Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Gdybym miała wymienić miejsca, do których wracać lubię i potrzebuję, na pewno wspomniałabym o Prowansji, choćby w wersji jedynie literackiej. Nie kryję, że pokochałam akurat ten region Francji w dużej mierze dzięki Marcelowi Pagnol i jego wyjątkowej autobiografii Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki. Sięgnięcie po część kolejną było więc naturalną koleją rzeczy, choć nie obyło się bez pewnej dozy niepokoju - czy aby nie oczekuję zbyt wiele?

Marcel, którego spotykamy w Czasie tajemnic, wybiera się już do liceum. Zanim jednak zanurzy się w tym nowym świecie, spędza kolejne wakacje w urokliwym wiejskim domu, Bastide-Neuve. Powraca czar polowań, beztroskich zabaw z przyjacielem i niczym nieskrępowanej wolności... niestety, czar nieco już przebrzmiały, zaledwie echo dawnych uniesień. Wszystko się zmienia. Lili ma obowiązki, a pogoń za dzikim ptactwem przestaje urzekać świeżością. Zrezygnowany Marcel zaczyna spisywać wakacje na straty, gdy pojawia się śliczna Izabela, w której chłopiec zadurza się po uszy. Zakochani spędzają razem całe dni, jednak nawet taka miłość nie trwa wiecznie - wszak na Marcela czekają już nowe wyzwania, nowa szkoła i nowi przyjaciele.

Każdy, kto miał styczność z prozą Pagnola zna jej nieodparty urok, obecny także w Czasie tajemnic. Figlarny język, wnikliwe spostrzeżenia i spora doza humoru kryją się na każdej stronie, a przygody autora chwytają za serce. Co ważne, z pewnością każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu może identyfikować się z małym Marcelem - wszak pierwsza miłość nie omija nikogo. Dzięki temu książka nabiera uniwersalizmu i ma szansę spodobać się każdemu, niezależnie od płci, wieku czy zainteresowań.

Godny uwagi, podobnie jak w Chwale mojego ojca. (...), jest także aspekt historyczno-obyczajowy i przyznam, że to on podobał mi się najbardziej. Z przyjemnością dowiadywałam się, jak funkcjonowała szkoła z początków XX. wieku, chłonęłam wręcz atmosferę jej grubych murów i staroświeckie zasady. Wątek romantyczny z kolei pomaga zrozumieć od dawna znaną prawdę: miłość jest ślepa. Pagnol udowadnia to na własnym przykładzie w sposób dobitny, a przy tym niezwykle czarujący i zabawny.

Czy Czas tajemnic ma wady? Znalazłam tylko jedną, za to poważną: kończy się. Byłam zaskoczona, gdy dotarłam do ostatniej strony, przerzucałam bowiem kartki z irracjonalnym przekonaniem, że historia Marcela rozciągnie się na całe życie, przede mną więc jeszcze lata lektury. Skąd takie myślenie, nie wiem, ale na pewno chciałabym poczytać jeszcze.

Tym razem książkę polecę każdemu, kto nie boi się sięgnąć po historię dziecinną, po dziecinnemu naiwną i po dziecinnemu ciepłą. Sama jestem zauroczona i nie wątpię, że jeszcze nie raz spotkam się z Marcelem.

Gdybym miała wymienić miejsca, do których wracać lubię i potrzebuję, na pewno wspomniałabym o Prowansji, choćby w wersji jedynie literackiej. Nie kryję, że pokochałam akurat ten region Francji w dużej mierze dzięki Marcelowi Pagnol i jego wyjątkowej autobiografii Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki. Sięgnięcie po część kolejną było więc naturalną koleją rzeczy, choć nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Podręcznik przygody rowerowej Anna Maciąg, Robert "Robb" Maciąg
Ocena 7,0
Podręcznik prz... Anna Maciąg, Robert...

Na półkach: ,

Nie jestem typem sportowca. Nie lubię biegać, wręcz nienawidzę gier zespołowych, a ideę dobrowolnego wysiłku fizycznego przeważnie uznaję za niedorzeczny wymysł. Zawsze jednak czerpałam przyjemność z przejażdżek rowerowych - nawet tych bez celu. Kiedy więc w ręce wpadł mi Podręcznik przygody rowerowej autorstwa Anny i Roberta Maciągów, nie mogłam odmówić sobie tak intrygującej lektury.


No bo podręcznik? Przygody? Cóż to właściwie ma znaczyć, czego powinnam się spodziewać? Sięgnęłam po książkę zaciekawiona, choć niepewna. Obawy minęły jednak jak ręką odjął już po pobieżnym przerzuceniu stron. Całość podzielono na części, a zaczynamy od Opowieści z drogi - relacji z wypraw znanych podróżników rowerowych. Następnie, z pomocą tychże, możemy zaplanować Trasę, gdybyśmy natchnieni sami chcieli wyruszyć jednośladem w świat. W kolejnych rozdziałach (Sprzęt, Zanim wyruszysz, W drodze i Wyzwania) znajdziemy natomiast mnóstwo cennych i - co najważniejsze - praktycznych wskazówek, przydatnych nie tylko na bezdrożach Azji czy piaskach pustyni, ale też na rodzimych, cudnej urody drogach.


Przyznam szczerze - nie oczekiwałam po Podręczniku rewelacji. Tym milsze było moje zaskoczenie, gdy nagle nie mogłam się od jego lektury oderwać! I choć poszczególne opowieści różniły się stylem: niektóre wręcz urzekały polotem, inne czytało się tylko nieźle, wszystkie wydały mi się jednakowo inspirujące. Okazało się, że wcale nie trzeba być bogaczem, by zwiedzić świat. A by dokonać tego na rowerze, nie trzeba mieć nawet kondycji olimpijczyka, wystarczą odpowiednie przygotowania i determinacja. Bałkany, Wietnam, a może Madagaskar? Co kto lubi - państwo Maciągowie i ich goście udowadniają, że wszystko leży w zasięgu naszej ręki. Mnie zainteresowała szczególnie gruzińska wyprawa Michała Sitarza, z której relacja okraszona została istotnymi informacjami: czy można tam podróżować bezpiecznie? kupić części do roweru? z jakimi zagrożeniami możemy się spotkać? Podobnych rad udzielają wszyscy podróżnicy, co niewątpliwie stanowi duży atut Podręcznika przygody rowerowej.


Autorzy nie koncentrują się jednak tylko i wyłącznie na przygodzie. Bazując zarówno na doświadczeniu swoim, jak i innych 'rowerzystów', podsuwają nam rozliczne wskazówki dotyczące sprzętu i podróży. Tłumaczą, jak wybrać odpowiedni rower, jak przygotować się do wyjazdu, ale także jak radzić sobie w sytuacjach kryzysowych. W drodze nie jest łatwo, zwłaszcza, gdy budżet nie pozwala na luksusowe hotele i najwyższej klasy pojazd. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak wyczarować prysznic w szczerym polu, jak samodzielnie naprawić rower i czy możecie wybrać się w świat z dzieckiem - odsyłam do książki. Znajdziecie tam proste, rzetelne odpowiedzi na nurtujące pytania - nawet takie, które jeszcze nie przyszły Wam do głowy;) Pomocne będą także zdjęcia i tabelki natury 'pokazuję i objaśniam', które czynią wszystko bardziej przejrzystym.


Podręcznik przygody rowerowej wciągnął mnie i zainspirował, nie będąc przy tym zbiorem surrealistycznych opowiastek o podróżach niemożliwych. Zawarte w nim porady mają charakter na wskroś praktyczny i są właściwie po amerykańsku 'gotowe do użycia' i zazwyczaj nieskomplikowane. Nie będę jednak ukrywać, że książka państwa Maciągów nie jest dla każdego: o ile przygody zainteresują szersze grono odbiorców, o tyle kwestie techniczne trafią do nielicznych. Polecam ją z pewnością cyklistom i podróżnikom, ale także ludziom o otwartym umyśle, którzy pragną uwierzyć, że wszystko jest możliwe. To pozycja ze wszech miar godna uwagi, tak więc polecam.

Nie jestem typem sportowca. Nie lubię biegać, wręcz nienawidzę gier zespołowych, a ideę dobrowolnego wysiłku fizycznego przeważnie uznaję za niedorzeczny wymysł. Zawsze jednak czerpałam przyjemność z przejażdżek rowerowych - nawet tych bez celu. Kiedy więc w ręce wpadł mi Podręcznik przygody rowerowej autorstwa Anny i Roberta Maciągów, nie mogłam odmówić sobie tak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powietrze nasycone światłem, zapach beztroski i tymianku, cichy szept oliwnych gajów... istna sielanka? Dla prozaika, dramaturga i reżysera Marcela Pagnol (1895-1974) - codzienność. W pierwszych częściach biograficznego cyklu Wspomnienia z dzieciństwa wraz z autorem przenosimy się do Prowansji, jaką pamięta z młodości, gdzie liczą się tylko przygoda, przyjaźń i śpiew cykad.

W letnie wakacje do wioski La Treille wyruszają mali Marcel i Pawełek z siostrzyczką, rodzicami oraz wujostwem. Otoczona wzgórzami i piniowymi lasami miejscowość natychmiast przypada im do gustu, dla 8-letniego Marcela stając się wielkim placem zabaw - tak łatwo dać się ponieść wyobraźni, gdy beztroska wpisana jest w krajobraz. Ileż atrakcji kryją pobliskie zagajniki! Dni chłopca wypełniają indiańskie okrzyki, pierwsze polowania i pierwsza prawdziwa przyjaźń. Dzięki małemu Lili, mieszkańcowi wsi, najbłahsze przygody smakują lepiej, i łatwo zapomnieć, że lato nie trwa wiecznie. Pierwsze dni jesieni i rozpoczęcie roku szkolnego są więc zaskoczeniem, rodzą bunt i bezsilność, a jedyne pocieszenie leży w szybkim powrocie do La Treille... Czy jednak wszystko pozostanie tam bez zmian?
Sentymentalna podróż Pagnola w czasie i przestrzeni mija w mgnieniu oka, a jej koniec jest o tyle niespodziewany, co... niepożądany. Autor usidla nas barwnym i nieco figlarnym językiem, który aż kipi od subtelnego humoru, a naiwne spostrzeżenia małego chłopca często ustępują miejsca poważnym rozważaniom dorosłego mężczyzny. Sprawia to, że Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki z jednej strony nie przytłacza, z drugiej zaś nie pozwala czytać się bezmyślnie. I taki właśnie jest klimat tej książki: ciepły i słoneczny, ale niepozbawiony zdradzieckiego mistrala.

Autor pozwala nam również podejrzeć Francję za czasów III Republiki - laicki światopogląd ojca Marcela, Józefa przeciwstawiony został tradycyjnym poglądom religijnego wuja Juliusza, oddając doskonale panujące ówcześnie nastroje społeczne. Liczne odniesienia do kultury i polityki, opatrzone przypisami tłumacza, przybliżają ducha epoki, wzbogacając jednocześnie powieść. O prawdziwej wartości wspomnień Pagnola stanowią jednak bohaterowie. Sam Marcel - odważny chłopiec o wielkim sercu i wnikliwym umyśle - szybko zyskuje naszą sympatię. Również wspomniani już Józef, poczciwy nauczyciel-erudyta i jowialny wuj Juliusz (ochrzczony całkiem inaczej) urzekają i bawią. Żałuję natomiast, że tak niewiele miejsca poświęcono Augustynie, matce pisarza: wypada ona bardzo blado i niewyraźnie, jest mdłym konturem na tle jakże konkretnych postaci.

A skoro już przy imionach jesteśmy, muszę wytknąć tłumaczowi, co następuje: nie było potrzeby ich tłumaczenia. To może wada niewielka, acz irytująca, przez którą książka traci nieco na autentyczności. Największą przeszkodą w odbiorze Chwały mojego ojca. Zamku mojej matki okazała się jednak... moja wrażliwość. Nigdy nie byłam małym chłopcem (na tę sprawę, dużym też nie), więc odległe są mi polowania, a obraz dzieci zastawiających wnyki i znęcających się nad drobnymi zwierzętami przyprawiał mnie o dreszcze.

Nie mogę mimo wszystko odmówić tej szczególnej autobiografii ciepła i uroku. To doskonale czarująca gawęda na nieśpieszne, letnie popołudnia: leniwa, nieco naiwna i wyjątkowo zabawna. Choć raczej nie przypadnie do gustu fanom mocnych wrażeń i szaleńczej akcji, wszystkim innym Chwałę mojego ojca. Zamek mojej matki serdecznie polecam

Powietrze nasycone światłem, zapach beztroski i tymianku, cichy szept oliwnych gajów... istna sielanka? Dla prozaika, dramaturga i reżysera Marcela Pagnol (1895-1974) - codzienność. W pierwszych częściach biograficznego cyklu Wspomnienia z dzieciństwa wraz z autorem przenosimy się do Prowansji, jaką pamięta z młodości, gdzie liczą się tylko przygoda, przyjaźń i śpiew...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Barcelona okazała się nad wyraz wdzięcznym tematem literackim. Wielu pisarzy buduje wokół niej fabuły, ale to ci, którzy czynią katalońską stolicę samodzielnym bohaterem mogą liczyć na największe zainteresowanie. Enrique Moriel poszedł jeszcze dalej: na rzecznika (a może kronikarza?) niemego miasta wybrał... wampira. Znalazł receptę na sukces?

Średniowieczna Barcelona nie była przyjaznym miejscem. Brudna i biedna, nie tolerowała odmienności, gotowa karać za nią śmiercią. Pełna domów publicznych i kościołów stanowiła zarazem centrum wiary i rozpusty. I tam właśnie urodził się On - chłopiec o twarzy dorosłego, o przerażająco niezmiennym obliczu, w dodatku unikający światła i pragnący ludzkiej krwi. Jego inność matka przepłaciła życiem, a On sam musiał uciekać, ukryć się. Na szczęście, wąskie uliczki rozrastającej się Barcelony dały tej istocie bez wieku schronienie na stulecia. Chłopiec nie umierał - nigdy. Wszystkie okrucieństwa, wszystkie śmierci miasta i jego mieszkańców, wszystko to stało się jego udziałem aż po dziś dzień.

Marta Vives nie ma natomiast pamięci wieków. Jest prawniczką, a zarazem historykiem żyjącą we współczesnej nam Barcelonie. Chłonąc wspomnienia miasta natyka się na zatrważające fakty z życia swoich antenatów. Prowadząc prywatne poszukiwania, po nitce do kłębka dociera do prawdy - okrutnej i bolesnej. Pomaga jej w tym nie kto inny, a chłopiec o twarzy dorosłego...

"Miasto poza czasem" to pozycja obowiązkowa dla miłośników Katalonii. Intrygujące fakty z historii stolicy, strony nasiąknięte atmosferą dawnych czasów na pewno urzeką niejednego. Natomiast ci, którzy szukają wartkiej akcji znajdą jedynie zawód. Enriqe Moriel stworzył bowiem nieśpieszną, acz malowniczą powieść, pełną kadrów z minionych lat, ale również filozoficznych rozważań. Refleksje na temat istoty dobra i zła oraz ich wzajemnych relacji płynnie przechodzą w obrazy namalowane krwią barcelończyków - obrazy buntów, wojen czy polowań inkwizycji. A słowa 'obrazy' czy 'kadry' nie są tu przypadkowe - język "Miasta poza czasem" jest bowiem wyjątkowo barwny i plastyczny, pozwala niemal ujrzeć opisywane wydarzenia. Jednak jego największą zaletę stanowi błyskotliwość, trafne porównania, oryginalne metafory i prostota, wiele mówiące o klasie autora.

Warto również zwrócić uwagę na głównego bohatera - wiemy o nim tak niewiele, a jednak spoglądamy na wieki jego oczami. Tak, jest wampirem, ale na szczęście 'przypadłość' ta została użyta przede wszystkim jako figura, jako zabieg zapewniający nam stałą perspektywę. Kto spodziewa się więc krwiożerczych orgii, czarnych peleryn i nietoperzy będzie musiał obejść się smakiem. Podoba mi się, że wampir ów został zbudowany na sieci kontrastów - obojętny i wrażliwy, zły z natury, a mimo to współczujący - ta złożoność z pewnością stanowi mocną stronę książki.

Niestety, tych słabych również nie brakuje. Opisy momentami stają się nużące, a obojętność bohatera - irytująca. Idealna Marta Vives sama w sobie jest minusem "Miasta poza czasem" - piękna, inteligentna i wysportowana, będąca nierealną plamą na jakże realistycznej kanwie historii. No i zakończenie - niejasne, wyjęte jakby ze środka powieści. Uważam, że zamknięcie fabuły byłoby tu dużo bardziej właściwe, a na pewno dużo bardziej interesujące.

Koniec końców oceniam książkę pozytywnie - czyta się ją bardzo przyjemnie, ale z pewnością nie bezmyślnie. Oczywiście, nie każdemu przypadnie do gustu leniwa fabuła czy momentami brutalne opisy, jednak fani powieści historycznych czy po prostu inteligentnej narracji powinni być zadowoleni.

Barcelona okazała się nad wyraz wdzięcznym tematem literackim. Wielu pisarzy buduje wokół niej fabuły, ale to ci, którzy czynią katalońską stolicę samodzielnym bohaterem mogą liczyć na największe zainteresowanie. Enrique Moriel poszedł jeszcze dalej: na rzecznika (a może kronikarza?) niemego miasta wybrał... wampira. Znalazł receptę na sukces?

Średniowieczna Barcelona nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do przeczytania książki może skłonić nas wiele czynników: dobrze zapowiadająca się treść, intrygująca okładka, pochlebne opinie innych czytelników czy choćby spowijający strony zapach farby drukarskiej. Wszystkim tym zachęciły mnie "Skrzydła nad Delft", pierwsza część trylogii osadzonej w XVII-wiecznej Holandii.

Dziewczyna zaczepnie spoglądająca na nas z okładki to 16-letnia Louise, córka uznanego projektanta porcelany. Zaplątana w gęstą sieć plotek postanawia, niejako wbrew sobie, poślubić Reyniera DeVrisa, syna największego z kolei lokalnego producenta ceramiki - wszystko dla dobra rodzinnego interesu. Na życzenie ukochanego ojca Louise zgadza się również zapozować do portretu Mistrzowi, nie mając pojęcia, jak wizyty w pracowni odmienią jej życie.

"Skrzydła nad Delft" to wielopłaszczyznowa, poruszająca opowieść o miłości w niespokojnych czasach - o miłości romantycznej, o miłości córki do ojca, o miłości do nauki, sztuki czy filozofii. O nie zawsze łatwych relacjach międzyludzkich i konflikcie na linii umysł-serce, o religijnych niepokojach i pięknych umysłach. Autorowi udało się w zgrabny i inteligentny sposób połączyć te wątki w spójną całość, zachowując przy tym przejrzystość i prostotę. Nienachalny, sugestywny język sprawia, że czujemy się uczestnikami opisywanych wydarzeń i z łatwością poddajemy się urokowi chwil - a uroku w powieści Flegga nie brakuje. To właśnie najbardziej podobało mi się w "Skrzydłach nad Delft" - nawet w trudnych, poważnych sytuacjach zastajemy magiczną, niemal przytulną atmosferę.

Atutem książki są również bohaterowie: precyzyjnie nakreśleni i kompletni. Jestem pewna, że wiele nastolatek będzie mogło utożsamić się rozdartą Louise, z kolei ja sama przyłapałam się na żywej tęsknocie za ojcem głównej bohaterki i Mistrzem. Ich pasja, otwarte umysły, energia, którą emanują z kart powieści absolutnie mnie urzekły.

Za największy minus powieści uważam natomiast fakt, że jej kolejne części są jeszcze niedostępne - dla zgłodniałego czytelnika to okrucieństwo nie do przyjęcia. Nie podobało mi się również nagłe, zbyt szybkie zakończenie, ale na tle całości to niewiele znaczący mankament.

Komu mogę polecić "Skrzydła nad Delft"? Przede wszystkim czytelnikowi młodemu, pragnącemu przenieść się w inne czasy, doświadczyć innej rzeczywistości. Także czytelnikowi szukającemu powiewu świeżości (nawet dosłownie - przysięgam, że siedząc z Louise i Pieterem na murach miejskich czułam wiatr od morza!), zmęczonemu wtórnymi historiami miłosnymi. Miłośnikowi sztuki i filozofii, szukającemu inspiracji. Fanowi "Dziewczyny z perłą", bo pewne skojarzenia z tym tytułem nasuwają się same. I każdemu, kto chce po prostu miło spędzić czas z książką.

Do przeczytania książki może skłonić nas wiele czynników: dobrze zapowiadająca się treść, intrygująca okładka, pochlebne opinie innych czytelników czy choćby spowijający strony zapach farby drukarskiej. Wszystkim tym zachęciły mnie "Skrzydła nad Delft", pierwsza część trylogii osadzonej w XVII-wiecznej Holandii.

Dziewczyna zaczepnie spoglądająca na nas z okładki to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Terry'ego Pratchetta przedstawiać nie muszę - z pewnością zna go każdy bibliofil. Wielu kojarzy go jednak tylko z osławionym "Światem dysku", a tymczasem imponujący dorobek literacki sir Pratchetta kryje również inne perełki. Wśród nich znajduje się Trylogia Nomów, po której pierwszą część - Nomów Księgę Wyjścia - sięgnęłam z niekłamaną przyjemnością.

Nomy pod względem kształtu ciała przypominają ludzi, są natomiast mniejsi, zwinniejsi, ponoć też bardziej inteligentni. Grupkę tych mierzących dziesięć centymetrów istot spotykamy w niełatwych czasach - z powodu ciągłych opadów i braku jedzenia muszą ewakuować się z norki. Najmłodszy Masklin zabiera więc swoich pobratymców ludzką ciężarówką w nieznane. Trafiają do Sklepu, a tam...

...tysiące innych Nomów! Nomów znających wyłącznie życie pod podłogą, toczących między sobą plemienne waśnie, czczących niejakiego Arnolda Brosa (zał. 1905) i niewierzących w Zewnętrzne. Dla mieszkańców Sklepu niebo, trawa czy świeże powietrze to pojęcia czysto abstrakcyjne. Tym większym ciosem jest wiadomość, że ich dom ma zostać zniszczony. Na ratunek przybywają Masklin i tajemnicza Rzecz, ale pomoc opornym Nomom może okazać się zadaniem trudniejszym, niż ktokolwiek by przypuszczał.

Pokochałam przygody tych zabawnych istotek od pierwszej strony. Każde zdanie przesycone jest charakterystycznym dla Pratchetta ironicznym humorem, a liczne odniesienia do ludzkich przywar powodują istne wybuchy śmiechu. Podobały mi się również kpinki religijne, popełnione na tle wiary Nomów w Arnolda Brosa (zał. 1905). Być może niektórzy poczują się urażeni nieco biblijną konwencją, ale ja ubawiłam się przednio.

Nomów Księga Wyjścia została napisana bardzo równo - według mnie nie ma w niej słabszych fragmentów, a humor utrzymuje się na stałym, wysokim poziomie do ostatniego zdania. W barwnych mieszkańcach Sklepu odnajdziemy zaś całą gamę stereotypów, którymi posługujemy się na co dzień (a przyznam, zmusza to do refleksji). Zresztą przy tej pozycji nie unikniemy chwil zastanowienia - ukryte za fasadą żarcików przesłanie chyba nikomu nie poprawi humoru. I właśnie to drugie, poważne dno uważam za największy atut historii o Nomach.

Jednak mimo wszystkich zalet, nie każdemu polecę tę książkę: z pewnością najbardziej spodoba się osobom, które dopiero rozpoczynają swój romans z Pratchettem. Fani Świata dysku mogą oczekiwać czegoś innego, i rozczarować się. Jako gwarant dobrej zabawy zalecam więc otwarty umysł, a sama na pewno sięgnę po kolejne części.

Terry'ego Pratchetta przedstawiać nie muszę - z pewnością zna go każdy bibliofil. Wielu kojarzy go jednak tylko z osławionym "Światem dysku", a tymczasem imponujący dorobek literacki sir Pratchetta kryje również inne perełki. Wśród nich znajduje się Trylogia Nomów, po której pierwszą część - Nomów Księgę Wyjścia - sięgnęłam z niekłamaną przyjemnością.

Nomy pod względem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Blue van Meer ma 16 lat i wybitny umysł. Wraz z ojcem, wizytującym wykładowcą akademickim jeździ po całym kraju, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej - do czasu, gdy niespodziewanie dla dziewczyny osiadają w Stockton w Kalifornii. Tam poznaje Hannah Schneider - tajemniczą nauczycielkę, skupiającą wokół siebie grupę "Błękitnych". Szkolna elita niechętnie przyjmuje w swoje kręgi Blue, a napięcie między nimi osiąga apogeum, gdy charyzmatyczna pedagog zostaje znaleziona martwa. I choć policja orzeka samobójstwo, Blue podejmuje własne śledztwo, a to, co odkrywa, przerasta jej najśmielsze oczekiwania.


Mimo odstraszającej okładki, po "Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof" naprawdę warto sięgnąć. Główna bohaterka wzbudzi sympatię chyba każdego mola książkowego - oczytana i ponadprzeciętnie inteligentna sypie cytatami jak z rękawa. Jest przy tym po dziecięcemu naiwna, a zarazem wyjątkowo przenikliwa. Uczepiona spódnicy ojca, istnego Pigmaliona, z każdą stroną prowadzi nas głębiej w mroczne tajemnice. Również postaci Garetha van Meera i Hannah Schneider zarysowane zostały z wyjątkową precyzją - szczegółowo i niejednoznacznie.


Doskonale przemyślana, wielopłaszczyznowa zagadka kryminalna zdecydowanie wciąga. Choć szczerze mówiąc - na początku trudno zorientować się, że w ogóle będziemy mieć z takową do czynienia. Z każdą stroną narasta jednak w czytelniku poczucie nieuchronnie nadciągającej katastrofy, zupełnie jakby słyszał tykanie bomby zegarowej. A jej wybuch to prawdziwy armagedon. Odpowiedzi, jedna bardziej niesamowita od drugiej, nawarstwiają się dokładnie wtedy, gdy wydaje się, że wszystko już wiemy.


"Wybrane zagadnienia z fizyki katastrof" z czystym sercem polecam każdemu bibliofilowi. Ta inteligentna powieść z dobrze poprowadzoną fabułą wzbudza prawdziwy głód wiedzy i zostawia czytelnika z mętlikiem w głowie. W czasach tryumfu Paulo Coelho i Stephanie Mayer to niemal unikat, i warto przekonać się o tym samemu.

Blue van Meer ma 16 lat i wybitny umysł. Wraz z ojcem, wizytującym wykładowcą akademickim jeździ po całym kraju, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej - do czasu, gdy niespodziewanie dla dziewczyny osiadają w Stockton w Kalifornii. Tam poznaje Hannah Schneider - tajemniczą nauczycielkę, skupiającą wokół siebie grupę "Błękitnych". Szkolna elita niechętnie przyjmuje w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy można oprzeć się "filozoficznej powieści kryminalnej", której głównym bohaterem jest stadko uroczych owieczek? A gdzie tam - nie można. Tak więc, zwabiona wizją słodkich wełniastych sherlocków zabrałam się za "Sprawiedliwość owiec" pełna zapału. To był mój jedyny błąd, kolejne popełniła już autorka.

Pastwisko na obrzeżach spokojnego Glennkill należy do Georga i jego owiec. Panna Maple, Biały Wieloryb, Otello i ich przyjaciele prowadzą na owym pasionku szczęśliwe owcze życie, wypełnione obowiązkiem zajadania trawy i książkami czytanymi na głos. Wszystko zmienia się, gdy George zostaje znaleziony martwy, ze szpadlem wbitym w brzuch. A cóż gorszego może przytrafić się jego podopiecznym? To owce mają dopiero odkryć. Podczas gdy na łąkę zakrada się chaos, a powietrze przesyca zapach paniki i latami skrywanych sekretów, owce szukają jednego - sprawiedliwości.

Przyznacie chyba sami, że pomysł to dość intrygujący. Niestety, autorka zrealizowała go w sposób raczej niemrawy, zabijając potencjał leżący w fabule. Bo o ile zaczęło się nieźle, tak z każdym kolejnym zdaniem książka traciła rozpęd (i moje zainteresowanie). Kryminalna zagadka gubiła się gdzieś między jedzeniem trawy a owczymi retro- i introspekcjami, przypominając mi coraz to słabsze kręgi na wodzie. Również bohaterowie - i ci dwunożni, i parzystokopytni - nie zostali wyczerpująco opisani. Już na początku dowiadujemy się na przykład, że Matylda "ma bardzo dobry węch i jest z tego dumna", a Otello "jest czarny, pochodzi z Hebrydów, ma cztery rogi i tajemniczą przeszłość", i to by było na tyle. Muszą nas zadowolić kilka słów o każdej z owieczek i ludzie wtłoczeni w ciasne szablony.

Nie odmówię jednak trafności spostrzeżeń, jakie zwierzaki poczyniły na temat nasz, ludzi. Często gorzkie ich przemyślenia trafiały niestety w samo sedno, charakteryzując ludzi jako nierozsądnych, zaślepionych i właściwie niezbyt bystrych. Przynajmniej w porównaniu z owcami.

Cóż więcej mogę powiedzieć? Mimo zachwytów, a ich w blogosferze nie brakuje, mnie"Sprawiedliwość owiec" bynajmniej nie urzekła - z paniką w oczach odliczałam strony, które zostały do końca. Na pocieszenie wynotowałam sobie słowa Zory, najciekawszej z owiec:

"(...) duma, nawet ta usprawiedliwiona, nie powinna stanowić przeszkody do poznawania świata."

Czy można oprzeć się "filozoficznej powieści kryminalnej", której głównym bohaterem jest stadko uroczych owieczek? A gdzie tam - nie można. Tak więc, zwabiona wizją słodkich wełniastych sherlocków zabrałam się za "Sprawiedliwość owiec" pełna zapału. To był mój jedyny błąd, kolejne popełniła już autorka.



Pastwisko na obrzeżach spokojnego Glennkill należy do Georga i jego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bridget Jones, której marzenia się spełniły? Nie; życie Kate Reddy wcale nie jest bajkowe. Bo choć robi karierę w londyńskim City, ma dwójkę zdrowych dzieci i kochającego męża, wcale nie czyni jej to szczęśliwą. Starając się pogodzić wymagającą pracę i obowiązki rodzinne, Kate dokonuje iście cyrkowych sztuczek. Ta żonglerka nie ma jednak prawa dobrze się skończyć i na pewno ktoś na tym ucierpi.

Na słowa literatura kobieca reagowałam zawsze niepohamowanym dreszczem obrzydzenia, a mimo to "Nie wiem, jak ona to robi" czytało mi się naprawdę nieźle. Dziennik pani Reddy ocieka słodko-gorzkimi przemyśleniami o roli kobiety we współczesnym świecie, ironicznie rozlicza społeczeństwo z obietnic o równość płci, a to wszystko w lekkim, dowcipnym opakowaniu. Sama bohaterka urzeka od pierwszych stron, walcząc zaciekle o status zarówno matki idealnej, jak i pracownika roku. Kate jest rozchwiana i wewnętrznie nieuporządkowana, niepewna swoich priorytetów, a zarazem empatyczna i współczująca, pewna siebie w pracy, a tracąca rezon w obliczu dwudziestopięcioletniej niani. Pragnie spędzać czas z dziećmi, by potem szybko stracić do nich cierpliwość, potrzebuje pomocy męża, choć i tak wszystko po nim poprawi. Doradza przyjaciółkom, podczas gdy to jej życie wymyka się spod kontroli.

Allison Pearson stworzyła subtelną, zabawną powieść o kobietach dla kobiet. Wcale niełatwe treści zostały tu przedstawione w lekki sposób, i mimo przewidywalnej fabuły (to chyba wyznacznik gatunku), pozwalamy wciągnąć się w szalony świat według Kate, odnajdując w niej przy okazji coś z siebie. I choć „Nie wiem, jak ona to robi” raczej nie zapada na długo w pamięć, z pewnością pozwala choć na chwilę zatrzymać się i pomyśleć.

Bridget Jones, której marzenia się spełniły? Nie; życie Kate Reddy wcale nie jest bajkowe. Bo choć robi karierę w londyńskim City, ma dwójkę zdrowych dzieci i kochającego męża, wcale nie czyni jej to szczęśliwą. Starając się pogodzić wymagającą pracę i obowiązki rodzinne, Kate dokonuje iście cyrkowych sztuczek. Ta żonglerka nie ma jednak prawa dobrze się skończyć i na pewno...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo nierówna książka, miejscami niezła, w innych momentach ciężko przez nią przebrnąć. No i ten narracyjny chaos - zgroza! Autentycznie bałam się odwracać kartki, bo bałam się, co zastanę: kto tym razem będzie narratorem, w jaki sposób tę narrację poprowadzi? Potencjał w fabule jest, niestety niewykorzystany.

Bardzo nierówna książka, miejscami niezła, w innych momentach ciężko przez nią przebrnąć. No i ten narracyjny chaos - zgroza! Autentycznie bałam się odwracać kartki, bo bałam się, co zastanę: kto tym razem będzie narratorem, w jaki sposób tę narrację poprowadzi? Potencjał w fabule jest, niestety niewykorzystany.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zwabiona obietnicami świetnej zabawy, pratchettowskiego stylu, jak również ładną, charakterystyczną dla Prószyńskiego i S-ki okładką, zabrałam się za „Przenośne drzwi” Toma Holta ze sporym zainteresowaniem i nie mniejszymi oczekiwaniami. Skończyłam natomiast nieco skonsternowana, z jednej strony zawiedziona, z drugiej usatysfakcjonowana. I do tej pory nie mogę się zdecydować, czy książka Holta podobała mi się trochę, bardzo czy wcale.
Paul Carpenter to typ fascynujący niczym błoto na kaloszach - niezbyt przystojny, sympatyczny czy rozgarnięty. Wydaje się, że nawet jego prywatni rodzice raczej za Paulem nie przepadają i zostawiają go w Londynie, podczas gdy sami używają życia na słonecznej Florydzie. W takich niesprzyjających okolicznościach pozostało mu jedynie – o zgrozo – znaleźć pracę, i tu na scenę wkracza tajemnicza firma J.W. Wells & Co. Czym się zajmuje, tego Paul nie wie, ale w samym budynku, jak i we wspólnikach jest coś niepokojącego. Niepokojące staje się również uczucie, którym bohater zaczyna darzyć koleżankę zza biurka obok. Stara się więc zdobyć Sophie (trzeba dodać, że dość nieudolnie) i dowiedzieć się czegoś o swoich nowych szefach, ale czy wyjdzie mu to na zdrowie?
W „Przenośnych drzwiach” znajdziemy magię, miłość, i nawet wątki lekko kryminalne; a wszystko poprzeplatane ze sobą w sposób niezwykle chaotyczny. Trzeba jednak przyznać, że fabuła prowadzi się gładko, więc mimo całego tego miszmaszu książkę czyta się przyjemnie. Podoba mi się, że rozwiązanie zagadki poznajemy razem Paulem, co więcej – rozwiązanie to może zaskoczyć. Do mocnych punktów zaliczam też dużą intertekstualność, którą autor doskonale się posługuje – nawiązania do ikon popkultury czy celtyckiej mitologii wplecione są bardzo wprawnie i z dużym poczuciem humoru. A jeśli już przy humorze jesteśmy, to niestety zdarza mu się kuleć. Wbrew pozorom liczne przaśne żarciki i przerysowane gagi niecałkiem pasują do groteskowej konwencji „Przenośnych drzwi”, choć na pewno niektórym przypadną do gustu.
Podobne wątpliwości mam odnośnie głównych bohaterów, Paula i Sophie. On jest do bólu stereotypowy, ona – zwyczajnie antypatyczna, a oboje miejscami nudni. Natomiast postacie drugoplanowe to historia zupełnie odmienna, bowiem Holt stworzył barwną galerię osobowości, którą poznaje się z zaciekawieniem i przyjemnością. Wspólnicy w firmie, sekretarki czy nawet długi zszywacz w dużej mierze stanowią o atrakcyjności książki, i warto zwrócić na nich uwagę.
Generalnie rzecz ujmując, to mimo wszelkich wad „Przenośne drzwi” są naprawdę niezłą lekturą, dostarczającą sporej dawki rozrywki. Natomiast rozczarują się ci, którzy oczekiwali drugiego Pratchetta; zalecam jednak zignorowanie szalonych (i krzywdzących książkę) reklam wydawnictwa, a wtedy wszyscy będą, mniej lub bardziej, ale zadowoleni. Holt stworzył całkiem smaczną ‘wielkomiejską fantastykę’, a przy tym zgrabną satyrę na korporacje, którą warto przeczytać. Przyjemną, ale nie porywającą.

Zwabiona obietnicami świetnej zabawy, pratchettowskiego stylu, jak również ładną, charakterystyczną dla Prószyńskiego i S-ki okładką, zabrałam się za „Przenośne drzwi” Toma Holta ze sporym zainteresowaniem i nie mniejszymi oczekiwaniami. Skończyłam natomiast nieco skonsternowana, z jednej strony zawiedziona, z drugiej usatysfakcjonowana. I do tej pory nie mogę się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nieco leniwy, ale wciągający kryminał osadzony w malowniczej XII-wiecznej Anglii. Realizmu jest tu niewiele, niemniej czyta się dobrze, i szkoda tylko, że akcja 'rozkręca się' dopiero pod koniec. Niemniej warta polecenia pozycja.

Nieco leniwy, ale wciągający kryminał osadzony w malowniczej XII-wiecznej Anglii. Realizmu jest tu niewiele, niemniej czyta się dobrze, i szkoda tylko, że akcja 'rozkręca się' dopiero pod koniec. Niemniej warta polecenia pozycja.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to