rozwiń zwiń

Nowy kryminał Karoliny Głogowskiej „Sprawa Sary”

LubimyCzytać LubimyCzytać
12.08.2021

Osią książki „Sprawa Sary” jest zniknięcie nastolatki przed laty i związane z nim śledztwo. Autorka Karolina Głogowska w niej porusza niełatwy temat przemocy wobec dzieci. O trudach pisania o tak delikatnym temacie opowiada jej autorka, Karolina Głogowska.

Nowy kryminał Karoliny Głogowskiej „Sprawa Sary”

Karolina Głogowska Sprawa Sary[OPIS WYDAWCY] Witold Wedler to prawie 40-letni, niespełniony zawodowo i prywatnie dziennikarz śledczy. Kiedy zapada na nietypowy rodzaj padaczki – podczas ataków zaczynają go dręczyć wizje z przeszłości – szef odsyła go na zwolnienie. Zamiast tego Witek jedzie do Brzezińca, miejscowości, w której jako dziecko spędził w 1993 roku ostatnie szczęśliwe wakacje. Sara była jego pierwszą miłością. On był ostatnią osobą, która widziała Sarę żywą. Co się stało z trzynastolatką? Została zamordowana, uciekła, a może... wciąż żyje? I kim jest tajemnicza Lena, która tak bardzo ją przypomina? Jedyną szansą na zamknięcie przeszłości jest rozwikłanie zagadki sprzed 27 lat.

Maria Kowalska: Osią fabuły „Sprawy Sary” jest tajemnicze zniknięcie nastolatki sprzed 28 lat oraz związane z nim śledztwo. Jak współcześnie wyglądałoby dochodzenie? Czy sprawa zaginięcia zostałaby wyjaśniona szybciej?

Karolina Głogowska: Duża liczba zaginięć dzieci, które miały miejsce w latach 90. do dziś pozostaje nierozwiązanych. Wielu bliskich wciąż nie otrzymało odpowiedzi. Oczywiście w metodach prowadzenia śledztw, a także w samej technice kryminalistycznej dokonał się ogromny postęp i mogę tylko mieć nadzieję, że sprawa Sary albo podobna zostałaby dziś rozwiązana w kilka dni. Jednak w tym konkretnym przypadku nie do końca zawiódł brak nowoczesnych narzędzi, tylko czynnik ludzki. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, żeby nie psuć czytelnikom satysfakcji z rozwikłania tej zagadki razem z moim bohaterem, Witkiem. Myślę jednak, że obecnie bardzo dużą rolę odegrałaby presja medialna. O współczesnych mediach można powiedzieć wiele złego, ja jednak zawsze byłam w tej kwestii idealistką i wierzę w moc czwartej władzy, która w takich sytuacjach patrzy na ręce i organom ścigania, i rodzinie osoby zaginionej. Nie mówimy oczywiście o czerpaniu korzyści zawodowej i tzw. „klików” z ludzkiej tragedii. To jednak często dzięki dociekliwości dziennikarzy, którym nadal zależy, konkretny temat nie umiera.

Piszesz o trudnej sprawie – przemocy wobec dzieci. Poruszanie ciężkich tematów w książce wymaga sporej empatii, aby nie epatować przemocą, ale też, by oddać sedno problemu. Jak pisać „dobrze” o przemocy wobec nieletnich?

Kieruję się tym, co zawsze mówiła Hanna Krall, a także inni reportażyści – o trudnych, brutalnych sprawach, w których mamy do czynienia z okrucieństwem, często wręcz niewyobrażalnym, trzeba pisać w prosty, niemal suchy sposób. „Sprawa Sary” to nie reportaż, tylko powieść, jednak ta zasada wciąż obowiązuje. Ta historia mogła wydarzyć się naprawdę, zresztą wiele podobnych miało miejsce w rzeczywistości. Prosty język konfrontuje czytelnika z faktami, obnaża je. One mówią same za siebie, nie potrzebują ani upiększania, ani przerysowania, ani epatowania. Piszę tak, żeby niczego czytelnikowi nie sugerować, on dostaje ode mnie sceny, obrazy, dialogi i sam musi to sobie poskładać. Emocji mają dostarczyć opisywane wydarzenie, a nie mój komentarz, czy moja wersja.

Fanga naprawdę miała na imię Iza i była lokalsem. No, prawie, bo mieszkała w oddalonych o dziesięć kilometrów Prabutach, ale wakacje spędzała u dziadka w Brzezińcu, więc znaliśmy się od dawna. Na swoją ksywę zasłużyła kilka lat wcześniej, gdy przywaliła w nos gówniarzowi, po tym jak podniósł jej spódniczkę.

Karolina Głogowska, „Sprawa Sary”

Na Facebooku przeczytałam, że w pracach nad książką pomagał Ci znajomy policjant. Czy rozmawiałaś z nim (lub z innymi funkcjonariuszami) o przemocy wobec nieletnich? Jak ten temat wyglądał w latach 90.?

Konsultowałam z policją kwestie techniczne dotyczące prowadzenia spraw zabójstw i  zaginięć w latach 90., ale sama przemoc wobec dzieci to temat, którym zajmuję się od dawna – również wcześniej, jako dziennikarka wiele razy go poruszałam. Mam wręcz wrażenie, że przemoc wobec dzieci była plagą, czymś zupełnie normalnym w czasach, gdy dorastałam, a jednocześnie w ogóle się o tym nie mówiło. Postać Sary nie powstała bez przyczyny. Dziś dzieci mają w szkołach pogadanki, wiedzą, że mogą powiedzieć komuś dorosłemu, nawet obcemu, o tym, że dzieje im się krzywda. W latach 90. dziecko  nie miało do kogo się zwrócić, na hasło „rodzice mnie biją”, wszyscy machali ręką. Bo  większość dostała kiedyś jakieś lanie. Jednak w wielu przypadkach skala tej przemocy była przerażająca i czasem kończyła się tragicznie. Zresztą nadal dzieciom trudno o tym mówić, bo najpierw włącza się wstyd i dziecko sądzi, że to z nim coś jest nie tak. Poza tym przecież kocha rodzica mimo wszystko. Pamiętam taki wywiad, który przeprowadzałam kilka lat temu z dyrektorem Ośrodka Interwencji Kryzysowej na temat odbierania dzieci rodzicom. W mediach wielkie larum, że dziecko zostało zabrane komuś za klapsa, a tymczasem tam trafiają dzieci w fatalnym stanie fizycznym, np. z połamanymi kończynami. To robią niektórzy rodzice. I nawet takie dzieci za tymi rodzicami płaczą. Co oczywiście nie znaczy, że powinno się nadal narażać ich zdrowie i życie.

Witold, główny bohater „Sprawy Sary”, postanawia wyjaśnić sprawę zaginięcia swojej sympatii z dzieciństwa. Czy Twoim zdaniem więź emocjonalna z zaginioną osobą ułatwia przeprowadzenie śledztwa, czy wprost przeciwnie?

Chirurg nie powinien kroić nikogo bliskiego, policjant prowadzić śledztwa w sprawie kogoś z rodziny, wszystko po to, żeby powściągnąć emocje i zachować obiektywną ocenę sytuacji, zimną krew. Tyle teorii. Gdyby jednak nie wyjątkowa więź Witka z Sarą, nikt, łącznie z jej najbliższymi krewnymi, nie dociekałby, co się z nią stało. Ta dziewczyna siedziała w jego pamięci jak drzazga, nawet jeśli skaleczenie się zasklepiło. Z jednej strony brak emocji ułatwia zachowanie profesjonalizmu i głęboko wierzę, że właśnie w ten sposób powinny być prowadzone dochodzenia. Natomiast często to najbliżsi osoby zaginionej czy zamordowanej przyczyniają się do postępów w śledztwie. Drążą, szukają nowych tropów, nie pozwalają zapomnieć. To oczywiście trudne do wyważenia, tym większa odpowiedzialność spoczywa na funkcjonariuszach policji. Gdyby policjant czy dziennikarz angażował się tak bardzo w każdą sprawę, to po kilku miesiącach pracy, nie wytrzymałby psychicznie. Zresztą Witka również to śledztwo zżera, przypłaca je zdrowiem. Na dłuższą metę nie da się tak funkcjonować.

Czy dzieci są bezpieczniejsze niż w latach 90., czy też dostrzegasz – w szczególności jako rodzic – inne zagrożenia czyhające na najmłodszych?

Często słyszę opinie, że kiedyś dzieci biegały sobie samopas po podwórkach od rana do wieczora i jakoś nic im się nie działo, a przynajmniej nie czyhało na nie tyle niebezpieczeństw, ile teraz. Kompletnie się z tym nie zgadzam i cała „Sprawa Sary” jest  właśnie o tym. Owszem, zagrożeń było równie dużo, po prostu nie było internetu i nie czytaliśmy o nich od rana do nocy, nie nagłaśniało się ich, media nie działały w taki sposób, jak teraz. Może właśnie to sprawiało, że wiele tragedii rozgrywało się tuż za ścianą, a sprawcy czuli się bezkarni? Ludzie nie reagowali na krzyki czy płacz dziecka tak szybko i chętnie jak dziś (choć to wciąż pozostawia wiele do życzenia). Oczywiście współcześnie dzieci mierzą się z zupełnie nową kategorią niebezpieczeństw związanych z internetem, ale to już zupełnie osobna historia.

– Jest lekarką. Pediatrą. Wiesz, kto to pediatra?
– Wiem, nie jestem debilem – wypaliłem, choć w tamtym momencie sam o sobie miałem nie
najlepsze zdanie. – Leczy dzieci?
– Tak. W szpitalu w Kwidzynie.
– Mieszkacie w Kwidzyniu?
– W jakim Kwidzyniu? W Kwidzynie! – Zaczęła się śmiać. – Mówisz w dupie czy w dupiu?

Karolina Głogowska, „Sprawa Sary”

Akcja retrospektywnej części książki dzieje się w Brzezińcu, miejscu wypoczynku rodziny Witolda. Na swoim profilu na Facebooku przyznałaś, że zawarłaś w książce wiele przyjemnych wspomnień ze swojego dzieciństwa. W której z postaci dostrzeżemy najwięcej z małej Karoliny?

Pierwowzorem Brzezińca jest miejscowość, w której ja sama co roku spędzałam prawie całe wakacje, czyli Orkusz koło Kwidzyna. Witek patrzy więc na to miejsce moimi oczami, to dla niego Arkadia, wyidealizowana kraina wiecznego szczęścia i spokoju. Tym większy przeżywa szok, gdy jego sielankowe dzieciństwo kończy się w tak drastyczny sposób. I tym większe jest zdziwienie, gdy jako dorosły człowiek odkrywa, ile zła czaiło się w tej pozornej sielance. Ale wracając do wspomnień z dzieciństwa – wakacje faktycznie kojarzą mi się do dziś z totalną beztroską, a jednocześnie jako dorosłą osobę i matkę, często przechodzą mnie ciarki na myśl o tym, ile razy mogła stać mi się krzywda podczas głupich zabaw. Non stop wspinaliśmy się na drzewa, im wyżej i niebezpieczniej, tym lepiej, chodziliśmy w zakazane miejsca, zapuszczaliśmy się sami do lasu, na bagna, odwiedzaliśmy dyskoteki w pobliskich miejscowościach, prowokowaliśmy los. Miałam bardzo zapracowanego anioła stróża.

Masz córkę w wieku szkolnym. Czy często porównujesz jej dzieciństwo do swojego? Jaki fragment dziecięcego życia uległ największej – Twoim zdaniem – zmianie od lat 90.?

Powiedziałabym, że podwórkowe zabawy, bo taki jest stereotyp, że dzieci wolą teraz siedzieć przed laptopem niż na trzepaku, ale na szczęście w przypadku mojej córki to nie jest prawda. Mieszkamy przy podwórku, gdzie jest sporo dzieci w różnym wieku i domofon dzwoni non stop. Julia od niedawna jest harcerką, więc cieszę się, że ma choć część tego kontaktu z naturą, jaki miałam w jej wieku. Poza tym jesteśmy do siebie dość podobne, jeśli chodzi o zainteresowania. Ja też pochłaniałam książki i już wtedy pisałam sobie do szuflady. Z tym że od początku wolałam prozę, a Julia z kolei pisze fenomenalne, zaskakująco spostrzegawcze wiersze, za które jest nawet nagradzana w ogólnopolskich konkursach.

Witold Wedler, główny bohater „Sprawy Sary” pracuje jako dziennikarz. Czy w trakcie tworzenia postaci i „Magazynu”, jego miejsca pracy, korzystałaś ze swoich doświadczeń w pracy jako dziennikarka?

Tak, zresztą większość głównych bohaterów w moich książkach ma coś wspólnego z dziennikarstwem. To nie tylko bezpieczne – bo po prostu wiem, o czym piszę, więc jestem wiarygodna, ale też ciekawe. Zawód dziennikarza przynosi różne zaskakujące sytuacje i możliwości, ale oczywiście nie jest dla każdego. Dla mnie też już chyba nie. Wolę spokój, który dają książki.

Karolina Głogowska

Witold cierpi też na padaczkę, która w jego przypadku związana jest z niecodziennymi objawami. Skąd pomysł na obarczenie go taką przypadłością?

Fascynuje mnie ludzki mózg i umysł, to, w jaki sposób działa. Sama padaczka może objawiać się na bardzo różne i nietypowe sposoby. To nie muszą być tylko drgawki, ale ktoś może np. wyłączać się na chwilę, nie ma z nim kontaktu. Osoby chore mogą czuć przed napadem dziwny zapach albo słyszeć jakąś muzykę. O takich dolegliwościach, jak u Witka, wiele czytałam, natomiast w jego przypadku to jest coś na pograniczu choroby, coś, co każe mu po prostu wrócić do przeszłości i rozwiązać tajemnicę z dzieciństwa.

Jakie emocje dominowały w trakcie pracy nad „Sprawą Sary”? Czy łatwo było
wrócić do wspomnień z dzieciństwa?

Ta historia siedziała we mnie od bardzo dawna, wspomnienia były na wyciągnięcie ręki, więc nie było to trudne. Z drugiej strony ciężko oddać na papierze coś, co w głowie ma skończoną formę i jest właśnie wyidealizowane. Mam nadzieję, że udało mi się oddać choć trochę tamten świat. Pamiętam, jak budziłam się szczęśliwa i na boso w piżamie biegłam z leśniczówki, w której mieszkał mój tata, do ogromnego ogrodu. Wydawało mi się, że rosły tam wszystkie warzywa i owoce, choć to pewnie akurat zostało zniekształcone przez czas. Na pewno jednak była „szklarnia” z pomidorami, w której dochodzi do pierwszego kontaktu Witka i Sary, była ogromna wierzba płacząca, były ryby wędzone w metalowej beczce. Trudne było i jest dla mnie nadal to samo, co dla Witka: że ten świat zmienił się tak bardzo. Moja „arkadia” też nie wygląda już tak jak kiedyś.

„Misternie utkana intryga kryminalna, bogate tło społeczno-obyczajowe, niewygodne pytania, zaskakujące odpowiedzi i wiernie oddane realia życia w latach dziewięćdziesiątych – to wszystko znajdziecie w nowej powieści Karoliny Głogowskiej. Czytałam z zapartym tchem, nie mogąc się oderwać. Świetna powieść, polecam!”

Magdalena Majcher

Karolina Głogowska – dziennikarka, redaktorka, współautorka powieści „Dwanaście życzeń”, „Inna kobieta” i „Zanim cię zapomnę”. Autorka książki „Mój ukochany wróg”. Współpracowała między innymi z Wirtualną Polską i Onetem, a także telewizją Asta. Zarówno w swoich reportażach, jak i książkach opowiada o tym, co niewygodne, trudne i zamiecione pod dywan. Nie boi się zaczynać od nowa: wiele razy zmieniała zawód, ale tylko pisaniu pozostaje wierna od najmłodszych lat.

Książka „Sprawa Sary” jest już dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 12.08.2021 12:01
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post