szybę, by pozbyć się wilgoci osiadłej na jej tafli, która uniemożliwiała jej wyjrzenie na pokrytą śniegiem ulicę Warszawy. Nie był to najprzyjemniejszy zakątek, ale to tylko pomagało jej w przetwarzaniu informacji, a nawet w pewien sposób pasowało tematycznie do myśli, które tłoczyły się w jej głowie. Praski, odrapany deptak mimowolnie kojarzył jej się z obrazem z dziewiętnastowiecznych powieści, choć Alicja nie była pewna, na ile porównanie było uprawnione…

Zaczynała przypominać sobie kolejne osoby, których ścieżki los skrzyżował z jej dochodzeniem. Jakiś cygański transwestyta, który upierał się, żeby wywróżyć jej przyszłość… Nomen omen, Tejrezjasz. Teraz nawet wymuskany chłopaczek, którego poznała w jednym z klubów, na którego trop wpadła dzięki, podrzuconym wprawdzie nieświadomie, wskazówkom, nie potrafił przestać kojarzyć jej się z Dorianem Grayem. Naciągnęła mocniej rękawy i tak powyciąganego już swetra i zbliżyła się do biblioteczki, którą stanowiło parę regałów zajmujących całą powierzchnię ściany. Zaczęła niespiesznie przyglądać się tytułom.

W uszach wciąż rozbrzmiewały jej słowa Macieja. To będzie przełom. „Pani Dalloway” wylądowała w jej rękach. Parę razy obróciła obwolutę między palcami, jakby chciała odnaleźć tam jakieś ukryte znaczenie. Ale nic tam nie było. Dzieło, które jest jednocześnie przygodą, afirmacją prostej narracji i powieści problematycznej. Virginia Woolf wylądowała na podłodze. Czymś, z czym literatura nie miała odwagi zmierzyć się przez setki lat. Ale ja podejmuję rękawicę. Najpierw powoli i ostrożnie sięgała po kolejne tomy. Orwell, Homer, Dan Brown. Trzymała je w dłoniach przez minuty, sekundy, po czym lądowały na podłodze. Zredefiniowanie pojęcia tragedii, które sprawi, że Arystoteles odejdzie do lamusa. O tak, Macieju, zapewniłeś całej swojej rodzinie tragedię. Gratulacje. Książki zaczęły lądować na podłodze z łoskotem, jedna po drugiej. Nie obchodziły ją już tytuły, treści, bohaterowie, którzy mogli skrzywdzić jej kuzyna. Przynajmniej według myśli, na której się zafiksowała. Dekonstrukcja wszystkiego, co do tej pory myślano o literaturze.

Teraz będziesz miał szczęście, jeśli twoje zwłoki nie dekonstruują się gdzieś w niemożliwej do poznania lokalizacji. Alicja spojrzała na opróżnione regały, skojarzyły się jej z klatkami dla ptaków, które ktoś wypuścił na wolność. Czy ona właśnie uwolniła setki lat literatury?

Podeszła do biurka i podniosła leżącą obok przepełnionego słoiczka, który służył jej za popielniczkę, paczkę zapałek. Wyciągnęła jedną z nich i potarła o siarkę. Najpierw wpatrywała się w dziwnie pociągający płomień, aż ten zgasł. Odpaliła więc następną. Rzuciła na stos makulatury.

Jakaś szaleńcza myśl kazała jej sądzić, że w ten sposób pomoże kuzynowi. Uwolni go od tego całego galimatiasu, w który wplątała się razem z nim przez ostatni tydzień. A może właściwie robiła to tylko dla siebie? Cholera wie. Pozostawało jej mieć tylko (czy złudną? To się okaże.) nadzieję, że przynajmniej jej pozwoli wrócić to do śledztwa z w miarę oczyszczonym z nieracjonalnych podejrzeń umysłem.

Jednak mimo literackiego ogniska i płomieni, wśród których zdawały się tańczyć w upiornym danse macabre wieki epickich i lirycznych archetypów i toposów, nie potrafiła pozbyć się sprzed swych oczu obrazu swojej klientki, wróżbity, wymuskanego aktora z seriali, żebraka czy jak też zaczęła ich nazywać – markizy, Tejrezjasza, Doriana czy Stefana. A może… Skoro nikt nie potrafił poradzić sobie z tą sprawą, trzeba było rzucić w cholerę racjonalne myślenie, zaakceptować szaleństwo i porzucić konwencjonalne metody śledztwa?
Właściwie nie pozostawało jej już nic innego.

marquez
Rozdział I

Teresa rozrywała szary, nieestetyczny papier, w który zawinięto przesyłkę, z widocznym zdenerwowaniem. Pozostałe listy, wyciągnięte dopiero co ze skrzynki, leżały bezwładnie koło jej stóp. Cały ten stos rachunków i kolorowych reklam nie interesował adresatki ani trochę od czasu, kiedy zorientowała się, że na jednej z kopert tłustymi literami napisane było porywacz. „Mało oryginalny pseudonim przestępczy” – pomyślała w pierwszej chwili sarkastycznie, ale zaraz skarciła się za poczucie humoru w tak nieodpowiedniej chwili.

Bartek, wychuchany jedynaczek, nie dawał znaku życia od kilki dni. Po ostatniej wizycie w jego mieszkaniu – jako zapobiegliwa mama, kucharka i sprzątaczka synowego gniazdka Teresa miała swój zestaw kluczy – zorientowała się, że jego zniknięcie nie wiązało się tym razem ani z żadną kobietą, ani z literacką zagadką. Chłopak miał zwyczaj wypuszczać się niepostrzeżenie na czytelnicze wędrówki śladami swoich ulubionych literackich bohaterów, by potem zdawać relacje z tych podróży w coraz bardziej poczytnych miesięcznikach. Dumna z talentu syna, Teresa nie mogła się jednak oprzeć myśli, że może czasem skończyć, jak niektórzy z jego idoli. Za dużo wiedziała o literaturze, by móc ignorować jej moc sprawczą. Doskonale zdawała sobie sprawę, że historie raz napisane, nie tak łatwo zmieniają swe zakończenie i ten fatalizm przenosi się również na zbyt dociekliwych czytelników.

Zorientowała się, że zniknięcie Bartka to nic innego jak porwanie, po bałaganie, jaki panował w gabinecie syna. Pokoju, w którym chłopak spędzał długie godziny, szykując trasy kolejnych poszukiwań, kreśląc dyletanckie mapy i robiąc zapiski ułatwiające podróż. Rzecz dziwna, na podłodze zauważyła otwarty na konkretnej stronie egzemplarz Niebezpiecznych związków de Laclosa, który ktoś jakby celowo doprowadził do tego stanu. Niewygodne, tanie i klejone zbyt mocno wydanie tej książki nie poddało się łatwo, ale w końcu uległo sile przeciwnika i posłusznie wskazywało wybrane strony. Rzucony niedbale niedopałek po bliższym przyjrzeniu okazał się nieudolnym markerem. Teresa stłumiła dreszcz odrazy dla takiego traktowania książek i, założywszy okulary, oddała się lekturze fragmentu umazanego pyłem bądź – jak kto woli – popiołem papierosowym. „Próżno czytam raz po raz twoje pismo, nic mnie ono nie objaśnia, niepodobna bowiem wziąć twego listu w prostym i naturalnym znaczeniu. Cóż zatem chciałaś powiedzieć?” – w trakcie powtórnej lektury Teresa domyśliła się, że właśnie podjęła się gry, w której stawką było życie jej syna, ale kto u diabła ustanawiał zasady – nie była w stanie tego dociec.
Gryząc przypadkowo napotkany wśród rozrzuconych szpargałów i książek długopis w jego czułą końcówkę, zdała sobie naraz sprawę, że ten ktoś, kto zechciał porwać jej jedynaka, próbuje uprzedzić wydawnicze wypadki. Zaraz jednak zgasiła swój pomysł długim a ostrym obcasem, bo przecież czystym egotyzmem było sądzić, że komuś chciało się urządzać porwanie tylko po to, by dowiedzieć się, kto ostatecznie zabił piękną Claudię del Sachio w jej ostatniej powieści. Planowana na trzy tomy historia, na razie została urwana po dwóch i biedna Claudia w lodówce Zakładu Medycyny Sądowej w Madrycie wciąż czekała, aż jej zabójca zostanie schwytany, a zakończenie śledztwa w tej sprawie przyniesie jej upragnione wieczne odpoczywanie. Tak, Teresa lubiła wczuwać się w sytuację swoich bohaterów, nawet jeśli byli oni całkiem nieżywi – po prostu nie umiała powściągnąć cugli literackiej empatii.

Kopiąc de Laclosa w kąt pokoju, autorka słynnych kryminałów wyszła zamaszystym krokiem, nie mogąc jednocześnie uzgodnić przerażenia sytuacją syna z podziwem dla samej siebie, której fabularne zabawy spędzały komuś sen z powiek tak mocno, że zdecydował się na przestępstwo.
Teraz, kiedy minął tydzień od tamtych tragicznych zdarzeń, siedem nieprzespanych nocy, podczas których Teresa zastanawiała się, jakby mogła dostarczyć okup w postaci zakończenia swojej powieści porywaczowi (nie uzgadniała tego z wydawcą, choć w kontrakcie wyraźnie zastrzegł, że jeśli zdradzi komuś finał całej historii, nigdy nie zostanie ona wydana i spodziewane miliony tantiem przejdą jej koło nosa), siedem ponurych dni, kiedy klawiatura nijak nie umiała podjąć pracy nad innymi zobowiązaniami jak felieton tu, esej tam, autoryzacja wywiadu jeszcze dla kogoś innego, nadszedł ten dziwaczny pakunek.

Wreszcie szary papier podzielił los rozrzuconej korespondencji ścielącej się u stóp Teresy niczym płatki róż w zakończeniu kiepskiego melodramatu. Oczom kobiety ukazał się niewinnie wyglądający egzemplarz szekspirowskiego Makbeta w najnowszym, jak zdążyła się zorientować, doskonałym tłumaczeniu Piotra Kamińskiego.

Drżeniem napełniły ją wspomnienia niedawnej lektury dramatu, tytuł nie wróżył nic dobrego, nie dawał nadziei na spotkanie z synem. Oddychając głęboko, zastosowawszy przy tym technikę swego ulubionego mistrza jogi, zaczęła przeglądać ostrożnie wolumin, licząc, że wskazówka dla dalszych poczynań znajduje się gdzieś w środku, a nie jest nią sama książka. Znalazła wreszcie, w 2 scenie III aktu, niewielki fragment zakreślony tym razem starannie połyskującym zielonkawym kolorem w nie najlepszym guście. „Zranić się żmiję udało, nie zabić// Gdy się wyliże, jej kieł pełen jadu// Znów nam zagrozi” – mówił Makbet do swej żony, mając poczucie, że niewiele zyskał decydując się na królobójstwo i dając wyraz swej rodzącej się obsesji osaczenia.

Jak Makbet z niezdrowego podniecenia, tak Teresa zadrżała z przerażenia. Zrozumiała, że pisze do niej nie kto inny, ale sam morderca Claudii, który wie równie dobrze jak ona, autorka całej historii, że zagrażają mu wciąż członkowie szajki, do której należał zamordowan. Choć sytuacja była więcej niż nieprawdopodobna (Teresa właśnie korespondowała, choć to może za duże słowo, ze stworzonym przez siebie bohaterem!), prędko pojęła, czego oczekuje od niej porywacz. Zapewne ona ma uciąć łeb tej żmii, której nie udało się zabić, czyli przy pomocy fabularnych sztuczek unicestwić zagrażających mordercy Claudii mścicieli. A więc stawką w zabawie nie było zdradzenie zakończenia powieści, ale takie jej zredagowanie, które będzie pasowało jednemu z bohaterów. Sporo się zmieniło zatem od czasu poprzedniej „wiadomości” – porywacz sam pojął, kto mu zagraża, mimo mętnych wskazówek w dwóch pierwszych tomach i teraz domagał się konkretnych rozwiązań.

Ola

(…)
- Czyś ty zwariowała? Nie kupuje się kota w worku! - ojciec przemierzał pomieszczenie, rzucając gniewne spojrzenia w stronę "nabytku".
- Po pierwsze, nie był w worku, tylko w kartonie. Po drugie, nie płaciłam za niego. Dostałam. Zupełnie za darmo.
- Dziecko, w tym kraju nie ma nic za darmo – jęknęła babcia.

Zebraliśmy się w salonie: trzy pokolenia rodziny Sierotków, uszczuplone przez upływ czasu oraz porywacza. Ściślej rzecz ujmując, czas usunął z tego świata dziadka, a porywacz zajął się moim bratem. I o ile dziadek od lat spoczywał w pokoju (a właściwie to na cmentarzu), o tyle strata Mareczka była świeża i dramatyczna.

- A ty tak po prostu wzięłaś?- dopytywała się mama.
- Co miałam zrobić? Kurier wcisnął mi pudło, podetknął jakieś świstki do podpisania. Skąd mogłam wiedzieć, że w środku jest zwierzak? W dodatku jego pupil! – wskazałam telewizor, wypluwający wieczorne wiadomości.

Emanuel Grabski, młody talent wokalny, którego plakaty zdobiły niejedną ścianę, teraz nie wyglądał bynajmniej jak idol nastolatek. Płakał rzewnie, a resztki podkładu mieszały się z łzami i skapywały na białe spodnie. Aktualnie całe w plamach.

Ale to nie Emanuel stanowił główny punkt programu. Głównym punktem było zdjęcie kota, skradzionego dwa dni temu – rudego persa z jednym okiem Jak poinformował reporter, złoczyńca włamał się do rezydencji Emanuela i „bestialsko porwał zwierzaka”. Właśnie tak - bestialsko.

Jak jeden mąż przenieśliśmy wzrok z monitora na rudego wypłosza, zajmującego róg kanapy. Nie było mowy o pomyłce. Zaginiony kot siedział w naszym salonie i jakby nigdy nic wylizywał sobie łapę.
- Apeluję do włamywacza, wycofam wszelkie oskarżenia, niech tylko odda Pampersika – załkał telewizor.
Niestety zapewnienia Emanuela nie brzmiały wiarygodnie.
Ojciec podrapał się w głowę.
- Cholera. Nie możemy zwrócić kota, bo będzie na nas.
- Przecież zostawiliśmy pudełko, w którym przyszedł. Trzeba dowiedzieć się, kto je wysłał. Firma kurierska na pewno zapisała dane nadawcy.
Odkaszlnęłam. A ponieważ nikt nie zwracał na mnie uwagi, zacharczałam niczym gruźlik.
- Już sprawdzałam, w internecie i telekomunikacji. Firmy Pakway nie ma.
Mama podniosła karton, który ciągle stał pod stołem, i obejrzała ze wszystkich stron.
- Nie ma? Jak to nie ma? Przecież tutaj wiraźnie napisano: Pakway. Skrócimy drogę twojej paczki. Niezbyt chwytliwy slogan, ale nie wyklucza istnienia firmy. Nawet numer telefonu podali.
- To pod niego zadzwoń - odparłam, krzyżując ręce na piersiach.

Mama chwyciła słuchawkę, mrucząc pod nosem "co za idiotyzm, co za idiotyzm" i wystukała kilka cyferek. Po chwili przestała mruczeć, po kolejnej rzuciła telefon na kanapę, sama opadła obok i ciężko westchnęła.
- Co teraz? Będziemy trzymać kota w domu i ukrywać przed gośćmi? Ten pysk zna już cała Polska!
- Wyrzucimy. Trudno, wyrzucimy na ulicę. Ania się tym zajmie. Ania przyniosła, Ania wyrzuci. – zarządził ojciec.
- Nieprawda. Kurier przyniósł.
- Fałszywy kurier.
- Uspokójcie się wreszcie! Trajkoczecie jak stado przekupek. Trzeba załatwić sprawę inaczej. Tu potrzebny jest spryt. Spryt i wyobraźnia – ofuknęła nas babcia.
Jak zwykle zresztą bezskutecznie.
- Jakiemuś wyjcowi ginie kot i na całą Polskę o nim trąbią, a nam Mareczek przepadł i nic! - zapłakała mama, a zaraz potem głośno wysmarkała nos.
- Jak to nic, przecież policja spisała zeznania - nie zgodziłam się.
- I sugerowała, że Marek wyjechał z dziewczyną, a o nas zapomniał – mama wpadała w coraz głębszą rozpacz.
- W pierwszym tygodniu sugerowała, w drugim się uspokoili i zaczęli uczciwie szukać.
- A ten jasnowidz, którego spotkaliśmy pod komisariatem... Co za cwaniaczek! Taki sam z niego jasnowidz, jak ze mnie Pampers! – wyrzuciła mama.
- Oj, kochanie, nie przesadzaj, klucze od piwnicy znalazł – próbował załagodzić sytuację ojciec.
- Bo na nich usiadł!
Po tym strasznym oświadczeniu w domu zapadła niczym niezmącona cisza. Którą przerwał szloch Emanuela, dobiegający z telewizora.
- Obiecuję aktualnemu opiekunowi Pampersa bezpłatny wstęp na wszystkie moje koncerty. Absolutnie wszystkie. Oraz pięć tysięcy gotówką.
- A także dożywocie – dodałam, bo Emanuel nie wyglądał na takiego, co to odpuszcza bliźniemu swemu.
Oczy babci rozbłysły. Klepnęła się w udo i oznajmiła:
- Pampers to dar niebios! Nie ukradliśmy go - trudno, nikt nie musi o tym wiedzieć. Będziemy udawać, że tak. I zaszantażujemy wyjca z telewizji. Oddamy Pampersa, ale nie za gotówkę. Za Mareczka!
Dla podkreślenia swoich słów tupnęła nogą.
- Czy mama nie zapomniała aby połknąć leków? – zaniepokoił się tatuś, przykładając staruszce rękę do czoła.
- Odczep się ode mnie! Mam sprawniejsze komórki mózgowe, niż wy wszyscy razem wzięci! – żachnęła się babcia. - Jeśli taka sława jak Emanuel Grabski weźmie udział w poszukiwaniach Marka, nie ma bata, chłopak musi się znaleźć.
- Babciu, jesteś genialna! Wyślemy Emanuelowi anonim, sama go sklecę. Będę udawać zaniepokojoną wielbicielkę Marka. Co tam, ludzie robią z miłości różne głupoty, ja mogłam ukraść kota.
- Tylko czy Grabski uwierzy? – wahała się mama.
- Uwierzy, uwierzy. Dołączymy dowód rzeczowy – babcia miała już wszystko zaplanowane.

Na chwilę zniknęła w kuchni. Gdy wróciła, w jej dłoni połyskiwało ostrze noża. Uśmiechnięta szelmowsko, podkradła się do kocura, który tymczasem zajął fotel. Bursztynowe oko łypnęło na nią przyjacielsko, a następnie kot ziewnął i zwinął się w kłębek. Właśnie ten moment wybrała babcia. Bez ostrzeżenia rzuciła się na fotel. Dwa skłębione ciała spadły na dywan i przetoczyły się po pokoju, wzniecając tumany kurzu i kociej sierści. W końcu babcia wyłoniła się zza stołu, z wyrazem triumfu na twarzy i pokaźną kępą kocich kłaków w garści.
- Jeszcze tylko fotka...
Wyciągnęła z szuflady starego polaroida i wycelowała obiektyw w oniemiałego zwierzaka.
Pochyliliśmy się nad zdjęciem – rudy koci pysk ze zmierzwionym włosem, jedno ogromne oko, najeżony ogon…
- Idealnie!
- Lecę wyklejać list! – skoczyłam w stronę swojego pokoju.
- Słuchajcie… - wyszeptała mama. – A może Pampers ma coś wspólnego z zaginięciem Mareczka? Może to zaszyfrowana informacja dla nas?
- Jeszcze więcej rewelacji? Dopiero co dowiedzieliśmy się, że Marek, zamiast pracować przy zbiorze truskawek, tresował lwy w cyrku. Myślicie, że miał też coś wspólnego z Emanuelem?
Zastygłam w progu pokoju, rozważając słowa rodziców.
(…)


Irmina

Adam Rewicki nigdy nie napisał tego listu. Zawsze wiedział, że jego wyjątkowy przyjaciel Marek M. czeka na niego, pragnąc wyjaśnień, ale nie, nigdy nie umiał się na to zdobyć.
- Marku!- krzyknął rozpaczliwie imię kumpla z dzieciństwa, kolegi z trzepaka, który zawsze bił się z nim z największymi zabijakami z osiedla. Teraz trzymał w rękach jedyne, co mu pozostało po przyjacielu. Książkę, która świadczyła o tym, że Marek żyje. Książkę, która sprawiała, że wracały do niego wspomnienia, te najgorsze, te, które mówiły o tym, jakim jest draniem. „Dzieci z Bullerbyn”. Z jedną krótką adnotacją na pierwszej stronie. „Adam prosi o pomoc”. Napisaną ludzką krwią.

Był sławny, bogaty i przystojny. Mógł zapomnieć o swoim dzieciństwie, które i tak prosiło się o to samo, od czasu gdy spalił za sobą wszystkie mosty. Mógł ogrzewać się w słońcu swojej popularności… Mógł, ale nie chciał spotykać codziennie w lustrze kogoś, kim wtedy by się stał.

***

- Marek Rewicki. – Hanna Warys, znana szerzej jako Madame Vyravsky, podstarzała panna w karykaturalnych drucianych okularach i z rudym kokiem wielkości bochna chleba, powtórzyła cierpliwie nazwisko.
- Skąd pani o nim wie? –lekko posiwiały niski grubasek wyglądał jakby tracił cierpliwość. Była to świeża sprawa, którą przełożony kazał im ukryć przed mediami. Do tego, choć nie zdradził się z tym ani słowem, spotykał co tydzień Marka na chórze w kościele parafii św. Zofii Męczennicy, gdzie też poznał go w sierpniu 1991 roku. Od tego czasu zdarzało im się wychodzić czasem na kawę po mszy do pobliskiego McDonalda, gdzie nie raz dyskutowali o najbardziej osobistych problemach związanych z wiarą. Jego wiarą, Andrzeja Kotka, nie Marka. Marek miał twarde niczym stal poglądy i silny moralny kręgosłup. Był dla niego inspiracją, ostoją, jego lotny umysł i znajomość licznych dzieł teologicznych nie raz pomogła mu wyjść z głębokiego duchowego dołka. Musiał zachować trzeźwość osądów w trakcie poszukiwań Marka… Ale przed samym sobą musiał to przyznać- brakowało mu go. Nie wiedział, jak będzie wyglądało jego samotne życie bez tych comiesięcznych rozmów, nawet gdyby innym mogło się to wydawać żałosne.

- Przyśnił mi się. – Wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną.
- Przyśnił się pani. Z nazwiskiem, rysopisem, numerem buta i opisem obrażeń, które doznał od czasu, gdy o 21:11 szesnastego kwietnia 2011 został porwany z poczekalni dworca PKP we Wrocławiu, tuż po tym jak kupił sobie bułkę nadziewaną kiełbasą i oblaną keczupem. A dokładniej to po tym, jak pobrudził sobie spodnie tym keczupem, schylił się, by je wytrzeć, podniósł głowę i jakiś zamaskowany typ przycisnął mu do twarzy szmatę nasączoną chloroformem. I to też pani się przyśniło. – Andrzej Kotek czytał notatki swojej koleżanki, która oddała mu z szerokim ironicznym uśmiechem zgłoszenie, mówiąc, że uratowało ją to, że dwójka jej dzieci w przedszkolu zaczęła okropnie wymiotować, a ona już nie ma sił na jeszcze większy bajzel.

- Stracił trzy zęby, na szczęście raczej z tyłu, mały palec u stopy, lewej, kciuk u dłoni prawej, kawałek ucha, większy kawałek drugiego ucha i trochę krwi. Oprawca wysyła te skrawki pana Marka do jego znajomych, używając ich jako zakładek do książek, które są jakoś związane z ich wspólną przeszłością. Marek wpłynął na wiele osób.- Hanna Warys przyjrzała mu się badawczo. Poczuł się zmieszany.
- Ale pani go nie spotkała?
- Do wczorajszej nocy, gdy poprosił mnie o pomoc, nie – znowu się uśmiechnęła ciepło.

Andrzej Kotek zdecydowanie za mało ostatnio spał, za dużo jadł rzeczy, z których miał zrezygnować po ukończeniu czterdziestki i na pewno za bardzo się denerwował. Zastanawiał się, jakie jeszcze szalone fakty wypłyną na wierzch w związku ze sprawą Marka.
- Andrzej? – Albert Zygmunt, jego wieloletni kolega jeszcze ze szkoły policyjnej z lekko rozbawioną miną wszedł do pokoju przesłuchiwanych. Pewnie będzie sobie żartować przez resztę tygodnia z jego wspaniałego szczęścia do wszelkiej maści wariatów. – Pewien detektyw chce z Tobą porozmawiać… Mówi, że zna Marka M. i chce Ci pokazać coś, co ostatnio dostał pocztą. Jakąś książkę od niego czy coś takiego.
Andrzej Kotek poczuł, że zamiera mu serce. Na jedną chwilę spojrzenia jego i Hanny Warys spotkały się i zespoliły zrozumieniem. Pierwsza książka doszła od adresata. A może nie pierwsza? Może dopiero o tej się dowiadują, tymczasem kawałki tkanek Marka M. krążą po Polsce, zapakowane między kartkami powieści w szare koperty.

- Za chwilę. – Zastanawiał się, co powiedzieć Hannie Warys. Nie wiedział, czy jej wierzy, nie mógł też pozbyć się myśli, że podejrzewanie jej o zamieszanie w porwanie i maltretowanie mężczyzny byłoby jeszcze bardziej absurdalne niż wiara w czary i jasnowidztwo. Otworzył już usta, gdy Albert wychylił głowę zza drzwi tuż po tym, gdy je za sobą zamknął.
- Zapomniałem. Jest też paczka dla ciebie. – Rzucił mu ją, skinął nieco nieuprzejmie głową Hannie Warys i wyszedł pospiesznie, najwyraźniej nie chcąc się spóźnić na wspólny lunch z kolegami. Andrzej nie zdołał jej złapać, porażony strasznym przeczuciem. A raczej pewnością.
- O, a to ci niespodzianka – zarechotała staruszka, widząc łzy w oczach Andrzeja. Zaczęła się śmiać ochryple i jeszcze bardzie niż wcześniej wyglądała na wariatkę. – Otwórz to. Przecież wiesz, że ja wiem. I teraz tak myślę, że naprawdę będziesz mnie potrzebować.

Andrzej nie chciał o tym myśleć, tak samo jak nie chciał tu być. Ale musiał otworzyć paczkę, choć coś z głębi rdzenia kręgowego nakazywało mu ucieczkę.
- Otwórz paczuszkę chłopczyku - śmiała się dalej stara, nie udając już ani odrobinę miłej i ciepłej starszej pani. Andrzejowi trzęsły się ręce, ale zdołał rozszarpać papier.
Stare wydanie „Psałterza Dawidów” miało rozerwaną okładkę. Spod niej wyzierał czerwony napis, którego policjant nie był w stanie jeszcze odczytać. Za bardzo skupiał uwagę na kciuku, który wypadł z nieprzyjemnym plaskiem na zieloną posadzkę, tuż za masą taniego papieru do pakowania.


Ze laureatami skontaktujemy się osobiście.
Nagrody w konkursie "Zostań pisarzem-detektywem" ufundowała Bookoteka.pl



komentarze [46]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Oliwka11  - awatar
Oliwka11 28.03.2012 23:57
Czytelnik

Fajne teksty :) Moi faworyci to marquez i Ola :) Gratulacje!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Osioł_Dardanelski  - awatar
Osioł_Dardanelski 26.03.2012 13:25
Czytelnik

Irmina: Gratulacje! :) Jednak babskie opowiadania nie były zbyt babskie ;).


Może się mylę, ale pierwsze dwa pierwsze nicki brzmią jak męskie?
Oczywiście gratuluję zwycięzcom, moja praca ociekająca krwią i innymi płynami ustrojowymi nie została doceniona :(

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Paweł Jankowski - awatar
Paweł 25.03.2012 19:26
Czytelnik

Gratulacje. Wanny pełnej jabłek jednak pozostałym nie zaoferowano :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Irmina  - awatar
Irmina 25.03.2012 18:30
Czytelniczka

Gratulacje! :) Jednak babskie opowiadania nie były zbyt babskie ;).

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 25.03.2012 15:54
Administrator

Zapraszamy do zapoznania się z wynikami konkursu: http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/668/zostan-pisarzem-detektywem-wyniki-ko...

Dziękujemy za wszystkie nadesłane prace.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Irmina  - awatar
Irmina 25.03.2012 15:25
Czytelniczka

Miejmy tylko nadzieję, że są warte ich wysiłku :).

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Oliwka11  - awatar
Oliwka11 24.03.2012 23:22
Czytelnik

No to jestem ciekawa, ile opowiadań redakcja ma teraz do przeczytania! Musi być tego sporo ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Paweł Jankowski - awatar
Paweł 23.03.2012 21:42
Czytelnik

Urocze. Nie jestem światowej klasy behawiorystą "z papierami" ale przypomina mi to odruchy jakich nabawił się patrol bułgarskiej milicji zwracając na plaży uwagę na moją kurtkę :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
cień_fprefecta  - awatar
cień_fprefecta 23.03.2012 20:38
Bibliotekarz

http://niepamietnikfprefecta.blogspot.com/p/maciej-kot-na-tropie.html

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Monika Adamczyk - awatar
Monika Adamczyk 23.03.2012 20:13
Moderator globalny/Redaktorka

Konkurs zakończony.
Wyniki zostaną opublikowane 25.03.2012 w godzinach wieczornych.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post