cytaty z książek autora "Anton Czechow"
(...) schudłam, zbrzydłam, zestarzałam się i nic, nic, żadnego zadowolenia,a czas płynie i wciąż się wydaje, że odchodzę od prawdziwego, pięknego życia, odchodzę coraz dalej, coraz dalej, w jakąś otchłań. Rozpacz mnie ogarnia, nie rozumiem, jakim cudem jeszcze żyję i do tej pory nie popełniłam samobójstwa...
O, gdzie to wszystko, gdzie się podziały te lata, gdy byłem młody, wesoły, mądry, gdy marzyłem i myślałem tak subtelnie, gdy teraźniejszość i przyszłość moja opromienione były nadzieją? Dlaczego my, ledwo zacząwszy żyć, od razu stajemy się nudni, bezbarwni, nieciekawi, opieszali, obojętni, bezużyteczni, nieszczęśliwi...?
Żadna przyjaźń, miłość, szacunek nie jednoczy tak, jak wspólna nienawiść do czegoś.
Pragnę, aby nasze żony, dzieci, przyjaciele, uczniowie kochali w nas nie nasze znane nazwiska, nie firmę, nie etykietę, ale zwykłych ludzi.
Obojętność to paraliż duszy, przedwczesna śmierć.
Żyć i nie wiedzieć, po co lecą żurawie, po co rodzą się dzieci, po co gwiazdy na niebie... Albo trzeba wiedzieć, po co się żyje, albo wszystko to fraszka, funta kłaków niewarte.
Gdyby listonosze wiedzieli, ile bzdur, banałów i idiotyzmów muszą nosić w swych torbach, nie biegaliby tak szybko i zażądaliby z pewnością podwyżki.
W Moskwie siedzisz sobie, człowieku, w ogromnej sali restauracyjnej, nie znasz nikogo, ciebie nikt nie zna i mimo to nie czujesz się obco. A tutaj wszystkich znasz i ciebie też znają wszyscy, aleś obcy, obcy... Obcy i samotny.
Ani razu w życiu nie byłam zakochana. A tak marzyłam o miłości, marzę już dawno, dniami i nocami, ale moja dusza jest jak drogocenny fortepian - zamknęli go, a klucz zgubili".
Kiedy czytasz jakąś powieść, wtedy wydaje się, że wszystko jest znane i całkiem zrozumiałe, a jak pokochasz sama, to okazuje się, że nikt nic nie wie.
Moze sie orlom zdarzyc lot znizyc miedzy kury, Ale przenigdy kurze nie siegnac skrzydlem chmury...
Szczęścia dla nas nie ma i nie może być, my tylko ciągle czekamy na szczęście.
Dla siebie już nic nie chcę, ludzi nie lubię. Od dawna już nikogo nie kocham.
Lęk przed życiem. Najbardziej przeraża mnie codzienność, przed którą nikt z nas nie może się ukryć.
Tutaj tylko jedzą, piją, śpią, potem umierają... rodzą się inni i też jedzą, piją, śpią i żeby z nudów nie zgłupieć do reszty, szukają rozrywek w nikczemnych plotkach, wódce, kartach, pieniactwie, i żony oszukują mężów, i mężowie kłamią, udają, że nic nie widzą, nic nie słyszą i ohydny wpływ demoralizuje dzieci, i w nich też gaśnie iskra boża, i stają się równie żałosnymi, podobnymi do siebie trupami, jak ich ojcowie i matki...
Myślisz, że to kadzidła? Że ja Ci schlebiam? No to popatrz mi w oczy... popatrz... Czy tak wygląda kłamstwo?
Kiedy człowiek chwyta swoje szczęście po trochu, po kawałku, a potem je traci, tak jak ja, to w końcu ordynarnieje, robi się zły...
Nieraz myślę: a gdyby tak zacząć życie na nowo? I to z całą świadomością? Gdyby jedno życie można było przeżyć, jak to mówią, na brudno, a drugie na czysto? Sądzę, że wtedy każdy z nas starałby się nie powtarzać, przynajmniej stworzyłby sobie inne warunki, urządziłby taki dom z kwiatami, z mnóstwem światła...
I gdy się zrobi bilans jego życia, nie pozostanie z niego nic, ani jednej wartościowej kartki; jest zupełnie nieznany, jest niczym, bańką mydlaną!
Zamiast patrzeć na sztuki teatralne, powinniście raczej oglądać samych siebie.
Niespodzianie spoza odległych krzaków wyłazi duża, szeroka twarz księżyca. Jest czerwony (w ogóle księżyc, kiedy wyłazi spoza krzaków, zawsze jest czymś zawstydzony).
Ciebie zaś człowieku, nazywają durniem za to, że tolerujesz to kłamstwo, że znosisz krzywdy i poniżenie, nie mając śmiałości oświadczyć otwarcie, że jesteś po stronie ludzi uczciwych i wolnych, i sam musisz kłamać i uśmiechać się, a wszystko to dla kawałka chleba, dla ciepłego kąta, dla jakiejś tam rangi funta kłaków niewartej - nie, tak dalej żyć niepodobna!
Jakieś trzy lata temu, Mikołaj Stiepanowicz chyba pamięta, wypadło mi wygłaszać taki wykład. Gorąco, duszno, mundur ciśnie pod pachami - nic, tylko umrzeć! Mówię pół godziny, godzinę, półtorej, dwie godziny... «No, myślę, chwała Bogu, zostało jeszcze dziesięć stron". A pod koniec były u mnie takie cztery stronice, które można było w ogóle pominąć i zamierzałem je opuścić. Ale, proszę sobie wyobrazić, spojrzałem mimochodem przed siebie i widzę: w pierwszym rzędzie siedzi jakiś generał ze wstęgą i obok niego archijerej. Nieboracy skostnieli z nudów, wybauszają oczy, żeby nie zasnąć, a jednak mimo to starają się wyrażać na swych twarzach zainteresowanie i robią minę jakby wszystko rozumieli i nawet im się podobało. No, myślę, skoro się podoba, no to macie! Na złość! I przeczytałem im wszystkie cztery stronice.
W opowieściach często zdarza się takie "nagle" i autorzy mają zupełną rację: życie jest wszak pełne niespodzianek!
(...) gardzić cierpieniem byłoby dla niej równoznaczne z pogardą dla samego życia, cała bowiem istota człowieka polega na odczuwaniu głodu, chłodu, krzywd, strat i hamletycznego strachu przed śmiercią. W tych odczuwaniach mieści się całe życie; można to życie z trudem znosić, można je nienawidzić, ale nie można nim gardzić.
[...] ludzie będą latali balonami, zmieni się krój marynarek, może odnajdą szósty zmysł i nawet go rozwiną, ale życie będzie wciąż takie samo: trudne, pełne tajemnic, szczęśliwe. I za tysiąc lat człowiek też będzie wzdychał: 'Ach, jak ciężko żyć' - a jednak tak samo jak dziś będzie się bał, będzie nienawidził śmierci.
Nie tylko za dwieście czy trzysta, ale nawet za milion lat życie będzie takie jak było. Życie jest wciąż takie samo, pozostaje niezmienne, a rządzi się własnymi prawami, które nas niewiele obchodzą, bo chyba nigdy nie poznamy ich do głębi.