cytaty z książek autora "Alicja Wlazło"
Pochylił się i oparł swoje czoło o moje, a dreszcz przeszedł przez nasze ciała, rezonując wspólnie. Sądziłam, że już nic nie powie, kiedy w umyśle usłyszałam jego przepełnione smutkiem słowa:
– Próbuję cię zrozumieć, ale nie wiem, czy potrafię.
Po tym krótkim przekazie odsunął się i wszedł do groty, a potem cicho zamknął drzwi. Dotknęłam ich, przełykając wypełniającą usta gorycz. Jego myśli zabolały, jednak czy mogłam go winić, skoro nawet ja nie potrafiłam zrozumieć samej siebie?
- W takim razie zapraszam do gabinetu, gdyż najwyraźniej wciąż potrzebujesz pomocy lekarza - odparła oschle, wysmykując się z jego uścisku.
Obcasy wybijały szybki rytm, aż nacisnęła klamkę i otworzyła przed Zariusem drzwi. Mężczyzna szedł tuż za nią, a każdy krok stawiał z nonszalancją, która tylko bardziej ją nakręcała. Już sądziła, że wreszcie przejęła pałeczkę, Zarius jednak przystanął w przejściu i zerknął na nią; jego poważne spojrzenie współgrało z ciepłym uśmiechem.
- Nie jestem pewien, czy potrzebuję lekarza - powiedział, po czym ściszył głos: - Ale ciebie niezaprzeczalnie.
- Chyba coś mnie ostatnio rozprasza - dodał.
Wzięła głęboki wdech, a następnie uniosła głowę, by spojrzeć w te magnetyzujące oczy. Cholera by je wzięła. Jego całego by wzięła!
- Najwyraźniej. - Przymrużyła oczy. - Chyba czas najwyższy wyeliminować przyczynę.
Chciała go wyminąć, lecz złapał ją za łokieć i przytrzymał. W miejscu, gdzie jego palce dotknęły Marise, skóra jązapiekła. Zamierzała sprowadzić go na ziemię i raz na zawsze wyjaśnić to straszne nieporozumienie, które sama na nich sprowadziła, lecz właśnie w tym momencie Zarius nachylił się bardziej i szepnął czule:
- Niestety, przegrana sprawa.
Zabiłaby, byle tylko przestał mówić; a potem zmusiła, by powstał z martwych i by znów mogła go słuchać.
- A przyczyna zbyt słodka, żeby świadomie z niej rezygnować - ciągnął.
- Leć, jasne - odparła spokojnie; przecież nie zamierzała dać temu smarkaczowi wejść sobie na głowę. - Kiedy indziej odpłacę ci za dzisiejszą pomoc. Poza tym nie sądzę, że to był dobry pomysł.
- To? - Zaśmiał się, a potem nachylił. - Urocza jesteś.
- Urocza? - syknęła.
Przysunął twarz do jej ucha, ponownie sprawiając, że zrobiło jej się gorąco, choć wcale tego nie chciała.
- Pani seksuolog, która nie potrafi nazwać rzeczy po imieniu - szepnął, a potem, nim zdążyłaby zareagować, pocałował ją w policzek. - Seks, pani doktor, seks. Tak to się nazywa.
- Mówię poważnie! - przerwała mu. - Powiedz, skoro to się dla ciebie nie liczy, to co w takim razie?
Spojrzenie Zariusa spoważniało. Odparł dopiero po chwili.
- Po prostu nigdy nie czułem do nikogo takiego przyciągania, jakie czuję do ciebie. To tak, jakby ktoś zmienił centrum mojej grawitacji - wyszeptał. - I od teraz krążę już tylko wokół ciebie.
Taki ubiór powinien być karany - skonstatował Zarius i przełknął ślinę, gdy jego spojrzenie przejechało po linii zapraszającego dekoltu i jędrnych piersi rysujących się pod materiałem. - A co do kary… Sam chętnie bym ją wymierzył.
Zaschło mi w gardle. Bez problemu wyczuwałem jej esencję, a także zmianę, która się w niej dokonała. Niesamowite, że wystarczyło jedno spotkanie z potępionym, aby człowiek stał się wrakiem siebie samego, a jego esencja nie mogła się odbudować. Drgała niczym latawiec na porywistym wietrze, a ja odnosiłem wrażenie, że zaraz oderwie się od osłabionego ciała i ucieknie na zatracenie.
Szedłem wolno, uważając, by nie obudzić Laureen. Próbowałem nie myśleć o oddechu odbijającym się od mojej piersi i idącym dalej w górę ku szyi, o spokojnym biciu jej serca, o dłoniach założonych za moim karkiem. Nie rozumiałem, co się ze mną działo. Jednak nie to miało teraz znaczenie. W myślach kotłowało się od pytań, na które nie znałem odpowiedzi.
Bransoleta przesunęła się na nadgarstku, raniąc skórę.
Zadrżałam na wspomnienie niedawnych chwil.
Strach nagle wydał się taki błahy. Bo już dłużej nie bałam się tej mocy, tych wszystkich tajemnic, tego mroku, który zdawał się otaczać rzeczywistość.
O, nie.
Teraz byłam przerażona.
Nie słuchałam dłużej, nic się nie liczyło poza jednym – nie mogłam pozwolić Tessie umrzeć. Głowa przyjaciółki przekrzywiła się na bok, a puste oczy patrzyły wprost na mnie. Brak życia w źrenicach przebił moje serce. Wszystko zwolniło, zupełnie jakbym istniała poza czasem. Nie opieraj się – podpowiedział wewnętrzny głos. Coś we mnie pękło i wróciła mi świadomość. Bransoleta zabłyszczała wszelkimi odmianami czerwieni, ofiarując własną energię. A ja ją przyjęłam. Krew w żyłach przyśpieszyła i przypominała wrzącą lawę. Wyczułam otaczające mnie cząsteczki energii, w których tkwiła magia. Więc tak to wygląda.
Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Jego dotyk parzył. Zakręciło mi się w głowie, ale nie z powodu rany. Zanim mnie puścił, nasze spojrzenia się spotkały. Przez chwilę wydawało mi się, że dostrzegłam w jego oczach troskę, jednak bardzo szybko przysłoniła ją dobrze wyćwiczona obojętność.
Przez gęsto porośnięte gałęzie dębów przebiły się nieśmiałe promienie wiosennego słońca i przegoniły przygnębiającą atmosferę. Vera przystanęła, zdjęła kapelusz, a następnie wylała resztę wody. Ciepło słońca ogrzewało, Verze wydawało się, że usilnie pragnie poprawić jej nastrój i stara się przypomnieć dobre chwile. Problem w tym, że ona takich nie pamiętała. Już matka o to zadbała.
- Oddaj moją własność, bo inaczej…
Nagle przysunął się blisko, ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.
- Bo inaczej mnie ukarzesz? – zapytał szeptem, na policzku poczuła ciepły oddech.
Umysł zalała fala wspomnień, matka, papieros, eliminacja. Zadanie i inicjacja. Uniosła spojrzenie, próbowała nie dać po sobie znać, że ta bliskość coś znaczy. Bo nic nie znaczyła, nie mogła. Ukłucie bólu gdzieś w okolicy serca. Zaraz… To ona jeszcze miała serce?
Ich policzki otarły się o siebie, a Verę przeszedł elektryzujący prąd. Odskoczyła na bezpieczną odległość, w dłoniach ściskała właśnie odzyskany kapelusz. Policzki paliły ją do żywego, lecz mimo to nie spuszczała spojrzenia z chłopaka, który również wyglądał na zaskoczonego. Zaraz jednak ponownie przybrał rozluźnioną postawę, lekko niechlujną, i uśmiechnął się szeroko. Ale tym razem Vera nie dostrzegła w tym uśmiechu nic dziwnego. Był szczery, a ze szczerością nieczęsto miała do czynienia.
- Życie to gra, przetrwają najlepsi aktorzy – powiedziała Sophia. – A ty jesteś taka jak ja, Veronico, i radzę ci o tym nie zapominać.
- Bo mnie ukarzesz?
Sophia uniosła kącik ust, a potem przystawiła papierosa do skóry córki. Pieczenie przyprawiało Verę o dreszcze, próbowała uwolnić rękę, ale matka trzymała mocno, dopóki papieros nie zgasł. Krople potu wstąpiły na czoło Very.
Sophia przysunęła się bliżej.
- Nie, nie ukarzę cię, kochanie – powiedziała słodkim głosem. – Wyeliminuję.
Otworzyła szeroko oczy, nie mogła odwrócić wzroku. Z każdym niższym dźwiękiem Theo pochylał się i jakby kurczył, by po chwili wyprostować się i poprosić instrument o wyższe tony, śpiewne, nieco płaczliwe, czasem oscylujące na granicy rozkoszy i cierpienia, a jednak tak urzekające w jego wykonaniu. Kolejne wyciszenie, Theo na moment opuścił skrzypce i zamknął oczy, przekrzywił głowę, wyglądał jakby wsłuchiwał się w muzykę, Vera wiedziała, że nie musiał tego robić, ponieważ on był muzyką.
Po alejce przebiegła grupa ludzi, dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Ich przylegające do ciała stroje przesiąkły deszczem. Mieli cel i dążyli do niego bez względu na przeciwności losu. Czy i ona znajdzie kiedyś swoje przeznaczenie?
Nie wiedziała już, czy cios zadał pejcz, czy może magia. Nie miało to znaczenia, wszystko bolało podobnie. Zlewało się w jeden ciąg krwi i odrazy. Odrazy, jaką czuła do niego za to, co jej robił. Odrazy, jaką czuła do samej siebie – za to, że nie miała siły, by go powstrzymać.
Przymrużyłam oczy.
– Niby co może mi się stać na Daenionie?
Spojrzenie Nancy przygasło, zerknęła w dal przez jedno z okien. Silny podmuch wiatru wdarł się przez nie do środka i poruszył jej włosami.
– Lepiej, żebyś nigdy się nie dowiedziała.
Noc była niezwykle cicha i ciemna, nawet księżyc nie pokazał się dzisiaj nad Daenionem. Tylko wiatr jeszcze świszczał między skałami, choć z mniejszą niż zwykle zawziętością. Spojrzałem w górę na leniwie sunące po niebie chmury. Zatrzymałem wzrok na wbitych w ziemię palach. Zerknąłem na ziarna piasku, chrzęszczące pod jej stopami.
Próbowałem patrzeć wszędzie, byle nie na nią, jednak gdy znalazła się zaledwie kilka kroków od linii areny, oczy same odnalazły jej sylwetkę. Smukła, wysoka, tak idealna w ogromie nieidealnych zachowań.
Nigdzie niechciana. Niemająca nikogo. Porzucona. Odarta ze złudzeń, nadziei, marzeń. Serce zabiło szybciej. Pragnęłam krzyczeć, wyć z bólu, wić się po podłodze, a jednocześnie zniknąć. Wyparować jak nic nieznaczący sen po kolejnej niespokojnej nocy. Jeszcze jedno pragnienie tliło się na dnie, lecz nie pozwalałam mu dojść do głosu. Było zbyt ciche, a głos mojego cierpienia zagłuszał wszystko.
Poczułam pieczenie na nadgarstku – bransoleta wypuszczała z siebie delikatną czerwoną łunę, serce zajął strach.
– Tesso, wracamy. Sigarr nas obroni.
– Przed czym? Przed majakami? – Z gardła przyjaciółki wydostał się histeryczny śmiech, zaraz jednak spoważniała. – Obudź się, Lori, bo nie chcę cię znowu stracić.