Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Rzadko kiedy trafiam na książkę, której autor postanowił zohydzić ją swoim czytelnikom. "Hatszepsut. Kobieta, która została królem" jest taką właśnie książką.

Część poświęcona Hatszepsut i dynastii Totmesydów jest rewelacyjnie napisana, przedstawia bardzo interesujący obraz rządów zarówno samej "Najznamienitszej z Kobiet", jak i jej ojca i bratanka. W równie świetny sposób uzupełniony zostaje on informacjami o innych "dramatis personae" tej historii - z Senenmutem i Neferure na czele - oraz o samym starożytnym Egipcie z czasów XVIII dynastii.

Niestety, autorka postanowiła zepsuć swoje dzieło. Ze wstępu i zakończenia wylewa się czysta mizandria. "Faceci są źli i boja się silnych kobiet". Taki jest przekaz Kary Cooney. Co gorsza, Hatszepsut obrywa od niej rykoszetem. Genialna polityk, reformatorka, teolog i władczyni, której przyświecał jeden cel - zapewnienie władzy swojej dynastii. Taki obraz królowej wyłania się z książki. A co pisze we wstępie Cooney? "Historia Hatszepsut powinna nas nauczyć, że kobiety mogą sprawować władzę jedynie pod warunkiem, że ukryją swoje prawdziwe intencje". Brak słów.

Gdyby książka zaczęła się na stronie 23., a skończyła na 25. wierszu strony 338., z czystym sumieniem dałbym jej 10/10. Niestety książka zaczyna się na stronie 11. i kończy na 339. Dlatego musiałem obniżyć ocenę.

Rzadko kiedy trafiam na książkę, której autor postanowił zohydzić ją swoim czytelnikom. "Hatszepsut. Kobieta, która została królem" jest taką właśnie książką.

Część poświęcona Hatszepsut i dynastii Totmesydów jest rewelacyjnie napisana, przedstawia bardzo interesujący obraz rządów zarówno samej "Najznamienitszej z Kobiet", jak i jej ojca i bratanka. W równie świetny sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli zastanawialiście się co się stało z superbohaterskim uniwersum Jakuba Ćwieka, odpowiedź brzmi: zabił je "Zawisza Czarny".
Mimo peanów ku czci książki w recenzjach, okazała się ona być paszkwilem na konkretną grupę społeczną mającym na celu jedynie dać upust niechęci odczuwanej przez autora wobec tejże grupy. Ćwiek stara się to ukryć pod przekomplikowaną fabułą z absurdalną wręcz liczbą postaci pobocznych tak niewiele wnoszących do historii, że gdyby usunąć fragmenty, w których się pojawiają, nie zmieniłaby się ona nawet o jotę.
Intryga ciągnie się w nieskończoność, a sposób w jaki zostaje rozwiązana czyni punkt kulminacyjny wręcz antyklimatycznym. Nie wspominając już o zwrocie akcji w epilogu, mającym, dość nieudolnie, położyć podwaliny pod sequel.
Zdecydowanie jest to najsłabsza książka Ćwieka jaką czytałem.

Jeśli zastanawialiście się co się stało z superbohaterskim uniwersum Jakuba Ćwieka, odpowiedź brzmi: zabił je "Zawisza Czarny".
Mimo peanów ku czci książki w recenzjach, okazała się ona być paszkwilem na konkretną grupę społeczną mającym na celu jedynie dać upust niechęci odczuwanej przez autora wobec tejże grupy. Ćwiek stara się to ukryć pod przekomplikowaną fabułą z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytałem zbiór z mieszanymi uczuciami. W porównaniu z historiami ze "Zgrozy w Dunwich" te zawarte w "Przyszła na Sarnath zagłada" wypadały często bardzo słabo. Niektóre zdawały się być niedopracowane czy wręcz niedokończone. Aczkolwiek, część z nich była nawet dobra, zwłaszcza "Reanimator Herbert West". Aż wreszcie ruszyłem z Randolphem Carterem do Kadath... Tak jak nie da się objąć rozumem "niewyobrażalnej, bluźnierczej zgrozy", tak słowami nie da się opisać tej historii. To absolutny majstersztyk! Moim skromnym zdaniem to opus magnum Lovecrafta. I, naprawdę, wyrządzono mu ogromną krzywdę umieszczając je w tym tomie. Jednak liczę na to, że Vesper wyda jeszcze jeden zbiór historii Samotnika z Providence. Muszę sie dowiedzieć co stało się z Carterem! Poza tym zostało jeszcze wiele miejsc na Ziemi i w Krainie Snów, o których istnieniu musimy się dowiedzieć, by móc ich unikać.

Czytałem zbiór z mieszanymi uczuciami. W porównaniu z historiami ze "Zgrozy w Dunwich" te zawarte w "Przyszła na Sarnath zagłada" wypadały często bardzo słabo. Niektóre zdawały się być niedopracowane czy wręcz niedokończone. Aczkolwiek, część z nich była nawet dobra, zwłaszcza "Reanimator Herbert West". Aż wreszcie ruszyłem z Randolphem Carterem do Kadath... Tak jak nie da...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Listy Świętego Mikołaja" pokazują jak świetnym gawędziarzem i dobrym obserwatorem był Tolkien. Pozwala nam również na choć minimalny wgląd w jego życie rodzinne i metody wychowawcze. Niestety, wydawca popełnił dwa błędy. Po pierwsze, nie zamieścił oryginałów wszystkich listów (a odcyfrowywanie pisma Świętego Mikołaja było, przynajmniej dla mnie, najlepszą częścią książki). Drugim błędem był wybór tłumacza. Dawno nie widziałem tak złej roboty. Pomijanie fragmentów, dopisywanie treści, których nie było w listach, brak konsekwencji, kompletna ignorancja w zakresie idiomów... To tłumaczenie jest po prostu zbrodnią! Podejrzewam, że właśnie dlatego nie zamieszczono wszystkich oryginałów. Odniosłem wrażenie, że tę pozycję potraktowano po prostu po macoszemu. Nie czytałem jeszcze wersji Rebisa, ale jedno jest pewne. Gorsza nie będzie.

"Listy Świętego Mikołaja" pokazują jak świetnym gawędziarzem i dobrym obserwatorem był Tolkien. Pozwala nam również na choć minimalny wgląd w jego życie rodzinne i metody wychowawcze. Niestety, wydawca popełnił dwa błędy. Po pierwsze, nie zamieścił oryginałów wszystkich listów (a odcyfrowywanie pisma Świętego Mikołaja było, przynajmniej dla mnie, najlepszą częścią książki)....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak jak "niewyobrażalna, bluźniercza zgroza" w prozie Lovecrafta w ogóle do mnie nie przemawia, tak jego poezja to zupełnie inna bajka. Wyraźne wpływy twórczości Edgara Allana Poe, maestria formy, satyryczne zacięcie i przemykająca pod powierzchnią ironia czynią ten zbiór prawdziwą perełką. Najsłabszą stroną książki jest tłumaczenie, które rzadko kiedy oddaje melodyjność oryginału, a czasem nawet odnosiłem wrażenie, że tłumacz w ogóle nie zrozumiał tego, co tłumaczy. Niemniej, jest to moja ulubiona pozycja sygnowana nazwiskiem Lovecrafta i polecam ją wszystkim, którzy cenią dobrą poezję.

Tak jak "niewyobrażalna, bluźniercza zgroza" w prozie Lovecrafta w ogóle do mnie nie przemawia, tak jego poezja to zupełnie inna bajka. Wyraźne wpływy twórczości Edgara Allana Poe, maestria formy, satyryczne zacięcie i przemykająca pod powierzchnią ironia czynią ten zbiór prawdziwą perełką. Najsłabszą stroną książki jest tłumaczenie, które rzadko kiedy oddaje melodyjność...

więcej Pokaż mimo to