rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Welcome to Night Vale: A Novel Jeffrey Cranor, Joseph Fink
Ocena 7,9
Welcome to Nig... Jeffrey Cranor, Jos...

Na półkach:

Chyba najbardziej w tej książce lubię to, jak urealnia postaci, pogłębia je i pokazuje jak naprawdę żyją na tle tej całej lovecraftowo-slapstickowej groteski znanej z podcastu. Tutaj fakt, że matka musi zarywać nocki, żeby douczyć się tego co nakłamała w CV jest problemem dużo poważniejszym niż atak kosmitów czy jakikolwiek potwór. Autor ma niesamowitą zdolność opisywania trudnych i poważnych rozmów - ich dynamiki i emocji z nimi związanych, zwłaszcza we wszystkich interakcjach Diane z jej synem. Kilka słów wystarczy do zrobienia emocjonalnego tła całej ich relacji. To ich historia jest sercem książki. Drugi wątek - historia Jackie, jest tylko odrobinę słabsza, ewidentnie traci na tempie kiedy robi mały tour po co ważniejszych postaciach znanych ze słuchowiska, jednak i ona w końcu broni się, i daje satysfakcjonujący finał.
Książkę wypełnia uczucie melancholii i smutku które to tylko czasami pojawia się w podcaście. (niemniej są to zazwyczaj moje ulubione odcinki, przecież UFO Sightings był niesamowitym odcinkiem!) Książka odważyła się też iść wreszcie w czysty horror w paru momentach i czuć było, że autorzy tylko czekali by choć na chwilę przestać puszczać porozumiewawczo oko do odbiorcy i zrobić coś bardziej na serio.
Uwielbiam tę książkę, pewnie bardziej niż na to zasługuje ( a zasługuje na całkiem dużo) Jednak co roku nachodzi mnie ochota by ja przeczytać / przesłuchać, więc ocena tutaj jest wyjątkowo subiektywna.

Chyba najbardziej w tej książce lubię to, jak urealnia postaci, pogłębia je i pokazuje jak naprawdę żyją na tle tej całej lovecraftowo-slapstickowej groteski znanej z podcastu. Tutaj fakt, że matka musi zarywać nocki, żeby douczyć się tego co nakłamała w CV jest problemem dużo poważniejszym niż atak kosmitów czy jakikolwiek potwór. Autor ma niesamowitą zdolność opisywania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podcastowa Alice Isn't Dead jest moim ulubionym podcastem, i jedną z moich najulubieńszych historii w ogóle. I na książkę czekałem z niecierpliwością. No i nie przeczytałem jej. Książka zdaje się upychać trzy sezony serialu w jednym tomie książki, i upycha ile może. I faktycznie, fabuła leci z zawrotna prędkością* NIestety, po drodze tracimy wszystko co najlepsze w oryginalnej historii - te długie, wijące się strumienie myśli pełne emocji i melancholijnego piękna. Nie ma też moich ulubionych momentów, tych zdawałoby się nie służących większej fabule, ale nadających niepowtarzalny ton oryginałowi. Nie ma miasteczka Charlatan, nie ma fabryki na plaży. A na to właśnie czekałem w tej książce.
Jestem pewien, że dla kogoś kto nie zna tej historii, dalej może ona zainteresować, być może nawet zachwycić, o ile dacie radę wytrzymać zawrotne tempo akcji.
Ale jeśli nie macie nic przeciw słuchaniu, historia jest dużo lepsza jako podcast - ta jest dla mnie spokojnie 10/10 (Przynajmniej pierwszy sezon) Piękna gawęda w stylu americana. No a książka... Hmmmm



* - LEKKI SPOILER: Przy 40 stronie jesteśmy już po dwóch strasznych momentach, wprowadzeniu nowej postaci, śledztwie i włamaniu!

Podcastowa Alice Isn't Dead jest moim ulubionym podcastem, i jedną z moich najulubieńszych historii w ogóle. I na książkę czekałem z niecierpliwością. No i nie przeczytałem jej. Książka zdaje się upychać trzy sezony serialu w jednym tomie książki, i upycha ile może. I faktycznie, fabuła leci z zawrotna prędkością* NIestety, po drodze tracimy wszystko co najlepsze w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki It Devours! Jeffrey Cranor, Joseph Fink
Ocena 7,3
It Devours! Jeffrey Cranor, Jos...

Na półkach:

Jestem załamany, moje serce złamane. Pierwszy tom Welcome to Night Vale porwał mnie i zachwycił Dał dokładnie to co kochałem w podcascie, a co było ukryte pod masą żartów i powtarzalnych skeczy - smutną, piękna historię o ludziach, z domieszką surrealistycznego horroru i typową dla Finka lekkością w zauważaniu i komentowaniu rzeczy ciężkich. Byłem bardzo podekscytowany tą książką, tym bardziej, że zawsze fascynował mnie wątek Uśmiechniętego Boga. A dostałem dokładnie to czego mam już za dużo w podcascie - żarty, niedorzeczne sytuacje, bez jakiegoś szczególnego dramatyzmu i głębi. Taki lekki popkorniak, z dobrymi momentami. Książka miała być typowo Night Vale'owym humorystycznym traktatem o religii i nauce, i niby coś tam było, ale, żeby to jakieś specjalnie wnikliwe, albo zabawne, albo ciekawe było to nie bardzo. Przykro mi, bo liczyłem na dużo więcej po poprzedniej książce.

Jestem załamany, moje serce złamane. Pierwszy tom Welcome to Night Vale porwał mnie i zachwycił Dał dokładnie to co kochałem w podcascie, a co było ukryte pod masą żartów i powtarzalnych skeczy - smutną, piękna historię o ludziach, z domieszką surrealistycznego horroru i typową dla Finka lekkością w zauważaniu i komentowaniu rzeczy ciężkich. Byłem bardzo podekscytowany tą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kinga lubię umiarkowanie. Nie porywa mnie zazwyczaj, jednak ta książka jest jedną z niewielu jego dzieł które zacząłem i nie umiałem się oderwać.Gdzieś słyszałem, że King opisuje pierwsze lepsze biurko tak pieczołowicie jak inni opisują głównego bohatera. I coś w tym jest, King lubi swoje małe miasteczka, te przyjemne i te upiorne, i widać, że to w nich czuje się najlepiej. I ja razem z nim. Świetna przygoda, trzymająca w napięciu do (niemal) samego końca. I dzięki Bogu tylko nieliczne wymęczone żarty dotyczące współczesnego człowieka w dziwnych, szalonych dawnych czasach. A kusić musiało pewnie strasznie.

Kinga lubię umiarkowanie. Nie porywa mnie zazwyczaj, jednak ta książka jest jedną z niewielu jego dzieł które zacząłem i nie umiałem się oderwać.Gdzieś słyszałem, że King opisuje pierwsze lepsze biurko tak pieczołowicie jak inni opisują głównego bohatera. I coś w tym jest, King lubi swoje małe miasteczka, te przyjemne i te upiorne, i widać, że to w nich czuje się najlepiej....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobrze, przyznaję się bez bicia, posypuję czoło popiołem i padam na kolana, ale nie skończyłem książki. No moja wina, przepraszam, mea culpa, mea bardzo wielka culpa.

Ale nie mogłem. No starałem się. Ja wiem, że książkę wszyscy kochają, że niezapomniana przygoda, wspaniały bohater, emocjonujące perypetie i co tylko.
Jasne, rozumiem to wszystko. Tylko mnie to tak koszmarnie nie rusza. Czuję się jak ten biedny dzieciak Ferdydyrke. No jak zachwyca jak nie zachwyca?
Ja i zespół naukowców i specjalistów z rozmaitych dziedzin przebadaliśmy sprawę i doszliśmy do konkluzji, że chodzi o głównego bohatera, tak zwanego "portagonistę"*
Bo nie chodzi o to, że nie jest fajny tylko...no, jest zbyt fajny.
Pamiętacie Ciri? Tak, tę z Wiedźmina.
Pamiętacie jak bardzo irytujące stawało się to, że dziewucha robi z siebie przegiętego wieloklasowca i ma naturalny talent to wszystkiego na raz? Ja rozumiem, że wybranka i tak dalej i w ogóle...Ale w pewnym momencie księżniczko-wiedźminko-złodziejko-czarodziejko-cotylko przestawała być postacią a zaczynała być jakąś dziwną siłą przyrody co do której ciężko było wykrzesać jakieś emocje poza irytacją.
Więc tutaj Ciri jest rudym młodzieńcem i, niestety, głównym bohaterem książki.
Kvothe jest tak fajny, że czego się nie tknie, to jest w tym dobry. Kurcze, nawet żebrakiem jest fajnym. Czaruje, śpiewa, przechytrza wszystkich i jest najfajniejszym bohaterem na świecie.
Byłoby ciekawiej gdyby autor wykorzystał bardziej wątek, ze Kvothe opowiada sam o sobie, więc może nie być w 100% obiektywny. Jakieś rozsiane sugestie, że cała historia to pic na wodę ubarwiłyby historię, a tak, czytam o tym jak fajny jest Kvothe i jak wszyscy dookoła są mniej fajni, że Kvothe jest najcwanszym studentem na świecie, że śpiewa jak anioł, że pomaga biednym i karze tych bardzo niefanych, a nawet jak ma jakieś wady to tylko takie które czynią go bardziej fajnym.
Zaś sama fabuła...Jest ok. Nic wybitnego. Rozdziały kiedy Kvothe był żebrakiem nawet ciekawe, podróż na uniwersytet też ok. Ale przygody na samym uniwersytecie już zaniżają poziom. Nad wszystkim unosiła się ta lekka nutka serialu młodzieżowego o przygodach w szkole. Samo w sobie nie jest to złe, ale wszystko jest takie swojskie i cieple, że tracę absolutnie ducha przygody.
A postać Femme Fatale (chyba miała jakieś imię, ale jest ono zbędne, bo to po prostu klasyczna archetypiczna klisza literacka # 241)...Mniejsza.
Książka zaskakująco przeciętna i zwyczajna. Nie pojmuję zachwytów. Naprawdę chciałbym zrozumieć, choćby w teorii, co tak zauroczyło czytelników, ale nie widzę. Chyba jest ze mną coś nie tak.
*Za ten żart pragnę podziękować wielkiemu panu Plinkettowi.

Dobrze, przyznaję się bez bicia, posypuję czoło popiołem i padam na kolana, ale nie skończyłem książki. No moja wina, przepraszam, mea culpa, mea bardzo wielka culpa.

Ale nie mogłem. No starałem się. Ja wiem, że książkę wszyscy kochają, że niezapomniana przygoda, wspaniały bohater, emocjonujące perypetie i co tylko.
Jasne, rozumiem to wszystko. Tylko mnie to tak koszmarnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka to...wyzwanie.
Nie jest zła. Pomysły ciekawe, rola języka jako elementu tworzącego rzeczywistość jest bardzo ciekawa. Wieczna cykliczna powtarzalność mitów, jakby podniesiona do extremum teoria Campbella. Wszystko to może się podobać i nawet podoba się bardzo. Ale jednak narracja prowadzona w ten sposób jest niesamowicie trudna. Szacunek dla autora- przez większość czasu możliwe jest nadążanie za "fabułą" czy "fabułami" jednak są momenty gdy płynność przechodzenia między realiami się zacina i czytelnik staje przed ścianą. Bo nie ma nic, żadnego elementu którego można się chwycić i za nim iść póki to nie zacznie mieć sensu. W tych momentach trzeba przeć w zaparte i dotrwać do następnego momentu który jest zrozumiały.
Na szczęście tych momentów nie ma w tym tomie wiele, i nigdy nie byłem tak zniechęcony by rzucić książkę w kąt i zapomnieć o niej. To nastąpiło dopiero w tomie następnym.

Ta książka to...wyzwanie.
Nie jest zła. Pomysły ciekawe, rola języka jako elementu tworzącego rzeczywistość jest bardzo ciekawa. Wieczna cykliczna powtarzalność mitów, jakby podniesiona do extremum teoria Campbella. Wszystko to może się podobać i nawet podoba się bardzo. Ale jednak narracja prowadzona w ten sposób jest niesamowicie trudna. Szacunek dla autora- przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka oparta na jednym dowcipie.
Główny bohater kopie kogoś po twarzy, zabiera sakiewkę i idzie wydać pieniądze na dziwki. Przez cały czas mówi, z rozbrajającą przymilnością jak to jest tylko skromnym sługą bożym.
Mało śmieszny? To to czytelniku masz pecha, bo książka to tylko i wyłącznie to. Jest jakaś fabuła, jakieś śledztwa, ale wszystko to jest faktycznie tylko tłem, by Piekara mógł opowiedzieć swój dowcip. I jeszcze raz. I znowu.
I tak przez...zaraz ile to ma tomów?...ILE!!??

Książka oparta na jednym dowcipie.
Główny bohater kopie kogoś po twarzy, zabiera sakiewkę i idzie wydać pieniądze na dziwki. Przez cały czas mówi, z rozbrajającą przymilnością jak to jest tylko skromnym sługą bożym.
Mało śmieszny? To to czytelniku masz pecha, bo książka to tylko i wyłącznie to. Jest jakaś fabuła, jakieś śledztwa, ale wszystko to jest faktycznie tylko tłem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moje wyobrażenie rozmowy Grzędowicza z jego wydawcą:
Wydawca: Jarek, słuchaj, to pisanie ci się ciągnie już długo. Stary, serio skończ ten 3 tom wreszcie!
Grzędowicz: Nie mogę! Jestem przy końcu i na prawdę nie mogę wymyślić z czym główny bohater ma walczyć na końcu!
W:Mniejsza z tym! Wrzuć cokolwiek! Potrzebujemy kasy na samochody, laski i prochy!
G:Ale z czym mają walczyć na końcu!?
W: Nie obchodzi mnie to! Jak dla mnie to mogą walczyć w nawet z wielkim ku***em!



Przeczytałem. Czy żałuję? Nie. Raczej. Poprzednie tomy mnie zaabsorbowały na tyle, bym przeczytał i ten. Jednak gdyby byłaby to samodzielna powieść, bez błogosławieństwa poprzednich części...ojoj.
Naprzemienna narracja, która nieźle się sprawdzała w poprzednich tomach tutaj tylko uwypukla to, jak słaby na tym etapie jest każdy z nich.
Pierwszy rozdział z Vuko czytało się niczym lekko fabularyzowaną instrukcję obsługi. Bohater nacisnął guzik-coś się stało. Pociągnął za coś-stało się coś innego. Otworzył drzwi.Zamknął drzwi. Nie byłoby to takie koszmarne gdyby nie fakt, że w połowie książki statek który z taką pieczołowitością opisuje, zostaje zniszczony.
W następnym swoim rozdziale Vuko, jakby świadom jak nudny był poprzedni, w iście RPGowym stylu sprawdza swój dziennik w poszukiwaniu jakiś niezakończonych questów. Na samym dnie znajduje jeden side quest, gdzie obiecał kiedyś zajrzeć do trzecioplanowego bohatera o którym nikt już nie pamiętał. I heja, jest znikąd rozdział pełen akcji. Taki rozdział instant-wystarczy zalać bezsensem.
Nie lepiej ma się Filar, który, o ile w poprzednich tomach był ciekawym bohaterem, tylko trochę nie panującym nad wydarzeniami i tym gdzie zmierza, tutaj jego motywem przewodnim jest bycie pojmowanym. Zaczyna pojmany przez handlarzy niewolników. Potem jest niewolnikiem starej strasznej baby (w najnudniejszym rozdziale całej sagi) i skupia się głównie na opisywaniu swoich posiłków. Potem jest pojmany przez ziemską wariatkę (w najbardziej żenującym wątku sagi)i kiedy udaje mu się uciec i trafić do tytułowego Lodowego Ogrodu, spotkać się z Vukiem i wyruszyć na misję...to zostaje pojmany. Była to ostatnia scena w książce i szczerze mówiąc zacząłem się śmiać. Nie umiałem, nie potrafiłem przejąć się tym, że młody Filar został pojmany, bo nie robił on nic innego przez całą książkę.
Sam Lodowy Ogród jest miejscem ciekawym i bardzo przyjemnym estetycznie. Lokacja mi się podobała. Tylko te rozmowy z Fjollsfinem...Widzicie. W 1 tomie kiedy Vuko trafił do tej Kosmicznej Magicznej Norwegii, na początku miało miejsce całkiem zgrabne i błysktoliwe nawiązanie do Beowulfa. Wiecie co nie jest zgrabne i błyskotliwe? Jak dwóch bohaterów siada sobie przy stole i jeden nagle mówi "Wiesz, wcześniej zdarzyło mi się to i to. W sumie to takie całkiem zgrabne i błyskotliwe nawiązanie do Beowulfa, co nie?". To nie było imponujące. To była forma literackiej masturbacji.
No i wątek szurniętej ziemskiej kobiety. Boże drogi. Bardzo daleko mi do bojującego feministy, ale kiedy autor uwzględnia pięciu bohaterów którzy mogą władać mocami zmieniania rzeczywistości i faceci tworzą przyjemne małe wysepki postępu, albo olbrzymie mroczne imperia wzorowane na klasycznym malarstwie a kobiety albo chowają się ze swoimi zwierzęcymi przyjaciółmi przed wielkim męskim członkiem albo robią krwawy kult kobiecego łona...trochę to sugeruje jakie zdanie autor ma o psychice kobiet.
Swoją drogą Passionaria...Rany, gdzie zacząć. Jedna rzecz, że scena gdzie wszyscy kreskówkowi zwierzoludzie zaczynają śpiewac Porque te vas miała wyjść surrealistycznie i postmodernistycznie i metaliteracko...ale to było idiotyczne. Naprawdę. Jest igranie z konwencją i jest trollowanie własnej książki. Ale to i tak nic przy ostatnim bossie na którego nasz RPGowy Vuka się napatoczył. Pierwsza rzecz, że Grzędowicz przejawił poziom zrozumienia psychoanalizy i symboliki mniej więcej na poziomie kreskówek z Cartoon Network. Naprawdę, gdyby nie oczywiste kwestie moralno-obyczajowo-wychowawcze i elementarny zdrowy rozsądek, mały Dexter w swoim laboratorium mógł wynaleźć urządzenie do wchodzenia w sny i jestem pewien, że poziom symboliki i głębi wchodzenia w psychikę postaci nie byłby specjalnie niższy. Druga rzecz, że autorowi wreszcie udało się wykrzesać pozytywne emocje względem Cyfral (małej irytującej wróżki dla której to największa rola od kiedy zagrała w Disneyowskim Piotrusiu Panu). Bo nikt, naprawdę nikt nie zasłużył na bycie zjedzonym przez wielkiego jednookiego penisa i jego armie zębatych plemników (Boże, czuję się głupszy przez pisanie tego). Kiedy tak sobie pomyślałem, że w sumie to szkoda jej, okazało się, że był to tylko taki dowcipas. Rany. Nigdy wcześniej nie poczułem takiej irytacji i nienawiści do tej nieszczęsnej postaci.
Mógłbym się pastwić nad książką jeszcze długo, ale starczy. Koniec końców książka nie jest zwyczajnie słaba. Ta książka jest jak parodia samej siebie. Boję się co wymyślił Grzędowicz w tomie czwartym, ale będę przygotowany na Vuko (który wbił już do tego momentu pewnie z 10 leveli!) walczącego z monstrualną waginą. Albo odbytem. Albo oboma jednocześnie. Świntuch.

Moje wyobrażenie rozmowy Grzędowicza z jego wydawcą:
Wydawca: Jarek, słuchaj, to pisanie ci się ciągnie już długo. Stary, serio skończ ten 3 tom wreszcie!
Grzędowicz: Nie mogę! Jestem przy końcu i na prawdę nie mogę wymyślić z czym główny bohater ma walczyć na końcu!
W:Mniejsza z tym! Wrzuć cokolwiek! Potrzebujemy kasy na samochody, laski i prochy!
G:Ale z czym mają walczyć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to