W Paryżu dzieci nie grymaszą Pamela Druckerman 7,0
ocenił(a) na 72 lata temu Nigdy nie lubiłam poradników. Nie przeczytałam chyba żadnego w całości. Przeglądałam kilka, jak już ktoś na siłę mi go podsuwał, ale nie mogłam przez niego przejść. Kwestie wychowania dzieci, żywienia itp. zostawiałam zawsze swojemu zdrowemu rozsądkowi. Chyba dobrze na tym wyszłam, gdyż przeszłam bez większego trudu przez okres ciąż, porodów, wychowania przedszkolnego, wczesnoszkolnego oraz tego późniejszego dorastania nastoletniego. Podczas, gdy moje przyjaciółki, znajome były na bieżąco z blogami oraz witrynami know-how w kwestii wychowywania, ja trzymałam się swoich wewnętrznych założeń.
Jednak minęło kilkanaście lat i trzymam w dłoniach poradnik. Ale nie taki pierwszy lepszy. Oczywiście dotyczący francuskiego sposobu życia z dziećmi.
Pamela Druckerman to amerykańska dziennikarka, która przeprowadziła się do Paryża wraz z miłością swego życia. Tu niespodziewanie, chyba nawet dla niej samej, pozostała. Ale, by nie było zbyt słodko, założyła rodzinę. Pierwsza córka, potem bliźniaki, wreszcie… kulturowy szok. Okazało się, że wychowanie dzieci w Stanach i we Francji to dwa różne światy. Już od momentu ciąży, jej przebiegu, porodu, po sposób karmienia, snu, nauki. Każdy element, etap wiąże się z innymi ogólnymi założeniami.
Czytając „W Paryżu dzieci nie grymaszą”, doszłam do dwóch osobistych wniosków. Przede wszystkim: Polska jest niestety bliżej amerykańskiemu stylowi z ich wolnością, wyścigiem szczurów, bezstresowym wychowaniu. Wniosek drugi – jestem Francuską. I to nie chodzi o to, że moja babcia była rodowitą paryżanką, a ja swój drugi dom odnalazłam właśnie tam. Gdzieś chyba genetycznie przeszły na mnie oczywistości dnia codziennego, które królują we Francji. Dlatego z zainteresowaniem rozpoczęłam czytanie publikacji Wydawnictwa Literackiego, sprawdzając przy okazji, czy przetrwam i dotrwam do końca.
Autorka bardzo szybko zdaje sobie sprawę, że ta amerykańska swoboda nie jest korzystna zarówno dla dziecka jak i samych rodziców. Podczas gdy jej nowonarodzone dziecko budziło się kilkanaście razy na dobę, wymagało ciągłej uwagi, francuskie pociechy były we własnych łóżeczkach, pięknie przesypiając noce. „Coś sprawia, – zauważyła – że rodzicielskie obowiązki są dla Francuzów w mniejszym stopniu harówką, a w większym przyjemnością.” Gdzie popełniła błąd? Dlaczego ona chodzi wykończona nie mając ochoty na nic? Dlaczego Rodzice w Paryżu mają czas iść na przyjemną kolację tylko we dwoje?
Druckerman, jako prawdziwa dziennikarka, przeprowadziła własne śledztwo. „Byłam przekonana, że sekret jest na wyciągnięcie ręki, po prostu nikt do tej pory nie próbował go odkryć. W torbie z pieluchami zaczęłam więc nosić notatnik, a każda wizyta u lekarza, przyjęcie u znajomych, dziecięce spotkanie czy spektakl teatrzyku kukiełkowego stały się okazją do obserwowania francuskich rodziców i próbą zrozumienia niepisanych zasad, których przestrzegają.”
Nie chcę wam zdradzać całej książki i wniosków, do których dochodzi autorka, ale jedno mogę wam powiedzieć.
Przede wszystkim spostrzeżenia autorki są bardzo celne. Również wychowywałam swoje pierwsze dziecko przez jakiś czas w Paryżu i naprawdę trafnie Druckerman wychwytuje najważniejsze zasady. Zwraca na bardzo istotne elementy życia, które każde dziecko od najmłodszych lat musi znać. Słówka, bez których obejść się nie można. Niby oczywiste, jak bonjour, merci, au revoir (dzień dobry, dziękuję, do widzenia),a jednak nie zaprzeczycie, że trudno jest je usłyszeć z ust polskich dzieci.
Pokazuje, jak w naturalny sposób wychować dziecko na samodzielną i pewną siebie osobę, a przy tym trzymać się cadre czyli ram, w których ta swoboda i reguły są zachowywane.
Dużo uwagi poświęca na opisywanie żłobków i przedszkoli, ich funkcjonowaniu, opłatom, dofinansowaniom, działalności. Nie wchodzi jednak w obszar szkolnictwa wyższego, a nawet gimnazjalnego, słusznie zauważając, że to już inna historia.
Co więcej, książkę czyta się bardzo lekko oraz swobodnie. Dla mnie była taka literacko-parentingowa wersja „Seksu w wielkim mieście”. Podzielona na kilkanaście rozdziałów z bogatą listą przypisów bibliograficznych staje się jednak poważną pozycją wśród poradników. Bardzo ciekawy słownik najważniejszych słów i terminów dotyczących wychowania francuskiego jest dobrym pomysłem.
Zdaję sobie sprawę, podobnie jak autorka, że trudno trzymać się tych wszystkich wytyczonych celów w kraju innym niż Francja. Ciężko na przykład zachować goûter (podwieczorek) raz dziennie, gdy na każdym spotkaniu naszych dzieci dostarczana jest im bomba glukozowa. Ale uwierzcie, że można. Kwestia chęci i trochę pracy nad sobą. Tak, nad sobą, bo dzieci uczą się od Was. Wiem również, że nie każda mama będzie zachwycona tymi metodami. To zupełnie inne kręgi społeczne, mentalność, przyzwyczajenia. Nie każdemu książka przypadnie do gustu. Dobrze – tak może być. Poradniki właśnie po to są. Mają pokazywać, doradzać, a nie zmuszać. Ale jeśli spodziewacie się dziecka, albo już jesteście szczęśliwymi rodzicami i chcecie poznać jakiś inny punkt widzenia to warto sięgnąć po Druckerman. „W Paryżu dzieci nie grymaszą”, a dzięki autorce w zabawny, przejrzysty sposób możecie się o tym przekonać, a także… nauczyć.