Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Jak wyglądały ostatnie momenty tych, którzy padli ofiarą zbrodni? Co czuli, gdy zostali zaatakowani? Czy zdążyli zrozumieć, że ich życie właśnie się kończy? Czy wyrzucali sobie, że znaleźli się w danym miejscu i czasie?

Czy bardzo cierpieli...?

Przypuszczam, że wielu z nas słysząc o gwałtownej śmierci innych ludzi, zadaje sobie podobne pytania.

W swojej książce Magda Omilianowicz w dużej mierze skupia się na ostatnich momentach życia (prawdopodobnych) ofiar Leszka Pękalskiego. Próbuje też dociec, dlaczego „Wampir z Bytowa” dopuścił się tak okrutnych zbrodni i zastanawia się, czy można było tym wydarzeniom zapobiec.

Muszę przyznać, że nie potrafię tej książki jednoznacznie ocenić.
Z jednej strony doceniam próbę wniknięcia w umysł zwyrodniałego gwałciciela i mordercy. Z drugiej – część działań autorki po prostu mnie obrzydziła.

Magda Omilianowicz przybliża sylwetki zaatakowanych przez Pękalskiego osób. Usiłuje wniknąć w sposób myślenia zbrodniarza oraz stawia najważniejsze w czasie pracy nad książką pytanie: „Czy skazani pokroju Pękalskiego i Trynkiewicza rzeczywiście mogą odzyskać wolność?”. Należy bowiem pamiętać, że książka powstawała w momencie, gdy nieubłaganie zbliżały się daty wyjścia na wolność kolejnych skrajnie niebezpiecznych przestępców, a działanie ośrodka w Gostyninie stało pod znakiem zapytania.

Trzeba przyznać, że jako naświetlenie palącego problemu, ta książka radzi sobie całkiem nieźle.

Nieco gorzej wypadają fragmenty, w których autorka próbuje wcielić się w ofiary zbrodni. Po pewnym czasie zaczęła mnie męczyć schematyczność, z jaką zostały przedstawione ostatnie chwile zamordowanych oraz ich identyczny sposób myślenia.

Jest to jednak tylko drobny mankament w porównaniu z tym, co naprawdę mnie w tej książce zniesmaczyło.
Po pierwsze: obwinianie szwagra Pękalskiego o niekupienie mu gumowej lalki, co zdaniem autorki mogło się przyczynić do popełniania zbrodni na kobietach. Omilianowicz przez całą książkę uparcie powraca do sprawy z lalką i sugeruje, że przynajmniej część kobiet mogła zostać uratowana, gdyby tylko Pękalski dostał swoją wymarzoną zabawkę. Ma w sobie na tyle okrucieństwa, że swoimi zarzutami dręczy rodzinę oskarżonego:
„– Proszę mi powiedzieć jedno, tutejsi ludzie plotkują, że pani mąż miał kupić Leszkowi lalkę, taką dmuchaną do seksu, ale oszukaliście go. Czy to prawda? Nie macie wyrzutów sumienia, wiedząc, że ta lalka mogła mu zastąpić żywe kobiety, że ten zakup mógł uratować życie którejś z zamordowanych przez niego kobiet?”.
Powiedzmy to sobie głośno i wyraźnie: za gwałty i morderstwa odpowiedzialny jest w tym przypadku ten, kto tego dokonał. Nikt inny.

Po drugie: wspaniałe i niezwykle przebiegłe metody śledcze pani reporter. Przychodzenie do uzależnionego od alkoholu wuja Pękalskiego z butelką wódki, by zachęcić go do rozmowy i wyciągnąć z niego interesujące wyznania, uważam za karygodne i bardziej przystające hienie, niż rzetelnemu dziennikarzowi. Co ciekawe, autorka wydaje się być dumna ze swoich metod, a sposób, w jaki opisuje rodzinę Pękalskiego jasno pokazuje, jak przedmiotowo Omilianowicz traktuje swoich rozmówców.

Po trzecie, najbardziej ze wszystkiego bulwersujące: bezcelowe dręczenie bliźniaczej siostry przestępcy. Kobieta odmówiła zeznań przed sądem i udzielania jakichkolwiek wywiadów, więc zgodnie z reporterską logiką pani Omilianowicz udała się do jej domu i oczekiwała odpowiedzi na natrętne i zniesmaczające pytania.
Oczywiście po gwałtownej odmowie udzielenia wywiadu, siostra Pękalskiego zostaje przedstawiona w jednoznacznie złym świetle i staje się antybohaterem rozdziału. W rzeczywistości cała jej wina polegała na tym, że chciała być pozostawiona w spokoju.

Na koniec warto wspomnieć o niezwykle udanym wydaniu audio. Sposób czytania, poziom wczucia się w rolę Krzysztofa Czeczota i świetnie zrobiona ścieżka dźwiękowa czynią z „Bestii” publikację idealną, by zacząć swoją przygodę z audiobookami. I w tym jednym aspekcie mogę tę książkę z czystym sumieniem polecić.

Jak wyglądały ostatnie momenty tych, którzy padli ofiarą zbrodni? Co czuli, gdy zostali zaatakowani? Czy zdążyli zrozumieć, że ich życie właśnie się kończy? Czy wyrzucali sobie, że znaleźli się w danym miejscu i czasie?

Czy bardzo cierpieli...?

Przypuszczam, że wielu z nas słysząc o gwałtownej śmierci innych ludzi, zadaje sobie podobne pytania.

W swojej książce Magda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

UWAGA, PROSZĘ NIE SUGEROWAĆ SIĘ ŚREDNIĄ OCEN! Tak jak w przypadku innych książek Radosława Kotarskiego i Arleny Witt, ŚREDNIA JEST PODBIJANA PRZEZ FEJKOWE KONTA. Po prostu zobaczcie, kto wystawił 10/10, ile ma książek w biblioteczce oraz jakie są to tytuły.
Altenberg, wasze podejście do klienta i uczciwości jest żenujące.

Pierwotna treść opinii:

Choć książka jest u mnie dopiero od tygodnia i wiedza w niej zawarta nie została jeszcze przeze mnie rzetelnie przyswojona i utrwalona (na to potrzeba bowiem sporo czasu), postanowiłam podzielić się moimi spostrzeżeniami – z myślą o tych czytelnikach, którzy zastanawiają się nad zamówieniem, ale nie są pewni, czy zawartość spełni ich oczekiwania.
Zaznaczam, że poniższa opinia nie ma na celu zachęcania lub zniechęcania kogokolwiek do zakupu. Zamieszczam ją w nadziei, że ułatwi innym podjęcie decyzji.


CO OTRZYMUJEMY?

„Władaj i gadaj” to dwie książki formatu A4, mające łącznie ponad 550 stron. Ci, którzy uznali format „Gramy” za nieporęczny, tym razem również nie będą zachwyceni. Na plus papier – jest gruby i na szczęście nie błyszczący, więc bez problemu można po nim pisać.


CZY DLA WSZYSTKICH?

Zdecydowanie nie. Jest to książka, która wymaga od czytelnika pewnej znajomości angielskiego (w mojej ocenie co najmniej B1). Nie ma sensu kupować jej z myślą o osobach, które dopiero co zaczynają swoją przygodę z językiem.
Rozczarują się także ci z Was, którzy liczyli na to, że dzięki tej pozycji nauczą się poprawnie wymawiać i/lub akcentować nowo poznane słowa. Wskazówek odnośnie wymowy czytelnicy muszą szukać w innych źródłach.


ZAWARTOŚĆ

Książka podzielona jest na 40 rozdziałów, skupiających się na tematach z życia codziennego. W każdym rozdziale znajdziemy:
– krótkie oraz dłuższe cytaty z seriali/filmów;
– szybki quiz;
– własny tekst autorki;
– listy słówek wartych zapamiętania (słówka są też pogrubione w tekście);
– przypisy zawierające ciekawostki i niuanse językowe;
– ćwiczenia utrwalające (głównie pisemne) i propozycję ćwiczenia z wykorzystaniem samodzielnie zrobionych fiszek.

O ile materiał w książce wygląda obiecująco, listy ważniejszych słówek są pomocne, a użyteczne informacje w przypisach stanowią ogromny atut tej publikacji, to jednak nie można jej nazwać idealną.

Od początku wiedziałam, że prawdopodobnie nie ma co liczyć na jakiekolwiek pliki dźwiękowe. Wiadomo – koszta. Mimo wszystko do końca miałam cichą nadzieję, że autorka zdecydowała się choć część materiału (np. jej własne teksty) nagrać i udostępnić online. Oczywiście brak nagrań jest dla mnie zrozumiały, uważam jednak, że można było z tej książki wyciągnąć dużo więcej.

Niestety, pani Witt nie pokusiła się też o umieszczenie przy wyróżnionych słowach transkrypcji IPA. Dostajemy więc książkę o mówieniu, w której nie znajdziemy wskazówek odnośnie poprawnej wymowy.
Również ćwiczenia nie są tak niesamowite, jak można by się spodziewać po szumnych zapowiedziach. Ale o tym poniżej.


OBIETNICE VS RZECZYWISTOŚĆ

Zgodnie z obietnicą dostajemy cytaty, teksty i wyjaśnienia różnic pomiędzy angielskim brytyjskim i amerykańskim. Plusem jest też fakt, że autorka nie „cenzuruje” materiału i nie udaje, że w języku nie występują kolokwializmy, przekleństwa czy słowa związane z tematami tabu.

Co do „pomysłowych ilustracji” – można polemizować. Widziałam dużo piękniej wydane podręczniki, rozumiem jednak, że podobnie jak w przypadku plików dźwiękowych, wymagałoby to większych nakładów finansowych.

Przyznaję, że mam spory problem z dostrzeżeniem obiecywanej nam „nietypowości” ćwiczeń. W zdecydowanej większości nie jest to nic, czego do tej pory bym już nie widziała. Sporo zadań się powtarza i chyba tylko osoba, która nigdy nie uczyła się języka obcego, mogłaby uznać uzupełnianie luk, układanie słów z rozsypanek, wypisywanie skojarzeń, rozwiązywanie rebusów, układanie zdań z wybranymi słowami, tłumaczenie na angielski, dopisywanie pytań do odpowiedzi czy naukę z fiszek za niecodzienne i nietypowe. Powiedzmy sobie zresztą szczerze – w przypadku ćwiczeń pisemnych możliwości są dość ograniczone.

W materiale promocyjnym pani Witt opowiada o tym, że „stworzyła kilkadziesiąt rodzajów kreatywnych i nieszablonowych ćwiczeń, dzięki którym poznamy nowe metody zapamiętywania słów”. Wygląda więc na to, że czeka nas zupełna rewolucja w uczeniu się? Odpowiedź brzmi: NIE. Nie ma cudów. Obiecywane „nowe metody” znane są od lat, nieszablonowość też jest mocno dyskusyjna. Zamiast zachwycać się coraz bardziej niesamowitymi pomysłami, jestem po prostu zawiedziona.

Uczciwie trzeba przyznać, że w niektórych poleceniach musimy powiedzieć coś na głos, nagrać się lub porozmawiać z drugim człowiekiem. Tego typu ćwiczenia rzeczywiście mogą ośmielić do mówienia – chociażby uświadamiając nam, że nie musimy mówić perfekcyjnie, by inni nas zrozumieli. Zadania komunikacyjne są jednak w zdecydowanej mniejszości.


CZY WARTO KUPIĆ?

Trudno powiedzieć. Jeśli akurat macie wolne sto złotych i bardzo potrzebujecie motywacji w postaci nowego podręcznika, to zakup warto rozważyć. Jak już wspomniałam – dużym atutem książki są informacje zawarte w przypisach. Jednak „Władaj i gadaj” nie jest najbardziej profesjonalnym podręcznikiem, jaki mógł trafić na polski rynek. Obietnice wyjątkowości zawartych w nim ćwiczeń również są mocno przesadzone. Książka może się okazać pomocna, ale to głównie od Waszej pracy, zaangażowania i cierpliwości zależy, jakie otrzymacie rezultaty.

Niezależnie od decyzji – życzę wszystkim owocnej nauki. Niech zdolności językowe będą z Wami!

UWAGA, PROSZĘ NIE SUGEROWAĆ SIĘ ŚREDNIĄ OCEN! Tak jak w przypadku innych książek Radosława Kotarskiego i Arleny Witt, ŚREDNIA JEST PODBIJANA PRZEZ FEJKOWE KONTA. Po prostu zobaczcie, kto wystawił 10/10, ile ma książek w biblioteczce oraz jakie są to tytuły.
Altenberg, wasze podejście do klienta i uczciwości jest żenujące.

Pierwotna treść opinii:

Choć książka jest u mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Pamiętam Polskę – tę sprzed września, bogatą w przepych i nędzę największą, kraj panów i sług”.

Jest to jedna z tych pozycji, które powinny być lekturą obowiązkową dla ludzi wierzących w obraz idyllicznej przedwojennej Polski, wyjętej wprost z publikacji państwa Łozińskich. Krainy mlekiem i miodem płynącej, w której życie codzienne składało się głównie z rautów, balów, gry w brydża, polowań i raczenia się wyszukanym jadłem. Tej wspaniałej utopii, w której żaden człowiek nie doświadczał potwornej nędzy, głodu, brudu oraz pracy ponad fizyczną i psychiczną wytrzymałość.

Czytając tę książkę, uświadomiłam sobie, że przez pewien czas taką właśnie służącą do wszystkiego była moja ciocia. W czasie II wojny światowej jej rodzina została wysiedlona. Chcąc odciążyć rodziców i uciec przed fatalnymi warunkami zastanymi w ich nowym domu, ciocia udała się na służbę. Wierzyła, że uczciwa praca wystarczy, by zapewnić sobie godne życie.
Przez następne siedemdziesiąt lat nie pogodziła się tym, jak traktowana była przez swoich pracodawców. Po kilku miesiącach ciocia spakowała się i wróciła z powrotem do rodziny.
Ona miała wybór... Ile dziewcząt go nie miało?

Opisywana przez autorkę codzienność kobiet z nizin społecznych przeraża z jeszcze innego powodu. Skoro harówka ponad siły i złe warunki bytowe oznaczały dla bohaterek książki poprawę losu; skoro służące robiły wszystko, byleby tylko nie wrócić na wieś, to jak ich życie musiało wyglądać wcześniej?

Sytuacja sług pokazuje, jak łatwo przychodzi ludziom wykorzystywanie ich nadrzędnej pozycji i do czego zdolni są w swym poczuciu bezkarności. A wszystko to pod przykrywką troski o dobro „mniej inteligentnych, mniej światłych i mniej rozwiniętych moralnie” jednostek.

Książka pełna jest też przykładów tego, do jak absurdalnych żądań potrafili dojść pracodawcy, jeśli tylko zasady zatrudnienia nie były odpowiednio regulowane przez prawo. I choć w tej kwestii poczyniono w Polsce niesamowity postęp, to wciąż jeszcze mamy wiele do poprawienia.

Warto przeczytać. Dla ciekawej lektury, dla wiedzy, a także ku przestrodze.

„Pamiętam Polskę – tę sprzed września, bogatą w przepych i nędzę największą, kraj panów i sług”.

Jest to jedna z tych pozycji, które powinny być lekturą obowiązkową dla ludzi wierzących w obraz idyllicznej przedwojennej Polski, wyjętej wprost z publikacji państwa Łozińskich. Krainy mlekiem i miodem płynącej, w której życie codzienne składało się głównie z rautów, balów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

O czym jest „Sekretnik”? Właściwie o wszystkim. Ale głównie o spełnianiu marzeń, sile determinacji i czerpaniu z życia pełnymi garściami.

Katarzyna Michalak, prawdziwy człowiek renesansu, posiada rozległą wiedzę i doświadczenie w wielu dziedzinach. Jest ekspertką między innymi w psychologii, relacjach interpersonalnych, lingwistyce, weterynarii, pisarstwie oraz zarządzaniu czasem i zasobami ludzkimi. I w tej książce naprawdę to widać!

Dzięki „Sekretnikowi” udało mi się uporządkować nie tylko biurko, ale też własne życie. Wytyczyłam sobie jasne, możliwe do osiągnięcia cele i teraz konsekwentnie je realizuję. Znalazłam już miejsce z bajecznym widokiem na morze; w nim właśnie postawię luksusową willę własnego projektu. Napisałam statut elitarnego liceum, którego dyrektorką zostanę za niecałe trzy lata. Schudłam i wymieniłam całą garderobę na godną kobiety sukcesu. W planach mam kolejne studia, zdobycie Licencji Pilota Samolotowego Turystycznego PPL(A), zakupienie zestawu do robienia hybryd i wypicie cynamonowej latte. Zamierzam również zatrudnić profesjonalnego coacha.

Recenzowane dzieło jest niewątpliwie najlepszą książką, jaką miałam ZASZCZYT przeczytać w tym roku. Jest absolutnym numerem jeden wśród poradników, dlatego bez wahania przyznaję mu jedną gwiazdkę.

Chciałabym oficjalnie podziękować pani Kasi za nową mnie. „Sekretnik, czyli przepis na szczęście” stał się dla mnie prawdziwą inspiracją, pozwolił poznać orzeźwiający smak życia i sprawił, że dumnym i nieulęknionym wzrokiem spoglądam w przyszłość.

O czym jest „Sekretnik”? Właściwie o wszystkim. Ale głównie o spełnianiu marzeń, sile determinacji i czerpaniu z życia pełnymi garściami.

Katarzyna Michalak, prawdziwy człowiek renesansu, posiada rozległą wiedzę i doświadczenie w wielu dziedzinach. Jest ekspertką między innymi w psychologii, relacjach interpersonalnych, lingwistyce, weterynarii, pisarstwie oraz zarządzaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Przejmujący opis wojny”, zapewniali. „Porywające studium odwagi i siły przebaczenia”, obiecywali. I rzeczywiście, przejęłam się. Wpierw tym, że ta powieść taka boleśnie słaba. Później faktem, że Prószyński wydał literackiego bubla. W końcu zaś zobaczyłam, ile ten bubel ma pozytywnych opinii.

Koszmarek podzielony jest na trzy części. Bohaterem pierwszej z nich jest Mika, polski Żyd mieszkający na stałe w Nowym Jorku. Pewnego dnia spacerujący z wnukiem mężczyzna widzi plakat reklamujący przedstawienie o lalkarzu z warszawskiego getta. Na głównym bohaterze zapowiedź sztuki robi ogromne wrażenie: powracają do niego wspomnienia z czasów wojny. Mika postanawia opowiedzieć wnukowi o latach spędzonych w getcie i o tym, jak dzięki przedstawieniom lalkowym zdołał przeżyć i uratować wiele innych istnień.
Część druga pisana jest z perspektywy Maxa – hitlerowca, któremu Mika zawdzięcza przetrwanie. Po wojnie Max trafia do łagru, udaje mu się jednak stamtąd uciec i dotrzeć do Niemiec. Byłemu żołnierzowi trudno jest się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Życie nie przynosi satysfakcji, żona i syn wydają się zupełnie obcy, bohater przez długi czas zmaga się z depresją. Temat sam w sobie ma ogromny potencjał. Nie łudźcie się jednak – potencjał ten został przez pisarkę całkowicie zmarnowany.
W ostatniej części odnajdujemy zapowiadaną na okładce siłę przebaczenia. Wnuczka Maxa spotyka się z Miką i jego rodziną i oddaje starcowi pacynkę, którą jej dziadek dostał od młodego Miki w warszawskim getcie. Lalka powraca do właściciela, jest (przynajmniej w zamyśle autorki) wzruszająco i patetycznie. Koniec. Kurtyna opada. Czytelnik może odetchnąć z ulgą.

O ile części drugą i trzecią prędko puszcza się w niepamięć, o tyle ta pierwsza jest źródłem długo utrzymującej się irytacji. Opisy życia w getcie prawdopodobnie miały być wstrząsające, są jednak co najwyżej naiwne. Nie czuje się nieszczęścia zamkniętej w za murami ludności, żadnego wrażenia nie robi opis panujących tam potwornych warunków. Nic zresztą dziwnego. W mieszkaniu Miki niby ciasno, a jednak miejsca pod dostatkiem. Mimo braku żywności zawsze udaje się zdobyć warzywa na zupę (ba, w 1942 roku nasi bohaterowie piją herbatę!). Niby straszliwe niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku, ale Mice udaje się wyjść cało z każdej opresji.
Nędza szpitala dziecięcego i sierocińca doktora Korczaka (o, przepraszam, „Janusza”), trupy na ulicach i bestialstwo Niemców ukazane zostały w sposób tak nijaki i powierzchowny, że trudno się całym tym koszmarem jakoś mocniej przejąć. Straszliwą porażką są opisy przedstawień teatru lalkowego oraz sceny, w których bohaterowie narażają swoje życie - chociażby przy wynoszeniu z getta małych dzieci czy w czasie powstania. Weaver ewidentnie nie miała pomysłu ani umiejętności, by opisać te wydarzenia w sposób wiarygodny.

Język powieści – co tu dużo mówić – marny. Mnóstwo koszmarnie irytujących zdrobnionek, idiotyczne porównania, słownictwo tak proste, że byłam już gotowa uznać tę książkę za przeznaczoną dla naprawdę młodych odbiorców. Ale nie! W takiej nie byłoby raczej ani słowa na temat reakcji ciała Miki na widok półnagich tancerek albo o tym, jak bohater miłował swoją cioteczną siostrę. Również w sensie biblijnym.

Jeszcze jedna kwestia nie daje mi spokoju: sposób, w jaki w książce przedstawiono Polaków. Podczas swojej opowieści Mika niejednokrotnie zastanawia się, dlaczego ludność polska nie pomogła Żydom. Czemu Polacy bezczynie przyglądali się coraz śmielszym poczynaniom okupanta? Dlaczego bez protestu pozwolili zamknąć starozakonnych w getcie i nie przybyli im z odsieczą nawet podczas powstania?
Gdyby tę powieść napisała osoba choć trochę kompetentna, uznałabym, że taka jest kreacja postaci. Że oto mamy starego, rozgoryczonego człowieka, który w Warszawie stracił wszystkich swoich bliskich i przez to w Polakach widzi wyłącznie ludzi z radością patrzących na holocaust. Muszę tutaj podkreślić, że daleka jestem od twierdzenia, że wszyscy Polacy byli idealni. Wiem również, że poglądy wygłaszane przez książkowe postacie nie są poglądami autora. Nie podoba mi się jednak, że Weaver przedstawiła światu Polaków jako ludzi, którym w czasie okupacji żyło się lekko i przyjemnie; którzy bez większego problemu mogli udzielić Żydom wsparcia, ale w swej obojętności tego nie zrobili. Narzekania Miki na to, że warszawiacy nie pomogli nawet w czasie powstania w getcie, są dla mnie najlepszym dowodem na pisarską głupotę, ignorancję i zupełny brak wiedzy o życiu w okupowanej Polsce.

Zamiast marnować czas na czytanie tego chłamu, zapoznajcie się ze wspomnieniami osób, które rzeczywiście koszmar getta przeżyły. Oszczędzicie sobie nerwów i poznacie relacje świadków, a nie osoby, której głupiutka i nieumiejętna pisanina zanudza, denerwuje i stanowi obrazę dla historii.

„Przejmujący opis wojny”, zapewniali. „Porywające studium odwagi i siły przebaczenia”, obiecywali. I rzeczywiście, przejęłam się. Wpierw tym, że ta powieść taka boleśnie słaba. Później faktem, że Prószyński wydał literackiego bubla. W końcu zaś zobaczyłam, ile ten bubel ma pozytywnych opinii.

Koszmarek podzielony jest na trzy części. Bohaterem pierwszej z nich jest...

więcej Pokaż mimo to