-
ArtykułyNie żyje Alice Munro – pisarka, noblistka i mistrzyni krótkiej formyEwa Cieślik3
-
ArtykułyPierwszy zwiastun drugiego sezonu „Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy” i nie tylkoLubimyCzytać3
-
ArtykułyKocia Szajka na ratunek Reksiowi, czyli o ósmym tomie przygód futrzastych bohaterówAnna Sierant2
-
ArtykułyAutorka „Girl in Pieces” odwiedzi Polskę! Kathleen Glasgow na Targach Książki i Mediów VIVELO 2024LubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-05-14
2024-05-14
jednak moje obawy o zszonenieniu fabuły nie były całkiem bezpodstawne i choć w teorii to jednak jest shonen, to autorkę zdają się też w jakimś stopniu gryźć pewne niespójności niektórych wydarzeń, a więc wtedy fabuła przyśpiesza, przez co trudniej to wyłapać. tak czy siak są tu pewne oklepane zabiegi gatunkowe jak na przykład monologi podczas walk, podczas których przeciwnik grzecznie czeka na koniec kwestii poprzednika zamiast mówcę zatłuc. nie znaczy to, że bawiłem się źle, bynajmniej, ale spodziewałem się mimo wszystko trochę więcej po pani Itagaki, której seria tak silnie się rozpoczęła. mam nadzieję, że wszystkie teraz niespójne wątki jednak rozkwitną w następnych tomach
jednak moje obawy o zszonenieniu fabuły nie były całkiem bezpodstawne i choć w teorii to jednak jest shonen, to autorkę zdają się też w jakimś stopniu gryźć pewne niespójności niektórych wydarzeń, a więc wtedy fabuła przyśpiesza, przez co trudniej to wyłapać. tak czy siak są tu pewne oklepane zabiegi gatunkowe jak na przykład monologi podczas walk, podczas których...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-02
urocze i przekonujące w każdym centymetrze kwadratowym. nie mam pojęcia, jak nagabowi zawsze się udaje pisać (i rysować) takie dobre romansidła. przeczytałem jednym ciągiem na pewnej stronie ze skanlacjami, bo nie mogłem się oderwać. nawet zapomniałem o tym, jak siedzę przed komputerem, więc teraz mnie bolą plecy, bo byłem cały czas zgarbiony, dosłownie przyklejony oczami do monitora
urocze i przekonujące w każdym centymetrze kwadratowym. nie mam pojęcia, jak nagabowi zawsze się udaje pisać (i rysować) takie dobre romansidła. przeczytałem jednym ciągiem na pewnej stronie ze skanlacjami, bo nie mogłem się oderwać. nawet zapomniałem o tym, jak siedzę przed komputerem, więc teraz mnie bolą plecy, bo byłem cały czas zgarbiony, dosłownie przyklejony oczami...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-30
fabuła znowu wspina się w tej części na nowy szczyt. bardzo przyjemna, pogmatwana historyjka, która rzadko kiedy daje chwilę na wytchnienie, bo ciągle pingponguje pomiędzy wątkami miłosno-sercowymi i tymi społeczno-intryganckimi. mam jednak nadzieję, że ta jedna, jedyna rzecz wyjawiona w tym tomiku nie będzie prowadziła do zszonenienia całej serii, bo to ma w sobie pewne echa takich właśnie opowieści. nie mam jednak póki co powodu powątpiewać w możliwości pani Itagaki, by mnie nie rozczarować.
swoją drogą, bardzo mi się nie podoba, jak bardzo wciągnęła mnie ta seria. ostatnio tak czułem się, czytając mangę, w jeszcze w gimnazjum, jak nie wcześniej. nawet nie chcę myśleć, ile kasy przyjdzie mi wywalić na to coś.
fabuła znowu wspina się w tej części na nowy szczyt. bardzo przyjemna, pogmatwana historyjka, która rzadko kiedy daje chwilę na wytchnienie, bo ciągle pingponguje pomiędzy wątkami miłosno-sercowymi i tymi społeczno-intryganckimi. mam jednak nadzieję, że ta jedna, jedyna rzecz wyjawiona w tym tomiku nie będzie prowadziła do zszonenienia całej serii, bo to ma w sobie pewne...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-21
zdecydowanie najlepsza część z dotychczasowo przeze mnie przeczytanych. intrygi zaczynają się zawijać między sobą, świat przedstawiony być wiarygodnym, a zwierzęta mieć racjonalizacje uczłowieczonych zwierząt. tak jak sobie zawsze wyobrażałem koty żyjące wyłącznie w mieszkaniach i co musi się kłębić w ich okrojonych z naturalnego otoczenia i instynktów futrzanych łepetynkach.
też bardzo się cieszę, że miałem okazję je przeczytać na czysto, bo, gdybym wiedział, dokąd zmierza fabuła, to czytałoby się to gorzej.
zdecydowanie najlepsza część z dotychczasowo przeze mnie przeczytanych. intrygi zaczynają się zawijać między sobą, świat przedstawiony być wiarygodnym, a zwierzęta mieć racjonalizacje uczłowieczonych zwierząt. tak jak sobie zawsze wyobrażałem koty żyjące wyłącznie w mieszkaniach i co musi się kłębić w ich okrojonych z naturalnego otoczenia i instynktów futrzanych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-20
2024-04-14
tl;dr wyszli, jak weszli. rozmówcy nie zmienili swoich zdań względem punktu wyjścia, a moje się tylko wykrystalizowało, bo żaden z panów mnie nie przekonał do swojej. jeśli już przeczytać, to do może 200. strony, a potem porzucić. dalej nic ciekawego nie ma.
ta książka dzieli się na dwie części - ciekawą trwającą do 2/3 długości i sprawdzająca moją wiarę w niepalenie książkami w piecu od 2/3 długości. jakkolwiek by nie było to nieuniknione właśnie w tym miejscu panowie Dennett i Caruso zaczynają wojenkę semantyczną na temat retrybutywizmu i zasługi podstawowej, która swoją drogą była też obecna wcześniej, ale nie zatrzymywała przynajmniej reszty polemiki. dodatkowo pan Caruso w tym momencie prezentuje swój autorski pomysł zdrowia publicznego-kwarantanny, która wg niego jest nieretrybutywna przy jego prywatnej definicji tego słowa, którą zachwala przy każdej możliwej okazji, co przenosi pole polemiki na rozmowę o społeczeństwie idealnym i moralności, a nie o wolnej woli per se. taka była to gadanina, że w którymś momencie rozmówcy zaczęli mnie przekonywać do opcji przeciwnika, bo ich była tak źle argumentowana!
ponadto pan Caruso jest rasowym grafomanem, choć może to typowe dla filozofów. jego wypowiedzi są rozlazłe i obarczone w całości przytoczonymi cytatami, a dodatkowo na każdym początku nowej wypowiedzi spędza co najmniej stronę na przytaczaniu tekstu sprzed strony.
wypowiedzi pana Dennetta jednak mimo swojej relatywnej zwięzłości najczęściej są albo puste w zawartość, albo w ogóle nieatakujące pozycji rozmówcy. po panu Dennetcie jednak widać jego zaawansowany wiek, przez co wydaje się, że walka między nimi jest wyjątkowo nierówna, ponieważ dość często pozwala on sobie na typowo starcze dziadowanie, czyli uznawanie swoich opinii za oczywiste i uznanie, że rozmówca nie zrozumiał poprzedniego tłumaczenia, więc trzeba je mu w niezmienionej formie po prostu powtórzyć. może w słownej debacie nie miałoby to takiego efektu, ale w piśmie czytało się to frustrująco.
z tych właśnie względów wspomnianą przeze mnie "pierwszą część" książki przeczytałem przy parunastu sesjach, a "druga" zajęła mi ich chyba z kilkadziesiąt, bo po paru stronach (czasami po jednej) musiałem ją z frustracji odłożyć. gdybym teraz nie jechał autobusem zza granicy i nie był z nią w nim uwięziony, pewnie bym jeszcze do września jej nie skończył.
tl;dr wyszli, jak weszli. rozmówcy nie zmienili swoich zdań względem punktu wyjścia, a moje się tylko wykrystalizowało, bo żaden z panów mnie nie przekonał do swojej. jeśli już przeczytać, to do może 200. strony, a potem porzucić. dalej nic ciekawego nie ma.
ta książka dzieli się na dwie części - ciekawą trwającą do 2/3 długości i sprawdzająca moją wiarę w niepalenie...
2024-03-31
przyjemne. nie mam jeszcze dużo do powiedzenia, ale zapowiada się ciekawie. na pewno ja o sobie się dowiedziałem, że nie rozróżniam zwierząt, a szczególnie w bieli i czerni. gdyby nie mieli oni tak charakterystycznych twarzy, to po ubarwieniu bym ich w życiu nie był w stanie rozpoznać. to, że mam z tym tylko umiarkowane problemy, świadczy o kunszcie rysowniczym pani Itagaki. tłumaczenie pani Koike też niczego sobie nie ma do zarzucenia
przyjemne. nie mam jeszcze dużo do powiedzenia, ale zapowiada się ciekawie. na pewno ja o sobie się dowiedziałem, że nie rozróżniam zwierząt, a szczególnie w bieli i czerni. gdyby nie mieli oni tak charakterystycznych twarzy, to po ubarwieniu bym ich w życiu nie był w stanie rozpoznać. to, że mam z tym tylko umiarkowane problemy, świadczy o kunszcie rysowniczym pani...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-31
zarówno Doyle jak i pani tłumacz rozwijają w tej odsłonie swój warsztat, choć oba jeszcze nie zachwycają. zagadka jest dość nijaka, acz ciekawa, a sama historia sprawcy, która została wyjawiona na końcu powieści, o wiele ciekawsza od tej w "Studium w szkarłacie". oby nadal był utrzymywany trend wzrostowy.
muszę się do jednej rzeczy przyczepić, bo nie byłbym sobą. wykorzystanie przez p. tłumacz słowa "latarka" jako tłumaczenie słowa "torch" jednak bardzo mnie razi. chociaż to słowo do początków XIX w. pojawiało się w znaczeniu małej latarni, tak, biorąc pod uwagę resztę tłumaczenia utrzymywanego we współczesnym języku, uważałbym podpieranie się tak archaicznym znaczeniem za tchórzostwo. to jest jednoznacznie błąd w tłumaczeniu - chodziło o pochodnię, a sama akcja dzieje się w Indiach w zdewastowanym mieście. nie ma innego wytłumaczenia i nie powinno być innego tłumaczenia.
zarówno Doyle jak i pani tłumacz rozwijają w tej odsłonie swój warsztat, choć oba jeszcze nie zachwycają. zagadka jest dość nijaka, acz ciekawa, a sama historia sprawcy, która została wyjawiona na końcu powieści, o wiele ciekawsza od tej w "Studium w szkarłacie". oby nadal był utrzymywany trend wzrostowy.
muszę się do jednej rzeczy przyczepić, bo nie byłbym sobą....
2023-10-17
tl;dr przyjemna, szybko czytająca się pierwsza część serii, ale z paroma mankamentami w samej jej strukturze, które ujmują jej w moich oczach trochę efektu. za to praca tłumaczki, p. Łozińskiej-Małkiewicz, jest za to prawie nie do przyjęcia ze względu na bardzo niski poziom słownictwa i kalkowanie angielskich frazeologizmów.
chociaż to pierwsza powieść w serii o Szerloku Holmsie, to muszę przyznać, że rozumiem, co Brytyjczycy widzieli w tej powieści, gdy po raz pierwszy zaczęła się ukazywać w 1887. jest intrygująca i zadziwiająco błyskotliwa, ale brakuje jej bliższych opisów rozumowania detektywa, gdy je wykonuje, gdyż pokazanie na samym końcu opisu tych wszystkich informacji, do jakich nie miałem dostępu, a okazały się głównym dowodem w rozwiązaniu sprawy, nie napawa mnie jakąś szczególną satysfakcją, ale rozumiem, że format wydawniczy wymusił to na autorze. jestem ciekaw, czy następne części będą lepsze.
za to tłumacz, p. Ewa Łozińska-Małkiewicz, spisała się fatalnie. nie dość, że wszystkie wypowiedzi bohaterów brzmią zbyt współcześnie (gryzło mnie m.in. użycie słów "facet" i "doktorek", które zaczęły być faktycznie używane dopiero na przełomie wieków XX i XXI) i za mało flegmatyczne, jak przystałoby na dżentelmenów z XIX wieku, to p. Łozińska-Małkiewicz popełnia najgorszy grzech, jaki może popełnić tłumacz. miejscami słychać w tekście oryginalny angielski tekst, ponieważ tłumacz nie przetłumaczyła niektórych słów typowych dla XIX-wiecznej angielszczyzny, których nie znała; tak samo jak niektórych idiomów, których najwyraźniej nie umiała przetłumaczyć.
nie jest to pierwsza praca nad powieścią p. Łozińskiej-Małkiewicz, więc nie mam pojęcia, jak udało jej się przetłumaczyć tą książkę gorzej niż dosłownie jej pierwszy przekład na język polski z 1903, który, nie ukrywam, czytało się o niebo lepiej. mam szczerą nadzieję, że pani tłumacz poprawiła w międzyczasie swój warsztat.
PS za młodu odbiłem się kilkukrotnie od drugiej części powieści, kiedy znikamy na, bądź co bądź, pół książki z Londynu. nie byłem wtedy zbytnio zainteresowany tamtym wątkiem, więc nic dziwnego, ale cieszę się, że te naście lat później pokonałem tego przeciwnika.
tl;dr przyjemna, szybko czytająca się pierwsza część serii, ale z paroma mankamentami w samej jej strukturze, które ujmują jej w moich oczach trochę efektu. za to praca tłumaczki, p. Łozińskiej-Małkiewicz, jest za to prawie nie do przyjęcia ze względu na bardzo niski poziom słownictwa i kalkowanie angielskich frazeologizmów.
chociaż to pierwsza powieść w serii o Szerloku...
2023-10-10
pierwsze spotkanie z twórczością p. Bondy zdecydowanie mnie zadowoliło. liczność wątków i postaci pojawiających się w książce, choć zdecydowanie miejscami dezorientująca, była niezbijalnym dowodem na zręczność autorki w operowaniu nimi, jako że każdy i każda z nich została wykorzystana w głównej fabule.
jednak, przeczytawszy postscriptum na końcu książki, nie jestem pewien, czy autorka osiągnęła cele, które sobie postawiła. łódź na przykład nie wydała mi się jakoś specjalnie opisana, a jedynie wzbogacona o opisy historyczne poszczególnych jej aspektów, którym, bądź co bądź, w fikcji nie do końca mogę ufać. po przeczytaniu tej książki wiem dużo o łodzi, ale nie czuję się, jakbym był widział to miasto. sama autorka zresztą przyznała, że akcja początkowo miała odbyć się w innym mieście, co miejscami widać.
dopiero w epilogu pojąłem, kto tak naprawdę jest kim i na czym dokładnie polegała cała intryga. czy to wada? nie jestem pewien. na pewno przez cały czas zastanawiałem się, kto może być sprawcą, co powinno chyba być celem dobrego kryminału. za to, że nie pamiętałem nazwisk większości ludzi zamieszanych w całą aferę, obwinię jednak siebie, bo także w prawdziwym życiu mam z tym problemy, więc nie mogę stwierdzić w tym jakiejkolwiek winy autorki.
pierwsze spotkanie z twórczością p. Bondy zdecydowanie mnie zadowoliło. liczność wątków i postaci pojawiających się w książce, choć zdecydowanie miejscami dezorientująca, była niezbijalnym dowodem na zręczność autorki w operowaniu nimi, jako że każdy i każda z nich została wykorzystana w głównej fabule.
jednak, przeczytawszy postscriptum na końcu książki, nie jestem...
2023-08-23
bardzo w samej formie widać dramaturgiczną przeszłość pana Rudiša, ale napisanie nim jednak prozy się broni, bo bez tej powtarzalności nie tak samo łatwo byłoby wyłapać przekaz(y) dzieła. jednym z nich jest właśnie schylenie się nad monotonią i bezsensownością życia, które bez ładu i składu przelewa się nam wszystkim pomiędzy palcami jak i palcami bohaterów. wszystko tu jest - samobójstwa, rozboje, miłość, nienawiść, wypadki. w sumie bardzo dobrze się czytało, ale nadal nie wiem, gdzie i jak pasuje zakończenie
bardzo w samej formie widać dramaturgiczną przeszłość pana Rudiša, ale napisanie nim jednak prozy się broni, bo bez tej powtarzalności nie tak samo łatwo byłoby wyłapać przekaz(y) dzieła. jednym z nich jest właśnie schylenie się nad monotonią i bezsensownością życia, które bez ładu i składu przelewa się nam wszystkim pomiędzy palcami jak i palcami bohaterów. wszystko tu...
więcej mniej Pokaż mimo to
najpierw wyrzucę z siebie roszczenia co do tej części - wątek Louisa w ogóle nie powinien mieć miejsca. ani logicznie, ani fabularnie nie klei się kupy i mam wrażenie, że jest tu tylko po to, żeby być mroczny w takim nastoletnim rozumieniu tego słowa, ale dla mnie nie jest jakoś bardzo porywający. jednak reszta tej części była dość przyjemna, bo skupia się na małoskalowych konflikach międzyludzkich, które, moim zdaniem, wychodzą autorce o wiele lepiej niż wielkoskalowe, krwawe bitki. te intrygi miłosno-plotkarsko-społeczne tutaj znowu się zaostrzają, a różnice w podejściach poszczególnych bohaterów się krystalizują, a więc powoli, ale uparcie wszystko zbliża się w stronę jakiegoś starcia ideałów, którego pół na pół się obawiam i wyczekuję, bo może wyjść świetnie albo mocno miernie.
najpierw wyrzucę z siebie roszczenia co do tej części - wątek Louisa w ogóle nie powinien mieć miejsca. ani logicznie, ani fabularnie nie klei się kupy i mam wrażenie, że jest tu tylko po to, żeby być mroczny w takim nastoletnim rozumieniu tego słowa, ale dla mnie nie jest jakoś bardzo porywający. jednak reszta tej części była dość przyjemna, bo skupia się na małoskalowych...
więcej Pokaż mimo to