Czytamy w weekend
Jeśli jesteście fanami wyprzedaży, to w ten weekend możecie mieć problem ze znalezieniem czasu na czytanie książek – wszak najbliższe dni to najlepsza okazja na upolowanie prezentów na Gwiazdkę w atrakcyjnych cenach. Jeśli jednak będziecie coś czytać, to koniecznie dajcie nam znać co!
Są tacy pisarze, nieliczna to grupa, którym oddany jestem bez reszty. Im wystarczy wydać nową książkę, a ja od razu kończę zdanie w pół słowa, rzucam wszystko, co robiłem, i biegnę do księgarni. Tak jest między innymi z Eleną Ferrante. Po cyklu neapolitańskim zapałałem do tej tajemniczej Włoszki gorącym uczuciem i nie ostudził mojego zapału nawet mniejszy entuzjazm, z jakim przyjąłem lekturę powieści „Córka”. Ale cóż zrobić. Kiedy tylko zobaczyłem, że nadeszła premiera Obsesyjnej miłości, szlag trafił wszystkie moje najbliższe plany czytelnicze. Zeszły chwilowo na boczny tor. W najbliższy weekend myślami będę pod Wezuwiuszem.
A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w góry? Nie powiem, kusi mnie to.
Mam znajomą, która kilka lat temu bardzo wkręciła się w bieganie po górach – poznałyśmy się na obozie biegowym, ale ja z czasem straciłam zapał w związku z nawracającymi kontuzjami, a ona wręcz przeciwnie. Rzuciła pracę w warszawskiej firmie adwokackiej, wyjechała do Zakopanego, tam zamieszkała i teraz może realizować swoją pasję codziennie! A przy okazji dość często wygrywa w różnych polskich i europejskich zawodach biegowych.
Ja po górach chodzę rzadziej, niż bym chciała. A chciałabym zdobywać naprawdę wysokie szczyty. Mierzyć się z naturą, z własną słabością. Góry dają mi przestrzeń, której potrzebuję, pozwalają mi oddychać, przepracować różne problemy, spojrzeć na nie z odpowiedniej perspektywy. W tym roku odwiedziłam Islandię – w pewien niezmiernie mglisty poranek wyruszyliśmy, aby dotrzeć na północno-zachodni skraj tej malowniczej wyspy. We mgle pogubiliśmy drogę – w pewnym momencie zaczęliśmy piąć się w błocie, mokrych roślinach, klęłam, na czym świat stoi. Upadałam, podnosiłam się, byłam zła, zmęczona, głodna – żałowałam, że w ogóle wyszłam z namiotu. Kiedy stanęłam na szczycie, byłam ponad poziomem chmur, a wystający charekterystyczny grzebień wieńczący przylądek Horn wyglądał przecudnie. Stałam tam i łzy płynęły mi po policzkach. Właśnie za to kocham góry, że potrafią w jednej sekundzie zamienić złe emocje w czyste szczęście. Poniższe zdjęcie nie oddaje ani tego widoku, ani mojego stanu emocjonalnego.
Ja wiem, że Góry to stan umysłu. Ale i tak chcę przeczytać tę książkę! Tak więc w ten weekend wrzucę sobie na komputerze przegląd wszystkich zdjęć z gór, które mam, i razem z Robertem Macfarlanem poszukam źródeł osobliwej, nieracjonalnej i intrygującej miłości do wspinaczki wysokogórskiej. A może potem rzucę to wszystko i wyjadę...
A jak będzie wyglądał wasz weekend?
komentarze [210]
Dokąd odchodzą parasolki i nic więcej. Zachwycająca lektura
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postDokąd odchodzą parasolki i nic więcej. Zachwycająca lektura
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postDokąd odchodzą parasolki i nic więcej. Zachwycająca lektura
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zaczynam Płomienna korona
Dwa poprzednie tomy były całkiem dobre.
Skończyłam
Frankenstein
Jestem w trakcie
Rendez-Vous
A ja to samo co w zeszły weekend:
Mechaniczny
I nie wiem... czy książka nie taka (po drodze przeczytałem Anna In w grobowcach świata) czy to ze mną coś nie tak?