nieksiazkowy

Profil użytkownika: nieksiazkowy

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 5 dni temu
334
Przeczytanych
książek
369
Książek
w biblioteczce
29
Opinii
155
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Strony www:
Sandra, lat dwadzieścia, studentka. Pożeraczka książek, indywidualistka, wyznawczyni przecinkologii. Autorka bloga oraz prowadząca bookstagrama (linki powyżej). W blogsferze działam od: czerwca 2017

Opinie


Na półkach:

Najnowsza książka Kristin Hannah skupia się w dużej mierze (choć nadal tylko między innymi) na zespole stresu pourazowego. Wojna w Wietnamie to krwawa karta historii świata wzbudzająca wiele kontrowersji, szczególnie wśród Amerykanów bezpośrednio zaangażowanych w konflikt. Ernt Allbright, czyli ojciec głównej bohaterki, Leni, został powołany do odbycia służby w dalekim azjatyckim kraju. Po powrocie był już zupełnie innym człowiekiem. Przyznaję, że Kristin Hannah nie odkryła tutaj niczego nowego, wszyscy przecież dobrze wiemy, w jaki sposób najczęściej może objawiać się zespół stresu pourazowego – nieuzasadniony lęk, agresja, wyczulenie na najcichsze dźwięki, koszmary, nigdy nieodchodzący niepokój. Autorce niewątpliwie dobrze udało się oddać to, jak przed wojną szczęśliwy człowiek zmienił się w osobę praktycznie niezdolną do funkcjonowania w społeczeństwie. Hannah idzie jednak dalej, niż można by prognozować. Przenosiny rodziny na Alaskę miały być ich ostatnią szansą na posklejanie w całość roztrzaskanych kawałków ich życia. Alaskańskie jesienno-zimowe noce są jednak długie, a w ciemności z ukrycia wychodzą największe i najgroźniejsze demony.



Poza tym – Alaska! Nie należę do grupy specjalnych entuzjastów tego stanu, nigdy specjalnie mnie nie interesował, jako że nie uważam się za wielką miłośniczkę natury. Doceniam jej piękno z daleka. Jednak czytanie „Wielkiej samotności” zupełnie przypadkowo zbiegło się u mnie w czasie z oglądaniem filmu „Wszystko za życie” (adaptacja książki, notabene), którego akcja rozgrywa się przede wszystkim na Alasce. Zarówno film, jak i powieść Kristin Hannah świetnie oddają klimat tego miejsca. Nie można ukrywać, że Alaska może być dla kogoś rajem na ziemi, ale równie szybko może zamienić się w prawdziwe piekło. Autorka oferuje czytelnikowi wgląd w prawdziwe życie Alaskanów. Pokazuje brutalność i piękno przyrody, jej dwojaką naturę, bogactwo doświadczeń, przeżyć, ale i mnogość czyhających niebezpieczeństw. Daleko mi do przejawiania chęci do prowadzenia życia w dziczy, niemniej wizja Alaski jako pięknej, lecz zwodniczej bestii niewątpliwie mnie kupiła.

Dużo w tej powieści motywów, o których nie chcę wspominać, by zbyt wiele nie zdradzić. Dość powiedzieć, że „Wielka samotność” sprostała wyzwaniu i udało jej się utrzymać poziom, choć poprzeczka została ustawiona przez „Słowika” naprawdę wysoko. To dobra, klimatyczna i pouczająca opowieść o ludzkiej psychice, o naturze i człowieku jako elementach jednego łańcucha, spojonych ze sobą ogniwach, o walce – ze sobą, z otoczeniem, ze środowiskiem. To także powieść napisana naprawdę świetnym językiem, ubierająca w słowa to, co czasem ciężko wyrazić, a jednak robiąca to bez zbędnej dozy patetyzmu. Niewątpliwie warta uwagi.

S.

www.nieksiazkowy.blogspot.com

Najnowsza książka Kristin Hannah skupia się w dużej mierze (choć nadal tylko między innymi) na zespole stresu pourazowego. Wojna w Wietnamie to krwawa karta historii świata wzbudzająca wiele kontrowersji, szczególnie wśród Amerykanów bezpośrednio zaangażowanych w konflikt. Ernt Allbright, czyli ojciec głównej bohaterki, Leni, został powołany do odbycia służby w dalekim...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiadomo, jak to jest: jedyni Mroza kochają, inni nienawidzą. Śmiało mogę stwierdzić, że darzę go pewną sympatią ze względu na serię o Chyłce – zresztą, z miłością do prawniczego duetu spod pióra pana Remigiusza nigdy się nie kryłam. O ile serie zdają się temu polskiemu autorowi całkiem nieźle wychodzić (bo podobno i ta o komisarzu Forście jest niczego sobie), o tyle sytuacja prezentuje się nieco gorzej w przypadku jednotomówek. „Czarna madonna“, którą czytałam rok temu, okazała się totalną klapą, ale postanowiłam dać Mrozowi jeszcze jedną szansę. W końcu „Behawiorysta” zbiera naprawdę przyzwoite oceny.

„Behawiorysta” to niewątpliwie historia, która trzyma w napięciu do końca. Przyznaję z szerokim uśmiechem, że choć raz (sic!) obietnice z okładki zostały spełnione. Cała opowieść zaczyna się od naprawdę wysokiego C (to tak w zgodzie z żargonem dominującym w tej powieści;)), bo już od pierwszej kartki zabiera nas do przedszkola i stawia przed wyborem niemożliwym do dokonania – jedno życie lub drugie. Ta historia przez prawie pięćset stron manipuluje czytelnikiem zupełnie tak, jak robi to główny oprawca. Schemat jest jeden, wybór – zawsze podobny, równie trudny, bazujący na moralności i emocjach ludzi. Zdaje się, że w tej powieści jest więcej niż jeden winny, choć przewinienia są oczywiście niewspółmierne. Tak czy inaczej – każdy zdaje się dokładać własną cegiełkę, tym samym obarczając swoje sumienie.

Co w tej powieści najlepsze, to zdecydowanie aspekt psychologiczny. Nie mam w tej chwili na myśli tylko i wyłącznie procesów odbywających się w głowie zbrodniarza (choć przyznaję, że na tym polu panu Remigiuszowi zdecydowanie udało się zwyciężyć, nawet jeśli wpisywał się w pewien znany schemat), ale także sposób działania i odbiór całej sytuacji przez społeczeństwo. Polacy są w „Behawioryście” nienazwaną i nieukształtowaną grupą odbiorców, która bezpośrednio nie bierze udziału w akcji, a jednak ich postrzeganie wydarzeń oddziałuje nie tylko na samą historię, ale i na czytelnika. Siłą rzeczy zaczyna on roztrząsać podobne dylematy moralne, podejmuje decyzje, osądza, ale i dziwi się. Nie ma bowiem co ukrywać, że niektóre reakcje społeczeństwa zdają się kompletnie niezrozumiałe, nawet jeśli w rzeczywistości psychologia je wyjaśnia i uzasadnia. Ostatecznie jednak meandry ludzkiego umysłu nadal zdają się niezbadane.

Warto również wspomnieć o brutalności, bo odgrywa ona w „Behawioryście” niezwykle istotną rolę. Prawdopodobnie jest ona także jedną z przyczyn, dla których czytelnik nie może tej powieści odłożyć na bok. Coś takiego tkwi w ludzkiej naturze, że wbrew samym sobie przypatrujemy się krzywdzie innych. Nawet jeśli chłodno kalkulując, uważamy takie zachowanie za bestialskie, coś przykuwa naszą uwagę i nie pozwala nam odwrócić wzroku.

Za plus tej powieści uznałabym także postaci. O ile większość z nich zdaje się raczej papierowa i mało barwna, to w dwie główne role wcielili się świetni książkowi aktorzy. Zarówno morderca, jak i tytułowy behawiorysta są bohaterami zdecydowanie niejednoznacznymi, trudnymi do rozszyfrowania i wątpliwymi moralnie. Trzeba by ich rozpatrywać na zupełnie różnych płaszczyznach, jednak w ostatecznym rozrachunku można by znaleźć dużo wspólnych punktów. Kolejna niespodzianka.

Słowem podsumowania: jestem mile zaskoczona. Uwierzyłam, że i w wydaniu jednotomowym Mróz potrafi wspiąć się na wyżyny swoich literackich możliwości. Kto wie zatem, może i najnowszy „Hashtag” niedługo wpadnie w moje ręce?

S.

www.nieksiazkowy.blogspot.com

Wiadomo, jak to jest: jedyni Mroza kochają, inni nienawidzą. Śmiało mogę stwierdzić, że darzę go pewną sympatią ze względu na serię o Chyłce – zresztą, z miłością do prawniczego duetu spod pióra pana Remigiusza nigdy się nie kryłam. O ile serie zdają się temu polskiemu autorowi całkiem nieźle wychodzić (bo podobno i ta o komisarzu Forście jest niczego sobie), o tyle...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja znajduje się także na blogu www.nieksiazkowy.blogspot.com

Zanim rzeczywiście zabrałam się za powieść Amora Towlesa, wielokrotnie usłyszałam/przeczytałam, że jest to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto lubi Bułhakowskiego „Mistrza i Małgorzatę”. Z racji tego, że rosyjski klasyk jest jedną z moich ulubionych lektur szkolnych i książek w ogóle, nie mogłam przejść obojętnie obok takiej zachęty! I zdradzę wam od razu na początku, że wszystkie osoby dające taką rekomendację... miały absolutną rację.

Hrabia Rostow zostaje oskarżony o napisanie wiersza, który zupełnie nie przypadł do gustu rosyjskim władzom. W ramach kary skazują go na dożywotni zakaz opuszczania hotelu Metropol, placówki, w której hrabia dotychczas mieszkał. Jak się jednak okazuje, hrabiemu nie tylko nie wolno wychodzić do świata zewnętrznego, musi on także wynieść się z zajmowanego dotąd apartamentu i zamienić go na ciasną klitkę o standardzie pozostawiającym wiele do życzenia. Choć mogłoby się wydawać, że spędzenie całego życia w jednym miejscu okaże się dla hrabiego karą prawdziwie surową – w końcu pozbawiono go większości przysługujących mu przywilejów i przyjemności, które w gruncie rzeczy czyniły życie hrabiego interesującym – Rostow znajduje sobie inne rozrywki. Podczas gdy on czerpie, ile może, z przypadłego mu w udziale życia, czas mija, a lata uciekają.

Klimat! Jeśli istnieje coś, za co kocham „Mistrza i Małgorzatę” bardziej niż za postacie, ewidentnie jest to atmosfera. Atmosfera, która w bardzo podobnym wydaniu została mi zaserwowana i tutaj. Jest lekko, przyjemnie i absurdalnie. Amor Towles postawił na różne rodzaje komizmu: komizm postaci, słowny, ale i sytuacyjny. Nie uznaję się za wielką fankę komizmu w jakiejkolwiek formie, groteski tym bardziej, jednak umiejętny sposób, w jaki autor dostarczył mi odpowiednią dawkę śmieszności, kupił mnie bez dwóch zdań. Nie chodzi tylko o to, że przez „Dżentelmena” się płynie, bo lekkość klimatu nie pozwala nam się oderwać. Istotą rzeczy jest właśnie groteskowość, która urzekła mnie także u Bułhakowa, a która uwidacznia się tu już od samego początku („Skazuję pana na dożywotni pobyt w hotelu”? ;) ).

O czym jednak warto wspomnieć, to pewien... klimatyczny paradoks. Amor Towles stworzył w hotelu Metropol mikroklimat. Choć nasz główny bohater został zamknięty na resztę swojego życia w czterech kątach jednego budynku, wszystko to, co można wyciągnąć z miejsca akcji, zostało wyciągnięte. Odnoszę się tutaj oczywiście do Rosji samej w sobie. Bułhakow nie mógł pozwolić sobie na swobodę krytykowania rosyjskiego totalitaryzmu, bo czasy mu na to nie pozwalały. Robił to w sposób zawoalowany i niebezpośredni, ale przezabawny. Towles nie ma aż tak skrępowanych rąk, prześmiewczość jego narracji jest jednak równie wyrafinowana, choć nieco mniej subtelna. Wszystko to, co funkcjonowało w Rosji na zewnątrz, funkcjonuje i w Metropolu. Ludzie donoszą, pną się po szczeblach kariery, hołubią Stalina albo zostają zesłani na Sybir za swoje przewinienia. Ba, mamy nawet zjazd partii, który odbywa się w samym hotelu.

Nie tylko jednak obraz Rosji jest w „Dżentelmenie” istotny, bo to tytułowy bohater gra tutaj pierwsze skrzypce. Jeśli miałabym się pokusić o nieprofesjonalną i nieco niepoważną uwagę, to śmiało mogłabym stwierdzić, że hrabia Rostow mógłby zostać moim mężem. Nie chodzi nawet o to, że jest dżentelmenem z krwi i kości, a ten gatunek uznaje się za wymierający, bardziej o jego usposobienie i podejście do życia. Brał, ile mógł, z tego, co miał. Cieszył się swoim życiem, choć przecież mogło być lepsze. Miał dobre serce, ale daleko mu było do świętoszka. Nie należał do sztywniaków o przerośniętym ego, pomimo swojego tytułu i statusu, był po prostu przyzwoitym człowiekiem o niebywałym, acz wysublimowanym poczuciu humoru. Co ważniejsze, określiłabym go mianem piekielnie inteligentnego, ale zdecydowanie nie przemądrzałego. I jakiż bywał kreatywny! Aż ciężko uwierzyć :)

Nie byłabym sobą, gdybym nie wtrąciła pięciu groszy dotyczących warstwy językowej, ale, moi drodzy, jak pięknie jest to wszystko napisane! Nie górnolotnie, nie tak, że od nadmiaru patetyzmu można by spuchnąć, po prostu pięknie. Z tak niebywałą lekkością pióra, że aż się człowiek zieleni z zazdrości. Tak, kunszt literacki chętnie bym Amorowi Towlesowi ukradła.

Czy polecam? Zdecydowanie! Wspaniała, lekka, cudownie napisana obyczajówka, przy której można się i pośmiać, i wzruszyć. Miała swoje delikatne niedociągnięcia, ale bledną one w obliczu całości na tyle mocno, że nie warto nawet się nad nimi rozwodzić. Jeśli zatem zastanawiacie się, czy „Dżentelmen w Moskwie” jest powieścią godną uwagi, to chciałabym w tej chwili owe wątpliwości rozwiać: jest. A jeśli przypadkiem ktoś z was przeżył już wspaniałą przygodę z „Mistrzem i Małgorzatą” i jest mu mało, to zapraszam na powtórkę z rozrywki, tylko w nieco innym wydaniu.

Recenzja znajduje się także na blogu www.nieksiazkowy.blogspot.com

Zanim rzeczywiście zabrałam się za powieść Amora Towlesa, wielokrotnie usłyszałam/przeczytałam, że jest to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto lubi Bułhakowskiego „Mistrza i Małgorzatę”. Z racji tego, że rosyjski klasyk jest jedną z moich ulubionych lektur szkolnych i książek w ogóle, nie mogłam przejść...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika nieksiazkowy

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [5]

J.R.R. Tolkien
Ocena książek:
7,9 / 10
104 książki
7 cykli
8694 fanów
J.K. Rowling
Ocena książek:
7,6 / 10
37 książek
14 cykli
11353 fanów
Nora Roberts
Ocena książek:
6,8 / 10
260 książek
33 cykle
1573 fanów
Hanya Yanagihara Małe życie Zobacz więcej
Hanya Yanagihara Małe życie Zobacz więcej
Hanya Yanagihara A Little Life Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
334
książki
Średnio w roku
przeczytane
30
książek
Opinie były
pomocne
155
razy
W sumie
wystawione
105
ocen ze średnią 5,7

Spędzone
na czytaniu
2 091
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
36
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]