„Inna kobieta”, ale taka jak my – wywiad

LubimyCzytać LubimyCzytać
29.01.2019

30 stycznia w księgarniach pojawi się nowa książka Karoliny Głogowskiej i Katarzyny Troszczyńskiej zatytułowana „Inna kobieta”. To już druga historia opowiedziana przez ten duet. Poznajcie bliżej autorki, ich podejście do miłości i zdrady, wrażenia ze wspólnej pracy i dalsze literackie plany.

„Inna kobieta”, ale taka jak my – wywiad

Ona, on, ona. Bo w życiu nic nie jest czarno-białe…

Dwie kobiety. Żona i kochanka. Różni je wiele: poglądy, charakter, styl życia. Inaczej widzą też mężczyznę, którego kochają. Po czyjej stanąć stronie? Żony, z którą on ma przeszłość i dzieci, czy może kochanki, która daje mu to, czego dawno nie miał? Można wybaczyć? A może nie tylko on jest winny? Poznajcie dwie wersje tej samej historii, w której w końcu każdy musi zadać sobie pytanie: odejść czy zostać? Co jest ważniejsze: namiętny seks czy przywiązanie i bezpieczeństwo? Oto romans, który wciąga jak kryminał. Zwłaszcza że każdy uważa się za niewinnego…

„Inna kobieta” to wciągająca od pierwszej strony opowieść, w której każda kobieta odnajdzie echa własnego życia.

Sandra Kamińska*: Od Waszego debiutu, czyli powieści „Dwanaście życzeń”, minęło zaledwie kilka miesięcy. Jak to się stało, że tak szybko napisałyście kolejną książkę? Skąd to imponujące tempo pracy?

Karolina Głogowska: Tak naprawdę to najpierw napisałyśmy „Inną kobietę” i wcale nie pisałyśmy jej w szybkim tempie, bo zajęło nam to około roku. Już w trakcie pisania wysyłałyśmy fragmenty do różnych wydawnictw. Pierwszym, które zainteresowało się tą książką, był W.A.B.. Już w trakcie rozmów z wydawnictwem pojawił się pomysł napisania „Dwunastu życzeń”, które powstały jako drugie, lecz pierwsze ukazały się drukiem. „Inna kobieta” musiała trochę poczekać na swoją kolej.

Wasza książka mierzy się z wieloma problemami, ale głównym z nich jest zdrada, którą pokazałyście z różnych perspektyw. Mamy więc dwie bohaterki. Jedna z nich jest kochanką – wdaje się w romans z żonatym mężczyzną. Druga zaś stateczną żoną, która mierzy się ze zdradą swego męża. Czy Waszym celem było odczarowanie tego tematu i zmierzenie się z nim z innej strony? Najczęściej winna jest właśnie „ta druga”, ale pokazujecie, że problem jest dużo bardziej złożony.

KG: Tak, chciałyśmy pokazać, jak problem zdrady wygląda z różnych perspektyw i jak bardzo jest to złożone. Najłatwiej stwierdzić, że winna jest „ta druga” lub „ten drugi”, zwłaszcza w sytuacji, gdy chce się mimo wszystko ratować małżeństwo. Trzeba zrzucić na kogoś winę, a przecież trudno oczerniać człowieka, z którym chce się dalej iść przez życie. My jednak w „Innej kobiecie” nie idziemy na łatwiznę i pokazujemy, że ta wina nie spoczywa na jednej osobie. To oczywiście nie było proste i wiele razy zadawałyśmy sobie pytanie, czy można w ogóle stworzyć postać kochanki, którą czytelniczki polubią albo przynajmniej trochę zrozumieją. Zwłaszcza, że w naszym społeczeństwie kochanka musi być od razu ladacznicą i wyrachowaną babą.

Katarzyna Troszczyńska: Nie lubię, kiedy o zdradzie mówi się w kategoriach winy. Owszem, zdarzają się historie, gdy wydaje się, że odpowiedzialność ponosi tylko jedna strona. Bo wszystkich oszukuje, manipuluje. Wczoraj przyjaciółka opowiedziała mi historię faceta, który poznał dziewczynę na Tinderze. Rok wmawiał jej, że ją kocha, że razem zamieszkają. Później okazało się, że ma w innym mieście żonę i dzieci. A w Warszawie wynajmuje mieszkanie, gdzie sprowadza różne kobiety, każdą zapewniając, że jest jedyna. Oczywiście nie chcę oskarżać tylko mężczyzn. Są też kobiety, które potrafią tak kłamać. Ale czy to znaczy, że wszyscy zdradzający są źli? Nie wiem, nie sądzę. To chyba bardziej rozmowa o samotności, czasem braku odpowiedzialności, pobłażaniu sobie, nieumiejętności podjęcia decyzji, lęku przed bliskością. Ale czy to jest wina czy raczej sprawa, z którą trzeba się uporać?

Wasza powieść rozkłada temat kobiecości na czynniki pierwsze. Jej bohaterkami są matki, żony, kochanki, singielki. Wydaje się, że postacie drugoplanowe są równie ważne co główne bohaterki, bo tworzą ogólny obraz polskiej kobiecości. Czy chciałyście stworzyć bohaterki, w których będzie mogła przejrzeć się każda kobieta?

KG: Bardzo mnie cieszy, jeśli udało nam się rozebrać kobiecość na czynniki pierwsze. Mimo że kwestia zdrady, bycia zdradzoną czy kochanką to coś, co wiele z nas przeżyło na pewnym etapie swojego życia, to reakcje na taką sytuację są skrajnie różne. W „Innej kobiecie” temat zdrady przewija się także w wątkach pobocznych, a przecież nawet one nie wyczerpują wszystkich możliwych kobiecych postaw.

KT: Nie miałam takiego celu. Po prostu znam dużo różnych kobiet. Od 13 lat jestem częścią internetowego forum. Poznałyśmy się w sieci, ale dziś jesteśmy bliskimi koleżankami. Regularnie się spotykamy, znamy swoje dzieci, ich problemy. Zwierzamy się sobie z najbardziej intymnych spraw. To forum to dla mnie lekcja kobiecości. Są wśród nas zagorzałe katoliczki i obrończynie życia, feministki i kobiety po przejściach. Te, które zdrady wybaczyły, inne, które zaczęły nowe życie. Również takie, dla których to w ogóle nie jest sprawa, bo „takie jest życie”. Różnimy się we wszystkim i czasem się śmiejemy, że jesteśmy dla siebie najlepszą lekcją pokory. Ja w ciągu tych trzynastu lat nauczyłam się, że „moja” prawda to nie jest prawda Sylwii, Ani, Magdy... Te kobiety na pewno wpłynęły na moją książkę. Tak samo, jak ukochana mama i ciotki – moje najlepsze nauczycielki życia.

Po przeczytaniu Waszej powieści trudno oprzeć się wrażeniu, że jest po prostu życiowa. Bez lukru, blichtru, pokazująca rzeczywistość taką, jaka jest – czasem nieznośnie nudną, pełną rutyny, a czasem podniecającą i pikantną niczym z najbardziej ekscytujących romansów. Skąd przyszła inspiracja do tej historii?

KG: Ta historia to pomysł Kasi. Ona zaproponowała, żebyśmy napisały wspólnie historię zdrady z dwóch perspektyw. I przyznaję, że na początku mocno się wzbraniałam. Przede wszystkim dlatego, że bardzo trudno pisać o miłości i seksie bez popadania w banał czy kicz. A jednak moja bohaterka (bo mnie przypadła niewdzięczna wersja kochanki) była dla mnie wyzwaniem i dlatego w końcu się zdecydowałam, a w miarę tworzenia jej historii coraz bardziej mnie to wciągało. Nie wiem, czy Kasia się ze mną zgodzi, ale moim zdaniem poukładani i szczęśliwi ludzie nie wchodzą w romanse. To się dzieje albo w jakiejś przytłaczającej sytuacji życiowej, albo jeśli mamy nierozwiązane problemy sami ze sobą. Wiele kobiet wręcz stosuje romans jako narzędzie autodestrukcji, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. I to chciałam pokazać, kreując Adę.

KT: Jedna z moich koleżanek ma teraz romans z żonatym mężczyzną. Właściwie to nie romans, tylko chyba początek miłości. Owa koleżanka zawsze mówiła: „Nigdy nie zaczęłabym związku z żonatym. To obrzydliwe”. Dziś bije się w piersi: „Nigdy nie powiem nigdy”. I chyba to chciałam pokazać. Myślimy, że jesteśmy jacyś, ale życie to weryfikuje. Joanna, moja bohaterka, powtarzała: „Nigdy zdrady nie wybaczę”. Nie powiem, czy dotrzymała słowa, ale na pewno miała mnóstwo wątpliwości, i brak wybaczenia nie był już taki oczywisty. Znam mnóstwo podobnych historii, bo przez wiele lat byłam dziennikarką. Rozmawiałam o zdradzie z mężczyznami, kobietami. Chyba oni wszyscy stali się inspiracją do tej książki.

W poprzedniej książce również skupiłyście się na kobiecej perspektywie i kilku bohaterkach. Co daje pisarzowi ten typ narracji? Czy nie byłoby wygodniej skoncentrować się na jednej postaci?

KG: Właśnie tak podzieliłyśmy się, pisząc „Inną kobietę” – każda z nas skupiła się na swojej bohaterce. „Dwanaście życzeń” toczyło się w jednej rodzinie, więc siłą rzeczy tych postaci musiało być więcej. Rzeczywiście było to trudne, ale też bardzo ciekawe, zwłaszcza że bohaterki bardzo różniły się od siebie charakterami.

Porozmawiajmy o poczuciu winy. Każda z bohaterek obwinia się o zaistniałą sytuację, niezależnie od tego, po której stronie stoi. Oskarżają się o romans z żonatym mężczyzną. O bycie złą matką i zbyt mało czułości względem dzieci. O bycie nie dość dobrą żoną. O zbyt mało cierpliwości dla rodziców… Czy to waszym zdaniem główny problem współczesnych kobiet?

KG: Nie tylko współczesnych. Obwinianie się o wszystko, branie na siebie odpowiedzialności, to chyba wciąż jeden z największych kobiecych problemów. Lubimy też myśleć, że to z nami coś jest nie tak, gdy sprawy źle się układają. W przypadku Ady jej wina jest oczywista, jeśli chodzi o związanie się z żonatym mężczyzną, ale ona obwinia się także o inne rzeczy. A przecież nie chodzi o to, żeby się do końca życia biczować, tylko odrobić swoją lekcję i iść dalej.

KT: Na palcach jednej ręki mogę policzyć kobiety, które nie mają poczucia winy w jakimś obszarze życia. I wszystkie są po czterdziestce, choć nie chcę generalizować, bo współczesne młode kobiety są już chyba inne. I dobrze. Ale przypominam sobie kilka ostatnich rozmów z najbliższymi kobietami. „Ej, nawrzeszczałam dziś na Młodego. Jestem podłą matką?”. „Weź, nie mów mi, że codziennie gotujesz obiady, bo się czuję beznadziejna”. „Byłaś o siódmej na jodze? O nie, a ja gruba świnia nie”. „Nie mam siły przejmować się, że matka nie dzwoni. Aż mam poczucie winy”. Czasem jest przestraszona: winna, bo za mało pracuje, albo za dużo. Jest matką zbyt łagodną, albo zbyt wiele wymagającą. Różni nas tylko to, czy o tym mówimy. Może najmniej winy czujemy co do naszych partnerów?

Zaskakująco dużo miejsca zajmuje w książce wątek czarnego protestu, który zresztą nie zostaje jednoznacznie oceniony. Czy ten temat jest dla Was osobiście ważny?

KG: Pisałyśmy „Inną kobietę” w czasie, gdy przez kraj przetaczały się kolejne czarne protesty, a ponieważ Ada jest dziennikarką w kobiecym serwisie internetowym, nie można było ominąć tego wątku, zwłaszcza że obie nasze bohaterki mają na temat aborcji jasne zdanie – każda inne. My, jako dziennikarki, również byłyśmy i jesteśmy zaangażowane w ten temat. Poruszające jest dla mnie to, że czarne protesty zjednoczyły mnóstwo Polek, które nie mają wcale jednego, wspólnego zdania na temat usuwania ciąży. Niektóre z nas są za możliwością aborcji na życzenie, inne tylko w przypadku wad letalnych. Dla mnie zmuszanie kogokolwiek do urodzenia dziecka jest absurdem, a zmuszanie do urodzenia dziecka z wadami letalnymi jest zwykłą torturą. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że są kobiety, dla których urodzenie mimo wszystko to jedyna słuszna droga i w pełni je rozumiem. Chciałabym tylko, żeby to działało w dwie strony.

KT: Dla mnie bardzo ważny. Jestem feministką. I jestem za prawem do decydowania. Nie za aborcją, ale za edukacją, uświadamianiem. Przede wszystkim jestem przekonana, że to decyzja pary, czasem samej kobiety. Nie śmiałabym decydować za innych i nie chciałabym, żeby ktoś to robił.

Wydaje się, że w ogóle tło polityczno-społeczne jest dla Was niezwykle ważne. Akcja rozgrywa się w dzisiejszej Polsce i to widać – podziały w kraju stają się też podziałami między bohaterami. Mam wrażenie, że nie staracie się oceniać żadnej ze stron.

KG: My tylko przedstawiamy pewne sytuacje, zachowania, postawy i wybory. Ocenę pozostawiamy czytelnikom. Sama nie zgadzam się z wieloma poglądami czy działaniami mojej bohaterki, więc trudno, żebym stawała po czyjejś stronie. Poza tym zadaniem pisarza jest opowiadanie historii, granie na uczuciach czytelnika, zmuszanie do myślenia, dyskutowania, ale nie moralizowanie.

KT: Ja lubię i rozumiem Adę i Joannę. Joanna nie jest idealną żoną. Ale może żadna z nas nie jest?

Malujecie obraz trzydziestolatków w Warszawie, którzy chcieliby ogarnąć życie, ale nie do końca im się to udaje. Mając dwadzieścia lat, chcielibyśmy wierzyć, że trzydziestka będzie okresem stabilizacji. Tymczasem życie każdego z bohaterów przewraca się wtedy do góry nogami. Jak scharakteryzowałybyście współczesnych trzydziestoletnich?

KG: Prędzej mogłybyśmy chyba scharakteryzować czterdziestoletnich, ale tak serio, to jest raczej temat na rozprawę doktorską i ja się tego nie podejmuję. Poza tym nie przepadam za uogólnieniami. Unikałabym też sformułowań: trzydziestolatkowie to, a czterdziestolatkowie tamto. Za to sam temat stabilizacji jest ciekawy, bo wiek, kiedy chcemy ją osiągnąć, mocno się przesunął. Nie zakładamy już rodziny tak wcześnie jak kiedyś, ale w „Innej kobiecie” nie chodzi o to, czy to dobrze, czy źle. Problem polega raczej na tym, że często widzimy – oczywiście nie wszyscy – w stabilizacji czy małżeństwie ratunek, remedium na nasze życiowe bolączki. Zakładamy rodzinę, bo inni tak robią, bo rodzice nalegają, bo tak trzeba, bo co innego można zrobić z życiem – i to jest problem, z którego później wynikają takie rzeczy, jak zdrada czy rozwód.

KT: Ja myślę trochę inaczej. Zakładamy rodzinę, bo się zakochujemy, bo mamy motyle w brzuchu, bo chcemy zbudować z kimś dom. I głęboko wierzymy, że to już na zawsze. Że tylko innym zdarzają się kryzysy. Stają mi przed oczami dwie sytuacje. Mam lat 27, właśnie wyszłam za mąż. Wyjeżdżam służbowo z grupą trzydziestoparolatek. Zachowują się jak zerwane ze smyczy. Ja piszę co chwilę SMS-y do męża. „Za dziesięć lat ci przejdzie”. Myślę: „W życiu!”. Piętnaście lat później pracuję z młodą mężatką. Jest śliczna i tak strasznie naiwna: „My to na pewno nie będziemy mieli kryzysów”. Uśmiecham się. Bo jestem o te 15 lat mądrzejsza. I wiem, że związki bez kryzysów to wyjątki. Można kogoś bardzo kochać, a miłość i tak ma przypływy i odpływy. Gdy masz tę wiedzę, jest łatwiej. Bo dziś możesz być znużona swoim związkiem, a za tydzień znów czuć motyle w brzuchu.

Obie jesteście zawiązane zawodowo z pisaniem. W jaki sposób się poznałyście? W pracy?

KG: Tak, poznałyśmy się w Wirtualnej Polsce. Od razu między nami zaiskrzyło, ale książkę zaczęłyśmy pisać dopiero, kiedy obie odeszłyśmy już z redakcji. Bardzo się cieszę, że Kasia zadzwoniła wtedy do mnie z tym pomysłem, bo nie wiem, kiedy w końcu zaczęłabym pisać książki, a to przecież zawsze była rzecz, jaką chciałam naprawdę w życiu robić.

KT: Ja po pracy w Wirtualnej Polsce wiedziałam jedno – nie chcę już być dziennikarką, nie chcę już mieć szefa. Byłam sobą przerażona, bo gdy przestaje mi zależeć, robię się straszna. Jestem beznadziejnym pracownikiem. Przestraszyłam się tego i powiedziałam: „Nigdy więcej”. Choć oczywiście wciąż pamiętam, by nie mówić: „Nigdy”.

Opowiedzcie, proszę, o swoim procesie pisania książki. W jaki sposób tworzy się powieść w tandemie? Jak wygląda podział pracy?

KG: Przy „Innej kobiecie” po prostu podzieliłyśmy się bohaterkami, ale nie dlatego, żeby było łatwiej, tylko po to, by opowiedzieć spójną, wiarygodną historię każdej z nich. Musiałyśmy trzymać się oczywiście chronologii wydarzeń, dlatego nie wprowadzałyśmy żadnych pomysłów czy rozwiązań na własną rękę – wszystko musiało być uzgadniane. Tak samo w przypadku naszego bohatera. Co prawda i Ada, i Joanna widzą go inaczej, za co innego go kochają, ale to wciąż musiał być ten sam facet.

KT: Tak, to było nawet zabawne, bo gdy Karolina podsyłała mi kolejne części i coś mi nie grało, chciałam dzwonić i mówić: „Ej, on nie powinien tak trzymać widelca”, „Nie może tak powiedzieć”. A to też był jej bohater. Podobnie chyba myślą żona i kochanka. Każda uważa, że jest wyjątkowa i to miłość do niej wygra. Każda też pewnie uważa, że go lepiej zna.

Na koniec jeszcze pytanie o plany. Jedna wspólna powieść za Wami, teraz premiera kolejnej. Co dalej? Czy planujecie nadal pisać w duecie, czy może tym razem spróbujecie stworzenia czegoś solo?

KG: Właściwie to obie pracujemy już nad kolejnymi, tym razem samodzielnymi powieściami, bo taki od początku był plan. Ale mamy też pomysł na kolejną wspólną książkę – zobaczymy, co będzie pierwsze.

KT: Bardzo lubię pisać z Karoliną i mam nadzieję, że to nie koniec naszego minizespołu, choć rzeczywiście teraz każda z nas zaczyna pracować samodzielnie. I już tęsknię za tym poganianiem Karoliny: „Napisałaś? Napisałaś?”.

---

* Sandra Kamińska – copywriterka, dziennikarka, blogerka, freelancerka. Aktualnie nadaje z Bali.


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 29.01.2019 13:17
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post