cytaty z książek autora "Robert E. Howard"
Barbarzyństwo to normalny stan ludzkości. To cywilizacja jest czymś nienaturalnym, dziwnym zbiegiem okoliczności. Barbarzyństwo zawsze musi w końcu zatriumfować.
Daj mi żyć pełnią, póki żyję: niech posmakuję obfitych soków czerwonego mięsa i cierpkiego wina na mym podniebieniu, gorącego uścisku bielutkich ramion, szalonego uniesienia bitwy, kiedy ostrza płoną błękitem i spływają czerwienią, a będę zadowolony.(...)Żyję, promieniuję życiem, kocham, zabijam i jestem zadowolony
Kołysze się sztandar lwa i w zamieszkany przez grozę mrok upada;
Szkarłatny Smok łopocze skrzydłami, niesiony wichrem zagłady.
Stosami lśniący jeźdźcy legli, gdzie w boju kopie ich złamane,
A w głębi nawiedzonych gór bóstwa się budzą – czarne,
zapomniane.
Martwe dłonie błądzą w ciemności, gwiazdy bledną
w strachu mocy,
Bo to Godzina Smoka jest, tryumf Trwogi i Nocy.
Ja wiem jedno: jeżeli życie jest iluzją, to i ja nie jestem niczym więcej, a złudą tylko.
- Na Croma i wszystkie jego czarty! - przeklął. - Kiedy oceany zatopią świat, kobieta i tak znajdzie czas na zazdrość. Niech diabli wezmą ich próżność! Czy ja powiedziałem tej Stygijce, żeby się we mnie zakochała? W końcu była tylko człowiekiem!
Kapłan nie zauważył,kiedy Conan w mgnieniu oka chwycił taboret i cisnął go w jego kierunku. Nabonidus instynktownie podniósł z krzykiem ręce, ale niewystarczająco szybko. Taboret roztrzaskał mu głowę. Kapłan zachwiał się i upadł twarzą na posadzkę, a wokół rosła powoli kałuża ciemnej purpury.
- Mimo wszystko jego krew była czerwona - wycharczał Conan.
-Trzeba wbić pięć szkarłatnych ćwieków w kolumnę zemsty !
Wskazał na czarną,hebanową kolumnę,stojącą za piedestałem. Setki czerwonych kropek rozdzierały jej polerowaną powierzchnię;jasne,szkarłatne główki ciężkich,miedzianych ćwieków wbitych w czarne drewno.
- Pięć ćwieków za pięć xotalanckich żywotów !
Barbarzyństwo jest naturalnym stanem gatunku ludzkiego - rzekł pogranicznik, wciąż patrząc ponuro na Cimmeryjczyka. - Cywilizacja jest czymś nienaturalnym. To kaprys okoliczności. I barbarzyństwo musi zawsze ostatecznie zwyciężyć.
Wszystko odeszło, na stos mnie składają: uczta skończona, lampy dogasają...
Usłyszał wrzask i poczuł na dłoni wypływające jelita, gdy rozpłatał od dołu do góry czyjś brzuch.
Dziki hetman stał przez jakiś czas jak posąg,nie do końca pojmując cokolwiek z kosmicznej tragedii rodzaju ludzkiego,który jest tak bezsilny wobec tajemniczych sił ciemności.
(...) Na Croma, chociaż sporo czasu spędziłem wśród was, ludzi cywilizowanych, waszych zwyczajów zrozumieć wciąż nie potrafię. No więc ostatniej nocy w tawernie dowódca gwardii królewskiej chciał przemocą wziąć ukochaną młodego żołnierza, który, rzecz jasna, zaraz go zadźgał. Ale, zdaje się, że istnieje jakieś przeklęte prawo przeciwko zabijaniu gwardzistów, więc chłopak z dziewczyną umknęli. Rozeszła się wieść, że widziano mnie z nimi, więc dziś zaciągnęli mnie przed trybunał i jakiś sędzia pytał, gdzie przepadł chłopak. Odrzekłem, iż jako jest moim przyjacielem, to go nie wydam. Wtedy trybunał wpadł w szał, a sędzia gadał i gadał o obowiązkach wobec państwa i społeczeństwa oraz innych rzeczach, których nie rozumiałem, i nakazał mi mówić, dokąd czmychnął mój przyjaciel. Zdławiłem jednak swój gniew i zachowałem spokój, a sędzia darł się, że okazałem pogardę dla trybunału i powinno się mnie wtrącić do lochu, bym tam gnił, póki nie zdradzę swego przyjaciela. Wówczas, widząc, że wszyscy tam poszaleli, dobyłem miecza i rozłupałem czerep sędziemu.
Człowiek musi uczyć się sam i poszerzać swą duszę, gdy się uczy.
Sprawicie ten okręt tak, jak jeszcze nigdy sprawiony nie był! A gdy zrobicie swoje, tańczcie i śpiewajcie, przeklęci! Do diabła z pustymi morzami! Obieramy kurs na wody, gdzie porty bogate, a statki kupców zapchane są łupami!
Burza bitwy wstrząsnęła wielką salą. Skalli zmieniła się w rzeźnię, ludzie ślizgali się we krwi, padali i ginęli.
Spadały z ramion szczerzące zęby głowy, hakowate włócznie wyrywały z przebitych piersi bijące jeszcze serca, rozbryzgiwały się mózgi plamiąc wywijające szaleńczo ostrza toporów, sztylety kłuły od dołu, rozpruwając brzuchy i rozrzucając wnętrzności po podłodze. Uderzenia i szczęk stali ogłuszały. Nikt nie prosił o łaskę i nikt jej nie dawał. Jeden z wikingów, ranny, rzucił się na napastnika, powalił go i dusił nie zważając na nóż, który ofiara raz za razem wbijała w jego ciało. Jeden z ciemnoskórych wojowników pochwycił dziecko, które z płaczem wybiegło gdzieś z wewnętrznych komnat, i rozbił mu głowę o ścianę.
Czoło Gor-ny się nachmurzyło.
- Nie przystoi ci, Kullu, drwić ze swej starszyzny albo wyśmiewać legendy ludu, który cię przygarnął. Ta opowieść musi być prawdą, ponieważ przekazywano ją z pokolenia na pokolenie dłużej, niż sięga ludzka pamięć. Musi być tak, jak zawsze było.
- Nie wierzę w to - powiedział Kull. - Te góry istnieją od zawsze, lecz pewnego dnia skruszeją i znikną. Pewnego dnia może roztoczy się ponat tymi wzgórzami...
Jak liść, co wiosną przebudzony, By spłonąć w ogniu jesieni czeka, Żarem pragnąłem nieugaszonym Jednego obdarzyć człeka...
/Za Czarną Rzeką/
- Gdyby Balthusowi i staremu Siekaczowi nie udało się powstrzymać ich na chwilę, wymordowaliby nasze rodziny. Przechodziłem obok miejsca, gdzie stoczyli ostatnią walkę. Leżeli obok sterty martwych Piktów - naliczyłem siedmiu zarąbanych przez Balthusa lub rozszarpanych przez psa, a na drodze leżało jeszcze paru innych, przeszytych strzałami. Cóż to musiała być za walka!
- Balthus był prawdziwym mężczyzną - rzekł Conan. - Piję za jego pamięć i pamięć psa, który nie znał strachu.
Pociągnął tęgi łyk wina i pogańskim gestem wylał resztę na podłogę, po czym rozbił kufel.
- Dziesięciu Piktów zapłaci życiem za jego śmierć, a siedmiu za śmierć psa, który był większym wojownikiem niż wielu ludzi.
Nikt nie wiedział, co wiedziałem ja
Nie widział obrazów, które błękit tka
Każdy już wiarę stracił, przyjaciel, czy wróg
Lecz ja wiedziałem dobrze, którą wybrać z dróg.
Odeszli, śmiejąc się, zostałem sam
Stojąc dumnie i śmiało u poranka bram.
Chwieje się Lew, upada w mrok,
chwytają go demony.
Szkarłatne skrzydła pręży Smok
przez czarny wiatr niesiony...
Rycerze wiecznym legli snem,
bo srogi bój ich strudził,
A w głębi gór przeklętych, hen,
szatański rój się budzi.
Godzina Smoka! Trupi chłód.
Strach krwawym łypie okiem...
Godzina Smoka! Struchlał lud -
któż oprze się przed Smokiem?!
Poznałem wielu bogów. Ten, kto przeczy ich istnieniu jest równie ślepy jak ten, co wierzy w nich zbyt głęboko.
-A umarli,umiesz rozmawiać z umarłymi ?
- Zawsze rozmawiam z umarłymi,tak jak czynię to teraz.Początkiem śmierci są narodziny i każdy człowiek zaczyna umierać,kiedy się urodzi;nawet teraz królu Kullu,jesteś martwy,ponieważ się narodziłeś.
-Ale prawo!-wrzasnął Tu.
-Ja jestem prawem !- ryknął Kull,zamachnąwszy się toporem.Ten błysnął opadając i kamienna tabliczka rozleciała się na sto kawałków.Ludzie zacisnęli w przerażeniu pięści,czekając oniemiali na walące się niebo. Kull zatoczył się w tył,oczy mu płonęły.Izba zawirowała przed skołowanymi oczyma.
-Ja jestem królem,państwem i prawem !-ryknął i chwyciwszy podobne do buławy berło,które leżało w pobliżu,przełamał je na pół i odrzucił od siebie.- To powinno być moje berło!- Potrząsnął wysoko poczerwieniałym toporem,chlapiąc na pobladłych nobilów kroplami krwi. Lewą ręką złapał za wysmukłą koronę,a plecy wsparł o ścianę.Tylko to oparcie uchroniło go przed upadkiem,lecz w jego ramionach wciąż tkwiła siła lwa. - Jestem albo królem,albo trupem !-krzyknął. Sznury jego mięśni spiętrzyły się,a oczy płonęły mu strasznie. - Jeśli nie podoba wam się moje królowanie...chodźcie i weźcie tę koronę !
Wyciągnął przed siebie napiętą lewą rękę trzymającą koronę,prawą groźnie ściskając nad nią topór.
Nie ma na świecie takiej istoty, której nie dałoby się pociąć na kawałki zimnym, stalowym ostrzem - odparł Conan.
- Armia jest jak miecz - rzekł Kull - Nie wolno pozwolić jej zardzewieć.
- Przeklęty! - wezyr walczył jak wściekły pies - wiedziałem, że tu się zakradniesz. Niech Allach przeklnie haszysz, który uczynił mą rękę niepewną...
Czytałem oprawne w żelazo księgi Skelos, rozmawiałem z niewidzialnymi istotami z otchłannych studni, w mrocznych zaś, spowitych w cuchnące opary dżunglach, z postaciami bez oblicza.
Zawsze rozmawiałem z martwymi... tak jak i teraz. Śmierć zaczyna się w dniu urodzin. Każdy człowiek zaczyna umierać, kiedy się rodzi. Jesteś martwy, królu Kullu, ponieważ urodziłeś się.