cytaty z książek autora "Liliana Więcek"
Byli, są i znajdą się tacy, którzy powiedzą, że miłość to oznaka słabości. Że zamiast dawać, zabiera. Że jest dla słabych, niepoprawnych romantyków. Niech sobie tak myślą. Ja się tego nie wstydzę, bo właśnie w miłości znalazłem siłę i tylko dzięki niej jestem jeszcze człowiekiem.
Kochając kogoś, nie da się przyzwyczaić do braku tej osoby. Można się tylko na nowo uczyć życia bez niej, pełnego tęsknoty i wspomnień.
Każdy człowiek posiada własną skalę tragedii. Dla jednego będzie to więdnący storczyk na oknie, a dla drugiego więdnące życie ludzkie.
Przeznaczony dla mnie niewidzialny sztylet, był wbijany od dawna przez własnego ojca.
Namacalnie czułam, jak niezrozumiała dla mnie narastała krzywda w jego pociemniałych oczach.
- Uwielbiam ten kawałek. - Przymknęła powieki, chłonąc melodię i pocierając kamień na placach, a ja przyglądałem się tej kobiecie jak zaczarowany i było mi z tym ekstremalnie dobrze".
-Tęsknisz za nim?- zapytałam. [...]
-To chyba nierozłączny element miłości, co nie?
Każdego prędzej czy później spotyka coś, co dokłada cegiełkę do zmiany konstrukcji charakteru człowieka. Czasem dzieje się to powoli i ciągnie się latami, a czasem gwałtownie, jak w naszych przypadkach, i absolutnie nikt nie był wolny od tego procesu.
To była tylko nasza chwila, nasze doznania, do których dostęp był ściśle chroniony kodem miłości i tylko ten mężczyzna posiadł zdolność zabrania mnie w tamten wymiar. Żaden inny.
Wystarczyło wsłuchać się nie w słowa, a w wewnętrzny szept, który mimo przejściowych szumów nieustannie zapewniał, że to co nas połączyło, było prawdziwe i tylko ono miało znaczenie.
On cały.
Jego tajemniczość i cierpliwość.
Tajemniczość i wyższość.
Oczy i spojrzenia.
Ciało i siła.
Boskość i dotyk.
Woń lasu i jego zapach z nutą drzewa agatowego pobudzały wszystkie moje uśpione zmysły i usypiały wszystko, co nieistotne sokoła nas.
najtrudniejszy własny wybór jest lepszym wyjściem niż najprostszy cudzy. Lepiej się ubrudzić, krocząc własną bagnistą ścieżką, niż podążać ubitym śladem setek brudnych stóp.
Słońce już zaszło, noc rozświetlił księżyc, ale dla mnie zapadł całkowity mrok, a w nim tylko jedna mała iskierka zabraniała się poddawać. I było nią moje dziecko.
Miałam rację, że ta miłość zawsze będzie podszyta strachem i niepewnością, ale serce nie sługa. Wystarczyło, że ktoś dobitnie pokazał mi, co mogę stracić, i moja góralska charyzma zamieniała się w mały potokowy kamyczek, który mógł trącić nawet nasz często wspominany pstrąg.
Pszczoły nie tracą czasu, żeby tłumaczyć muchom, że gówno jest lepsze od miodu.
Co czułam? Wszystko. Ale tym razem nie strach i rozpacz, tak jak w kapliczce, a miłość, wiarę i nadzieję, to one wreszcie przechyliły szalę szczęścia na swoją stronę. Przepełniały mnie od środka, ożywiały. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo chciałam formalnie stać się częścią jego życia. Oficjalnie i z pełną świadomością ponownie sięgałam po wspomniane wcześniej "czarne". Nie dlatego, że było złe, mroczne i zepsute, ale dlatego, że było MOJE.
Mój wybór. Moje serce. Moje życie. Moja miłość.
W tym miejscu dokonałam wyboru. To tu stoczyła się prawdziwa walka o wszystko, co moje. Deszcz mieszał się z krwią. Uśmiech ze łzami. Miłość z cierpieniem. Radość ze smutkiem. A niezłomna nadzieja zmieniała kolory.
Miłość jest jak skrzypce, a uczucia są jak nuty, i ona gra sobie na nich, jak chce. Tylko od nas zależy, czy wygrywane będą ostre, przykre dźwięki, czy delikatne piękne nutki.
Kim byłam?
Poranioną wilczycą w kobiecej skórze.
Góralką z pochodzenia.
Przestępcą z przypadku.
Podwójną wdową bez wyboru.
Soplem lodu z konieczności.
I kimś, kto przez wiele lat desperacko szukał pomocy u samego diabła. Tylko najpierw musiałam znaleźć do niego drogę. Nie przypuszczałam, że sam mnie odnajdzie. Zjawił się w dzień pogrzebu człowieka, który diabłem jednak nie był. To był znak.
Czarnooki przybysz patrzący prosto w oczy, który za nic miał panujące zasady, uczucia...
Wciskał się do mojego wnętrza z męską siłą, z nachalnością i niesubtelnym uwielbieniem. Dyszeliśmy głośno, czułam, jak rozpiera mnie od środka, jak nieprzyzwoicie naciera, by dać mi się poczuć wszystkimi zmysłami. I one właśnie tworzyły idealną kompozycję doznań. Słodki smak pożądania i słony smak potu, zapach lasu i agaru, szum drzew i jęk rozkoszy. Brutalność i bezpieczeństwo. Siła i słabość. Strach i troska... To wszystko dzięki naszym ciałom formowało się w miłość.
Babcia wmawiała mi, że pstrągi nie płyną z prądem, i ta dewiza prowadziła mnie życiową ścieżką, która nie była usłana różami. Były za to ich kolce, gołe stopy i zmienna aura. Jak wysoko w górach, gdzie nagła burza w ułamku sekundy potrafiła przysłonić słońce.
Nie wszystkich miała kaprys zaszydzić sama śmierć.
Miłość i nienawiść dają światło w jednej lampie.
Obydwoje byliśmy jak lustrzane odbicie cienia własnego „ja”. Samotność to jedyne, co mieliśmy i co miało dla nas wartość. Instynktownie niszczyliśmy wszystko, co zaczęło stanowić dla niej zagrożenie. Bez względu na cenę.
Obydwoje zamknęliśmy się przed światem, bo zawiedliśmy się na kimś tylko raz, a istotną różnicą było tylko to, że Jack zamykał swoje sprawy od razu. Bez łaski i litości.
Iluzja to owoc ludzkiej naiwności. A istotny jest sam sposób, w jaki człowiek do tego dochodzi.
(…) nie przypyszczałam, że w złych intencjach znajdę nasz kolejny wspólny mianownik.
Zamilkliśmy, a nasze taneczne kroki współgrały, patrzyliśmy sobie w oczy jak podczas skomplikowanej gry, w którą grało dwóch zaciętych graczy. I kiedy utwór dobiegł końca, odchyliłem czarną zagadkę do tyłu i podtrzymując ją nad podłogą, patrzyłem jej głęboko w oczy”.
Tam, gdzie rozchodzi się o pieniądze, nie ma przyjaciół. Takie relacje po prostu nie istnieją.
Odniosłem wczoraj inne wrażenie, a ponoć po alkoholu człowiek pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Próbuje mnie rozgryźć.
Tak, po alkoholu świat wydaje się piękniejszy.