-
Artykuły
Najlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać8 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać5
Biblioteczka
Sama nie wiedziałam, czy mam ochotę przeczytać "Czas gniazdowania". Początkowo nie zwróciłam na ten tytuł wcale uwagi. Potem mignął mi tu i tam i troszkę się nim zainteresowałam. Ostatecznie egzemplarz do mnie trafił, a ja podchodziłam do niego jak pies do jeża.
Rzadko sięgam po książki polskich autorek. Jakoś tak już mam. Spodziewałam się tutaj słodkopierdzącej historyjki, ale w tamtym momencie wcale by mi taka nie zaszkodziła. Odczuwałam jednocześnie obawę, że może to być jedna wielka nuda i snucie się po wsi.
Ostatecznie książka całkiem pozytywnie mnie zaskoczyła. Główna bohaterka - Sara - okazuje się konkretną i sensowną kobietą. Początkowo jest mocno wycofana i trzyma się na uboczu. Jednak kiedy między nią i bohaterem zaczyna iskrzyć, Sara pokazuje swoje łagodniejsze oblicze, ale umie też zawalczyć o siebie. Sarita zdecydowanie przypadła mi do serca.
Grzegorz natomiast to takie trochę troki od kaleson. Niewiele o nim wiemy, ponieważ nie zdradza faktów ze swojego życia. Przemyka, romansuje z bohaterką, obsesyjnie sprząta. W sumie nie mam zdania na jego temat. Choć pod koniec zdecydowanie klasyfikuje się do ubicia wiosłem.
Pomijając bezpłciowość Grześka oraz fakt, że relacja tych dwojga opiera się w głównie na seksach, to czytało mi się tę książkę naprawdę nieźle. To taka słodko-gorzka historia, ale przyswaja się ją szybko. Nie ma tam ciągnących się opowieści z krypty o jakichś nudziarstwach.
Doczepię się do końcówki, która jak dla mnie była napisana po łebkach i mnie nie usatysfakcjonowała. Chociaż nie lubię lukrowanych epilogów, tak tutaj jakikolwiek by mi się przydał, żeby popluć i przyklepać. No chyba, że to jeszcze nie koniec pieśni, wtedy okej ;)
Sposób narracji początkowo mi zawadzał, ale wczułam się w treść i jakoś poszło. Później już nie zwracałam na to uwagi.
Jak na debiut "Czas gniazdowania" naprawdę ma ręce i nogi. I raczej nikomu krzywdy nie zrobi. Naprawdę mi się podobało. A gdyby jeszcze bohater był bardziej charyzmatyczny i zakończenie lepiej dopracowane, to już całkowity cud, miód i orzeszki ;)
Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Sama nie wiedziałam, czy mam ochotę przeczytać "Czas gniazdowania". Początkowo nie zwróciłam na ten tytuł wcale uwagi. Potem mignął mi tu i tam i troszkę się nim zainteresowałam. Ostatecznie egzemplarz do mnie trafił, a ja podchodziłam do niego jak pies do jeża.
Rzadko sięgam po książki polskich autorek. Jakoś tak już mam. Spodziewałam się tutaj słodkopierdzącej...
Kiedy Emily poznaje Adama, dość szybko utwierdza się w przekonaniu, że jest on tym jedynym. Początkowo odnosi wrażenie, że jemu zależy na ich związku mniej, ponieważ nie kwapi się, by zapoznać ją ze swoją matką. Kobieta wychowała Adama i jego brata samodzielnie, więc jest z nią mocno związany i bardzo liczy się z jej zdaniem.
Pierwsze spotkanie z Pammie - przyszłą teściową - wypada bardzo sympatycznie. Emily ma nadzieję, że przypadła do gustu rodzicielce ukochanego.
Niestety im dalej w las, tym więcej butelek. Nie upływa wiele czasu, gdy bohaterka zaczyna czuć się emocjonalnie rozstrojona. Pammie sabotuje wszystkie jej działania i wytacza wobec przyszłej synowej coraz cięższe działa. Buntuje Adama, przeinacza rozmowy, nieustannie wbija szpile. Przypisuje sobie także rozmaite dolegliwości, w skutek których musi przez jakiś czas mieszkać z narzeczonymi. Oczywiście kieruje wszystkim tak, by nie mogli oni nawet spać razem w jednym łóżku. Najgorsze, że wyłącznie Emily zauważa prawdziwe oblicze piekielnej baby. Adam cały czas staje po stronie matki i zgadza się na wszelkie ustępstwa. A problem widzi jedynie w głowie swojej dziewczyny.
Stopniowo także i on zaczyna się coraz dziwniej zachowywać. Częściej wychodzi, wraca pijany, a bohaterka ma wrażenie, że jego brat zaczyna do niej smalić cholewki. Pammie nadal pluje jadem, a dziewczyna zamiast dać w długą nadal pragnie zostać członkinią tej osobliwej rodzinki.
Muszę przyznać, że gdy przeczytałam opis "Rywalki" od razu stwierdziłam, że pewnie tam będzie chodziło o to i o tamto. I jak się okazało - miałam rację. Jak widać nawet ja mogę zostać najsprytniejszym inwigilatorem we wsi. Tak, czy siak - zakończenie mnie nie zaskoczyło, gdyż taką opcję brałam pod uwagę. Natomiast książkę czytało mi się naprawdę dobrze! Początkowo nie mogłam się wciągnąć i czułam, że to nie będą moje klimaty. Na szczęście potem coś pyknęło i dosłownie "Rywalkę" pochłonęłam. Nie ma tam wielkiego napięcia, ani mroku. Jednak człowiek ze zniecierpliwieniem wyczekuje, co też ta przyszła teściowa znowu odwali i czy bohaterce uda się wygrać aktualną potyczkę i odpłacić babie pięknym za nadobne.
Emily w tym wszystkim momentami mnie irytowała. Wyglądało na to, że jej związek zmienił się w totalną farsę, a Adama trzyma się pazurami wyłącznie po to, by zadać szaleju jego matce.
Doceniam, gdy nie muszę się z książką mordować, a czytanie jej idzie mi jak po maśle. W przypadku "Rywalki" tak właśnie było.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Otwartemu za egzemplarz.
Kiedy Emily poznaje Adama, dość szybko utwierdza się w przekonaniu, że jest on tym jedynym. Początkowo odnosi wrażenie, że jemu zależy na ich związku mniej, ponieważ nie kwapi się, by zapoznać ją ze swoją matką. Kobieta wychowała Adama i jego brata samodzielnie, więc jest z nią mocno związany i bardzo liczy się z jej zdaniem.
Pierwsze spotkanie z Pammie - przyszłą teściową...
Do detektyw Tracy Crosswhite zwraca się z prośbą przyjaciółka będąca szeryfem innego hrabstwa. Po śmierci ojca - Buzza Almonda, którego została zastępczynią, znalazła w jego biurku segregator z aktami sprawy sprzed 40 lat. Co prawda, sprawa ta została umorzona, ale daje się zauważyć, że mężczyzna wielokrotnie do niej wracał i targały nim wątpliwości.
W listopadzie 1976 roku młoda Indianka - Kimi Kanasket - nie wróciła po pracy do domu. Zgłoszenie rodziców odebrał Buzz Almond. Po kilku dniach z rzeki zostały wyłowione zwłoki nastolatki. Jej śmierć dość szybko została zakwalifikowana jako samobójstwo, a policja nie była zainteresowana, by głębiej w tym drążyć. Jedynie Almond miał wątpliwości. Prowadził własne śledztwo, robił zdjęcia i zbierał dowody. Jednak na tamten moment miał słabą siłę przebicia, a jego starania zlekceważono.
Tracy zgadza się przyjrzeć bliżej tej sprawie. Zwłaszcza, że w obecnych czasach policja dysponuje wieloma innowacyjnymi metodami i rozwiązaniami. Czy po 40 latach uda jej się dotrzeć do informacji jak wyglądały ostatnie chwile życia dziewczyny?
"Na polanie wisielców" to trzeci tom cyklu o detektyw Crosswhite. Czytałam w tamtym roku tom pierwszy, za drugi w końcu się nie zabrałam. Pamiętam, że miałam do jedynki zarzut iż dopiero bliżej końca nastąpiła większa akcja, a poza tym niewiele się działo. W tym tomie również nie ma wielkiego napięcia, dyszącego za plecami mordercy z siekierą, ani wybiegów odwracających całą fabułę do góry nogami. Historia toczy się dość spokojnie, ale jest wciągająca i harmonijnie rozplanowana. Tracy razem z partnerem prowadzi jeszcze jedno dochodzenie, więc nie ma czasu na dłużyzny i rozprawianie o bzdetach. Mamy także trochę retrospekcji z czasów, kiedy Almond próbował pchnąć do przodu sprawę Kimi.
Jak wspominałam wyżej - nie znajdziemy tu psycholi, krwawych jatek, ani brutalnych opisów. Bohaterka usiłuje połączyć ze sobą fakty, rozmawia z ludźmi, szuka informacji, konsultuje się z ekspertami. Jest to wszystko rozpisane spójnie, a treść łatwo wchodzi do głowy.
Mnie było z tą książką bardzo dobrze i mogę śmiało ją polecić.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz.
Do detektyw Tracy Crosswhite zwraca się z prośbą przyjaciółka będąca szeryfem innego hrabstwa. Po śmierci ojca - Buzza Almonda, którego została zastępczynią, znalazła w jego biurku segregator z aktami sprawy sprzed 40 lat. Co prawda, sprawa ta została umorzona, ale daje się zauważyć, że mężczyzna wielokrotnie do niej wracał i targały nim wątpliwości.
W listopadzie 1976 roku...
Bardzo ciekawią mnie oparte na faktach historie o morderstwach i tajemniczych zaginięciach. Jednak "Na tropie mordercy" było pierwszym reportażem kryminalnym, po jaki sięgnęłam. Zazwyczaj wolę, kiedy ktoś do mnie na takie tematy gada z telewizora, albo YouTube'a. Sprawa, którą opisuje Joakim Palmkvist wydała mi się dość ciekawa. Zaintrygowała mnie zwłaszcza wzmianka o tym, że 'główny bohater' nagle przepada bez wieści.
Goran Lundblad jest szwedzkim multimilionerem. Czerpie dochody między innymi z uprawy i dzierżawy ziemi, produkcji fajek oraz wynajmu nieruchomości. Mężczyzna ma dwie córki. Starsza z nich - Sara - jest przy ojcu, pomaga mu podczas pracy w lesie i pełni wiele obowiązków w gospodarstwie. Goran widzi w niej swoją następczynię. Wszystko ulega zmianie, gdy dziewczyna zaczyna spotykać się z synem sąsiada - Martinem. Ojciec jest temu bardzo przeciwny, ponieważ ich rody od dawna poróżnione są o kawałek ziemi. Poza tym jest przekonany, że Martin zainteresował się Sarą ze względu na pieniądze. Powszechnie wiadomo, że przez złe zarządzenie rodzinne gospodarstwo chłopaka jest poważnie zadłużone.
Sara coraz częściej kłóci się z Goranem. Trwanie w zakazanym związku powoduje, że jest stopniowo odcinana od funduszy. Aż ostatniego dnia sierpnia 2012 roku Goran znika bez śladu.
"Na tropie mordercy" nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Przez jakiś czas tę książkę męczyłam, robiłam przerwy, wracałam. Autor pisze momentami dość chaotycznie, robi przeskoki czasowe, albo opisuje szczegółowo mało istotne rzeczy. Miałam także wrażenie, że zbyt przesadnie emocjonuje się osobą Therese Tang z Missing People. Fakt faktem - to dzięki niej cała sprawa została wyjaśniona, więc pewnie się czepiam.
Najgorsze jest to, że od samego początku czytelnik jest nakierowany na konkretny trop. Wolałabym, aby było to inaczej rozpisane, żeby można było sobie trochę pogdybać.
350 stron o jednej sprawie, to dla mnie zdecydowanie za dużo. Zwłaszcza, że nie okazuje się ona ostatecznie zbyt ekscytująca. Pozostanę raczej przy filmikach kryminalnych na YouTube ;)
Bardzo ciekawią mnie oparte na faktach historie o morderstwach i tajemniczych zaginięciach. Jednak "Na tropie mordercy" było pierwszym reportażem kryminalnym, po jaki sięgnęłam. Zazwyczaj wolę, kiedy ktoś do mnie na takie tematy gada z telewizora, albo YouTube'a. Sprawa, którą opisuje Joakim Palmkvist wydała mi się dość ciekawa. Zaintrygowała mnie zwłaszcza wzmianka o tym,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to