Byliśmy przyszłością Yael Neeman 6,1
ocenił(a) na 519 tyg. temu Zabrałem się za tą książkę bo nie słyszałem o ruchu kibucowym, a zainteresowało mnie jego funkcjonowanie. I choć autorka usilnie stara się nas przekonać, że jej życie w kibucu było znośne w najlepszym razie, ale generalnie dość straszne, to trochę jej się nie udało. W wielu miejscach po prostu opis rzeczywistości nie do końca odpowiadał jej ocenie tego, co zostało nam przedstawione. Nawet nie na zasadzie "bo w praktyce to nie zadziałało", tylko właśnie upartego twierdzenia, że z jej perspektywy to nie działało (a mówi to też osoba, która bazuje na wspomnieniach po latach - gdyby o prlu ktoś tak napisał, to zostały skreślony jako nieobiektywny, ale gdy ktoś wspomina lewicowość, to nagle urasta to do rangi Prawdy Objawionej podanej w całej swej Istotnej Istotności).
No bo wiecie dzieci w kibucu w wieku 7-10 lat znały nazwy całej otaczającej je fauny i flory, a także potrafiły rozpalić ognisko i generalnie gdy trafiały do ogólnych szkół to biły swoją wiedzą młodzież nie o głowę, a o całego człowieka. Najlepszy tego dowód to fragment o bardzo minimalistycznym przedstawieniu, które zrobiła bohaterka z innymi wychowankami kibucu. To, co zaproponowali i interpretacja była na poziomie studentów, a nie licealistów. Ale oczywiście to źle, lepiej być debilem.
Oczywiście posiadanie jednego TYPU butów, które chroniły w każdą pogodę i warunki (nie ważne czy pustynia, deszcz czy śnieg),zamiast setek kolorowych rozwalających się bucików to zbrodnia najwyższego rzędu niemal tak straszna jak gułag (autorka bardzo dużo miejsca poświęca na jojczenie nad tymi butami).
Autorka w wielu miejscach wspomina też, że życie w kibucu było jak życie w stanie snu, że nie jest w stanie powiedzieć nam co jest jej myślami, a co tym co kibuc jej wpoił (chociaż nie wysnuwa takich wniosków przeciwko opiniom krytycznym wobec kibucu, z którymi się spotkała). Ogólnie twierdzi, że była jakąś taką magmą i że to życie w kibucu ją właśnie tak kształtowało, w domyśle: podatną na propagandę i manipulację. No cóż jak mogę odpowiedzieć, że większość ludzi w wieku 0-20 parę lat jest raczej takimi życiowymi glutami, którzy średnio panują nad swoimi myślami i odczuciami. To się nazywa dojrzewanie i przebiega generalnie wszędzie na świecie tak samo.
I jedyne z czym na prawdę kibuce miały problem (i ówczesny świat) to oczywiście homofobia i próby "leczenia" homoseksualizmu poprzez nieuznawanie jego istnienia, a w końcu przemoc (historia braci autorki).
A nie był jeszcze jeden bardzo istotny problem, otóż nie wszyscy mieszkańcy kibucy dążyli do integracji bo po prostu zbierano ich z różnych krajów Europy. Niektórzy nie mogli się nawet ze sobą porozumieć, bo nie znali żadnego wspólnego języka. Inni generalnie byli przygnębieni życiem, bo oto ich własne państwa wydawały na nich wyroki śmierci i średnio wierzyli, że wystarczy zmienić państwo na jakieś inne i wszystko się ułoży. Ciekawy wątek ale raczej nie mógł być pociągnięty, bo to jednak mają być wspomnienia autorki (a je rozprawa).
Czyli ogólnie zamiast książki o życiu w kibucu dostaliśmy opowieść o kimś komu wstecznie nie podobało się życie w takiej społeczności, bo ostatecznie wybrał życie poza nią (gdzie istniała bardzo potężna krytyka wszystkiego co lewicowate bo stanowiło konkurencję dla kapitalizmu). Po czasie mogę powiedzieć, że czułem się jak przy czytaniu Ayn Rand, potężne tworzenie pod indywidualistyczną tezę, uznaną za ogólnie przyjętą. I okej, to wspomnienia autorki, jej punkt widzenia, zakłócony choćby upływem lat. A jednak miałem wrażenie przez całą książkę, że ktoś wykorzystuje to spojrzenie. Ba że my jesteśmy wszyscy gotów od ręki uznać, że rzeczywiście cały ruch kibucowy jest do dupy (chociaż w książce jest wiele momentów gdzie sami widzimy, że wiele rozwiązań było co najmniej ciekawych, dobrych, a wręcz rewelacyjnych w efektach).
I jeszcze jedna uwaga na marginesie czytania: "To piękna, pełna emocji opowieść o dzieciństwie i dojrzewaniu w świecie przesiąkniętym ideologią, która zaczęła walić się pod własnym ciężarem." - oczywiście kiedy mowa o lewicowości to jest, to ideologia, w dodatku jakaś taka zjebana bo nie potrafiąca się utrzymać. Ale kapitalizm i nacjonalizm już nimi nie są i wcale się nie walą pod sobą przez co wymagają przemocy wewnętrznej, a przede wszystkim zewnętrznej. Zresztą macie racje, kapitalizm i nacjonalizm syjonizmu wali się swoim ciężarem (rakiet) raczej głównie na innych.