cytaty z książek autora "Marta Kisiel"
Jako tradycyjny Anioł Stróż Licho nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych robiących odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka.
Słuchaj, cholero, moja cierpliwość to nie Schengen, ma swoje granice.
Tego roku zima postanowiła być wyjątkowo podstepna. Długo czekała na właściwy moment, tocząc wielce wyrachowaną wojnę psychologiczną, aż wreszcie, mniej więcej w połowie grudnia, sypnęła śniegiem aż miło i odniosła spektakularny sukces. Drogowcy byli bardzo zaskoczeni. Nikt natomiast nie był zaskoczony zaskoczeniem drogowców i chyba tylko dlatego obyło się bez zamieszek.
Współcześnie nawet Mickiewicz musiałby kręcić kiepskie filmiki autopromocyjne i rzucać je gdzie popadnie w sieci, coby się wybić, a wstęp do „Ballad i romansów” zapewne zamieściłby na swoim blogasku. Dostawałby słitaśne komcie, a jakiś palant o przeroście ambicji bądź pragnienia intelektu krytykowałby go za to, że pisze ballady zamiast haiku.
Z figury Rubens, z fryzury Tycjan, z gęby zaś, wypisz, wymaluj, Picasso.
Świat byłby niepełny, gdyby żyli na nim sami zwyczajni ludzie. Zwyczajni ludzie robią mnóstwo zwyczajnych rzeczy, bez których nie umielibyśmy żyć. Ale to dziwni ludzie wspinają się na najwyższe szczyty gór, latają w kosmos, patrzą godzinami w gwiazdy. Przekraczają granice światów... albo zdrowego rozsądku. Albo piszą książki.
- Zawsze powtarzam, że nie wolno ufać niskim ludziom, bo im się serce w gównie macza.
Bo w bamboszkach nie sposób być niemiłym. A kiedy ty jesteś miły dla innych, to inni są mili dla ciebie. Tak działa ten świat. Alleluja.
[...] z perspektywy czasu i wygodnego fotela nawet największe tragedie i dylematy historii bardzo łatwo się ocenia.
Psychopaci z hakiem, psychopaci z lustra, psychopaci w szafie, rany boskie, psychopaci z hakiem z lustra w szafie!!! [...] Chrapiący psychopata to było jednak coś nowego.
Przede wszystkim Licho postanowiło uzbroić się po zęby. Spośród przedmiotów zgromadzonych w wieżyczce jako te najbardziej zabójcze wybrało żółte, gumowe rękawice, sięgające mu niemal po pachy, spray na mszyce oraz mopa. Od razu poczuło się większe i groźniejsze. Prawdziwy mały morderca.
..."Dziergam szalik dla Licha i mam dylemat, jaką barwę wybrać. Podsunął Konradowi po nos kłębki mechatej włóczki.
- Fuksja, amarant czy purpura?
- Bardziej oczojebnych nie było?...
Zupa, jak to miała w zwyczaju, milczała niczym zaklęta, aczkolwiek w tym milczeniu dało się wyczuć wyraźne potępienie.
Jestem oazą spokoju, usilnie wmawiał sobie Konrad, oazą spokoju na burzliwym morzu agresji i desperacji.
Bywały takie chwile, raczej rzadkie, kiedy w Lichu budziło się bardzo nieśmiałe podejrzenie, że Szczęsny jest głupszy od jego bamboszków.
- Siostra, gdybyś powiedziała, że widziałaś jak pływam pieskiem w rynsztoku, przebrany za Myszkę Miki i nawalony jak marabut, to pewnie bym się nie wypierał, ale po parkach na pewno się nie szwendam. Mam swoją godność.
Rany boskie, co ja z tobą mam... – jęknęła.
– Dwoje dzieci – dobiegło spod kołdry, zdumiewająco przytomnie. – I kredyt.
One zaciukały razem pradziadka włóczką i jakoś z tym żyją, a ty mi jakieś durne pomarańcze do usranej śmierci będziesz wypominać!
Ach, rozumiem... Znaczy nie rozumiem, ale zaczynam się przyzwyczajać.
- Na akwarycznych bogów, niechże pan ciszej przeżuwa... Ja cierpię...
- Cierp, bratku, cierp za miliony - zarechotał. - Będziesz miał o czym wierszem pitolić przez następny miesiąc.
- Jam niewinien...
- Winien jak cholera. Urżnąłeś mi anioła, rozczochrańcu.
[...]Konrad z pełną mściwości premedytacją zaczął się tłuc po kuchni, trzaskać, tupać i brzęczeć, szukając kubka najwłaściwszego do porannej kawy. Albo filiżanki. I łyżeczki. I spodeczka, rzecz jasna. Skacowane istoty nadprzyrodzone, świadome, że właśnie ponoszą coś w rodzaju kary, znosiły ten koncert na sprzęt kuchenny i umeblowanie z wielkim samozaparciem, usiłując nie pojękiwać zbyt często.
- Urżnąłeś mi anioła - powtórzył Konrad, starając się mieszać kawę tak głośno, jak tylko się dało. Aż żałował, że nie może użyć miksera, najlepiej takiego starego, zgrzytającego i wyjącego gorzej niż stara maszyna drukarska na pełnym biegu.
Nie można przeżyć życia za kogoś innego, choćby nie wiem co. Nie można mu mówić, co ma robić, a czego nie, ani brać na własne barki konsekwencji cudzych czynów. Nikomu to nie wychodzi na dobre. Każdy decyduje za siebie... i tylko za siebie potem dostaje od życia po głowie.
- Pani Odeńko, to jebnie - tłumaczył ze znawstwem.
- Nie jebnie, panie majster.
- Jebnie.
- To będzie jebnięte.
Jest takie powiedzenie, Zosieńko, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek – odparła babunia znacząco. Zaraz jednak dodała, nie do końca do siebie: – Chociaż każda nowoczesna kobieta zdaje sobie sprawę, że kawałek niżej jest droga na skróty...
– MAMO! – jęknął Andrzej, nieoczekiwanie wytrącony ze stanu słodkiej błogości przez wizję matki obeznanej w TYCH sprawach. (...)
– W sensie... że taki objazd? – zagubiony Maciejka wpatrywał się w ojca z nadzieją, że ten wyjaśni mu tę zawiłość stosunków damsko-męskich. (...)
– Powiedziałbym raczej, że droga ekspresowa.
Na lewo - las. Na prawo - też las, liściasty, sądząc po liściach.
Pytam raz jeszcze – wycedził Mogiła. – Jak. Pani. Tu. Weszła?
– SKUTECZNIE!
Wcale nie jestem zdziwiona - stwierdziła Carmilla zwracając się do Brząszczyka. - On by nawet wielkanocną palemkę zasuszył.
Konradowi już całkiem opadły ręce.
- Czy ty do końca życia będziesz mi wypominała tamtego kaktusa? - jęknął.
- Zasuszyłeś kaktusa?... - zapytał Turu, zwątpiwszy we własne uszy.
- Owszem - przyznał Romańczuk z nieskrywaną niechęcią.
- JAK?...
- Niechcący.
- Fest skuteczna metoda.
- Młody człowieku, czy ty masz dno? - zwróciła się do niego.
- Teoretycznie. - Wysiorbał z miseczki resztki śmietany po mizerii.
- A praktycznie?
- Nie wiem - przyznał szczerze - ale jestem otwarty na eksperymenty.