cytaty z książek autora "Richard Flanagan"
Szczęśliwy człowiek nie ma przeszłości, a nieszczęśliwy nie ma nic poza nią.
Życie jest znośne wyłącznie dzięki naszej wierze w złudzenia, (...) to wiara w rzeczywistość zawsze nas pogrąża.
...każda śmierć człowieka, którego kochamy, jest także śmiercią wielu wspólnych wspomnień i wzajemnego zrozumienia, śmiercią niemożliwej do odzyskania części naszego życia...
Miłość to most. A bywają ciężary, co most pod nimi pęka.
Życie - myślisz, że je prześcigniesz, że jesteś od niego lepszy, ale ono za każdym razem robi z ciebie idiotę. Ty padasz na pysk, a ono odjeżdża pełną parą i gwiżdże, zadowolone z siebie jak skurwysyn.
Nic nie trwa wiecznie. Nie rozumiesz, Baker? Właśnie o to chodziło Kiplingowi. Żadne imperia ani wspomnienia. Niczego nie pamiętamy. Może przez rok czy dwa. Może nawet przez całe życie, jeśli żyjemy. Może. Ale potem umieramy i kto później cokolwiek z tego zrozumie? I może nie pamiętamy niczego, zwłaszcza wtedy kiedy kładziemy rękę na sercu i ględzimy o tym, byśmy nie zapomnieli.
Bo mnie się wydaje, że miłość stwarzają ludzie. Nikt jej nie dostaje po prostu. My sami ją stwarzamy.
Przeciwności losu wyzwalają w nas to, co najlepsze.(...) Tym, co nas wykańcza, jest codzienność.
Dobra książka, doszedł do wniosku, sprawia, że chce się ją przeczytać jeszcze raz. A książka wielka każe człowiekowi jeszcze raz przeczytać swoją duszę. Rzadko spotykał takie książki, z wiekiem coraz rzadziej. Mimo to wciąż ich szukał, jak jeszcze jednej Itaki, do której wiecznie zmierzał. Pewnego popołudnia długo czytał. Prawie nigdy nie zaglądał do czytanej właśnie książki w nocy, literatura istniała dla niego bowiem jako talizman, amulet przynoszący szczęście – jako znany mu bóg, który się nim opiekował i prowadził go bezpiecznie przez świat snów.
(..) każdy pokój ma swoją nutę. Trzeba ją tylko znaleźć. Zaczęła przebierać palcami po klawiszach, tam i z powrotem, i nagle jedna nuta powróciła do nas, po prostu odbiła się od ścian, uniosła nad podłogą i wypełniła cały pokój takim jakimś doskonałym pomrukiem. Pięknym dźwiękiem. Było to tak, jak gdyby rzucił pan śliwkę, a ona wróciłaby do pana całym sadem. (..) To takie dwie kompletnie różne rzeczy, nuta i pokój, a jednak się znalazły. Ten dźwięk brzmiał... dobrze. (..) Czy sądzi pan, że właśnie to mamy na myśli mówiąc o miłości? Taką nutę, która do nas powraca? Która znajduje pana nawet wtedy, kiedy nie chce pan zostać odnaleziony? Że pewnego dnia znajduje pan kogoś, a potem wszystko, czym ten człowiek jest, powraca do pana jakimś dziwnym pomrukiem? Który pasuje. Jest piękny. (..) Tacy właśnie byliśmy, Jack i ja. Właściwie się nie znaliśmy. Nie wiem, czy wszystko w nim mi się podobało. Pewnie miał w sobie coś, co mnie irytowało. Ale ja byłam tym pokojem, a on tą nutą, i teraz Jacka nie ma. I wszędzie panuje cisza.
Jebać Boga, to chciał właściwie powiedzieć. Jebać Go za to, że stworzył ten świat, pierdolone niech będzie Jego imię, teraz i na wieki wieków, kurwa jego mać, jebać Boga za to, jak żyjemy, jebać Boga za to, że nas nie zbawił, jebać Go za to, że Go tu, kurwa, nie ma, i za to, że, kurwa, nie zbawił tych żołnierzy, którzy, kurwa, płoną teraz na tym pierdolonym stosie.
..Odkryliśmy, że mamy wolność wyboru na każdym kroku, podejmując każdą decyzję, i cała nadzieja jest nasza, bo żyje w nas i pozostanie tak długo, dopóki o niej nie zapomnimy.
Życie polega na tym, żeby dobrze postawić następny krok.
Bo wszyscy jakoś układamy się z władzą, a większość z nas sprzedałaby rodzonego brata albo siostrę za odrobinę ciszy i spokoju. Nauczono nas żyć w moralnym tchórzostwie, chociaż przez cały czas się pocieszamy, że jesteśmy buntownikami natury, po prawdzie jednak nigdy nic nas nie przygnębiło ani nie poruszyło - jesteśmy jak te owce, dla których wystrzelano aborygenów, by miały się gdzie paść, potulne aż do dnia rzezi [s.400-401].
Dlaczego ty tak bardzo kochasz słowa?, usłyszał pytanie Amy.
(…)
Bo słowa to była pierwsza piękna rzecz, jaką w życiu poznałem, odparł.
Wszyscy mamy swoje apetyty i pragnienia, ale tylko dzikus zgadza się je zaspokajać.
[...]W tym miejscu bogów tworzyli na swoje podobieństwo właśnie tacy bandyci i gwałciciele, aby służyli im i ich potrzebom.
Kochać to nie to samo, co budować jakiś mur albo dom. Ludzie zarażają się miłością jak katarem. Miłość unieszczęśliwia człowieka, a potem przemija. Ten, kto udaje, że jest inaczej, wchodzi na drogę do piekła.
Były narodziny, była miłość i była śmierć, a w życiu są tylko te trzy historie, nic innego, jeszcze ten hałas, co ogłupia ludzi, przez co zapominają, że są tylko narodziny i miłość i każdy z nich umrze.
Nigdy nie zgadzałem się z twierdzeniem, że fabuła książki nie powinna być dygresyjna. Bóg jest chyba podobnego zdania, ponieważ ze skończonej liczby liter układa wszystko, co chce, a Jego opowieści sprawdzają się doskonale, zarówno w postaci QED, jak i ABC.
Kto wie, do czego zdolny jest człowiek, jeśli pozbawić go możliwości kochania?
Starała się nie dopuszczać do tego, żeby ludzie stawali się częścią jej życia, bo zaproszenie do przestąpienia tego progu oznaczało nieuchronnie zaproszenie do odejścia, a wtedy ból samotności stawał się tak dojmujący, widoczny i niezaprzeczalny, jak brzask po nocy.
Człowiek może mieć, co chce, tylko potem dowiaduje się, że za wszystko trzeba płacić. Pytanie brzmi: czy ciebie na to stać?
W jednym podmiejskim supermarkecie jest dzisiaj więcej jedzenia i wina, niż Neron znalazłby w całym swoim cesarstwie...
Albowiem odwaga, ocalenie, miłość – to wszystko nie żyło tylko w jednym żołnierzu, lecz w nich wszystkich, a kiedy umierało, umierał każdy z nich; dlatego zaczęli wierzyć, że opuścić jednego ze swoich towarzyszy, to tak, jak gdyby opuścić samego siebie.
(...) do klęski Jorgensena przyczyniło się czytanie w wieku chłopięcym wszystkich tych romansów i przygód, przez co uznał, że potrafi przerobić świat na obraz i podobieństwo książki.
Ty dalej wierzysz w Boga, Baker?
Nie wiem, panie pułkowniku. Zaczynam się raczej zastanawiać nad ludźmi.
Przeciwności losu wyzwalają w nas to, co najlepsze (...) Tym, co nas wykańcza, jest codzienność.
(...)umierający zostawiają nas samych, a my kochamy ich wtedy jeszcze bardziej.