rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Mamy wrzesień, a to oznacza, że rok akademicki się zaczął. Lea właśnie wprowadziła się do akademika i zaczyna swój pierwszy rok na anglistyce. Gabe wrócił do szkoły po dziewięciu miesiącach nieobecności, lecz tylko jego przyjaciele i rodzina wiedzą, gdzie się w tym czasie podziewał. Pewnego dnia dwójka tych zwyczajnych ludzi na siebie wpada, co daje początek ich wzajemnemu zauroczeniu. Obydwoje niestety są zbyt nieśmiali, by wykonać pierwszy krok, a więc pozostają na etapie rzucania sobie ukradkowych spojrzeń. Dodatkowo chłopak boryka się z problemami, które utrudniają mu nawiązywanie kontaktów. Ich otoczenie zauważa, że byliby idealną parą i zaczyna kibicować im wiele osób – rodzina, przyjaciele, baristka ze Starbucksa, kierowca autobusu, wykładowczyni, wiewiórka, a nawet… ławka.

‘Musimy coś zmienić’ to książka napisana bardzo prostym językiem. Od pierwszych stron wiedziałam jak to wszystko się potoczy i nie pomyliłam się. Ale mimo swojej prostoty książka mnie urzekła. Wszystko jest takie niewinne i nieskomplikowane (chociaż pewnie głównym bohaterom wydawało się inaczej). Prostota tej książki idealnie pasuje do uroczej historii Gabe’a i Lei. Szczególnie rozbawiły mnie fragmenty, kiedy to zdarzenia poznajemy z perspektywy ławki. Jej rozmyślania o tyłkach ludzi, a szczególnie o ‘świetnym tyłeczku’ Gabe’a sprawiły, że śmiałam się do rozpuku. Przemyślenia wiewiórki także wywoływały uśmiech. Ta książka naprawdę potrafi poprawić czytelnikowi nastrój i właśnie to robi. Ale niestety, nie wszystko jest takie kolorowe. W oczy szczególnie rzucała mi się też częstotliwość słowa ‘uroczy’ w rożnych kombinacjach. Gabe jest taki uroczy. Nie ma bardziej uroczej dziewczyny na świecie niż Lea. Razem wyglądają tak uroczo. I myślał tak nawet kierowca autobusu. Chyba ta absurdalność raziła mnie w oczy najbardziej – wszyscy, dosłownie wszyscy zachwycali się Leą i Gabem i od razu zauważali, że są sobie przeznaczeni, a śledzenie rozwoju ich znajomości stawało się dla nich sprawą najwyższej wagi. Trochę to nierealne. Ale autorka nie chciała napisać nie wiadomo jak ambitnego dzieła – ta książka jest lekka, zabawna i przyjemna – taka, jaka miała być. W sumie pasuje do niej słowo ‘urocza’, które tak często się w niej pojawia.

Książkę polecam na zastój czytelniczy, kiedy to po jakiejś ciężkiej cegle straciliśmy ochotę na czytanie. ‘Musimy coś zmienić’ nie tylko sprawi, że miło spędzicie czas, ale jest świetną odskocznią od ambitniejszych lektur. Książka wprost idealna na wakacje. Warto ją przeczytać choćby ze względu na nietypową formę – rzadko spotykamy się z powieścią, w której narratorem nie są główni bohaterowie. Powiem wam, że Sandy Hall miała świetny pomysł i podczas czytania miałam wrażenie, jakbym śledziła poczynania Gabe’a i Lei razem z tymi czternastoma osobami. Na pochwałę zasługuje też okładka, która jest naprawdę świetna i powiem wam, że ślicznie prezentuje się na półce. Gorąco polecam i życzę miłego czytania!

Zapraszam na galeriaksiazek.blogspot.com po więcej recenzji

Mamy wrzesień, a to oznacza, że rok akademicki się zaczął. Lea właśnie wprowadziła się do akademika i zaczyna swój pierwszy rok na anglistyce. Gabe wrócił do szkoły po dziewięciu miesiącach nieobecności, lecz tylko jego przyjaciele i rodzina wiedzą, gdzie się w tym czasie podziewał. Pewnego dnia dwójka tych zwyczajnych ludzi na siebie wpada, co daje początek ich wzajemnemu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory jedyne, co wiedziałam o Elżbiecie Batory, to fakt, że nazywa się ją Draculą w spódnicy. Od wieków krążą pogłoski, że w lochach swoich posiadłości torturowała, zamordowała i spuściła krew z 650 dziewcząt, by zażywać rzekomo odmładzających kąpieli w ich krwi. Jak się okazuje, hrabina była kobietą niezwykle inteligentną, oczytaną i spragnioną miłości, którą nie obdarzał jej mąż. Pragnęła prawdziwego związku i możliwości kierowania własnym życiem. Ale nie dla niej było podążanie za głosem serca. Elżbieta urodziła się jako szlachcianka – jej obowiązkiem było małżeństwo z przymusu w wieku 15 lat, wydanie na świat męskiego potomka i sprawne zarządzanie majątkami.

Muszę przyznać, że książka Rebecca’i Johns mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że wgryzę się w historię o Elżbiecie Batory tak szybko i łatwo. Przyzwyczailiśmy się myśleć o hrabinie jako o bezlitosnej morderczyni. Ale co tak naprawdę wiedzieliśmy o niej, o jej życiu? Historię poznajemy z perspektywy Elżbiety i wraz z przewracanymi stronami powoli przestajemy myśleć o niej w negatywny sposób. Towarzyszymy hrabinie od jej najmłodszych lat. Patrzymy na beztroskie dzieciństwo, które gwałtownie kończy się narzeczeństwem i wyprowadzką z rodzinnego domu do posiadłości przyszłej teściowej. Nie był to przyjemny okres w życiu Elżbiety, bowiem na porządku dziennym było wyśmiewanie jej przez służbę. Ale hrabina była szlachcianką i nie mogła pozwolić sobie na zniewagi we własnym domu. Szybko zaprowadziła porządek prowadząc dom twardą, lecz (początkowo) sprawiedliwą ręką. Aby zachować porządek wśród służby, stosowała rozmaite kary. Jednak później stało się to sposobem na odreagowanie niesprawiedliwości i zdrad.

'Jak zwykle przedstawiałam sobą obraz wytworności, szlachetności i honoru, obowiązkowości i przyzwolenia, choć właśnie wpadłam w morskie fale, kopiąc nogami, by utrzymać się na powierzchni.'

Oprócz niezwykle ciekawego przedstawienia całego życia Elżbiety Batory, podobało mi się tło książki. Mamy okazję zobaczyć, jak wyglądało życie ludzi, a szczególnie kobiet w XVI wieku. Ich głównym zadaniem było utrzymanie uwagi narzuconego im w dzieciństwie męża, zabawianie towarzystwa podczas przyjęć i sprawne zarządzanie majątkiem. Wszystko to oczywiście w dobrym stylu, z perłami we włosach i zapachem lawendy na skórze. Ale kiedy Elżbieta owdowiała, mnóstwo osób zachciało przejąć jej majątki. Czy właśnie to było powodem intrygi, jaką uknuł przeciw niej jej były kochanek? Czy hrabina naprawdę zamordowała te 650 dziewcząt?

'Kiedyś wyśmiewałam próżność czterdziesto- i pięćdziesięciolatek, smarujących się kosmetykami na bale i przyjęcia, wybielających podstarzałą skórę ołowiem, ale teraz rozumiem, że to nie wybiegi starych wiedźm, polujących na młodych mężów. To maska, którą zakładamy, aby choć na chwilę rozpoznać w lustrze siebie.'

Podsumowując, książka Rebecca’i Johns w ciekawy i interesujący sposób przedstawia nam owiane tajemnicą życie Elżbiety Batory. Autorka sprawnie połączyła historię, legendę i fikcję, zaskakując mnie niezwykle lekkim stylem. Książka przyciąga i hipnotyzuje, wprost nie można się od niej oderwać. Polecam wszystkim tę cudowną opowieść o rozterkach bogatej szlachcianki, która mimo niepowodzeń szła przez życie z podniesioną głową.

Po więcej recenzji zapraszam tutaj: www.galeriaksiazek.blogspot.com

Do tej pory jedyne, co wiedziałam o Elżbiecie Batory, to fakt, że nazywa się ją Draculą w spódnicy. Od wieków krążą pogłoski, że w lochach swoich posiadłości torturowała, zamordowała i spuściła krew z 650 dziewcząt, by zażywać rzekomo odmładzających kąpieli w ich krwi. Jak się okazuje, hrabina była kobietą niezwykle inteligentną, oczytaną i spragnioną miłości, którą nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lata 30. XX wieku. Czasy wzrastającego poparcia dla Hitlera, szerzenia się nazizmu i coraz bardziej niepokojących konfliktów religijnych. Czasy, w których sprawiedliwość była pojęciem względnym i nikt nie mógł czuć się do końca bezpiecznie. W takich warunkach przyszło pracować detektywowi Stefanowi Gillespie - upartemu sierżantowi rozpoczynającemu śledztwo zaginionej kobiety, która przed kilkoma miesiącami wdała się w romans z księdzem. Hannah Rosen, jej najlepsza przyjaciółka, również chce poznać prawdę i nie zanosi się na to, by szybko odpuściła. Tę dwójkę połączy nie tylko wspólne dochodzenie do prawdy, ale także namiętność. Miłość protestanta i Żydówki niestety nie jest przez Kościół katolicki mile widziana - nie może więc wyniknąć z tego nic dobrego.

Głównym atutem tej książki jest tło historyczne. Autor przedstawił nam sytuację panującą w Gdańsku i Irlandii w czasach, kiedy tylko kilka lat dzieliło świat od wojny i sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Książka jest fikcją literacką, ale pojawiły się także autentyczne postaci, jak np. prezydent senatu Wolnego Miasta Gdańsk Arthur Greiser (tak na marginesie był także zbrodniarzem wojennym). Cenię sobie książki, które niosą ze sobą jakąś wartość. Dzięki 'Mieście Cieni' poznałam malutki kawałek historii w sposób przyjemny i ciekawy.

Książkę nazwałabym raczej kryminałem, a nie thrillerem. 'Miasto Cieni' nie wywołało u mnie dreszczy z przerażenia, te bardziej emocjonujące momenty również przyjmowałam ze spokojem. Tak więc jako thriller wypada marnie, ale jako kryminał prezentuje się już całkiem nieźle. Książka jest pełna z pozoru niezwiązanych ze sobą zagadek, lecz jak się potem okazuje, połączonych w spójną całość. Z ciekawością śledziłam próby połączenia elementów układanki przez Stefana Gillespie. Akcja toczy się dość powoli, szczególnie przez pierwsze 200 stron, ale potem robi się coraz ciekawiej. Akcja nabiera tempa i trudno jest się oderwać od czytania. To właśnie dla tej drugiej części książki warto przemęczyć się z pierwszą. Tak więc nie zrażajcie się początkiem, bo na wytrwałych będą czekać same przyjemności.

Jeżeli chodzi o bohaterów, to nie mam im nic do zarzucenia. Stefan Gillespie jest uparty, zdeterminowany i pełen profesjonalizmu, a to się ceni u detektywów. Spodobały mi się szczególnie wątki z księżmi, którzy nie byli tacy uduchowieni, na jakich próbowali się kreować. Dużym plusem książki jest to, że Michael Russell nie trzyma się stereotypów i znaleźć możemy dobrych, jak i złych policjantów, księży i siostry zakonne. Nie wiadomo, komu można zaufać i często wykreowane przez bohatera postaci nas zaskakują, dzięki czemu coraz bardziej nie możemy doczekać się rozwiązania zagadki.

Podsumowując, 'Miasto cieni' to książka, która zachwyci każdego fana kryminałów. Czytelnik z łatwością przeniesie się do Europy z lat 30. ubiegłego wieku. Poczuje zapach niedawno upieczonego w małych piekarniach chleba, zapozna się z myśleniem i sytuacją szarych obywateli, którym od dziecka wpajano antysemityzm, a także doświadczy efektów ingerencji Kościoła nie tylko w państwo, ale także w życie zwykłych ludzi. A wszystko to jest zaledwie tłem do niezwykłych przygód detektywa Stefana Gillespie. Tę książkę polecam wszystkim głównie dlatego, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie - jest akcja, tło historyczne, zagadki, ale także romans. Jeśli jeszcze nie czytaliście 'Miasta Cieni', zachęcam was do nadrobienia tej zaległości.

Lata 30. XX wieku. Czasy wzrastającego poparcia dla Hitlera, szerzenia się nazizmu i coraz bardziej niepokojących konfliktów religijnych. Czasy, w których sprawiedliwość była pojęciem względnym i nikt nie mógł czuć się do końca bezpiecznie. W takich warunkach przyszło pracować detektywowi Stefanowi Gillespie - upartemu sierżantowi rozpoczynającemu śledztwo zaginionej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilkadziesiąt tysięcy lat temu na Ziemię przybyły mistyczne istoty, które stworzyły ludzi i nauczyły ich rzeczy potrzebnych im do przetrwania, jednocześnie zapowiadając Endgame - zdarzenie, które zrestartuje świat, kiedy ludzie zapomną o istocie życia i zmarnują daną im szansę. Ale Endgame nie zrobi się samo. Los świata będzie zależał od Graczy, potomków dwunastu już nieistniejących, starożytnych ludów. Rola Gracza przechodzi z pokolenia na pokolenie, a żaden z tych obecnych nie wierzy, że to jemu przypadnie rola uczestnictwa w Endgame. Bo niby dlaczego teraz? Dlaczego teraz, a nie za kolejne kilka tysięcy lat? Mimo, że wszyscy Gracze są przygotowywani do Gry od wczesnego dzieciństwa i są wyszkolonymi zabójcami, których inteligencja i umiejętności są ponadprzeciętne, to jednak nie wszyscy chcą brać udział w Grze. Sarah po skończonym liceum miała zamiar iść na studia, marzeniem Shari jest dbanie o domowe ognisko, a Maccabee najchętniej nadal prowadziłby życie rozpustnego bogacza, podróżując po świecie i sącząc martini. Ale Stwórcy mieli inne plany. 12 odłamków meteorytu rozbiło się w tym samym czasie w różnych miejscach świata. To może oznaczać tylko jedno: Wezwanie. Endgame się rozpoczęło.

'Zagraj.
Przetrwaj.
Rozwiąż zagadkę.
Ludu Ziemi.
Rozpoczyna się Endgame.'

Pomysł na fabułę od razu mi się spodobał. 12 nastolatków musiało porzucić swoje plany i marzenia, by stanąć do walki o przetrwanie swoje i swojego ludu. Każdy z nich nastawiony na zabijanie i oswojony z bólem. Przygotowany na śmierć. Tu nie zadaje się pytań, tu się gra. Książka Jamesa Freya to takie "Igrzyska śmierci" dla dorosłych. Co rusz ktoś dostaje jakichś urazów, a krew leje się strumieniami. Przed chwilą straciłeś rękę? Mówi się trudno i żyje dalej! Nikt ci nie podrzuci uzdrawiającej maści. Starasz się nie zemdleć z powodu zbyt dużej utraty krwi i idziesz naprzód, prosto w stronę wygranej.

Niewątpliwym plusem tej książki są bohaterowie. Narracja jest trzecioosobowa, a zdarzenia poznajemy z perspektywy dwunastu bohaterów. Nie brzmi zachęcająco? A powinno, bowiem każdy bohater jest inny i wydaje się być ważny dla całej historii. Poszczególni Gracze mają charakterystyczne cechy, inny sposób na wygraną, inne priorytety i pochodzą z innej kultury, dzięki czemu łatwo ich zapamiętać i rozróżniać. Autorzy książki nie narzucają nam z góry, komu powinniśmy kibicować, co jest naprawdę dużym plusem. Myślę, że wybór ulubionego bohatera będzie zależał od osobowości czytelnika, choć zapewne prawie każdy polubi pewną dwójkę, której autorzy poświęcają dużo uwagi. Ale oprócz tej dwójki nie sposób nie kibicować jeszcze kilku innym bohaterom. Mi do gustu szczególnie przypadła Chiyoko - piękna, przebiegła i tajemnicza azjatka-ninja, która jest niemową (stąd zresztą wzięło się nieco orientalne tło zdjęcia). Rozdziały z jej udziałem były niezwykle klimatyczne. W myślach od razu stawały mi obrazy z filmu "Wyznania Gejszy" albo "Przyczajony tygrys, ukryty smok". Oczywiście z dodatkiem najnowszych cudów techniki.

'Endgame to zagadka. Życie jest rozwiązaniem.'

Podczas czytania książki nie ma czasu na nudę. "Endgame' porywa i wciąga czytelnika bez reszty. Bohaterowie starają się zrozumieć dane im wskazówki, zabijają, giną, próbują nie myśleć o bliskim im osobach i zawiązują sojusze, których sami się nie spodziewali. Niektórych połączyło uczucie, niektórych podobny sposób na wygraną. Starają się nie myśleć o tym, że zwycięzca może być tylko jeden. W 'Endgame' akcja goni akcję. Cały czas dzieje się coś nieprzewidywalnego i niczego nie można być pewnym. Podczas czytania miałam wrażenie, że książka jest jedną wielką zagadką, że autorzy czegoś nam nie mówią. Wydaje mi się, że niektórzy bohaterowie wiedzą o Endgame coś, czego my nie wiemy, a prawdziwa istota Endgame nie jest taka oczywista.

Ale 'Endgame' to nie tylko książka. Mamy szansę na wygranie łącznie 3 milionów dolarów za rozwiązanie zagadek ukrytych na kartkach powieści (z pierwszego tomu - 500 000, drugiego - 1 000 000, a trzeciego 1 500 000 dolarów). Aby zdobyć złoto, które przechowywane jest w Caesars Palace w Las Vegas, musimy rozwiązać zagadki, do których rozwiązania doprowadzą nas wskazówki z książki i stron internetowych. Jednak nie cieszcie się tak bardzo, bo proste wcale nie są ;). Ja poddałam się już na starcie, zdecydowanie bardziej wolę poświęcić czas na czytanie niż rozwiązywanie łamigłówek, ale jeżeli ktoś jest zainteresowany, to zachęcam do udziału w zabawie.

Podsumowując: Książka Jamesa Freya i Nilsa Johnsona-Sheltona to pozycja idealna dla fanów książek przygodowych i pasjonatów rozwiązywania zagadek. Pełno tu nieprzewidzianych zwrotów akcji, niedopowiedzeń, które dają do myślenia oraz barwnych bohaterów, którzy działają na naszą wyobraźnię. Podczas czytania ledwo odrywałam się od lektury - nie ma tu bowiem takiego momentu, w którym spokojnie można by było przerwać czytanie i nie zastanawiać się "jeju, co tam się wydarzyło? Czy on/ona przeżyje?". Gorąco polecam wszystkim tę książkę, przy niej na pewno nie będziecie się nudzić. Chyba nie doczekam się kontynuacji, która, tak na marginesie, ma pojawić się jesienią tego roku.

Po więcej recenzji zapraszam na www.galeriaksiazek.blogspot.com

Kilkadziesiąt tysięcy lat temu na Ziemię przybyły mistyczne istoty, które stworzyły ludzi i nauczyły ich rzeczy potrzebnych im do przetrwania, jednocześnie zapowiadając Endgame - zdarzenie, które zrestartuje świat, kiedy ludzie zapomną o istocie życia i zmarnują daną im szansę. Ale Endgame nie zrobi się samo. Los świata będzie zależał od Graczy, potomków dwunastu już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rosie i Alex znają się od małego. Są nierozłączni, mówią sobie o wszystkim i nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Niestety, ale życie ma to głęboko gdzieś i Alex jest zmuszony do wyprowadzki z Irlandii do Stanów Zjednoczonych – jego ojciec dostaje tam dobrze płatną pracę. Czy ich przyjaźń przetrwa tę próbę? Czy ich drogi jeszcze kiedyś się zejdą? Czy przyjaźń przerodzi się w miłość mimo dzielących ich kilometrów i braku odwagi obojga?

Kiedy zasiadłam do książki i przeczytałam kilka stron, poczułam się ogromnie rozczarowana. Nie tak to sobie wyobrażałam. Forma epistolarna, czyli przedstawienie całej historii za pomocą rozmów na czacie, liścików, listów, wezwań do szkoły, zaproszeń, e-maili itp., na początku niezbyt przypadła mi do gustu. Jednak z czasem się przyzwyczaiłam i nawet doceniłam ten zabieg, bo historia została ukazana z szerszej perspektywy.

'Ludzie przychodzą, ludzie odchodzą. Wiemy o tym, ale za każdym razem, gdy się to zdarza, jesteśmy zaskoczeni. To jedyna rzecz w naszej egzystencji, której możemy być pewni, ale często łamie nam serce.'

Alex i Rosie to naprawdę świetnie wykreowani bohaterowie. Mówiłam już o nich co nieco w TOP 7 moich ulubionych książkowych par (są na miejscu 6). Każde z nich ma własny charakter i mimo różnych zainteresowań i innego sposobu patrzenia na świat, dogadują się ze sobą jak nikt inny. Bardzo ich polubiłam, co nie zmienia faktu, że ogromnie mnie irytowali! Nie sobą, ale swoim głupim zachowaniem, swoimi bezsensownymi zahamowaniami, tym, że wszystko, dosłownie wszystko (!) przeszkadzało im w zejściu się. A kiedy już miało być dobrze i mieli zrozumieć, że są sobie przeznaczeni, znowu wszystko się komplikowało. Ugh! Doprowadzało mnie to do szaleństwa i co rusz miałam ochotę zrobić facepalm. Ale na tym właśnie polega urok tej książki i za to ją lubię. Uwielbiam Rosie i Alexa mimo ich zbyt dużej dumy i honoru, które nie pozwalały im zaznać szczęścia przez długi czas.

'Jeśli ludzie mówią o długiej historii, oznacza to zazwyczaj, że jest krótka, ale oni ze wstydu nie potrafią się zdobyć na powiedzenie sobie prawdy.'

Cecelia Ahern w ‘Love, Rosie’ pokazuje nam, jak duży wpływ na nasze życie mogą mieć z pozoru nieistotne decyzje. Jak małe niedopatrzenie, zbyt wczesna rezygnacja albo zbagatelizowanie czegoś niewielkiego potrafią obrócić nasz świat o 180 stopni. Podobało mi się, że książka nie była ani trochę przesłodzona. Życie Rosie i Alexa (a szczególnie Rosie) nie jest usłane różami – wręcz przeciwnie. Co rusz życie rzuca im kłody pod nogi. Dotykają ich tak pospolite sprawy jak samotność, brak pracy, pieniędzy, niewierność partnerów. To naprawdę wiele wnosi do tej historii. Sprawia, że ‘Love, Rosie’ nabiera bardziej życiowego charakteru.

'Można uciekać i uciekać w nieskończoność, ale prawda jest taka, że wszędzie tam, gdzie się zatrzymasz, dopadnie cię twoje życie.'

Podsumowując, ‘Love, Rosie’ podobała mi się, chociaż nie zaliczam jej do moich ulubionych. Myślę, że jest idealna na prezent – spodoba się większości, a nawet jeśli nie zachwyci, to nadal będzie się podobać. Książki nie sposób przeczytać się w sposób obojętny. Czytelnik co rusz czuje jakieś emocje – przygotujcie się na uczucie bezsilności, gniewu i frustracji przez dwójkę tych głupich, bardzo głupich, ale jednak tak wspaniałych bohaterów.

Po więcej recenzji zapraszam na: www.galeriaksiazek.blogspot.com

Rosie i Alex znają się od małego. Są nierozłączni, mówią sobie o wszystkim i nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Niestety, ale życie ma to głęboko gdzieś i Alex jest zmuszony do wyprowadzki z Irlandii do Stanów Zjednoczonych – jego ojciec dostaje tam dobrze płatną pracę. Czy ich przyjaźń przetrwa tę próbę? Czy ich drogi jeszcze kiedyś się zejdą? Czy przyjaźń przerodzi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W małym miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych życie toczy się leniwie, a spokój może zakłócić jedynie ciche brzęczenie trzmiela. Wszystko jest tak, jak powinno być: białe kobiety tapirują włosy, wyprawiają mężów do pracy i wydają kolejne polecenia swojej czarnoskórej pomocy domowej. A co w tym czasie robi ta czarnoskóra pomoc domowa? W zasadzie wszystko. Pranie, sprzątanie gotowanie i codziennie wycieranie sreber to tylko nieliczne przykłady ich obowiązków. Do tego często dochodzi opieka nad małymi dziećmi, często nad tymi mniej grzecznymi. Czy można więc stwierdzić, że czarnoskóre służące to jedynie pomoc domowa? Czy tego chcą ich ‘białe panie’ czy nie, to stają się częścią rodziny.

Historia opowiedziana jest z perspektywy trzech niezwykłych kobiet: dwóch czarnoskórych służących, czyli Aibileen i Minny, a także białej panienki z dobrego domu, Skeeter. Skeeter ma gdzieś niewidzialne podziały istniejące w głowach jej koleżanek. Wydaje się, że jako jedyna z dziewcząt w Jackson ma większy w życiu cel, niż znalezienie sobie bogatego męża. Jej marzeniem jest pójście na studia i uwolnienie się spod skrzydeł nierozumiejącej jej matki. A czym w tym czasie zajmują się jej koleżanki, w większości już mężatki? Na przykład budowaniem osobnej łazienki dla ich czarnoskórej pomocy domowej, w ich mniemaniu brudnej i roznoszącej choroby. Służące muszą to przemilczeć, jeżeli chcą utrzymać posadę i najzwyczajniej w świecie mieć co włożyć do garnka. Ale dzięki Skeeter być może wreszcie będą mogły dojść do głosu.

Nie wiedziałam, czego się spodziewać po ‘Służących’, gdy po nie sięgałam. Wiedziałam tylko, że jest to historia o segregacji rasowej i jej absurdach. Spotkało mnie bardzo miłe zaskoczenie, bo wciągnęłam się już od pierwszych stron i od książki trzeba mnie było wręcz odrywać (naprawdę, o 3 w nocy przyszedł obudzony światłem tata i kazał mi iść spać). Dzięki śledzeniu historii nie tylko z perspektywy białych, ale także czarnych, zdałam sobie sprawę, przez co ci ludzie musieli przejść. A było to przecież tak niedawno, niecałe 50 lat temu! Dla mnie jest to nie do pomyślenia. Typowy dzień czarnej osoby był dniem znoszenia upokorzeń, bycia na każde zawołanie i nieotrzymywania za to krzty wdzięczności. W tych czasach nazywa się to ‘mobbingiem’, ale wtedy to pojęcie nie było znane. Ci ludzie byli zmuszeni się do tego przyzwyczaić, jeżeli chcieli utrzymać rodzinę.

Uważam, że Kathryn Stockett świetnie wykreowała postaci. Najgorsze, co może spotkać bohaterów jakiejś książki, to bycie obojętnymi czytelnikowi. Tutaj absolutnie tak nie było. Nienawidziłam najbardziej wrednej z białych kobiet, czyli Holly, współczułam Aibileen, śmiałam się razem z Minny i martwiłam się razem ze Skeeter. Autorka zabrała mnie w cudowną podróż do lat 60. i bardzo żałowałam, gdy ta podróż się skończyła. Więc kiedy tylko przeczytałam ostatnie słowo, szybciutko pobiegłam oglądać film na podstawie książki. I muszę przyznać, że także jest cudowny. Wiadomo, książka jest lepsza, ale film oddaje klimat powieści i nie traci jej przesłania, a to jest ważne.

Podsumowując, ‘Służące’ to zdecydowanie książka dla każdego i mimo, że porusza ważne tematy, nie jest ani ciężka, ani nudna. Momentami miałam w oczach łzy, a po kilku minutach na moich ustach gościł uśmiech. Cudowna opowieść o przełamywaniu własnego strachu, walce o lepsze jutro i sprzeciwianiu się całemu społeczeństwu. Pozycja zdecydowanie warta przeczytania.

Po więcej recenzji zapraszam na bloga: www.galeriaksiazek.blogspot.com

W małym miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych życie toczy się leniwie, a spokój może zakłócić jedynie ciche brzęczenie trzmiela. Wszystko jest tak, jak powinno być: białe kobiety tapirują włosy, wyprawiają mężów do pracy i wydają kolejne polecenia swojej czarnoskórej pomocy domowej. A co w tym czasie robi ta czarnoskóra pomoc domowa? W zasadzie wszystko. Pranie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

'Hopeless' kupiłam rok temu w czasie wakacji i był to zakup zdecydowanie impulsywny. Nie miałam zamiaru kupować tej książki, ale kiedy pewnego dnia składałam zamówienie na arosie, postanowiłam ją dorzucić do listy. Tu muszę się przyznać: w dużej mierze skłoniła mnie do tego okładka, a także chęć przekonania się, czy to typowy, sflaczały romans i dlaczego wszyscy tak tę pozycję wychwalają. Dużo słyszałam o tej książce i mimo, że były to zdecydowanie pochlebne opinie, zdążyłam wyrobić sobie o niej zdanie: nudne, przewidywalne romansidło. Tak bardzo się myliłam.

Sky to zwyczajna nastolatka, która ma niezbyt zwyczajne życie. W dobie internetu i telefonów komórkowych jest chyba jedyną osobą w okolicy, która nie posiada ani pierwszego, ani drugiego. Wydawałoby się, że już bardziej odciętym od świata być nie można, ale dowiadujemy się, że jednak można, bo Sky uczy się w domu. Siedemnastolatka ma dosyć takiego życia i w ostatnim roku nauki prosi mamę, by pozwoliła jej uczęszczać na zajęcia do szkoły, tak jak to robią wszyscy jej rówieśnicy. Niestety, reputacja Sky nie jest najlepsza i życie szkolne okazuje się trudniejsze, niż mogło jej się wydawać. Na domiar złego, pewnego razu w supermarkecie spotyka chłopaka, który w stosunku do niej zachowuje się co najmniej dziwnie. Jak się okazuje, skrywa pewien sekret, który w dużej mierze dotyczy Sky.

'Hopeless' jest pierwszą książką new adult, która dostała się w moje ręce i szczerze mówiąc kompletnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po tym gatunku. Zakładałam, że bohaterowie przez całą książkę będą roztrząsać swoje uczucia albo pojawi się typowy schemat 'chcemy, ale nie możemy'. W dużej mierze tak było. Przez jakieś dwie trzecie książki możemy doświadczyć barwnych opisów uczuć Sky względem Holdera. W dystopiach/antyutopiach ździebko mnie to irytuje, choć nie ukrywam, że czasem dodaje smaczku. Ale tutaj to było bardzo na miejscu i mi nie przeszkadzało, choć wiem, że niektórym wręcz odwrotnie. Jednakże po całuśnej części powieści akcja się rozkręca i co rusz doznajemy szoku. Zdarzenia gonią zdarzenia, a każde jest co raz bardziej szokujące. Kilkadziesiąt stron przed końcem książki podczas czytania siedziałam z otwartą buzią, a moja mina jednoznacznie mówiła 'wtf?!' i po prostu nie mogłam zrozumieć, jakim cudem to wszystko się stało. To nie miało prawa się wydarzyć. To miała być kolejna nudna książka o uczuciach i całowaniu się.

Na początku książki znajduje się opis przeżyć Sky. Dziewczyna głęboko coś przeżywa. Niestety nie wiemy, co to jest i dlaczego tak jest. Następny rozdział dzieje się dwa miesiące wcześniej. Książka zmusza nas do zastanawiania się nad rozwiązaniem, nad tym, co doprowadziło to stanu, w jakim znalazła się Sky. Przyznam, że niezbyt wcześnie domyśliłam się o co chodzi, ale to chyba dlatego, że po prostu nie wierzyłam, że może chodzić o coś takiego. Kompletnie nie spodziewałam się tego po tej książce. Szok, niedowierzanie i rozpacz - takie uczucia będą wam towarzyszyć. Macie to jak w banku.

Jeżeli chodzi o bohaterów, to nie wyróżniają się niczym szczególnym. Zwyczajna dziewczyna, której pasją jest bieganie (zaraziłam się tym od Sky) i tajemniczy chłopak. Dwie iskierki, które zamieniają się w ogień, gdy są razem. Polubiłam ich osobno i jako parę. Na uwagę zasługuje też przyjaciółka Sky, Six. Wnosi do książki humor i nadaje lekkości fabule. Jej żarty rozładowywały napięcie i sprawiały, że moje wybuchy śmiechu po jakimś czasie zaczęły przerażać mojego psa. Czyżby jego pani oszalała?

Podsumowując, 'Hopeless' to książka, którą powinien przeczytać każdy kto gustuje w romansach, new adult, young adult i ogólnie we współczesnych książkach. Jeżeli kogoś nie chwyciła za serce, to albo się niespecjalnie zagłębił w historię, albo ma serce z kamienia xD. Koniecznie muszę zabrać się za inne powieści Colleen Hoover. Jeżeli są choć w połowie tak dobre jak 'Hopeless', to jestem kupiona.

Po recenzji zapraszam na bloga: www.galeriaksiazek.blogspot.com

'Hopeless' kupiłam rok temu w czasie wakacji i był to zakup zdecydowanie impulsywny. Nie miałam zamiaru kupować tej książki, ale kiedy pewnego dnia składałam zamówienie na arosie, postanowiłam ją dorzucić do listy. Tu muszę się przyznać: w dużej mierze skłoniła mnie do tego okładka, a także chęć przekonania się, czy to typowy, sflaczały romans i dlaczego wszyscy tak tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

'Szeptem' to książka, o której słyszałam różne opinie. Jedna koleżanka ją zachwalała, druga twierdziła, że to nawet mniej niż dno i wodorosty. Na blogach także recenzje były skrajne - niektórzy dawali jej 10/10, a niektórzy bardzo niskie oceny. Zaintrygowana opiniami innych, ciekawym pomysłem na fabułę oraz szumem medialnym, który powstał wokół niej, postanowiłam po nią sięgnąć. Nie powiedziałabym, że żałuję, bo zaspokoiłam ciekawość. Ale książka mnie rozczarowała. I to bardzo.

Nora to zwyczajna nastolatka, która średnio sobie radzi ze śmiercią ojca - pomaga jej w tym szkolny psycholog. Jest ułożona, przykładna i odpowiedzialna, a bunt to dla niej rzecz zdecydowanie obca. Pewnego dnia nauczyciel biologii postanawia zaszaleć i poprzesadzać uczniów. Naszej bohaterce zostaje przydzielony Patch (z ang. 'Łata'. Serio.), tajemniczy i mroczny osobnik płci męskiej. (Ah, te lekcje biologii. Najlepsza okazja do poznania się głównych bohaterów. Ktoś jeszcze od razu pomyślał o 'Zmierzchu'? Nie wiem czy to niedopatrzenie Fitzpatrick, czy może jej głupota. Mogła chociaż wybrać inny przedmiot). Nora jest nim bardzo zaintrygowana, ale też trochę się go boi. W końcu kto by się nie bał, gdyby po kilku minutach znajomości okazało się, że nowo poznana osoba wie o tobie więcej niż ty?

Do książki byłam przyjaźnie nastawiona i naprawdę chciałam dać jej szansę. Niestety, to nie wystarczyło, by 'Szeptem' było przyjemną lekturą. Mam wrażenie, że tylko zmarnowałam czas, czytając ją. Do tej pory nie mam pojęcia, co to tak w ogóle było. Przez książkę po prostu przeleciałam. Czyta się ją naprawdę szybko, ale co z tego, skoro w książce znaleźć można głównie rozmowy o chłopakach i szkole, gdzieniegdzie obserwując buntownicze wymykania się z domu Nory do Patcha? Niebezpiecznie tak bardzo. Ciekawy był jedynie wątek ze śledzeniem głównej bohaterki i motyw upadłych aniołów. To mnie zainteresowało, niestety takie momenty były rzadkością.

Przy 'Szeptem' wynudziłam się strasznie. Książkę ratuje tylko prosty język autorki i błyskotliwe dialogi. Na uwagę zasługuje postać Vee, która chyba jako jedyna miała jakiś charakter. Ale niestety, takich Vee spotkałam już dużo. Połowa najlepszych książek z gatunku paranormal romance zawierała typową 'Vee': zabawna, charakterna przyjaciółka głównej bohaterki, która nie da sobie w kaszę dmuchać i jest niezwykle oddana. A co z Norą? Była idealna. Tak idealna, że aż zbyt idealna. Jak dla mnie jest totalnie płaską postacią. Jedyne, co się o niej dowiedziałam to to, że jest ładna, przeraża ją mnóstwo rzeczy, a odrabianie lekcji to sens jej życia. Patch z kolei jest jednym wielkim wykrzyknikiem. Zbyt mroczny, zbyt tajemniczy, zbyt patchowaty. Powinnam się w nim zakochać, a przez całą książkę niestety mnie irytował. No, może czasami miał lepsze momenty i wtedy po prostu był mi obojętny.

Myślę, że książka jest zaadresowana do młodszych ode mnie czytelników. Może nie jestem jakoś bardzo dorosła (mam tylko 17 lat), ale sądzę, że jeszcze dwa lata temu byłabym nią zachwycona. Jest tu wszystko, za czym mogą szaleć nastolatki. Tajemnicze ciacho, romans, intryga i zabawne dialogi. Czego więcej do szczęścia potrzeba?

Podsumowując, książka nie trafiła w mój gust. Być może wyrosłam z tego typu książek, ale to nie zmienia faktu, że była płaska, bez wyrazu i schematyczna. Jest mi co najwyżej obojętna. Jak dla mnie to taki zapychacz czasu, który można poczytać, gdy nie ma się niczego innego pod ręką. Poleciłabym ją jednak osobom w wieku 10-15 lat. Wielu z nich mogłaby się spodobać. Powiem więcej: 'Szeptem' ma warunki do zostania ulubioną książką osób w takim właśnie wieku.

Po więcej recenzji zapraszam na: http://galeriaksiazek.blogspot.com/

'Szeptem' to książka, o której słyszałam różne opinie. Jedna koleżanka ją zachwalała, druga twierdziła, że to nawet mniej niż dno i wodorosty. Na blogach także recenzje były skrajne - niektórzy dawali jej 10/10, a niektórzy bardzo niskie oceny. Zaintrygowana opiniami innych, ciekawym pomysłem na fabułę oraz szumem medialnym, który powstał wokół niej, postanowiłam po nią...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z książką zetknęłam się podczas poszukiwania jakichś lżejszych poradników psychologicznych. Lubię dowiadywać się o sobie czegoś nowego, rozwijać się, interesuję się też psychologią. Omijałam w internecie obojętnym wzrokiem kolejne tytuły, które wydawały się brzmieć tak samo i być tak naprawdę o wszystkim i o niczym, aż natknęłam się na tytuł Bycie miłym to przekleństwo. Od razu przyciągnął mój wzrok, a pierwszym, co przyszło mi na myśl, było to, że ktoś napisał książkę o mnie.

Kim jest Miły według Jacqui Marson? Jest to osoba, które stawia dobro innych nad swoje i czuje wyrzuty sumienia, gdy odmówi komuś pomocy. Jeśli zaś chodzi o niego, to pomocy przyjąć nie chce, by nie sprawić komuś kłopotu. Oczywiście powodów bycia miłym jest wiele, od lęku przed brakiem akceptacji do unikania gniewu. Autorka stara się nam wszystkie dokładnie wyjaśnić posługując się przykładami jej pacjentów. Z książki dowiemy się również, skąd wzięło się nasze przekleństwo, co ułatwia potem pracę nad sobą, ponieważ Marson uświadamia nas, że aby coś trwale zmienić, trzeba znać źródło problemów.

Czy książka spełniła moje oczekiwania? W pewnym sensie tak. Chociaż czasem łatwo było się pogubić wśród tak wielu historii, które przytaczała autorka. Opisując czyjąś historię równocześnie pisała, że więcej o tej osobie dowiemy się za kilkanaście stron. Mogłoby to być lepiej uporządkowane. Niemniej jednak Marson przystępnie wytłumaczyła powody pewnych zachowań i dawała nam rady jak je zmienić. Po przeczytaniu tej pozycji naprawdę czułam się jak po porządnej sesji u psychologa. Uświadomiłam sobie wiele rzeczy, np. to, że kiedy odmówimy komuś pomocy, ten ktoś nie poczuje się urażony, a nawet jeśli, to za 5 minut nie będzie o tym pamiętał, chociaż nas nękają wyrzuty sumienia. Czytając książkę, warto robić notatki, coś zaznaczać - radzi to nam nawet sama autorka.

Ogólnie oceniając, warto kupić tę książkę, te pieniądze na pewno nie zostaną wyrzucone w błoto. Pozycja ta bowiem nie zahacza tylko o przekleństwo bycia miłym, ale o główne powody tego postępowania, co jest naprawdę świetne. Możemy na przykład nabrać pewności siebie, nie przejmować się tak bardzo opinią innych. Zacząć żyć własnym życiem.

Ocena: 6,5/10
Po więcej recenzji zapraszam na http://galeriaksiazek.blogspot.com/

Z książką zetknęłam się podczas poszukiwania jakichś lżejszych poradników psychologicznych. Lubię dowiadywać się o sobie czegoś nowego, rozwijać się, interesuję się też psychologią. Omijałam w internecie obojętnym wzrokiem kolejne tytuły, które wydawały się brzmieć tak samo i być tak naprawdę o wszystkim i o niczym, aż natknęłam się na tytuł Bycie miłym to przekleństwo. Od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Spędziłam w zamknięciu już 264 dni. Towarzystwa dotrzymują mi tylko niewielki notatnik, uszkodzone pióro i liczby w mojej głowie. 1 okno. 4 ściany. 1,5 metra kwadratowego powierzchni. 26 liter alfabetu w języku, którym nie mówiłam przez 264 dni odosobnienia. Minęło 6336 godzin, odkąd dotykałam innej ludzkiej istoty."

Julia jest siedemnastoletnią dziewczyną posiadającą niezwykły dar. Jej dotyk zabija, co wcale nie czyniło jej życia łatwym. Rodzice się jej wyrzekli, a rówieśnicy wytykali palcami, chociaż przez całe życie usilnie starała się nie wychylać. Mimo tego, po latach badań i tułania się po szpitalach psychiatrycznych, w wieku czternastu lat została umieszczona w ośrodku dla umysłowo chorych (jeżeli ciasną klitkę można w ogóle nazwać ośrodkiem). Jednakże, wbrew opinii innych, nie jest bezdusznym potworem. Jest dziewczyną spragnioną miłości, akceptacji i bliskości z drugim człowiekiem.

"Ludzie ciągle polują na to, czego się boją."

Kiedy tylko przeczytałam oficjalny opis tejże książki na lubimy czytać, pobiegłam szybko do pobliskiej księgarni, kupując od razu całą serię. Zazwyczaj przed zakupem jakiejś pozycji czaję się tygodniami, czytając recenzje i śledząc promocje. W przypadku "Dotyku Julii" nie było mowy o zwlekaniu. Niesamowicie zaintrygował mnie pomysł śmiercionośnego dotyku, ale także charakterystyczny dla autorki język. Jest to bowiem język prosty, ale nie ubogi. Tahereh Mafi zręcznie posługuje się metaforami, a gdybym zechciała zaznaczać ulubione cytaty, to musiałabym chyba zaznaczyć jedną trzecią książki. Nawet nie wiecie, jak ciężko było mi wybrać jakieś do recenzji - najchętniej wstawiłabym wszystkie! Możemy się spotkać także z licznymi przekreśleniami, które nadają książce formę bardziej osobistą - formę dziennika, z którego na bieżąco wykreślamy słowa, których nie mamy odwagi użyć. Mimo tych oryginalnych zabiegów, książkę czyta się naprawdę lekko i szybko.

"Teraz już wiem, że naukowcy się mylą.
Ziemia jest płaska.
Wiem to, ponieważ zepchnięto mnie z jej krawędzi, choć przez 17 lat próbowałam się jej trzymać. Próbowałam wspiąć się z powrotem, ale pokonanie grawitacji graniczy z cudem, kiedy nikt nie chce podać ci ręki."

Kolejnym aspektem, za który autorce należy się medal, są na pewno bohaterowie. Tahereh Mafi naprawdę dobrze ich nakreśliła, nie ma tu miejsca na przypadek albo przezroczystość. To pozwala wczuć nam się w historię, przeżywać razem z nimi wzloty i upadki, martwić się o nich. Narracja jest pierwszoosobowa, tak więc wydarzenia poznajemy z perspektywy tytułowej bohaterki. Wewnętrzne przeżycia Julii były tak autentyczne, że podczas (i nie tylko) czytania byłam rozstrojonym emocjonalnie kłębkiem nerwów, a w kącikach oczu przez cały czas czaiły się łzy. Jest to chyba jedyna książka, która wprawiła mnie w taki stan. Oczywiście, inne także potrafiłam bardzo przeżywać, ale tutaj to było coś naprawdę nie do opisania. Wracając jeszcze do pozostałych bohaterów: wydają się tak realni, że mam wrażenie, że znam ich od wieków, że to ja jestem Julią, a oni moimi przyjaciółmi. Niestety, na ich temat nie mogę powiedzieć za dużo, bo tym sposobem ta recenzja stałaby się jednym wielkim spojlerem, a tego przecież nie chcemy. ;)

"- Przynajmniej jestem szczery - dodaje.
- Dopiero co przyznałeś, że jesteś kłamcą!
Unosi brwi.
- Przynajmniej jestem szczery co do tego, że jestem kłamcą."

Podsumowując, "Dotyk Julii" to lektura niezwykle ujmująca, chwytająca za serce i z pewnością warta przeczytania. Ale, ale. Jeżeli nie jesteście wrażliwi, wynurzenia Julii mogą was drażnić. Chodzi mi tutaj szczególnie o metaforyczny język Tahereh Mafi, przekreślenia i powtórzenia nadające emocjonalności. Jeżeli jednak wrażliwość obca wam nie jest, z pewnością pochłoniecie tę książkę w trymiga i będziecie żałować, że nie czytaliście jej wolniej (coś o tym wiem) ;).

Na koniec chcę też zaznaczyć, że czytałam tę książkę cztery razy, a dzisiaj skończyłam czytać po raz piąty specjalnie na potrzeby recenzji. Chyba nie muszę mówić, że ta trylogia jest moją ulubioną (oczywiście włącznie z "Igrzyskami")? Koniecznie musicie ją przeczytać. Tę pozycję stawiam zawsze na pierwszym miejscu, kiedy ktoś pyta mnie, co polecam.

Ocena: 10/10 - serio ludzie, to o czymś świadczy.

Po więcej recenzji zapraszam na bloga: http://galeriaksiazek.blogspot.com/

"Spędziłam w zamknięciu już 264 dni. Towarzystwa dotrzymują mi tylko niewielki notatnik, uszkodzone pióro i liczby w mojej głowie. 1 okno. 4 ściany. 1,5 metra kwadratowego powierzchni. 26 liter alfabetu w języku, którym nie mówiłam przez 264 dni odosobnienia. Minęło 6336 godzin, odkąd dotykałam innej ludzkiej istoty."

Julia jest siedemnastoletnią dziewczyną posiadającą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znacie to uczucie? Najpierw motyle w brzuchu, potem myśli o naszym obiekcie zainteresowań podczas zmywania po obiedzie, aż w końcu zastanawianie się, kiedy zdążyłaś się zakochać. Jeżeli jeszcze tego nie doświadczyliście (w co wątpię; ja się zakochałam po raz pierwszy w wieku 6 lat :D), to możecie być pewni, że doświadczycie i to nie raz. To spotkało właśnie tytułowych bohaterów. Eleonorę i Parka połączyła niezwykła więź, która wtargnęła niespodziewanie w ich życie, nieodwołalnie zmieniając ich perspektywy patrzenia na świat. Utarty schemat? Tak, ale nikt tak nie uciera schematów jak Rainbow Rowell.

Rainbow Rowell jest nazywana żeńską wersją Johna Greena. Nie przepadam za nim, więc do twórczości Pani Tęczy podchodziłam dość sceptycznie. "Eleonora i Park" zaliczana jest do książek z kategorii Young Adult. Wszyscy to znają: dwójka nastolatków, życie jest ciężkie, miłość wybawieniem. Ile można? Jednak po przeczytaniu "Eleonory i Parka stwierdziłam, że można jeszcze dosyć długo, jeżeli tylko tej tematyki podejmie się Rowell. Autorka nie boi się poruszać trudnych tematów, od kanonów piękna, w które nie wpisywała się Elonora, przez rasizm, aż do problematyki dotyczącej rodzin patologicznych. Wszystkie te wątki jednak wplotła w tak subtelny sposób, że po raz pierwszy nie raziło mnie to w oczy i nawet skłoniło mnie do głębszych refleksji.

Eleonora nie jest idealna - z nadwagą, dziwnymi ciuchami i ognistorudymi włosami jest jej niełatwo z akceptacją rówieśników. Park, choć jest popularny i lubiany, zmaga się z własnymi kompleksami: on i jego brat są jedynymi żółtoskórymi nastolatkami w okolicy. Pochodzący z różnych środowisk nastolatkowie na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego, jednakże kiedy Eleonora bezceremonialnie dosiada się w autobusie do Parka, odkrywają, że nawet tak różni od siebie ludzie jak oni mogą znaleźć nić porozumienia (tak na marginesie, to daje mi nadzieję na związek z Liamem Hemsworthem). Bohaterowie nie są głupi. Zdają sobie sprawę, że większość nastoletnich miłości kończy się fiaskiem, a los jest przeciwko nim. Próbują jednakże odkryć siebie nawzajem w jak największym stopniu, smakując po raz pierwszy w życiu prawdziwej miłości - pierwszych pocałunków, pierwszego zetknięcia się palców, pierwszych przeciwności, którym trzeba stawić czoło.

Czytając niektóre fragmenty ma się wrażenie, że ta historia jest o nas. Nie można po prostu nie utożsamiać się (przynajmniej częściowo) z bohaterami. Wszystkie ich uczucia zostały przedstawione w sposób niewymuszony i nieodpychający, jak to czasem miało miejsce w "Hopeless". Podczas lektury "Eleonory i Parka" nie raz moje serce zaczynało szybciej bić, a wiecie, nie ma się już tych 10 lat i byle jaki miłosny moment już mnie nie zachwyca, więc autorce należą się ukłony.

"Eleonora i Park" to jedna z tych książek, które kończy się szybciej, niż by się chciało. Jest przeurocza, przecudowna i wprost idealna na nudne wieczory. Wkuwa się w pamięć i sprawia, że nie możesz o niej zapomnieć. Jeszcze przez trzy dni po jej skończeniu miałam porządnego kaca książkowego, kompletnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Gdy dowiedziałam się, że kontynuacji nie będzie, złapałam, delikatnie mówiąc, ogromnego doła. Żeby nie było: nie jestem jakimś sfiksowanym no-life'em, który przeżywa książki bardziej niż swoje życie. Owszem, mogę się nazwać książkoholiczką, ale nie postradałam jeszcze zmysłów. Tak więc zdziwiłam się bardzo, gdy ta powieść wywołała we mnie tak ogromne emocje, mimo tego, że (jak wspominałam wyżej) twórczości greenopodobnej nie lubię. Jeśli ktoś zastanawia się nad przeczytaniem, to niech przestanie i zacznie czytać! :)

Po więcej recenzji zapraszam na bloga: http://galeriaksiazek.blogspot.com/

Znacie to uczucie? Najpierw motyle w brzuchu, potem myśli o naszym obiekcie zainteresowań podczas zmywania po obiedzie, aż w końcu zastanawianie się, kiedy zdążyłaś się zakochać. Jeżeli jeszcze tego nie doświadczyliście (w co wątpię; ja się zakochałam po raz pierwszy w wieku 6 lat :D), to możecie być pewni, że doświadczycie i to nie raz. To spotkało właśnie tytułowych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto z nas nie zna sympatycznego Steffena Möllera, rolnika z "M jak miłość", który cierpliwie szukał w Polsce żony? Z kolei w programie "Europa da się lubić" wraz z innymi imigrantami omawiał różnice międzykulturowe i łamał stereotypy w przezabawny sposób. Przed książką "Berlin-Warszawa Express. Pociąg do Polski" napisał "Viva Polonia", która obfituje w humorystyczne opowieści z kraju nad Wisłą i nadal jest chętnie kupowana nie tylko przez Polaków, ale również przez Niemców. Co więc może nam zaoferować jego druga książka?

"Berlin-Warszawa Express" to swego rodzaju dziennik z podróży, a rozdziałami są opisy jazdy między kolejnymi stacjami. Wśród opisów dworców i mijanych zabytków, autor zręcznie wplótł własne przemyślenia dotyczące różnic między Polakami a Niemcami, którzy żyją tak blisko siebie, a jednak tak wiele ich różni. No właśnie, czy naprawdę aż tak wiele? Möller stara się odpowiedzieć nam na to pytanie.

Książka została napisana nie tylko z myślą o czytelnikach polskich, lecz również o czytelnikach niemieckich, a co za tym idzie, możemy znaleźć w niej dane i statystyki, w których (co zaznaczył sam autor) Niemcy się lubują. Niektóre są naprawdę ciekawe, inne mniej, ale jeżeli tylko się przez nie przebrnie, czeka nas nagroda w postaci tego, na co liczyłam kupując tę książkę, a mianowicie bezstronnego ukazania różnic międzykulturowych.
Gama zagadnień jest naprawdę szeroka, a autor porusza wiele ciekawych tematów. Możemy na przykład poznać powody materialnego i emocjonalnego skąpstwa Niemców, ich manii porządku, planowania i zgłaszania usterek, ale nam również się trochę obrywa: autor mówi o naszej przywarze narodowej, czyli negative thinking, a także o nieufności do rodaków, co w Niemczech byłoby wręcz nie do pomyślenia. Oczywiście znajdziemy tutaj też pozytywne cechy obu narodów. Jedną z nich jest nasza wysoka inteligencja emocjonalna, której naszym sąsiadom brakuje, natomiast oni mogą pochwalić się wysoką kulturą na drodze, a także nieoceanianiem innych po pozorach. Książka obfituje również w polsko-niemieckie ciekawostki, np. odmienne sposoby trzymania sztućców, zupełnie inne tematy rozmów, czy też sposób reagowania na nowych gości na przyjęciu. Oprócz tego, autor serwuje nam takie smaczki jak ankieta na temat pierwszych wrażeń pobytu w Warszawie, z której możemy dowiedzieć się, co rzuciło się w oczy niemieckim studentom po przybyciu do naszej stolicy.

Podsumowując: "Berlin-Warszawa Express. Pociąg do Polski." to lektura poszerzająca horyzonty, którą szybko i przyjemnie się czyta. Jest to książka, która może nam poprawić humor na długie godziny, lecz z której możemy się także czegoś nauczyć - nie raz wybuchałam śmiechem i nie raz ponownie czytałam fragmenty, które skłaniały do pewnych refleksji. Polecam ją każdemu, niezależnie od płci i wieku.

Zapraszam na bloga: http://galeriaksiazek.blogspot.com/

Kto z nas nie zna sympatycznego Steffena Möllera, rolnika z "M jak miłość", który cierpliwie szukał w Polsce żony? Z kolei w programie "Europa da się lubić" wraz z innymi imigrantami omawiał różnice międzykulturowe i łamał stereotypy w przezabawny sposób. Przed książką "Berlin-Warszawa Express. Pociąg do Polski" napisał "Viva Polonia", która obfituje w humorystyczne...

więcej Pokaż mimo to