Dziennikarka, krytyk sztuki, satyryk, niespokojny duch. Kocha życie z wzajemnością. Jest wykładowcą uniwersyteckim, autorką programów radiowych, promotorką kultury, doradcą repertuarowym teatrów, a nawet arbitrem Sądu Polubownego i sędzią Naczelnego Sądu Dziennikarskiego. Ukończyła Wydział Filologii Polskiej i Słowiańskiej oraz Podyplomowe Studium Dziennikarstwa UW.
Książka mi się nie podobała. Przede wszystkim jest napisana bardzo chaotycznie, narracja jest rwana, przetykana wtrąceniami, które nie wiadomo skąd się wzięły. Czasami miałam wrażenie, że niektóre rozdziały pojawiły się wyłącznie dlatego, że występuje tam jakaś miejscowość uważana za wakacyjną, ale tekst wcale wakacji nie dotyczył.
Poza tym nagminne podkreślanie, że kiedyś to było/nie było, a młody czytelnik nie wie, że można żyć bez komputera/internetu/galerii handlowej było bardzo irytujące. Taka rzeczywistość to raptem ostatnie 20 lat historii Polski, nie trzeba być starcem, żeby pamiętać takie życie.
Co mnie jeszcze drażniło, to opisywanie jak wspaniale było w różnych częściach kraju, zanim nie wybudowano ośrodków wczasowych dla klasy robotnicznej. Czyli - my, artyści, mogliśmy korzystać z tych terenów, ale było wspaniale, jak tylko nas było stać, żeby tam pojechać na całe lato. Takiego klasizmu się nie spodziewałam.
No i dowcipy... Może to miał być zabieg stylistyczny, puenta do każdego rozdziału, ale nie, to się naprawdę nie sprawdza.
Mogło być ciekawie, ale przez większość czasu miałam przed oczami takiego stereotypowego irytującego wujka, który na rodzinnym spotkaniu z wyższością poucza innych, że nic nie wiedzą o życiu, a wszystko podlewa przestarzałym humorem z dowcipów z brodą.
Nie mam zielonego pojęcia, jaki zamysł przyświecał autorce tego opasłego tomiszcza. Według opisu, miał być to patchwork. Tylko po co? Na leżaczek z zimnym piwkiem? Może.. Ale... Książka jest po prostu źle napisana, źle złożona i drażni. Drażni nieścisłościami, rozmijaniem się z faktami i logiką, a nawet wciskaniem zwykłego kitu. Drażni język. Nie lubię, kiedy czytelnika traktuje się jak niespełna rozumu dzieciaka, któremu wszystko trzeba tłumaczyć łopatologicznie, posuwając się nawet do konfabulacji dla lepszego udowodnienia swoich przekonań. Książka jest utkana fragmentami piosenek, wierszyków i bzdur. PRL uwielbiam i chłonę wszystko, co na ten temat. W tym wypadku – autorka ze mnie ordynarnie zakpiła. Może nie wiedziała. Może jest z siebie dumna.. albo niespełna rozumu. To się zdarza. Dokończę, bo może jeszcze czegoś się dowiem. Resztę spróbuję jak najszybciej zapomnieć.
P.S. Do szału doprowadzają komentarze sponsorowane.