cytaty z książek autora "Michael Marshall Smith"
Czasami decyzja o tym, by nie prowadzić beznadziejnej akcji, jest najdzielniejszą decyzją ze wszystkich.
Bycie wiernym sobie to jedyna prawdziwa supermoc.
Chwila nienawiści do kogoś innego może być całkiem orzeźwiająca, ale zupełnie co innego z nienawiścią do siebie samego. Choćby dlatego, że taka nienawiść nigdy nie trwa chwilę.
Wiele, nazbyt wiele razy zdarzało mi się uciekać. A przy każdej ucieczce traci się część siebie, odciętą od reszty. Taka część na zawsze już pozostaje odwrócona ku przeszłości, próbując ją uciszyć, a człowiek uświadamia sobie tę stratę , kiedy teraźniejszość traci dla niego barwy. Pojawia się woń, delikatny odór, który staje się tak wszechobecny, że nie zdajemy sobie z niego sprawy. Inni ludzie jednak go wyczuwają i nigdy już ów zapach nie pozwoli człowiekowi zdać sobie sprawy z tego, co się dzieje, zrozumieć teraźniejszości.
Przeszłość to przeszłość i w tej sprawie nie da się nic zrobić. Jedyne, co przeszłość może zrobić z teraźniejszością, to pociągnąć ją wstecz.
- Jakie plany?
- Nie uwierzyłbyś, nawet gdybym Ci powiedział.
- Spróbuj. Mam wysoki próg łatwowierności.
Zło ma swoje własne plany, własne wymagania, tak wielkie i potężne, że zwykli śmiertelnicy nie są w stanie sobie tego wyobrazić.
Kiedy siedziałem z innymi w samochodzie, wyczekując dobrej zabawy, spostrzegłem, że nachodzi mnie dziwny nastrój. Nie złość, tylko tylko trochę inny od tego, co czuli pozostali. Duży spokój, wyciszenie. Byłem skupiony i głęboko ożywiony. Nie chciałem krzyczeć, tańczyć czy brać prochów. Chciałem być w jakimś spokojnym miejscu i czuć wszechświat dookoła niczym pelerynę. Nie czułem, że muszę biec do tego, co nadchodziło, niecierpliwie obejmować to i błagać o przyjaźń, ale że powinienem pozwolić temu przyjść jak równemu.
Wypowiedziane słowa są jak jednokierunkowa ulica. Raz zadanych pytań nie da się zawrócić.
Choćbyś nie wiem jak się wiercił, zawsze dużo więcej dzieje się za plecami niż na twoich oczach. Co do tego możesz być pewny.
Ludzie są prawdziwi i to, co im robisz, też jest prawdziwe. Za kogokolwiek byś się miał.
Nurzać się w adrenalinie, by chwilę potem znów zapaść w drzemkę, to jak umrzeć przed czasem.
Pamiętaj, Jack. Masturbacja nie może zastąpić wszystkich kobiet na świecie.
Nikt już więcej by się nie wcisnął, chyba że wcześniej dałby się zmniejszyć do rozmiarów ziarenka fasoli. Przypuszczam, że kiedy wepchnąłem się do klubu, z drugiej strony ktoś wyleciał przez okno.
W końcu udało mi się ich poruszyć, ale przypominało to poganianie grupki dzieci na kwasie w fabryce zabawek. Każdy krok był nazbyt magiczny, by go zrozumieć, a na pewno już by o nim zaraz zapomnieć.
Facet za ladą sam też nie wyglądał czarująco. Miał rozbite knykcie, jak gdyby bił się od młodości, i puste oczy człowieka, który potrafi oglądać zło i zbytnio się tym nie przejmować.
Stare Richmond spłonęło ponad sto lat temu, zostało starte na proch w czasie trwających zamieszek. Mieszkańcy, którzy przez dziesiątki lat akceptowali ohydę sklepów, upiorną nudę starego miasta i brak godnych uwagi restauracji, niespodziewanie wpadli w amok i jak anioły zemsty przeszli przez miasto, niszcząc wszystko, co stanęło na ich drodze. Naprawdę, było to coś wspaniałego. Specjaliści rządowi jako przyczynę wymieniali kolejno: upadek gospodarczy miasta, wojny gangów i wpływ księżyca. Sam skłonny jestem przypuszczać, że ludzie po prostu się znudzili.
W tym wieku to była wspaniała rzecz - trzymać za rękę kogoś, kogo kochasz. Szalona deklaracja, zamknięcie obiegu, połączenie dwóch dusz. Kiedy się starzejesz, już nie robisz tego tak często. Ręce masz przeważnie zajęte czymś innym, a każdą znajomość charakteryzuje przyspieszona ewolucja. Każda, którą spotykasz, ma własne mieszkanie i albo pewność siebie, albo desperacki jej brak. Obie te cechy sprawiają, że fazę trzymania się za ręce pokonujecie szybko. Pewnie, możecie zrobić to później, ale to już nie to samo. To tak, jakby jeść przystawkę po deserze. Jak się jest dorosłym, sprawy rozwijają się tak rozkosznie powoli tylko przy romansie.
To niemożliwe. To jak pisać czarnym mazakiem po czarnym papierze.
A bramy nie będą zamknięte za dnia. Tam bowiem nie będzie nocy.
Zza każdego zakrętu wyglądało coraz więcej roślin, podejrzanie spokojnych, jakby przed chwilą plotkowały.
Miasto wydaje się plątaniną pustki; jak gdyby bezmiar jeszcze nietkniętych przestrzeni pomniejszał wciśnięte w siebie budynki, jak gdyby to, czego tu nie ma, był o wiele bardziej realne niż to, co widzimy.
W każdej klasie jest ktoś taki. Ktoś, kto zawsze pierwszy dociera do celu, pozostawia swoje śmieci na szczycie z trudem
zdobytej przez ciebie góry, idzie sobie tylko znanym skrótem
do dorosłości, zostawiając po sobie echo swojego głosu.
Skoro on przełamał lody, to przecież wszyscy mogą iść wytyczoną przez niego ścieżką.
Kiedy zero zmienia się w jedynkę, wszechświat wywija koziołka, życie się zmienia.
Jest Bóg albo nie ma Boga. Żyjemy lub nie żyjemy.
Życie albo śmierć. Rozumiesz?
Zero, jeden. Włączone, wyłączone. Prawda, fałsz. Coś się nie zdarzyło i świat poszedł swoją drogą, ale jeśli coś się
zdarzyło, wybrał inną. Różnica między zerem i jedynką to jak
zmiana rzeczywistości. Bierzesz w swoje ręce świat, zmieniasz
go na zawsze.
Czasem śmierć to jedyna sensowna odpowiedź na pytanie, którego nigdy nie słyszałeś. I masz tylko nadzieję, że to jest czyjaś
śmierć, nie twoja.
Problem w tym, że ja nie wierzę w raje. Nie wierzę także w piekła. Jedno i
drugie to tylko sposób na wyrażenie problemów, jakie mamy z
określeniem samych siebie, a kim jesteśmy to nie pytanie, lecz
fakt. Mrocznym jądrem naszego jestestwa jest sen śmierci, a
poszczególni mordercy to wyłącznie jego kapłani. Od czasu do
czasu jakiś szaleniec próbuje ludobójstwa w naszym imieniu i
świat przez kolejne pół wieku kołysze się na wzbudzonej przez
niego fali, a w tym czasie samotny strzelec spokojnie odwala
swoją robotę. Bywa, że któregoś złapiemy, zabijamy lub więzi-
my jego, ją lub ich, ale przecież zawsze będą następni. Śmierć
będzie zawsze, ponieważ nosimy ją w sercu. Prowadzimy
wojny, zabijamy sąsiadów, wyniszczamy inne gatunki nie dlatego, że jesteśmy głupcami, czy też nie widzimy dalej niż własny nos, a w każdym razie nie tylko dlatego. Byliśmy pierwszymi zwierzętami, które zrozumiały śmierć, i teraz odczuwamy potrzebę zademonstrowania, że nie jesteśmy w jej obliczu bezradni. Być może seria zabójstw, która trwa przecież od
trzydziestu tysięcy lat, to akt sprzeciwu, próba wzięcia naszego
własnego karzącego losu w nasze własne karzące ręce. Wiemy,
że to nasza śmierć nadchodzi, więc bywa, że wypowiadamy jej
wojnę.
Moralność opiera się na wzajemnej obserwacji - kiedy człowiek zostaje sam, zaczyna blednąć albo znika całkowicie.
Mordercy wszystkich wyznań i epok tworzą krąg, widzą tylko ludzi po drugiej jego stronie, wybranych przeciwników,
tych, których mają za demony. My, wszyscy inni, jesteśmy dla nich niewidzialni.
Jakże nierzeczywiści musimy wydawać im się my, normalni ludzie, jakże brakuje nam ich jasnego, oczyszczającego ognia.
Jacyż jesteśmy niebohaterscy z naszym idiotycznym marzeniem, by zwyczajnie przeżyć krótkie życie otoczeni drobiazgami, które bogowie łaskawie nam przydzielili, w prostym pragnieniu, by po drodze od kołyski po grób nikt nas nie postrzelił, nie zagłodził, nie rozerwał na kawałki w imię długoterminowych inwestycji lub ideałów, o których nic nie wiemy i które
nic nas nie obchodzą.
A jednak oni nadal nas zabijają. Taki mają sposób na życie,
w ten sposób działają. Musimy im się sprzeciwiać, zawsze i na
zawsze. Musimy nauczyć się, jak głośniej mówić „nie”.
Nie da się ukoić dzisiejszego zdenerwowania tym, co zdarzyło się kiedyś. Chwile chwały z zeszłego roku są niczym wobec nieszczęść, które spotkały nas w tym tygodniu.
Żałuję, że nie poznałem ich lepiej, ale podobnie jak ze wszystkimi życzeniami tego rodzaju, jego istotą jest nie tylko to, że przyszło za późno, lecz to, że nigdy nie byłoby na nie za wcześnie.