-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2021-07-18
2018-08-12
2016-12-02
Seria Niefortunnych Zdarzeń pochłania już od pierwszej strony i nie da się jej tak po prostu porzucić, choć autor wielokrotnie do tego nakłania. „Koniec końców”, jest raczej niespodziewanym, ale niezwykle wartościowym ukoronowaniem cyklu. W końcu któżby się spodziewał, że serię książek dla dzieci i młodzieży zamknie klasyczny przykład antyutopii? Zresztą, to niejedno, czym zaskoczy, rozbawił i zachwycił Daniel Handler vel Lemony Snicket w tej rozrosłej do kilkunastu tomów historii.
Baudleaire’owie od początku nie mają lekko. Wioletka, Klaus i Słoneczko tracą rodziców w pożarze ich rodzinnego domu. To pierwsze niefortunne zdarzenie pociąga za sobą całą serię kolejnych, z którymi dzieci muszą sobie radzić same, licząc przede wszystkim na swoje umiejętności. Los ich nie oszczędza, a otoczenie niczego im nie ułatwia. Na domiar złego po piętach stale depcze im Hrabia Olaf, łasy na fortunę odziedziczoną przez dzieci.
Każda z trzynastu (a właściwie czternastu) części przygód pechowych, lecz wyjątkowo zaradnych sierot, ma bardzo dużo do zaoferowania zarówno młodzieży, której jest dedykowana, jak i dorosłym. Autor naszpikował je mnóstwem odniesień intertekstualnych do innych tekstów kultury, których odkrywanie przynosi wiele frajdy, bez względu na wiek czytelnika.
Największą jednak wartością całej serii jest to, że na przestrzeni wszystkich tomów główni bohaterowie się rozwijają, zmieniają i, przede wszystkim, dorastają. Sieroty Baudleaire stają w końcu oko w oko nie tylko ze złoczyńcami, ale także z poważnymi dylematami moralnymi. Na własnej skórze przekonują się, że pomiędzy czernią a bielą jest jeszcze mnóstwo odcieni szarości.
Ostatni tom dorzuca najwięcej cennych życiowych lekcji. Sieroty dowiadują się bowiem, że przed złem nie można uciec. Wszystko w końcu nas doścignie, nawet na odizolowanej od świata wyspie (na którą sami w końcu trafiają). Zło także. Nie ma od tego ucieczki. Można się jedynie odpowiednio przygotować na to, jak sobie z nim radzić. Ot, życie! To chyba najbardziej przydatna wiadomość o świecie, jaką młody czytelnik może wynieść po lekturze całej serii. Znacznie cenniejsza niż ostateczne rozwikłanie zagadek i tajemnic, narosłych w trakcie czytania.
Wszystkim zawiedzionym brakiem odpowiedzi na niektóre pytania szczerze współczuję. Najwidoczniej nie dostrzegli, jak wiele otrzymali w zamian i nawet w połowie nie wykorzystali potencjału materiału, jaki wpadł im w ręce. Cała Seria Niefortunnych Zdarzeń, okraszona charakterystycznym ciętym dowcipem Handlera i niepowtarzalnym stylem, zasługuje na wielkie brawa. Po przeczytaniu wszystkich tomów naprawdę tęsknię za Wioletką, Klausem i Słoneczkiem. Jestem pewien, że będę jeszcze wracać do lektury ich smutnych acz wciągających przygód.
Seria Niefortunnych Zdarzeń pochłania już od pierwszej strony i nie da się jej tak po prostu porzucić, choć autor wielokrotnie do tego nakłania. „Koniec końców”, jest raczej niespodziewanym, ale niezwykle wartościowym ukoronowaniem cyklu. W końcu któżby się spodziewał, że serię książek dla dzieci i młodzieży zamknie klasyczny przykład antyutopii? Zresztą, to niejedno, czym...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-07
Sarah po prostu rozumie. Nie wiem jak to robi. Z każdym kolejnym komiksem wydawało mi się, że czyta mi w myślach. Zaczynam rozważać złożenie wniosku o zakaz zbliżania się, bo niewykluczone, że mnie stalkuje. Powstrzymuje mnie tylko ogromna wdzięczność za radość, jaką daje mi przeglądanie obrazków, dzięki którym czuję się mniej osamotniony w swoich dziwactwach. Lepiej mi z tym, że Sarah ma tak samo, podobnie jak tysiące jej fanów.
Sarah po prostu rozumie. Nie wiem jak to robi. Z każdym kolejnym komiksem wydawało mi się, że czyta mi w myślach. Zaczynam rozważać złożenie wniosku o zakaz zbliżania się, bo niewykluczone, że mnie stalkuje. Powstrzymuje mnie tylko ogromna wdzięczność za radość, jaką daje mi przeglądanie obrazków, dzięki którym czuję się mniej osamotniony w swoich dziwactwach. Lepiej mi z...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-21
Nieważne, czy to Twoje pierwsze spotkanie z tą książką, czy oddajesz się jej lekturze już po raz n-ty. Za każdym razem świetnie się przy niej rozerwiesz. "Lesio" nie zawodzi ani na chwilę. Perypetie dość ekscentrycznego architekta i jego współpracowników bawią do łez i mają w sobie coś, dzięki czemu chce się do nich wracać. Dobry humor z dużą dawką absurdu oraz równie absurdalnymi realiami życia w PRL-u stanowią doskonałe połączenie. Czuć, że sama Chmielewska świetnie się bawiła przy wymyślaniu tych historii.
Szczerze jednak odradzam czytanie "Lesia" w miejscach publicznych ze względu na zagrożenie wystąpienia niekontrolowanych ataków śmiechu.
Nieważne, czy to Twoje pierwsze spotkanie z tą książką, czy oddajesz się jej lekturze już po raz n-ty. Za każdym razem świetnie się przy niej rozerwiesz. "Lesio" nie zawodzi ani na chwilę. Perypetie dość ekscentrycznego architekta i jego współpracowników bawią do łez i mają w sobie coś, dzięki czemu chce się do nich wracać. Dobry humor z dużą dawką absurdu oraz równie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-07
Zazwyczaj nie biorę na poważnie komunikatów z okładek niektórych książek, ostrzegających przed paroksyzmami śmiechu, mającymi być następstwem ich lektury. Dotąd brałem je raczej za bardzo tani chwyt marketingowy wydawnictw, które obawiają się, że trudno im będzie wypchnąć cały nakład danego tytułu z magazynu. W wypadku "Les Farfocles" ostrzeżenie to jest jednak szczere i bardzo przydatne. Radzę wziąć je na poważnie! Podczas czytania kilkukrotnie obawiałem się, że naprawdę pęknie mi przepona, a w opisie książki trzeba będzie dodać informację o jej ofiarach śmiertelnych. Panie Szczygielski, Pan to masz niebezpieczne pióro!
Bohaterki obu zebranych w tym wydaniu powieści, Zosia i Agnieszka, nie wzbudzają sympatii od pierwszych stron. Z początku wydają się jedynie małomiasteczkowymi idiotkami, które zasługują tylko na obśmianie. Po kilku rozdziałach czytelnik może się jednak do nich w końcu przekonać, a nawet nieco przywiązać. Ba! Sam zacząłem w pewnym momencie tym głupiutkim gąskom kibicować!
„Nasturcje i ćwoki”, promowane jako romantyczny kryminał, klimatem przypominają mi bardzo „Lesia” Joanny Chmielewskiej. W obu przypadkach mamy do czynienia z opisem przezabawnych perypetii niezbyt rozgarniętego głównego bohatera (w tym wypadku bohaterek). Akcja „Farfocli namiętności” ma mniej komediowy charakter. Zo i Ag mierzą się tu z problemami znacznie większego kalibru. To jednak w tej części postaci zaczynają się rozwijać. Dostrzegają wreszcie, że ich beztroska może nieść za sobą poważne konsekwencje, a dzięki temu w końcu powoli dojrzewają.
Nie spodziewałem się, że historia, która zaczęła się tak niepozornie, na końcu zmusi mnie do refleksji, a nawet odrobinę wzruszy. Szczerze polecam!
Zazwyczaj nie biorę na poważnie komunikatów z okładek niektórych książek, ostrzegających przed paroksyzmami śmiechu, mającymi być następstwem ich lektury. Dotąd brałem je raczej za bardzo tani chwyt marketingowy wydawnictw, które obawiają się, że trudno im będzie wypchnąć cały nakład danego tytułu z magazynu. W wypadku "Les Farfocles" ostrzeżenie to jest jednak szczere i...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Hania i beksa-lale" to książka pod wieloma względami niezwykła. Za piękną kolorową okładką kryje się historia, która, choć napisana dla dzieci, porusza wiele bardzo poważnych tematów.
Hania to rezolutna dziewczynka, która uwielbia opowieści – a szczególnie te, które opowiada jej do snu tata. Niestety, w wyniku tragicznych zdarzeń, ten ich codzienny rytuał zostaje przerwany. Dziewczynka musi się mierzyć z rzeczywistością, w której nic już nie będzie wyglądało tak, jak przedtem. Radzenie sobie z nią nie przychodzi Hani łatwo, a tęsknota za tym, co było, popchnie ją do zawarcia paktu z pewnym łakomym potworem... Czy jednak magiczne i z pozoru proste rozwiązanie okaże się tym najlepszym?
Książeczka przepracowuje z małymi czytelnikami m.in. tematy smutku i straty, ale też tłumaczy, że życie, nawet w obliczu najgorszego, nie zatrzymuje się ani na chwilę. Oczywiście, oswajanie się z nowymi sytuacjami nie jest łatwe, ale wszyscy musimy się tego uczyć.
Co ważne, "Hania..." porusza też bardzo aktualny problem osłabienia więzi międzyludzkich. Rzadko poznajemy dziś choćby swoich sąsiadów i w obliczu kłopotów często pozostawieni jesteśmy samym sobie. Anonimowość w najbliższym otoczeniu potęguje poczucie samotności. Autor przypomina nam, jak ważne są relacje z drugim człowiekiem.
Opowieść okraszona jest przepięknymi ilustracjami, które świetnie korespondują z tekstem i są przystępne w odbiorze dla dzieci. Mam wrażenie, że większość ilustratorów dzisiejszej literatury dziecięcej zapomina, że ich prace mają trafiać przede wszystkim do najmłodszych, a nie celować w wysmakowany gust dorosłych i galerie sztuki współczesnej. Akurat w tym wypadku ilustratorka spisała się świetnie!
"Hania..." czytana wraz z rodzicem, daje możliwość rozmowy z dzieckiem o tych trudniejszych sprawach, których nie należy pomijać. Mimo tego, że porusza cięższe tematy, to jest to przede wszystkim historia pełna ciepła i miłości, która pięknie gra na strunach wielu emocji.
"Hania i beksa-lale" to książka pod wieloma względami niezwykła. Za piękną kolorową okładką kryje się historia, która, choć napisana dla dzieci, porusza wiele bardzo poważnych tematów.
więcej Pokaż mimo toHania to rezolutna dziewczynka, która uwielbia opowieści – a szczególnie te, które opowiada jej do snu tata. Niestety, w wyniku tragicznych zdarzeń, ten ich codzienny rytuał zostaje...