rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

A to żmija! Tak, ta Pjankowa to niezła żmija, żeby tak kończyć książkę?! Ale po kolei.
Rinnelis Tyen jest śledczą w Straży. Mało tego, jest prawdopodobnie najlepszą śledczą. Nieprzekupna, całkowicie oddana pracy i prawu i cholernie inteligentna. Na czym polega jej praca? Na łapaniu przestępców oczywiście. Ale gdy w jej ręce trafia kolejna sprawa ( i to taka z najwyższej, królewskiej półki), w której potencjalnego sprawcę dostaje od razu w pakiecie, wcale, ale to wcale nie jest usatysfakcjonowana. Za proste, zbyt oczywiste. Wniosek – trzeba sobie znaleźć innego winnego, najlepiej prawdziwego. I tu zaczyna się cała zabawa, bo ów wspomniany morderca wcale nie chce być znaleziony a jego największym aktualnym marzeniem jest pozbycie się żmijowatej śledczej.
Cała powieść jest uroczym połączeniem kryminału z fantasy, przy czym bardziej urocze jest tu to fantasy. Mamy magię, dużo, dużo, duuuużooo magii, mamy różne rasy żyjące w jednym świecie i jest to całkiem ujmujące. Natomiast wątek detektywistyczny został trochę wyolbrzymiony. W pewnym momencie człowiek (w tym wypadku moja skromna osoba) zaczyna być znudzony tym, ile jeszcze osób będzie chciało zabić główną bohaterkę, ile jeszcze szpiegów wynajmie tajemniczy morderca i ile jej jeszcze do cholery zajmie znalezienie go? Sam sprawca definitywnie też rozczarowuje. Dużo frajdy sprawia wątek Tyen i dwóch kahe. Trafione poczucie humoru, lekkie i niewymuszone sprawia, że czuć przyjemny, lekki klimat.
Skoro zacząłem już mówić o bohaterach, czas rozwinąć ten wątek. Przed wszystkim Rinnelis. Muszę przyznać, zafascynowała mnie sobą i swoim nietypowym, ba, nawet nieludzkim zachowaniem. I zostałbym tak zafascynowany, tylko mi się znudziło. No bo, rozumiem być twardą, sprytną, inteligentną i siejącą postrach bestią, ale w jej zachowaniu nie ma za grosz emocji, co po pewnym czasie zaczyna męczyć. I gdyby nie „udokumentowanie” jej przeżyć i przemyśleń, można by ją śmiało posądzać o bycie maszyną. Autorka nadrabia za to dwoma wspomnianymi nieludziami i matką głównej bohaterki, którzy są „akuratni”.
Ostatnie trzy strony powieści natomiast mogę spokojnie ogłosić „nieporozumieniem miesiąca”. Z jednej strony można się spierać i uznać, że zakończenie jest otwarte i daje szansę na kontynuację losów śledczej Tyen, z drugiej, całkowicie psuje cały misternie tkany urok powieści, bo co by nie mówić, czytało mi się świetnie i dobrze się bawiłem przez te 500 stron.

A to żmija! Tak, ta Pjankowa to niezła żmija, żeby tak kończyć książkę?! Ale po kolei.

Rinnelis Tyen jest śledczą w Straży. Mało tego, jest prawdopodobnie najlepszą śledczą. Nieprzekupna, całkowicie oddana pracy i prawu i cholernie inteligentna. Na czym polega jej praca? Na łapaniu przestępców oczywiście. Ale gdy w jej ręce trafia kolejna sprawa ( i to taka z najwyższej,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pan z Wami!
I z Tobą, panie Grzędowicz. Nie pozostawił mi pan wyboru. Wiele mi mówiono o panu i o pańskiej książce, która ponoć pod niebiosa winna być wychwalana. Musiałem sprawdzić czy rzeczywiście jest tego godna. Wszak nie mogę wychwalać czegoś, o czym nie mam pojęcia. A teraz już to pojęcie posiadam.
I mówiąc szczerze to było mi okropnie ciężko się przełamać, by zacząć czytać. Po internecie krąży kilkadziesiąt pochlebnych recenzji, dzięki którym bez czytania powieści mogłem stwierdzić, że jest ciekawa. Bałem się, że może mi się nie spodobać, a wtedy czułbym naprawdę duży zawód. I faktycznie, nie jestem w pełni usatysfakcjonowany.
Przede wszystkim, chyba nie za bardzo udało mi się wczuć w klimat, nie udało mi się dopasować. No bo co to, do diaska w końcu jest?! Science-fiction czy fantastyka? Ja wiem, ja wiem, miała być hybryda gatunkowa, doceniam takie posunięcie jak najbardziej, mimo że mnie „nie jara”.
Stylistycznie jestem rozłożony na łopatki, po mistrzowsku pan to napisałeś, panie Grzędowicz! Okay, czasami było nużąco, ale chwilę potem można było cieszyć się pięknem języka polskiego (i przekleństwami w innych językach świata). Tam gdzie trzeba, tam jest subtelnie i poetycko. Gdzie zaś nie trzeba delikatności – tam jest, że tak powiem: po męsku. I zaiste powiadam, chwali się to.
Chciałbym napisać trochę o treści, ale nie chcę niepotrzebnie spoilerować i psuć komuś zabawy, a mam do tego talent (Wojewódzki, Chylińska, Foremniak: Trzy razy TAK!) niestety, więc nie za bardzo wiem jak to dyplomatycznie ugryźć? Może tak: momentami gubiłem się w zawikłaniach fabularnych, nudziły mnie niektóre przygody, uważam, że finał tego tomu jest kiepski, ale jako, że nie jest to zakończenie całości to tego nie ma się co czepiać. Pomysł jest niezły, tylko jak dla mnie za dużo technologicznych bajerów.
Mimo wszystko oceniam tę powieść najwyżej jak się da, mimo tych paru wad, które odczułem. Czemu? Bo tak jak niektóre kobiety winią Disneya za swoje zbyt wygórowane wymagania względem mężczyzn, tak jak winię recenzentów za moje wygórowane wymagania względem „Pana Lodowego Ogrodu”. Gdyby nie to, że spodziewałem się ideału, któremu nie będę miał nic do zarzucenia to z pewnością teraz piałbym z zachwytu nad książka. Oczywiście z miłą chęcią sięgnę po kolejne tomy, chyba jednak już z nieco innym, dużo bardziej sceptycznym nastawieniem.
Recenzja znajduje się również na moim blogu ( http://oka--mgnienie.blogspot.com/ )

Pan z Wami!

I z Tobą, panie Grzędowicz. Nie pozostawił mi pan wyboru. Wiele mi mówiono o panu i o pańskiej książce, która ponoć pod niebiosa winna być wychwalana. Musiałem sprawdzić czy rzeczywiście jest tego godna. Wszak nie mogę wychwalać czegoś, o czym nie mam pojęcia. A teraz już to pojęcie posiadam.

I mówiąc szczerze to było mi okropnie ciężko się przełamać, by zacząć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie gustuję w zbiorach opowiadań, jestem raczej zwolennikiem powieści. Ale co tam, książka z Fabryki, więc musi być warta przeczytania. Głos w mojej głowie (który serdecznie pozdrawiam! Mamę i tatę też przy okazji) podszeptuje, że zetknąłem się już z podobną tematyką. Słucham go, kojarzę fakty i voila! Olga Gromyko i jej „Wiedźma”. Cóż, tamta mnie rozczarowała, choć zapowiadała się nieźle. Liczę na to, że pani Rudej udało się wykreować ciekawszy świat. Czas się przekonać.

Właśnie,kojarzycie Wolhę Redną? To dobrze, w takim razie zapomnijcie o niej, bo mam dla Was zupełnie kogoś innego. Oto prawdziwa mistrzyni magii wykreślnej, skromna studentka magii teoretycznej. Panie, Panowie – Olgierda Lacha! Powiem szczerze, że jestem dziewczyną zauroczony. Nie jest ani tak drętwa jak W.Redna, ani sztuczna, czego się trochę obawiałem. Nie, jest jak najbardziej ludzka, choć momentami irytująca, ale sami przyznajcie, każdy czasami tak ma. Moje serce zdobyła przede wszystkim umiejętnością sporządzania napojów wyskokowych ze wszystkiego. A podkreślam, że to nie jedyne jej zalety. Ach, tak się rozpływam nad Olą, a przecież należy wspomnieć o pozostałych aspektach książki. Słowo o pozostałych bohaterach. Półkrasnoluda Ottona określiłbym jako pociesznego. Uzdrowicielka Lira jest trochę bezbarwna i nie wnosi za wiele. Zostaje jeszcze Irga, mroczny, fajny i dowcipny nekromanta. No i wiadomo, że wątek miłosny musi się przewinąć. No musi, nie ma siły. Jest jednak lekkostrawny i nie burzy całego misternie utkanego dowcipu. I chwalmy za to _________________ (tu wpisz nazwę/imię/symbol/cokolwiek co wymyślisz, mój kreatywny czytelniku bóstwa/boga/rzeczy/człowieka, który na chwałę za to zasługuje*). Dużym plusem całości jest zakończenie. W końcu coś, co mnie zaskoczyło i nie jest cukierkowym, nijakim happy endem. Nie, żeby kończyło się jakoś tragicznie, ale to sprawdźcie sobie sami. Tym żądnym krwi pragnę powiedzieć, że nie, nikt nie umiera. Może jeszcze słowo o okładce, która jak na Fabrykę Słów jest średniawa. Taka zupełnie nieadekwatna do książki.

Całość jest łatwa i lekka. Ciut nawet za lekka, w pewnym momencie czuć znużenie lekturą, jednak trzeba zacisnąć zęby i brnąć dalej. Podobno ma ukazać się część druga. Pożyjemy, zobaczymy, może tam uda mi się „odnaleźć swą drogę”. Oby, bo znudziło mi się błądzenie.

* niepotrzebne, jak najbardziej skreślić, albo zrobić z tym co się chce.

Nie gustuję w zbiorach opowiadań, jestem raczej zwolennikiem powieści. Ale co tam, książka z Fabryki, więc musi być warta przeczytania. Głos w mojej głowie (który serdecznie pozdrawiam! Mamę i tatę też przy okazji) podszeptuje, że zetknąłem się już z podobną tematyką. Słucham go, kojarzę fakty i voila! Olga Gromyko i jej „Wiedźma”. Cóż, tamta mnie rozczarowała, choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

ŁUBUDU!

Co to było? A, to tylko moja szczęka opadła na podłogę. Biedna, nie spodziewała się tego wszystkiego. Bo Księga jest po prostu rewelacyjna. Fakt, początki mogą być trudne, ale jak już się złapie klimat to leeeeeeeeciiiiiii. Poza tym, jak można nie polubić czegoś, w czym dosłownie wszystko miesza się ze sobą w proporcjach doskonałych? Bo czego tu nie ma! Dziki zachód- jest. Bijatyki, mnóstwo bijatyk- się wie. Wątek kryminalny- a jakże. Romans- proszę bardzo. Zjawiska nadprzyrodzone- można odhaczyć. Wartka akcja- oczywiście. No i bohaterowie. Cała galeria świetnie wykreowanych postaci, a każda inna. Nie sposób wymienić wszystkich, a opisywać tylko część to obraza dla pozostałych. Obrażać ich jednak nie zamierzam, bo być może będę musiał później skorzystać z tego ostrego ołówka, a jeszcze nie wypróbowałem jego skuteczności. Fabuły zdradzał nie będę. Ani nawet słowem nie pisnę, bo najlepiej czytać Księgę, wiedząc o niej jak najmniej. Za to słów parę o języku. Cóż, poetyccy fanatycy dostaną palpitacji albo czegoś równie fajnego z nazwy, a pozostali uznają Anonima za swojego chłopa (swoją babę?).

Podsumowując, warto. Mi kojarzyło się z filmami Tarantino. A to znaczy, że dobrze jest. A, i wychodzi na to, że nie zginąłem. Jeszcze. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko kusić los dalej i zabrać się za kontynuację Księgi bez tytułu. A na razie mam ochotę na Burbona ;-)

ŁUBUDU!

Co to było? A, to tylko moja szczęka opadła na podłogę. Biedna, nie spodziewała się tego wszystkiego. Bo Księga jest po prostu rewelacyjna. Fakt, początki mogą być trudne, ale jak już się złapie klimat to leeeeeeeeciiiiiii. Poza tym, jak można nie polubić czegoś, w czym dosłownie wszystko miesza się ze sobą w proporcjach doskonałych? Bo czego tu nie ma! Dziki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ci Japończycy to są jednak sprytne bestie. Oprócz całej masy anime, pokemonów i pociągów tak szybkich, o jakich w Polsce można tylko pomarzyć, wymyślili coś jeszcze. Sztuczną krew! Wam też ciśnie się na usta pytanie „Po jaką cholerę?” W sumie pewnie sami nie wiedzą, ale nic bardziej banalnego, po prostu dzięki niej wampiry mogą ujawnić swoje istnienie i zająć należne sobie miejsce w ludzkim społeczeństwie. Przynajmniej tak to jest w świecie wykreowanym przez Charlaine Harris.

Zanim jednak przejdę do rozczłonkowywania książki na części pierwsze, parę słów o motywach sięgnięcia do niej. Przede wszystkim, gdyby nie HBO i ich chęć przeniesienia tej historii na ekrany telewizorów pewnie nigdy bym nie przeczytał o Sookie i reszcie pociesznej gromadki. Bo wyznaję zasadę, że jak coś w TV jest na podstawie książki to kolejność zapoznawania się z daną historią może być tylko taka: książka -> film. Nie odwrotnie, bo wtedy moja wyobraźnia nie jest zbyt zadowolona. A że chciałem koniecznie obejrzeć True Blood to musiałem sięgnąć po Martwego aż do zmroku. Drugą, oddzielną sprawą jest okładka, która po prostu urzeka.
No to teraz czas na rozszarpywanie. Historia jest połączeniem romansu, fantastyki i kryminału. Mamy telepatkę Sookie, wampira Billa, wampira Erica, zagadkowego Sama i tajemniczego mordercę. Zabawa polega na połączeniu dziewczyny z jednym z trzech adoratorów i odnalezieniu mordercy. W tak zwanym międzyczasie czytamy o nietolerancji ludzi małego miasteczka Bon Temps, podbojach seksualnych brata Sookie, Jasona i poznajemy uroki pracy w barze (nie wspomniałem chyba, że Sook jest kelnerką). Hmm... To by się mogło udać. Niestety, nie tym razem. Mimo potencjału książka jest nudna, miałka i momentami naprawdę irytująca. Zmęczyła mnie niesamowicie. Choć przyznam, że wątek kryminalny przypadł mi do gustu. Kreacje wampirów, struktura ich świata i polityki też są ciekawie pomyślane. Wątek miłosny... Cóż, o tym powinny się chyba wypowiedzieć kobiety, ale mnie to nie wzięło. Nagrodę dla najnudniejszej postaci książki bezapelacyjnie otrzymuje główna bohaterka, która swoim zachowaniem spowodowała u mnie wręcz niedowierzanie. A fakt, że całą historię poznajemy z jej perspektywy boli mnie aż do dzisiaj. Zmarnowany potencjał, oj zmarnowany.
Po skończeniu książki myślałem, że już nigdy przenigdy nie będę chciał wracać do tego świata i tej historii, a perspektywa 13 tomów była dość przerażająca. I szczerze, zaskoczyłem sam siebie, gdy stwierdziłem, że jak najbardziej sięgnę po kolejne tomy ( i już to zrobiłem). A ta historia, mimo swoich minusów, mimo chęci zapomnienia o niej wciąż pozostała mi w głowie. I to mnie trochę przeraża, bo zdecydowanie nie jest to powieść wycelowana do mnie. A jednak. URATUJCIE MNIE PRZEDE MNĄ SAMYM!

Ci Japończycy to są jednak sprytne bestie. Oprócz całej masy anime, pokemonów i pociągów tak szybkich, o jakich w Polsce można tylko pomarzyć, wymyślili coś jeszcze. Sztuczną krew! Wam też ciśnie się na usta pytanie „Po jaką cholerę?” W sumie pewnie sami nie wiedzą, ale nic bardziej banalnego, po prostu dzięki niej wampiry mogą ujawnić swoje istnienie i zająć należne sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fajny klimat i humor, chociaż może nie jakiś górnolotny.

Fajny klimat i humor, chociaż może nie jakiś górnolotny.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zamiast opinii pozwolę sobie zamieścić pewien cytat, chyba mój ulubiony z całej książki:
"Tylko ty myślisz, że z kobietą można być sobą, i w tym mylisz się bardzo. Kobieta potrzebuje, żeby ją okłamywać. Jedna chce tego w formie bardzo wyrafinowanej, inne, z typu kokot, potrzebują tego w formie jak najbardziej brutalnej. Jest inny typ mężczyzn, którzy nigdy nie robią z kobiet problemów istotnych. Ci kłamać nie potrzebują. Ale jeżeli ktoś z naszego gatunku chce mieć kobietę, prawdziwą kobietę, a nie nienormalną, skłamaną, jak mówisz, z samego początku histeryczkę, musi kłamać. Bo takim, jakim jest naprawdę, prawdziwa kobieta będzie zawsze pogardzać, zgubi go i uczyni nieszczęśliwym na całe życie"

Zamiast opinii pozwolę sobie zamieścić pewien cytat, chyba mój ulubiony z całej książki:
"Tylko ty myślisz, że z kobietą można być sobą, i w tym mylisz się bardzo. Kobieta potrzebuje, żeby ją okłamywać. Jedna chce tego w formie bardzo wyrafinowanej, inne, z typu kokot, potrzebują tego w formie jak najbardziej brutalnej. Jest inny typ mężczyzn, którzy nigdy nie robią z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Styl na początku wydaje się interesujący, po pewnym czasie jednak zaczyna irytować. Podsumowując- szału nie ma.

Styl na początku wydaje się interesujący, po pewnym czasie jednak zaczyna irytować. Podsumowując- szału nie ma.

Pokaż mimo to