-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-08-04
2023-06-19
Nekromanci w kosmosie? Mieszanka fantasy i science-fiction z zagadką “kto zabił” w tle? Jestem zawsze gotowa na tego typu dziwne pomysły, poza tym, miałam pewne przeczucie, że książka spodoba mi się. Nie miałam nawet tych wątpliwości, które zwykle oplatają czytelnika, gdy na scenę wkracza specyficzna i oryginalna powieść, po której nie wiadomo czego się spodziewać.
I działo się! Działo się na tyle dużo, że książka znalazła się na szczycie stosu ulubionych, a postacie zostaną prawdopodobnie ze mną na bardzo długo.
Dom Dziewiąty to tradycja. Dom Dziewiąty to także rozkład i murszejące suche kości i śmierć na starcze zapalenie płuc. Gideon, mimowolna członkini Domu Dziewiątego, z którym walczy od urodzenia, zostaje zaprzęgnięta przez jego Wielebną Córkę do wyjątkowo paskudnej pracy - mam jej pomóc stać się nieśmiertelną ręką cesarza nieumarłych, a droga ku temu wiedzie przez nie mniej od Domu Dziewiątego zmurszałe komnaty Domu Pierwszego, a w międzyczasie wykrwawianie się w zamkniętych laboratoriach, kopanie leżących członków innych Domów i rozwiązywanie zagadki kryminalnej.
“Gideon z Dziewiątego” to na tyle specyficzna powieść, że nie mogę jej każdemu polecić. Zdaję sobie sprawę, że aby polubić styl autorki i sposób przedstawienia postaci, trzeba mieć nastrój na coś ironicznego i sążnistego, a ludzie którzy lubią lekki i przyjemny styl, w ogóle mogą rzucić książką o ścianę. Powieść zdecydowanie nie jest napisana lekkim stylem, trzeba się skupić, by zrozumieć niuanse i akcję, trzeba się w ten tekst wgryźć. Jest także naszpikowana ironią i sarkazmem, a postacie są ciężkie jak wór kartofli.
I właśnie dlatego tak ta książka mi się podoba. Jest skomplikowana. Jest niecodzienna. Jest unikalna, z bardzo dobrym pomysłem na świat i system magii. Jest niczym sen pokręconego naukowca, który objawia mu coraz to nowe sposoby na ożywienie swoich marzeń. Nie jest przy tym ani trochę groteskowa, raczej naszpikowana tajemnicami i zagadkami, które bardzo trudno samemu rozwiązać.
Relacja głównych bohaterek nie dostaje co prawda do famy, która przedstawiała ją jako niezwykłą reprezentację środowiska LGBT+, ale jest soczysta, odważna i nasycona nienawiścią łamaną przez sympatię. Obie dziewczyny nie wiedzą, jak okazać rodzącą się między nimi przyjaźń, bo przez całe życie były wrogami - dopiero niebezpieczeństwo, któremu wspólnie stawiają czoła, pozwala na dostrzeżenie swoich zalet i powolne zabicie niechęci, która sięga jeszcze czasów dziecięcych. Ten wątek został według mnie bardzo dobrze przedstawiony, mimo, że wątku lesbijskiego jest tu jak na lekarstwo.
Język, którym posługują się postacią wydaje się młodzieżowy, prześmiewczy i potoczny, w zadziornym stylu. Jednak nie uważam, że powieść jest typową młodzieżówką. Jest tu naprawdę sporo rzeczy, które zdecydowanie cechują powieści dla starszego czytelnika, i nie są są wcale sceny erotyczne czy wyjątkowo brutalne. To takie moje prywatne odczucie, które towarzyszyło mi podczas lektury.
“Gideon z Dziewiątego” to - jak już wspomniałam - nie jest książka dla każdego, ale jeśli spodoba wam się pierwszy rozdział, jeśli polubicie styl, postacie i specyficzna aurę unosząca się nad tekstem, to mam dobrą wiadomość… dalej jest jeszcze lepiej.
Nekromanci w kosmosie? Mieszanka fantasy i science-fiction z zagadką “kto zabił” w tle? Jestem zawsze gotowa na tego typu dziwne pomysły, poza tym, miałam pewne przeczucie, że książka spodoba mi się. Nie miałam nawet tych wątpliwości, które zwykle oplatają czytelnika, gdy na scenę wkracza specyficzna i oryginalna powieść, po której nie wiadomo czego się spodziewać.
I...
1996
Przebywając na stacji badawczej w Oregonie, gdzie przebywał jako dziennikarz, Herbert wpadł na pomysł napisania powieści o planecie skrajnie pozbawionej wody, pokrytej niekończącymi się pustyniami i nagimi skałami, z którą mieszkańcy muszą się każdego dnia zmagać, żeby przeżyć – muszą zachowywać nawet śladowe ilości wody i wilgoci. Poza tym już od pewnego czasu wyrażał chęć napisania “długiej powieści o majestatycznych konwulsjach wstrząsających co jakiś czas społeczeństwami ludzkimi”. Tak zrodził się pomysł napisania jednego z największych dzieł w historii literatury.
Nazwa książki wzięła się od potocznej nazwy planety Arrakis – źródła najcenniejszej substancji we wszechświecie, jaką jest przyprawa melanż, która umożliwia zakrzywianie przestrzeni i widzenie przyszłości. Arrakis jest zamieszkana przez społeczność Fremenów, lud, który strzeże swoich tajemnic, nie pozwalając się nikomu (prawie nikomu) zbliżyć na tyle, by mógł ich bliżej poznać. Arrakis była przez lata przyznawana jako lenno Rodom Wysokim zasiadającym w Lansraadzie. W chwili, gdy rozpoczyna się akcja powieści, Diuna ma być oddana z rozkazu Padyszacha Imperatora rodowi Atrydów. Oddanie lenna Atrydom sprawi, że Fremeni odnajdą swojego Mesjasza, sytuacja w całym Znanym Wszechświecie zmieni się nie do poznania, a skutki będą jeszcze odbijać się czkawką po dziesiątkach tysięcy lat.
“Diuna” jest to powieść wielowątkowa, napisana z rozmachem, w której każde zdarzenie pociąga za sobą szereg innych. Herbert zawarł w niej nie tylko akcję, ale stworzył cały świat wraz z życiem codziennym, religią, językiem i obyczajami. Pracując nad “Diuną” studiował religie, historię, filozofię, ekonomię, języki i psychologię. Niektóre szczegóły zaczerpnął nawet z własnego życia rodzinnego, np. pomysł zakonu Bene Gesserit zrodził się podobno z obserwacji jego dziesięciu ciotek. Poza tym w Diunie bardzo ważny jest watek ekologiczny. Wizja pustynnej planety kojarzyła się z wizją Ziemi zniszczonej przez społeczeństwo ludzkie. Na pewno ten wątek sprawił, że Diuną zainteresowali się ekolodzy, a wraz z nimi reszta społeczeństwa. Obraz pustynnej planety na której prawie wcale nie ma wody zainspirował powstanie wielu filmów i kilku gier komputerowych.
"Diuna" to nie typowe science-fiction, to nie walki kosmiczne czy obce istoty lub eksploracja niezbadanych zakątków galaktyk. Wszechświat stworzony na potrzeby książki to feudalny tygiel kultur i wierzeń. Tutaj nic nie dzieje sie przypadkiem, a pozoru małe zdarzenia mają ogólnokosmiczny wydźwięk.Postacie występujące w Diunie to nie zwykli bohaterowie. To postacie wielkie, wpływające swoim życiem na miliony istnień. Ale pomimo swojej wielkości, wciąż pozostają ludźmi, mimo, że z pozoru tak się nie wydaje. A wtłoczone w tryby historii nie maja praktycznie wiele do powiedzenia. Historia je niesie, by je odczłowieczyć i stworzyć z nich pomniki. Ten zabieg sprawia, że bohaterowie "Diuny" wydają się bezosobowi i zimni, jednak nie można im ująć charyzmy i zdolności przywódczych. To dość ryzykowny zabieg, jednak w "Dunie" sprawdza się i sprawia, że powieść zyskuje na wartości.
Książka zainspirowała już wielu ludzi i z taką samą pewnością można powiedzieć, że zainspiruje jeszcze wielu, którzy nastaną po nas. Dla mnie “Diuna” to powieść, która sprawiła, że pokochałam science fiction, a postaci wielokrotnie inspirowały moje własne pomysły, idee i twórczość. To książka wielka, jedyna w swoim rodzaju, epickie dzieło i piękna opowieść w jednym.
Przebywając na stacji badawczej w Oregonie, gdzie przebywał jako dziennikarz, Herbert wpadł na pomysł napisania powieści o planecie skrajnie pozbawionej wody, pokrytej niekończącymi się pustyniami i nagimi skałami, z którą mieszkańcy muszą się każdego dnia zmagać, żeby przeżyć – muszą zachowywać nawet śladowe ilości wody i wilgoci. Poza tym już od pewnego czasu wyrażał chęć...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zew nocnego ptaka. Opis faktu, czy raczej wyjątkowa metafora? W przypadku książki McCammona - to drugie. Pociąg do czegoś, co jest nam niesamowicie drogie, jednak pod koniec niszczy nas, prowadząc nas w noc i ciemność.
Fount Royal to miasteczko, które dopiero się budzi, rośnie i rozwija, mimo, że otoczone przez bagna nowego świata, mimo, że przeklęte przez plagi komarów... i wydawać by się mogło, że także przez samego szatana. Wiedźma zostaje oskarżona o morderstwa, spółkowanie z diabłem i rzucanie klątw, dowody są niezbite, wydawać by się mogło, że nic nie ocali jej przed stosem. Jednak jej zew, zew ptaka nocy, słyszy sekretarz sędziego prowadzącego sprawę. Czy ptak pociągnie go w noc, czy raczej otworzy jego duszę i pozwoli prawdzie ujrzeć światło dzienne?
Tak naprawdę, mimo często humorystycznego klimatu - który raczej wynika ze stylu samego autora, bawiącego się często słowem i używającego celnych i trafnych metafor - jest to bardzo mroczna książka. W Fount Royal kwitną grzechy - te małe i te o wiele większe, a choroby zbierają swe cuchnące żniwo. Ciemnota, niechęć do inności i brak otwartości umysłu powodują liczne tragedie, które w zasadzie są jak woda na młyn osobników bystrzejszych, ale i o wiele mroczniejszych zamiarach. Szczwanych lisów, który grają na mieszkańcach miasteczka niczym wirtuozi muzyki. Dają pożywkę ogniowi uprzedzeń, który potrafi pożerać jak głodny wilk, także - a może zwłaszcza tych - którzy są całkowicie niewinni.
"Zew nocnego ptaka" to bardzo zręcznie zbudowana intryga kryminalna, w której postęp walczy z ubóstwem i przesądami i gdzie nawet ci, którzy uważają się za ludzi nowoczesnych i światłych, potrafią być najżarliwszymi zwolennikami zabobonu. Przyznaję, domyśliłam się niektórych rzeczy, ale nie dlatego, że książka jest tak oczywista. Były to strzały na oślep, jedne z wielu teorii, które dostarczyły mi wielu godzin detektywistycznej rozrywki.
Ciekawie ujęte jest samo polowanie na czarownice. Inkwizycja i średniowiecze to dawne czasy, nawet dla bohaterów książki, jednak procesy wobec czarownic są nadal rzeczą aktualną, co akurat nie powinno dziwić - ostatni proces czarownicy w Anglii miał miejsce na początku XX wieku! Oczywiście, jak zwykle, czarownicą jest osoba inna, wyróżniająca się, na którą łatwo zrzucić winę, gdyż już budzi ona niechęć.
Jest w powieści parę rzeczy szokujących, jednak opisanych z wystarczającą ilością taktu, żeby czytanie o nich nie było nieprzyjemne. Mnie samą trudno jest zniesmaczyć, ale dla tych, którzy nie chcą czytać o takich rzeczach i potrzebują ostrzeżenia, TW: zoofilia, szczegółowe opisy "stosunków z szatanem" - dość barwne i dość specyficzne. Jednak dotyczą one wątków pobocznych, przedstawiają świat i podejście mieszkańców Fount Royal, i nie są głównym motorem akcji.
Moja przygoda z powieścią historyczną odżyła dzięki tej książce, odkleiła mnie odrobinę od fantastyki, a zawsze warto próbować nowych gatunków. McCammon zabrał mnie do świata mrocznego, ale z promieniem światła, które przebija ciemność, w postaci głównego bohatera. Decyduje się on dążyć do prawdy, odkryć prawdziwy występek i jego powody - a także ocalić niewinne życie.
A zew nocnego ptaka, ten metaforyczny? Niech rzuci kamień ten, kto nigdy go nie słyszał.
Zew nocnego ptaka. Opis faktu, czy raczej wyjątkowa metafora? W przypadku książki McCammona - to drugie. Pociąg do czegoś, co jest nam niesamowicie drogie, jednak pod koniec niszczy nas, prowadząc nas w noc i ciemność.
Fount Royal to miasteczko, które dopiero się budzi, rośnie i rozwija, mimo, że otoczone przez bagna nowego świata, mimo, że przeklęte przez plagi komarów......
Nie zastanawiało was czasem, ile można osiągnąć mocą swej woli? Czy wola, niezbadana dotąd przez nikogo, a więc w zasadzie niemierzalna, może sprawić, że nie czujemy bólu, lub podwaja się nasza siła? Wola byłaby wtedy narzędziem gotowym do wykorzystania... a co jeśli dałoby się tchnąć ją w martwy przedmiot... i go ożywić?
"Bóg maszyna" odpowiada na to pytanie. Ale w zasadzie odpowiada i zadaje masę innych pytań, które do tej pory wiją się w mojej głowie niczym elektryczne węgorze, pobudzając impulsami mózg do myślenia.
O czym jest książka? Pozornie jest opowieścią o młodym wynalazcy, który kroczy bardzo niebezpieczną ścieżką. W Antianie kalecy ludzie - czy to urodzeni z ułomnością czy stający się ułomnymi w wyniku wypadku - tracą prawa przysługujące człowiekowi i stają się niewolnikami. Tagard, główny bohater "Boga maszyny" nie tylko chce naprawić ten stan rzeczy, ale sięgnąć o wiele dalej - i wyżej. Powoli zaciera się granica pomiędzy tym, co można uczynić, by zmienić świat na lepsze, a tym co sprawia, że jest miejscem mrocznym i niesprawiedliwym.
Oś fabularna skupia się na dążeniu Tagarda do skonstruowania maszyny, którą zasilałaby jedynie jego wola, swoiste perpetuum mobile, posłuszne tylko jemu. Gdyby Tagard miał całą armię posłusznych mu machin, mógłby naprawić świat, wprowadzić swoje własne prawo, które nie dyskryminowałoby kalek. Mógłby stać się królem... bogiem, czyż nie trzymałby własnoręcznie stworzonego życia na smyczy swojego rozkazu?
Kiedy siadałam do napisania tej recenzji, byłam pewna, że napiszę, że "Bóg maszyna" jest przestrogą przed braniem sobie zbytnio do serca myśli "cel uświęca środki". Tagard zmienia się, próbując naprawić co popsute. Niektóre z jego decyzji przerażają nawet jego, a najlepszy przyjaciel a zarazem sługa, odsuwa się od niego. "Zmieniasz się, panie".
Ale myślę, że książka uwrażliwia nas także na to, jak środowisko, w którym żyjemy wpływa na nas, jak wymaga i zabiera, jak sprawia, że sięgamy po takie a nie inne środki. A także, jak kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. Sporo tego, prawda? A to wszystko zgrabnie wplecione w fabułę, problemy, których zwykle nie widzimy, niesprawiedliwość, której nie zauważamy, bo "tak się już dzieje od lat". Zamykamy oczy, lub dostosowujemy się w inny sposób. Co jednak, jeśli można inaczej? I ile trzeba będzie zapłacić za swoje wybory?
"Bóg maszyna" to mądrą, warta przeczytania książka, a co najważniejsze, podążanie za akcją to sama przyjemność. Styl autorki - to debiut! - jest nieskazitelny, a intryga niezwykle pomysłowa, tak jak i dopracowany świat i żywe, intrygujące postacie, które nie są jednoznaczne i na temat których wielokrotnie zmienimy zdanie podczas lektury. Jeśli polubisz głównego bohatera, niejeden raz skrzywisz się, gdy zrobi coś głupiego, bądź ewidentnie złego. Lubię postacie, które ewoluują w miarę jak powieść posuwa się do przodu, nawet, jeśli jest to droga ku zatraceniu.
Ważną rolę odgrywa w książce nauka, jej waga i moc. Nauka, samozaparcie i dążenie do mistrzostwa w ostatecznym rozrachunku ratują bohaterowi życie. Powieść jest w pewnym sensie pomnikiem wystawionym wiedzy, która zawsze powinna być szanowana, bez względu na wyznawane wartości czy poglądy - tak długo, jak nie krzywdzi innych.
I tak, będzie druga część. Autorka zostawiła nas w wyjątkowo wrednym miejscu - miejscu, w którym akcja może pójść w dowolnym kierunku. To wredne miejsce będzie mnie prześladować, póki nie wpadnie mi w ręce kolejny tom.
Nie zastanawiało was czasem, ile można osiągnąć mocą swej woli? Czy wola, niezbadana dotąd przez nikogo, a więc w zasadzie niemierzalna, może sprawić, że nie czujemy bólu, lub podwaja się nasza siła? Wola byłaby wtedy narzędziem gotowym do wykorzystania... a co jeśli dałoby się tchnąć ją w martwy przedmiot... i go ożywić?
"Bóg maszyna" odpowiada na to pytanie. Ale w...
Jeśli chodzi o książki Wegnera, zabieram się za nie w momencie ciężkich kryzysów czytelniczych, bo wiem, że pomogą. Nie inaczej się miało z "Niebem ze stali". Brak chęci do czytania został zastąpiony ogromną ciekawością i podziwem do kunsztu literackiego autora. Czytanie na nowo sprawiało przyjemność, a nad głową pieniły się chmury - pogoda dopisała, żeby wpisać się w tytuł książki.
Trzeci tom meekhańskiej sagi to już nie opowiadania, jakkolwiek by były dobre. To powieść - monumentalna opowieść, której głównymi bohaterami są ludzie. W książkach Wegnera to nie akcja, czy jej miejsce, nie magia, nie fantastyczne rasy stanowią trzon historii. To ludzie są kwintesencją jego powieści. Bardzo często stawiani naprzeciw sytuacji bez wyjścia, wpisani w przerastające ich pojęcie wydarzenia. Ci ludzie - czy to strażnicy górscy, czy Wozacy [ którzy naprawdę zaimponowali mi swoją wytrwałością i organizacją ] czy członkowie legendarnej kompanii osławionego generała - są całkowicie zwyczajni, ale na tle dziejącej się historii nabierają epickich cech i legendarnych barw. Bardzo podoba mi się ten zamysł - każdy może zostać bohaterem, nawet jeśli wywodzi się z pustynnych bandytów, czy jest dowódcą zbieraniny strażników, których nikt poza nim nie potrafił utrzymać w ryzach. Jest to w pewnym sensie fascynujące, ile potrafi zdziałać silna wola i poczucie obowiązku - czy po prostu braterstwa.
Relacje międzyludzkie są postawione na piedestale - te właściwe, rzecz jasna. Przeżyjesz tylko, jeśli zaufasz kompanom, a staniesz się godny zaufania tylko jeśli jesteś tego godny. Nie pooddychasz długo, jeśli nie zasłużysz na zaufanie, które nie zależy wcale od tego, czy jesteś towarzyski i od tego jak dziwnie się zachowujesz i jak często rozmawiasz z psami - wszystko zależy od tego, gdzie masz sumienie i lojalność - wszystko inne to kwestia podrzędna. I to bardzo mi się podoba. Bo możesz być dziwakiem, a i tak będziesz stawiany ponad paniczyka z sobolim futrem na grzbiecie, jeśliby taki się napatoczył.
Książka jest brutalna, w sposób dość specyficzny. Strach, który sieją mordercy panoszący się w górach, jest strachem totalnym. Nawet ja czułam dziwne mrowienie w dłoniach podczas czytania o tajemniczych, okrutnych i intrygujących atakach na straż. To było coś... intensywnego. I miało w sobie posmak pradawnego zła, nie takiego, które można spotkać pośród najeźdźców, czy nawet najbardziej okrutnych zabójców. To było zło czyste. Bo mogli. Bo nikt im nie zabroni. I to przeraża najbardziej.
Wegner to bajarz pierwszego sortu. Nikt tak nie opowiada, jak on. Potrafi przykuć uwagę czytelnika opisując bitwę krok po kroku, dosypując soli i dodając odpowiednich przypraw. Wydaje mi się, że talent literacki autora mógłby sprawić, że będę czytać na wdechu jego listę zakupów [ co prawda to jedynie metafora, ale uważam, że zasłużona ]. Do tej pory, spośród polskich pisarzy fantastyki, jedynie Grzędowicz z jego "Panem Lodowego Ogrodu" sprawił, że nie chciałam kończyć książki. Przedłużałam przyjemność. I zgrzytałam zębami, gdy powieść dobiegała końca.
"Niebo ze stali" to wspaniała, wielowątkowa i trzymająca w napięciu historia, prowadząca powoli czytelnika przez niuanse nadchodzącej apokalipsy. I myślę, że każdy powinien choć spróbować przeczytać Meekhan. W dziewięciu wypadkach na dziesięć, będzie to strzał w dziesiątkę.
Jeśli chodzi o książki Wegnera, zabieram się za nie w momencie ciężkich kryzysów czytelniczych, bo wiem, że pomogą. Nie inaczej się miało z "Niebem ze stali". Brak chęci do czytania został zastąpiony ogromną ciekawością i podziwem do kunsztu literackiego autora. Czytanie na nowo sprawiało przyjemność, a nad głową pieniły się chmury - pogoda dopisała, żeby wpisać się w tytuł...
więcej Pokaż mimo to