Złoty wąż Ciro Alegría 6,7
ocenił(a) na 69 lata temu Peru, opisywane przez Ciro Alegrii, ma inną twarz od tej, zaprezentowanej przez Jose Maria Arguedasa. W "Złotym wężu" patrzymy na nie oczami cholo – Indianina z nizin, który mieszka w ‘cywilizowanej wiosce’ i łączy stare animistyczne wierzenia z wiarą przyniesioną przez konkwistadorów. Dlatego po równi czci Świętą Panienkę i wielką rzekę, nad którą przyszło mu żyć. Przyroda jest głównym bohaterem tej powieści (a właściwie zbioru mini-opowiadań, luźno łączących się w obraz codziennego życia wioski). Natura determinuje życie tych ludzi w sposób, który dla reprezentanta zachodniej cywilizacji jest wręcz trudny do wyobrażenia. Klaustrofobiczna zieleń dżungli, podszyta upałem i duchotą jest integralną częścią wspólnoty. Nad nią wyrastają groźne góry, pełne ostrych jak noże skał, zapadlin, nieoczekiwanych urwisk i zdradliwych ścieżek, które prowadzą tylko w kierunku śmierci. Czarna, wzburzona woda jest niewierną kochanką, po równo zabiera i daje. Nieraz kusi swym szumem, odsłaniając białe połacie plaż i daje ukojenie w gorące noce; innym razem spada z hukiem z gór, niosąc ze sobą pnie, muł, kamienie, a nieraz martwe ciała zwierząt i ludzi. Rzeka i dżungla to nieokiełznane żywioły, z którymi człowiek nie może się mierzyć, a jednak to robi, bo jest człowiekiem i taka jest jego natura. By rozumieć ten bezmiar potęgi i nauczyć się z nim koegzystować, trzeba urodzić się na pampie. Przyjezdni giną, jak komary.
Najpiękniejsza jest historia polowania na pumę. Trudno mi sobie wyobrazić, że atak drapieżnego kota może być dla kogoś realnym zagrożeniem – równie mało egzotycznym, co gotowanie obiadu. Puma, duch dżungi, zaczęła atakować najbardziej oddaloną zagrodę. Mężczyźni próbowali się na nią zasadzić. W osadzie jest tylko jedna strzelba, ale to nie szkodzi. Przechodziła z rąk do rąk, a w ruch szły również maczety i kije. Jednak kot był nieuchwytny. Szybko w umysłach tubylców nabrał magicznych cech, a z ust do ust podawano informację, że jego sierść jest niebieska jak niebo i że kule się go nie imają, a każdego nożownika potrafi bezszelestnie ominąć. W końcu upolowała ją kobieta. Zastawiła zasadzkę, w którą wskoczyła nieświadoma puma, a rozszalała gospodyni dopiła zwierzę kamieniem. Nie było niebieskie. Po prostu sprytne. Sprytniejsze niż mężczyźni z wioski, więc trzeba było nadać mu specjalny status. Przemienić w historię, legendę. Użyczyć mu wyimaginowanych mocy, które odeszły wraz z pierwszym uderzeniem kamienia dzielnej Indianki. Tak się sprawy mają w andyjskich wioskach.
Alegrii wspaniale podkreśla oralność tej kultury.
"W samotności dzikiej puny słowo krąży z ust do ust, każde opowiadanie przechodzi z ojca na syna i kolejno na synów tychże, nie kończąc się nigdy. Kiedy ludzie z gór otwierają usta, ukazują się nieznane zakamarki dawnych epok. Z całą świeżością, całym kolorytem. Opowiadanie staje się cyfrą, słowem, stronicą i książką. Ale książką żywą." (s.42)
Dla mnie to już jest wystarczający powód, by poświęcić im dłuższą chwilę zadumy, nieodmiennie podszytej tęsknotą. Historie przekazywane osobiście, wymagające zgromadzenia skupionych słuchaczy i gawędziarza, porywającego swymi słowami, jakby każde z nich było zaklęciem, ma w sobie jakąś pierwotną siłę. Potrafi spajać i tworzyć jedność tam, gdzie zachodnia kultura atomizuje i wbija w samotność. Bardzo cenna cecha, którą zatraciliśmy wraz z iPodami i innymi pseudo-cudami. Wielka szkoda.