rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nic nie jest takie, jak się wydaje. „Nigdy nigdy”, Jurek Zielonka

Stwierdzenie znane od dawna, prawdziwe, a jednak niejako z automatu i idąc utartymi szlakami, bierze się pozory za rzeczywistość. Nadto ci, co je „sprzedają”, są święcie przekonani o tym, że jest to prawda. To nie kłamstwo, to widzenie spraw ze swojego punktu widzenia i podświadome upiększanie świata i siebie. Każdy potrzebuje logicznej, uporządkowanej i wytłumaczalnej wizji otoczenia, mądrego wyjaśnienia tego, co się przydarza oraz rzecz jasna – każdy pragnie myśleć dobrze o sobie. Powieść „Nigdy nigdy” Jurka Zielonki przypomina o tym w formule atrakcyjnej historii dla młodzieży. Piętnastoletnia Agata wraz z młodszą siostrą wbrew sobie wyjeżdża z Wrocławia do Australii, do dawno niewidzianego ojca. Tamtejsze rejony stoją wysoko w rankingu podróży, no wow, takie wakacje i w ogóle, ale bohaterka przyjmuje ją jak dopust boży. Przecież tatuś porzucił jej matkę, a w ogóle to Piotruś Pan, lekkoduch i pewnie kobieciarz. I jak z takim żyć, no jak? Gorzej, bo we Wrocławiu zostaje Kajtek, który obiecał, że zawsze będzie kochać bohaterkę i oboje będą żyć długo i szczęśliwie. Jeśli ktoś się uśmiecha, to niech sobie przypomni nastoletnie czasy, gdy za jedno spojrzenie ukochanej osoby mogło się warować w mieszkaniu przez całe lato :) Siwa, przyjaciółka Agaty na śmierć i życie również spędza wakacje w Polsce, zatem dziewczyna niechętnie porzuca to, co znane i przyjazne dla czegoś nieznanego i obcego. W australijskim Perth szybko się okazuje, iż prawdziwy powód przyjazdu był inny, niż wcześniej mówiono. Agata i jej siostra Milka zamieszkują w ładnym domu, w dobrej dzielnicy, ojciec wcale nie sprawia wrażenia bawidamka; ma swoje pasje i marzenia, lecz jest człowiekiem bardzo serio. Zonk, nie tak miało być :) Honory domu czyni Carol, ach, to ona rozbiła małżeństwo moich rodziców!, myśli bohaterka. Jest dziwaczny brat przyrodni Robbie, a właściwie… a poza tym… a jeszcze… to przecież nie tak… „Nigdy nigdy”, utrzymana w lekkim i przyjemnym tonie opowieść przedstawia dojrzewającą, nieco naiwną dziewczynę, która w niecodziennych okolicznościach poznaje prawdę o sobie i otaczających ją ludziach. W tle mamy miasto Perth, jego architekturę, obyczaje, system szkolny, kangury na cmentarzu, czyli poznawanie ciekawego zakątka Australii, czyli znakomitą wartość dodaną. Powieść przedstawia znane nastolatkom problemy, jak rozstanie rodziców, życie w rodzinie patchworkowej, zmierzanie się z trudnymi sprawami i próby rozumienia świata. Zastanawiałam się, czy Siwa, przyjaciółka bohaterki w rzeczywistości nie zachowałaby się bardziej ugodowo i dyplomatycznie, serwując odzywki w stylu „to nie tak, jak myślisz” i „porozmawiamy o tym później”. Chyba jednak nie, gdyż w wieku piętnastu lat przeważnie wali się wszystko otwartym tekstem, bo nie zna się jeszcze wszystkich niuansów wydarzeń, a asekuranctwo jest obce. Co mi trochę przeszkadzało: otóż współczesna historia dla młodzieży musi się dziać tu i teraz. Tymczasem bohaterowie „Nigdy nigdy” korzystają wprawdzie z poczty elektronicznej, ale gdzie Facebook, Instagram i inne portale społecznościowe? Gdzie smartfony, z którymi nastolatki (i nie tylko) się nie rozstają? Miałam poczucie pewnego wyobcowania, ale może to celowy zabieg autora, czyli pragnienie, żeby skupić uwagę czytelnika na przedstawionych sprawach, nie na gadżetach?
„Nigdy nigdy” istotnie wciąga od pierwszej strony, a cudowne, w odcieniach zieleni, opracowanie graficzne kojarzy się z Australią sprawiając, że książkę pragnie się od razu wziąć do rąk. Polecam :)

Nic nie jest takie, jak się wydaje. „Nigdy nigdy”, Jurek Zielonka

Stwierdzenie znane od dawna, prawdziwe, a jednak niejako z automatu i idąc utartymi szlakami, bierze się pozory za rzeczywistość. Nadto ci, co je „sprzedają”, są święcie przekonani o tym, że jest to prawda. To nie kłamstwo, to widzenie spraw ze swojego punktu widzenia i podświadome upiększanie świata i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nieoczywiste, wymyślone, prawdziwe? „Ostatnia chowa klucz”, Ałbena Grabowska

Marzena Popielewicz, bohaterka najnowszej powieści Ałbeny Grabowskiej „Ostatnia chowa klucz” ma szesnaście lat, chodzi do liceum w podwarszawskim miasteczku, kumpluje się z piękną Kaśką i Justyną mającą wyraźne cechy przywódcze. Koleżanki pochodzą z zamożniejszych rodzin, zatem niejako z definicji stoją wyżej w szkolnej hierarchii. Nic dziwnego, że Marzenę zdumiewa nagła decyzja Justyny o przyjęciu do ich grona Julii, skromnie ubranej i nie posiadającej modnych gadżetów liczących się w uczniowskich rankingach. Rzecz rozgrywa się na początku obecnego wieku, a prawdziwe szaleństwo w tej dziedzinie dopiero się rozpocznie. Imię bohaterki nie jest przypadkowe: Marzena, słusznie lub nie, ale kojarzy się wielu osobom z nijakością i psychicznym rozmamłaniem, co wynika z miękkiego brzmienia, czyli z fonetyki, bo sama znam Marzeny mogące się poszczycić silną osobowością :-)
Bohaterka i zarazem narratorka powieści za wszelką cenę chce pokazać, że jest kimś, że posiada nie tylko zainteresowania, lecz zdolności sprawcze. Kiedy w tajemniczych okolicznościach ginie jedna z koleżanek, potem następuje morderstwo, a jeszcze później inne tragiczne wypadki, Marzena bezzwłocznie rozpoczyna prywatne śledztwo. Mało w tym współczucia dla ofiar i ich bliskich, mało obaw o siebie; dziewczyna pragnie w ten sposób zaznaczyć powagę swojego istnienia, podkreślić jego nietuzinkowość. Marzena lansuje się w swoisty sposób, co zresztą wyrzuca jej chłopak, Paweł. Że cały czas gada o Mozarcie i Bachu, o tym, co czyta i gdzie chodzi, że musi być bez przerwy w centrum zainteresowania, że jest sztuczna i nieprawdziwa, czym tylko męczy otoczenie. Pawłowi nie sposób odmówić racji, ale to oczami Marzeny widzimy codzienne życie miasteczka i jego niezwykłych mieszkańców. Skojarzenia ze słynnym Twin Peaks są oczywiste, o czym zresztą autorka nadmienia wprost. Istna galeria osobliwości: świętszy Paweł kochający pogrzeby, Mimoza naznaczona tajemniczą tragedią, znakomity cukiernik upośledzony Pikuś, wreszcie rodzina Adamsów. Marzenie nie sposób odmówić wyobraźni ani spostrzegawczości. Czy Agent Cooper naprawdę widział, co widział, czy też mu się wiele rzeczy przyśniło? Jednak nie da się zaprzeczyć istnieniu podobnych ludzi na każdym miejscu naszej planety oraz temu, że wyobraźnia wspomaga pracę szarych komórek i pozwala rozwiązać niektóre zagadki. To największe atuty tej powieści: studium nastoletniego egocentryzmu i dojrzewania, w pakiecie z klimatem zwykłego – niezwykłego miasteczka, gdzie nie wiadomo, czy ktoś pozornie normalny, prowadzący przeciętne życie rodzinne, mający pracę od dziewiątej do piątej – nie jest kimś innym, niż się wydaje. Z kolei wyjaśnianie kryminalnej łamigłówki pociąga za sobą tyle kolejnych ofiar, że nasuwa się pytanie, czy warto było zaczynać. Marzena wyjeżdża z miasteczka, kończy studia osiągając z czasem sukces finansowy i medialny. Już nic nie musi, już nic jej się nie chce. Czy w tym wydaniu jest lepsza? Czy dobrze było, gdy wprawdzie błądziła snując różne teorie, ale pragnęła przy tym coś osiągnąć?
Polecam, w pierwszej kolejności czytelnikom lubiącym atmosferę i skandynawskich kryminałów i tym kochającym psychodeliczny serial „Miasteczko Twin Peaks”. Obraz miejscowości pod Warszawą przypomina malarstwo Hieronima Boscha; może następne wydanie ksiązki doczeka się ilustracji w tym stylu?

Nieoczywiste, wymyślone, prawdziwe? „Ostatnia chowa klucz”, Ałbena Grabowska

Marzena Popielewicz, bohaterka najnowszej powieści Ałbeny Grabowskiej „Ostatnia chowa klucz” ma szesnaście lat, chodzi do liceum w podwarszawskim miasteczku, kumpluje się z piękną Kaśką i Justyną mającą wyraźne cechy przywódcze. Koleżanki pochodzą z zamożniejszych rodzin, zatem niejako z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Maestra” L. S. Hilton, czyli wszyscy lubimy te rzeczy.
„Żeby trafić gdzie trzeba, osiągnąć, co trzeba, należy obcować z właściwymi ludźmi”, mówi Judith Rashleigh, bohaterka i narratorka powieści. Na portalu Lubimy czytać recenzenci kręcą nosem na niezrozumiałe kombinacje, na bohaterkę kupującą ubrania znanych i drogich marek i nie stroniącą od seksu. Ech, kochana hipokryzja, przecież wszyscy by tak chcieli, może nie? Judith, Angielka pochodząca z Liverpoolu, kończy historię sztuki, opanowuje bezbłędnie kilka języków i zaczyna pracę w londyńskim domu aukcyjnym. Nie dość, że ma niskie pobory, że traktują ją, jako „przynieś, wynieś, pozamiataj”, że… Każdy ma jakieś rachunki do zapłacenia i każdy chce coś mieć z tego życia. Judith zatrudnia się jako hostessa w podejrzanym barze i wpada na trop oszustwa w pracy, więc zostaje natychmiast zwolniona. Cóż, trafia się bogaty, gruby i obleśny, za to mało wymagający klient, z którym można spędzić obiecujący finansowo weekend na Riwierze. Tyle, że jakoś tak niechcący umiera, a nasza bohaterka obawia się, iż będzie na nią. No i zaczyna się jazda bez trzymanki. Ucieczki, poznawanie możnych tego świata, kolejne przekręty i zakupy, zakupy, zakupy. I bzykanko za bzykankiem, a Judith kocha ten sport. Kto z nas nie pragnie być bogaty, należeć nawet do światowej czołówki, kupować w butikach Chanel, mieć buty od Jimmy’ego Choo? Ja na pewno, zatem uczciwie kibicowałam Judith, dążącej z całych sił do pomyślnego rozwiązania afery i ustawienia się w życiu. A przy okazji zaliczającą „chłopaków Bonda”, bo ta dziewczyna jest Bondem w spódnicy. Nic to, że przy okazji zabija człowieka, a potem następnego i następnego. Bo trzeba było :) Kibicujemy i dopingujemy. W iście szpiegowską akcję, mocno poplątaną, wplecione są smakowite sceny erotyczne, wysoce rajcujące. Pani James, ta od „50 twarzy Greya” może swoimi nudnymi opisami czyścić buty L. S. Hilton, a ta z kolei jednak ustępuje miejsca Amerykance Judith Krantz, mistrzyni erotyki, także tej w wydaniu damsko-damskim. W swoich powieściach, rzecz jasna :) O polskich autorkach nie wspomnę, bo czytając ich opisy scen łóżkowych nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.
Raz tylko obruszyłam się na bohaterkę, kiedy odstrzeliła faceta, znakomitego w te klocki. Wbrew pozorom mało ich chodzi po świecie, więc marnowanie takiego dobra przez tytułową maestrę… czy to się godzi? Moja przyjaciółka Ałbena, od której dostałam książkę w prezencie, zwróciła mi jednak przytomnie uwagę, że cudowny kochanek zabiłby przecież Judith, zatem i tak nie miałaby z niego więcej pożytku.
„Maestra” to doskonała powieść rozrywkowa, miejscami bzdurna i oderwana od rzeczywistości, wartko napisana, lekka i musująca niczym szampan i bardzo glamour. Powiedzmy, że nic nie wnosi do literatury, ale czy każdy musi? Nie zawsze ma się ochotę na wykwintny, pięciodaniowy obiad w pięciogwiazdkowej restauracji, czasami chce się zjeść tylko dobre lody lub kilka ciastek i o to chodzi. A jeszcze w lecie… ;)
Moja osobista wartość dodana: dowiedziałam się o istnieniu malarki Artemisii Gentileschi, a do tej pory, o wstydzie, pojęcia o niej nie miałam. Poczytałam krótkie rozważania o Rothko, chociaż nadal nie rozumiem fenomenu tego artysty, bo gdy patrzę na jego obrazy, to kojarzą mi się z filmem „Nietykalni”, a konkretnie z blefem na temat obrazów Drissa :)

„Maestra” L. S. Hilton, czyli wszyscy lubimy te rzeczy.
„Żeby trafić gdzie trzeba, osiągnąć, co trzeba, należy obcować z właściwymi ludźmi”, mówi Judith Rashleigh, bohaterka i narratorka powieści. Na portalu Lubimy czytać recenzenci kręcą nosem na niezrozumiałe kombinacje, na bohaterkę kupującą ubrania znanych i drogich marek i nie stroniącą od seksu. Ech, kochana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zapiski z wygnania" Sabi Baral. Moje wrażenia...

Wiele razy rozważałam te sprawy ze znajomymi, ale najczęściej dyskutowałam z moją córką. Żywia zmarła w lutym 2013 r., lecz w dalszym ciągu codziennie toczę z nią rozmowy i wspominam te najważniejsze. Pamiętam: dość beztrosko stwierdzaliśmy, że przymusowa emigracja Żydów z Polski po wydarzeniach w marcu 1968 r. wyszła im na dobre. W nowych miejscach zamieszkania, w krajach Europy zachodniej, w USA osiągnęli sukcesy zawodowe i materialne, zdobyli pozycję, jaka była wtedy praktycznie niedostępna w siermiężnej, socjalistycznej Polsce.
- Istotnie, ale zawsze widzi się tych, którym się udało, a przecież są również przegrani – powiedziała wtedy moja córka. – W dodatku tak naprawdę nie wiemy, ile to ich kosztowało, jakie stoją za tym traumy, jaki wysiłek, jak mocno złamano tym ludziom charakter, jakie nieodwołalne szkody poniosło ich zdrowie psychiczne. Przecież znasz historię Mileny!
Milena, bliska koleżanka córki musiała razem z rodzicami wyjechać w latach dziewięćdziesiątych z terenów dawnej Jugosławii do Anglii, gdzie przyznano im status uchodźców politycznych i udzielono wszelkiej możliwej pomocy.
- Skończyła studia, ma dobrą pracę, powodzi jej się nieźle a gdybyś zapytała – na pewno nie chciałaby mieszkać w ojczystym kraju – odparłam.
- Miała wtedy dwanaście lat i musiała nauczyć się w ekspresowym tempie angielskiego, miejscowych zwyczajów oraz zaopiekować się rodzicami. Nadal to robi i będzie robić do końca ich życia. Oni wciąż czują się w Anglii obco, mimo dobrych warunków i tak dalej. Zresztą wiesz, że Milena nie chce o tym rozmawiać. Sama tłumaczyłaś mi, iż kompulsywnymi zakupami leczy deficyty z przeszłości.
- Ty przecież też wyjechałaś.
- Mamo, ale ja miałam wybór. Wiedziałam, że w każdej chwili mogę wrócić lub zmienić jeden kraj na inny. To zupełnie co innego. Pożegnania, szczególnie przymusowe, są bolesne. Twoje życie zmienia się w jednej chwili. Nie można nawet oglądać przedmiotów, które nam do tej pory towarzyszyły w codziennej egzystencji. Naszych krzeseł, naszego stołu, serwisu do kawy. I naszych przyjaciół z lat młodości. Wszystko nieodwołalnie znika. Pamiętasz? „Anatewka, Anatewka, gdzie tak dobrze w szabas było nam”?
Powyższe słowa, częsta wymiana myśli z córką, bezustannie zresztą mówiącą do mnie, towarzyszyły mi w trakcie lektury „Zapisków z wygnania” Sabiny Baral. Jedynaczka, dwudziestoletnia studentka wrocławskiej politechniki, ładna, ciesząca się powodzeniem u płci przeciwnej, korzystająca z uroków młodości nagle dowiaduje się o pewnych wydarzeniach, których skutki rozchodzą się falami i zaczynają pukać do domu jej i rodziców, do domów znajomych żydowskiego pochodzenia. Ludzie często nie orientują się, o co właściwie chodzi? Dlaczego ich prześladują, dlaczego każą opuścić rodzinny kraj, w którym dawno zapuścili solidne korzenie? Przecież nie zrobili nic złego? Wyjechać? Oczywiście, niektórzy koledzy pękają z zazdrości słysząc choćby o Szwecji, będącej poza zasięgiem wakacyjnym przeciętnego Polaka, ale nikt nie rozumie, bo tego nie można pojąć, zanim się nie odczuje na własnej skórze, że to nie urlop, tylko emigracja na zawsze, emigracja w jedną stronę, bez prawa powrotu. Trzeba zostawić wszystko i wszystkich, zrzec się polskiego obywatelstwa, czyli na rozkaz rządzących, z powodu jakiejś dziwnej racji stanu, zabić dotychczasową tożsamość. Gdzieś tam zacząć powoli nowe życie, budować siebie, uczyć się obcego języka, zwyczajów… Przetrwają najsilniejsi, lecz już zawsze będą nosić w sobie poczucie niezasłużonej krzywdy, żal, iż nie tylko obeszli się z nimi niesprawiedliwie, ale nawet po wielu latach nie okazano skruchy, nie powiedziano zwykłego „przepraszam”. Proces przymusowego exodusu był żmudny i upokarzający. Załatwianie dokumentów, pozwoleń na wywóz niektórych przedmiotów, małostkowość i bezduszność urzędników, obojętność otoczenia, narastająca izolacja, strach przed nieznanym… Sabina Baral opisuje wszystko bardzo konkretnie, bardzo rzeczowo, nie pozwalając sobie na wylewność, na zbytnie okazywanie uczuć. Spod słów pięknej, literackiej polszczyzny, spod toku opisanych wydarzeń one i tak krzyczą. Tę książkę świetnie się czyta, bo autorka wiedziała, na czym i w jaki sposób się skupić. Nie ma ani jednego zbędnego słowa, narracja jest oszczędna, wręcz zwięzła, choć wydarzenie pogania wydarzenie. Chciałoby się gwizdnąć z podziwu krzycząc: akcja, rany boskie, jaka wartka akcja, myśląc jednocześnie, że na podstawie wspomnień Sabiny Baral można nakręcić świetny film. Nagłe otrzymanie złych wiadomości, przygotowania do podróży, zmagania z bezdusznym systemem, niedobrzy ludzie, potem kolorowy Wiedeń, Rzym i wreszcie Ameryka, nowa egzystencja, nowe znajomości. Życie pisze najlepsze scenariusze. Tylko zaraz. To nie fantazja scenarzysty, to stało się naprawdę. Prawdziwe są emocje i uczucia związane z przedstawionymi faktami. Pragnęłam je gruntownie zrozumieć, więc przeczytałam „Zapiski z wygnania” drugi raz. I czułam, co dzieje się w duszy młodej dziewczyny, którą miałam przed oczami. Musiała nagle wziąć na swoje barki odpowiedzialność za siebie i najbliższych. Widziałam przerażonych, dzielnych rodziców autorki, widziałam wielu innych ludzi. Podeszli do narzuconego odgórnie egzaminu, gdyż nie mieli wyboru i większość zdała go celująco. Niby wszyscy to wiemy, ale z drugiej strony wokół wypędzenia rzeszy ludzi z Polski panuje zmowa milczenia. I o tym są „Zapiski z wygania”. Nieliczenie się z istnieniami ludzkimi, obojętność, ba, nawet brak poczucia winy, chowanie głowy w piasek. Załóżmy, iż tylko z wygodnictwa i tchórzostwa, ale wszak „tchórzostwo jest najstraszliwszą z ułomności ludzkich”, jak napisał Michaił Bułhakow. Tchórzostwo niszczy i zniewala, z powodu tchórzostwa stajemy się robotami bez uczuć, czy istotnie o to chodzi w życiu, pytałam retorycznie w duchu. Dawno się przekonałam, że nie warto w żadnej sytuacji „umywać rąk”, że należy postępować szczerze i odważnie, nawet, jeśli wiąże się to z dyskomfortem. W przeciwnym wypadku nie tylko krzywdzimy ludzi, lecz nasza egzystencja staje się sztucznym, zakłamanym tworem. „Szlachetny duch nie zna strachu” (Szekspir). Szlachetny duch jest wolny. Polacy chlubią się często własną odwagą, tymczasem? Tchórzostwo to pryncypialna wina naszego narodu? Tak, to obawa przed prawdą. Niechrześcijańska wręcz obawa przed skruchą. Zawsze istnieją szanse na zmianę, jeśli się tego chce. Tak też uważa moja córka Żywia, kiedy rozmawiam z nią o tym. Sama była najodważniejszą osobą, jaką znałam.

"Zapiski z wygnania" Sabi Baral. Moje wrażenia...

Wiele razy rozważałam te sprawy ze znajomymi, ale najczęściej dyskutowałam z moją córką. Żywia zmarła w lutym 2013 r., lecz w dalszym ciągu codziennie toczę z nią rozmowy i wspominam te najważniejsze. Pamiętam: dość beztrosko stwierdzaliśmy, że przymusowa emigracja Żydów z Polski po wydarzeniach w marcu 1968 r. wyszła im na...

więcej Pokaż mimo to