Zieleń wszelka zginie Eduardo Mallea 7,4
ocenił(a) na 88 tyg. temu Zapomniana argentyńska mini-powieść z 1943 roku.
Od razu na początku odpalam straszaka: to nie jest książka dla każdego. Niewiele tu dialogów, brak jakiejkolwiek akcji, a narrację spowija chmura pesymizmu i dusznej samotności. "Zieleń wszelka zginie" jest mało przystępna, ale momentami przejmuje do szpiku kości. Świetna rzecz.
***
To historia tragiczna, z równie tragiczną bohaterką. Argentyńską wersją Antygony jest Agata Cruz, od samego już dzieciństwa schwytana w bezlitosne szpony samotności. Agata całkowicie dominuje w opowieści, którą snuje Mallea. To 35-letnia, ładna kobieta, której – jak się szybko okaże - przeznaczeniem jest cierpieć. Agata już od dzieciństwa oswaja się z samotnością. Jej matka umiera wcześnie, a ojciec – lekarz większość dnia spędza poza domem. Nawet przy wspólnych wieczornych posiłkach, milczą przez większość czasu, niczym obcy sobie ludzie.
Gdy uroda Agaty rozkwita, jej figura i twarz natychmiast zaczynają przyciągać męskie spojrzenia. Wycofana bohaterka daje się namówić na związek z okolicznym rolnikiem, Nicanorem Cruzem. Nie dlatego, że go pokochała, a dlatego, że był najbardziej uparty. Przeprowadza się do domu Cruza, położonym na obrzeżach miasta. To tereny, gdzie wiecznie świeci słońce, a deszcze zdarzają się niezmiernie rzadko. Nicanor jest człowiekiem uczciwym i pracowitym, choć także małomównym i upartym. Nie potrafi się przyznać do błędu; gdy plony zostają kolejny raz zniszczone przez upał, nie dopuszcza do siebie myśli, by zrezygnować lub wyprowadzić się. Próbuje do skutku, przez kilka lat planuje budowę studni, która ma rozwiązać wszystkie problemy z rolą. Nie rozwiązuje. Załamany tym faktem, zamyka się jeszcze bardziej w sobie. Agata przeżywa deja vu – znów dni upływają jej w okrutnej ciszy, a powrót najbliższej osoby do domu paradoksalnie ją tylko pogłębia.
Gdy wymaga tego sytuacja, zwracają się do siebie bezosobowo: „trzeba pojechać do miasta”, „należy pilnie naprawić xxx”, i tak dalej.
Jej jedyną rozrywką stają się wieczorne spacery i rozmowy z przydrożnymi krzewami, które uparcie nie odpowiadają. Zupełnie jak jej mąż.
"Kiedy z upływem lat jego argumenty nie zmieniały się, poczuła jad owej strasznej daremności, owej strasznej jałowości, którym ją zatruwał. I współczucie znikło. Już nie cierpiała z nim. Otwarła dla siebie swój własny rachunek cierpienia. I odtąd te dwie gorycze już tylko rozwidlały swoje drogi".
Druga – nieco gorsza - część książki to pobyt Agaty w mieście. I znów podobny schemat: wciąż jeszcze młoda Agata pozwala, by życie przeciekało jej przez palce. Zamyka się w pokoju hotelowym, obserwuje z okna ruch na ulicy, a jedyną jej rozrywką są spacery. Spacery bierne, apatyczne. Szczytem aktywności jest wejście do księgarni i wąchanie zapachu nowych książek (uwielbiam!). Bohaterka przypomina mi "Człowieka w futerale" Czechowa - zaskorupiała, zamknięta w swojej twierdzy, niewrażliwa na bodźce zewnętrzne.
W hotelu przyczepia się do niej dwulicowa plotkarka, niejaka Ema de Volpe. To właśnie de Volpe poznaje Agatę z grupką znajomych, wśród których wyróżnia się doktor Sotero. W hermetycznym pojemniku, w jakim zamknęła się Agata, pojawia się wyłom… Zaczyna coraz więcej czasu spędzać z Sotero.
Jednocześnie wciąż jest wycofana, bojaźliwa, analizuje każdy gest i każde słowo. Chciałaby być szczęśliwa i dać szczęście, ale paraliżuje ją strach przed jego utratą. Blokują ją własne życiowe doświadczenia, śmiejąc się ordynarnie do ucha i przypominając nieustannie, że nigdy nie będzie szczęśliwa.
"Zieleń wszelka zginie" prowokuje do zadawania pytań o naturę samotności. Czy Agata sama była sobie winna, czy może to parszywy los zesłał jej tyle cierpienia? Ale to nie jest tak, że biedna pani Cruz budzi tylko litość i współczucie. Mnie momentami straszliwie irytowała. Jest to bohaterka rozmemłana, uwikłana w niekończące się wewnętrzne dramaty. Wiecznie posępna. W pewnym momencie miałem ochotę zakrzyknąć za doktorem Sotero:
„- Jak można żyć tak poza rzeczywistością! Po jakie licho to ciągłe zatrzymywanie się i analizowanie wszystkiego? Lepiej zabijać czas wyrywając mu to, co niesie, niż tracić go na bezużyteczne domysły”.
Innego dnia Sotero słusznie pytał: „Dlaczego pozwala Pani przemijać życiu?”
Z pewnością cierpiała, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy, by się z tej matni wydostać i że samobiczowanie sprawiało jej autentyczną frajdę. Mówimy o kobiecie, która nawet gdy się uśmiechała, to ponuro.
Stworzenie kreacji pełnej sprzeczności, budzącej cały wachlarz różnych emocji, świadczy o wielkim talencie argentyńskiego pisarza, który dodatkowo potrafił utrzymać zainteresowanie czytelnika książką pozbawioną akcji; książką, którą dałoby się streścić w dwóch-trzech zdaniach.
Co ciekawe, podobno Mallea wplatał te same postacie do innych książek; Agata Cruz pojawia się jeszcze w "Los enemigos del alma" ("Wrogowie duszy" - szkoda, że polskiego przekładu brak). Ciekaw jestem, jak to zrobił – czy pokazuje ją w tym samym czasie, lecz z perspektywy innej osoby, czy może poznamy jej przyszłość?
Być może w innych utworach Mallea sięgnął po którąś z ledwie zarysowanych postaci drugoplanowych "Zieleni". Jest ich tu kilka: wspomniana Ema de Volpe, pulchny, odpychający „dokuczliwy karzeł” Romo – wspólnik doktora Sotero, ich znajome siostry Berlin, czy rozmowny, sympatyczny Caligosa - sąsiad Agaty i Nicanora. Ostatnią z takich postaci jest Estaurofilo – wychudzony, przygłupawy i milczący (a jakże!) służący państwa Cruz.
**
Nie da się w przekonujący sposób pisać o samotności, jeśli się samemu jej nie doświadczyło. Jestem pewien, że Mallea dobrze znał jej smak. Autobiograficznych smaczków jest tu z pewnością więcej, na przykład akcję drugiej części książki Mallea umieścił w Bahía Blanca – czyli mieście, w którym przyszedł na świat i w którym spędził wiele lat swojej młodości.