Najnowsze artykuły
- ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
- ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Hans Lebert
1
7,5/10
Pisze książki: literatura piękna
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
7,5/10średnia ocena książek autora
2 przeczytało książki autora
5 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Wilcza skóra Hans Lebert
7,5
Wieś Schweigen, gdzieś w Austrii, niewiele lat po wojnie. Zima. Coś wisi w powietrzu, oprócz nieustającego deszczu i mrozu, oprócz swojskich zapachów z gospody "Pod Winnym Gronem", woni alkoholu i tytoniu, coś nieuchwytnego, co czai się w cieniach i otchłaniach ludzkich dusz.
Śledzimy losy i zmagania kilku bohaterów jednocześnie. Można przy tym wskazać dwóch głównych - marynarza Unfreunda i fotografa Malettę. Łączy ich razem jakaś nieodgadniona znajomość, jakieś braterstwo, czy wręcz tożsamość. W ich poczynaniach, w miotaniu się, włóczeniu na ślepo, mentalnych bitwach, jest coś z Kafki i coś z Dostojewskiego.
A jednak Lebert to nie Kafka ani nie Dostojewski. Jak na tego pierwszego jest zbyt żywotny, zbyt wiele w nim, co prawda przewrotnego, ale szczęścia, choć może to zbyt wielkie słowo, to jest jakaś satysfakcja, zadowolenie z życia, z dobrze wykonanej, ciężkiej pracy. W porównaniu z drugim jest z kolei zbyt łagodny, można rzec, że spoufala się ze swoimi bohaterami, czy też może w jakiś sposób zezwierzęca ich, ucieleśnia, naturalizuje.
Bo w istocie, w "Wilczej skórze" jest dużo ciała. Pośladków, łydek, w ogóle wszelkich rodzaju mięśni, które drgają, napinają się, prężą. Ludzie są uwięzieni w samych sobie, we wsi, w której mieszkają i wreszcie w opowieści, którą snuje narrator, jeden z nich. Warto wspomnieć, że pod tym akurat względem bardzo to przypomina Dostojewskiego z "Biesów".
A jednak ludzie są nie tylko cieleśni. Materia ich samych, lecz także ta, która ich otacza, zdaje się być punktem wyjścia dla czegoś więcej, dla "Błękitnej pieśni", którą stara się przypomnieć sobie marynarz, co jest przeciwieństwem tego, co czyha w ciemnościach, lecz ma taką samą, efemeryczną naturę. Dla pewnego poczucia pełni.
Bardzo podobały mi się opisy w "Wilczej skórze". Choć rozbudowane, to jednak żywe, momentami można wręcz przypuszczać, że Autor miał skłonność do synestezji, tak są one namacalne. Dodatkowo ostrości nadaje powieści wątek quasi-kryminalny, dwie z wielu, w porównaniu z innymi wręcz śmiesznie małe, ale jednak zbrodnie wojenne, echa poprzedniego systemu, które jeszcze przebrzmiewają w wyzywającym "Hail" mocnych nóg nauczycielki Jakobi, czy w powieszonym, dyndającym w duszy Maletty.
A gdzieś nad tym wszystkim czuwa sam Bóg, w oczach bohaterów, jakby nie do końca pewny, co powinien myśleć. Uważam jednak, że to co pisze na obwolucie, że marynarz swe poszukiwania zakończył w groteskowy sposób, owszem, to tak trochę było, lecz nie tylko tak, ja tam wyczułem coś jeszcze, to coś co się unosi między wierszami, jakąś prawdziwie ludzką wspaniałomyślność, lecz i zrezygnowanie, ale jednak dające pewne wyzwolenie. Miałem poczucie, że mimo wszystko sprawiedliwości stanie się zadość, choć to nie ludzie ją wymierzą, a sam Bóg. Ta wiara, choć nienazwana, choć poddawana w wątpliwość, była tam jednak i to ona też chyba sprawiała, że ta książka nie wydała mi się wcale tak depresyjna, jak mogłaby się wydawać.
Wilcza skóra Hans Lebert
7,5
Jedna z lepszych rzeczy w kategorii „ukryte przed światem wioski i tajemnice ich mieszkańców”.
Miejsce akcji: wieś Schweigen w Austrii.
Czas akcji: po drugiej wojnie światowej.
Główni bohaterowie:
Unfreund – tzw. „Marynarz”, mieszkał w chałupie na skraju lasu, zajmował się garncarstwem.
Malletta – fotograf, osiedlił się w mieście kilka lat wcześniej, „obcy”. Lokalna społeczność go akceptuje, ale mówienie o sympatii lub szacunku byłoby przesadą.
... i cała masa mieszkańców wioski. Wymieniam ich w recenzji na blogu, tutaj już nie będę :)
Eder żebra u Maletty o dobre zdjęcia. Maletta szantażuje Binder. Ukrutnik jest tak bardzo wściekły, że mógłby zabić. Upokorzona przez sąsiada panna Jakobi zmienia się we wściekłość. Rotschadel obserwuje z ukrycia miłosne igraszki pewnej pary i strasznie go kusi, by wcisnąć cyngiel swej strzelby. Habicht perfidnie okłamuje, także samego siebie. Habergeier drażni swą dobroduszną brodą, ma się ochotę mu ją zedrzeć i zobaczyć, co jest pod spodem…To tylko drobny wycinek kotłowaniny, która nie wiedzieć jak i dlaczego, zaczyna wchłaniać kolejne osoby.
A że jest ich dość dużo - czasem trudno nadążyć. Niemieckie nazwiska bohaterów mogą się mylić, a poza tym są brzydkie same w sobie. Powyższa krótka ściągawka jest także dla mnie – chcę w ten sposób upamiętnić niektóre postacie. Świetnie nakreślone, dodajmy. Niejednoznaczne, charakterne. Dojrzewają na kartach książki, a ich reakcje na zetknięcie się z ciemnością są przeróżne.
Nieprzypadkowo na czele umieściłem Unfreunda i Malettę. To właśnie te dwie postacie zdominują fabułę książki. Choć reprezentują dwie skrajnie różne postawy, choć się nawet dobrze nie znają, to właśnie ich przeznaczenie - prowadzone autorską nicią Leberta - połączy ze sobą.
Schweigen żyje z dnia na dzień, pulsuje tym samym przewidywalnym rytmem. Pewnego dnia w te powtarzalne schematy wkrada się coś… Niepewność? Strach? Groza? Zło? Popełnione zostaje morderstwo, a ciemna strona natury kilku mieszkańców wyłazi na wierzch. Zaczyna się karmić obecną w powietrzu, choć niewidoczną, złością, zakopanymi przed laty wydarzeniami, hodowaną skrycie nienawiścią.
Świetny, naprawdę świetny, jest Lebert w wyciąganiu na wierzch tego mroku, który czai się w najczarniejszych głębiach duszy każdego z nas. Schweigen – zwykła wioska pogrążona w rutynie i podobnych do siebie dniach – staje się areną morderstw, niewytłumaczalnych zjawisk i grozy. Grozy, która sączy się niepostrzeżenie, krok po kroku i w zasadzie nie wiadomo skąd.
"Potrząsnął głową. Ogarnęło go nagle jakieś nieprzyjemne uczucie – mocniejsze niż jego rozgoryczenie, bardziej męczące niż jego złość – wstręt, lekkie świerzbienie, tak jakby miał włosy na podniebieniu czy pajęczynę na twarzy".
Tak, szanowni państwo i drodzy czytelnicy. Wieś Schweigen zaczyna się psuć. Dzień po dniu, kawałek po kawałku, zamienia się w padlinę, w ropiejącą zbieraninę ludzi, wchłanianych stopniowo przez swą własną mroczną przeszłość.
Zupełnie jakby nagle przez jakąś niewidzialną szczelinę przecisnął się demon. Fascynująca jest ta podróż przez tonące powoli Schweigen i obserwowanie, jak ich mieszkańcy radzą sobie z nową sytuacją. Z chmurą zła, która spowija ich z każdym dniem coraz bardziej. Ci bardziej spostrzegawczy (w tym narrator) widzą, co się święci.
To nie jest powieść grozy, chociaż atmosfera jest momentami przytłaczająca. Autor używa oryginalnych elementów do zbudowania atmosfery: ruiny cegielni, pas żółtej trawy, która nigdy się nie zieleni, czy stary, obumarły dąb przepołowiony niegdyś przez piorun. Duże znaczenie ma też pogoda. Zjawiska na niebie podkreślają wydarzenia w Schweigen.
Opowieść ma formę relacji, chronologicznego opisu wydarzeń. Narrator z gatunku tych wszechwiedzących, lecz nie zdradza niczego wcześniej, niż powinien. W kilku miejscach sugeruje, że jest jednym z mieszkańców wioski, choć nigdy nie zdradza jak się nazywa. Mam pewną teorię…
Lebert nie stroni od symbolicznych scen. Scena upodlenia Maletty, polowania na mordercę, czy wizyta Unfreunda u kowala w sąsiedniej wsi mają swoje drugie dno.
***
Lebertowi udała się trudna sztuka w pisaniu o wojnie. Bo to jest w gruncie rzeczy książka o wojnie. Nie wpadła na szczęście w pułapkę taniego patosu i natrętnej martyrologii, której już chyba wszyscy mają dosyć. I najważniejsze: tematyka wojenna nie dominuje. Wprost przeciwnie: pozostaje gdzieś w tle, zazwyczaj niewypowiedziana. Czasem tylko ukradkiem wychynie zza węgła. Dlatego nawet jeśli ktoś nie gustuje – podobnie jak ja – w tego typu literaturze, do lektury "Wilczej skóry" może przystąpić bez obaw.
"Wilcza skóra" to odświeżająca lektura; odmienna, dostarczająca niecodziennych wrażeń i emocji. Zapomniana, niedoceniana książka o ukrytej w każdym z nas nikczemności, o tęsknocie za wolnością i złu, które przybiera różne formy, tak jak i nasze reakcje na nie.
PS. Jako ciekawostkę dodam, że autor ma dar do ciekawych przemyśleń i trafnych cytatów. Spójrzcie poniżej, jakie to prawdziwe!
"Prawie każdemu – a zwłaszcza inteligentowi – brak jakiejś śrubki w głowie, to znaczy w pewnej konstelacji jego mądrość potrafi się przemienić w najbardziej nieprawdopodobny idiotyzm".