Kryminał inspirowany szkoleniem BHP – rozmowa z Mileną Wójtowicz o „Zaplanuj sobie śmierć”

Zuzanna Mądrzak Zuzanna Mądrzak
15.06.2021

Co może być gorsze niż piątek trzynastego? Poniedziałek po nim, kiedy cała produkcja staje, bo w magazynie znaleziono trupa. W swojej najnowszej powieści Milena Wójtowicz sięga po najlepsze tradycje czarnego humoru, w brawurowym stylu przeplatając kryminalną zagadkę z bezlitośnie przyziemnymi problemami współczesnej fabryki. Z autorką „Zaplanuj sobie śmierć” rozmawiamy o porównywaniu się z mistrzami, siostrzeńskim wsparciu, ulubionych kryminałach i morderczych możliwościach obróbki strumieniowej.

Kryminał inspirowany szkoleniem BHP – rozmowa z Mileną Wójtowicz o „Zaplanuj sobie śmierć”

[Opis wydawcy] Czy piątek trzynastego to dobra data na morderstwo?

Gdy główny planista kończy martwy, cała produkcja stoi pod znakiem zapytania, a firma nieuchronnie pogrąża się w chaosie. Zarząd blednie na myśl o przestoju, policję bardziej interesuje, kto zabił Mirka Biernackiego. Wszyscy w „Zaplanuj sobie śmierć” są podejrzani, zwłaszcza Stella, bo do inspektora Chętka szybko docierają wieści o jej zatargach z ofiarą.

Pracownicy podejmują własne śledztwo, wymagają tego sprawiedliwość, wiszące nad głowami terminy dostaw i spragniony najświeższych plotek kierownik jakości.

Zuzanna Mądrzak: Jaki jest Pani ulubiony serial kryminalny?

Milena Wójtowicz: To jest bardzo trudne pytanie. Lubię procedurale, jak „Zabójcze umysły” czy „CSI”, jestem fanką większości wariacji na temat Sherlocka Holmesa, oglądam „Lucyfera” – ale szczególne miejsce mają w moim sercu brytyjskie seriale kryminalne, a zwłaszcza „Morderstwa w Midsomer”. Opowiadają one o sielskiej, angielskiej prowincji, na której trup ściele się tak gęsto, że widz aż się dziwi, że jest tam jeszcze w ogóle kogo mordować. I to wszystko okraszone charakterystycznym humorem.

A jaka jest Pani ulubiona książka z gatunku komedii kryminalnej, do którego kwalifikuje się „Zaplanuj sobie śmierć”?

Wychowałam się na książkach Joanny Chmielewskiej i uwielbiam „Lesia”, „Wszystko czerwone” i „Boczne drogi”. Z komedii współczesnych z przyjemnością czytam książki Olgi Rudnickiej i Marty Matyszczak, czekam na kolejną część „Dywanu z wkładką” Marty Kisiel.

Jeśli chodzi o porównania z Chmielewską, w przypadku tego gatunku są nieuniknione. Czy pisząc „Zaplanuj sobie śmierć” czuła Pani presję z tym związaną?

Książki Chmielewskiej ukształtowały mnie i moje poczucie humoru. Dla mnie komedia kryminalna w Polsce zaczęła się od Chmielewskiej, ale nie odbieram tego jako presji. Raczej jako świetny początek gatunku, który teraz się rozwija i wzbogaca i zyskuje coraz to nowych fanów. W czasie pisania w ogóle nie myślałam o tym, że moja książka będzie porównywana z jakąkolwiek inną – koncentrowałam się na pracy. Presja, a właściwie taki lekki niepokój, przyszedł później. Kryminał komediowy to jest dla mnie nowy gatunek i przypomniałam sobie, jak czuje się debiutantka.

„Gliny mówią, że zmarł w piątek. W piątek trzynastego (...). Kurna, no wiedziałem, że w piątek trzynastego to się wszystko spierdoli”. Jest Pani przesądna?

W ogóle. Jestem twardo stąpającą po ziemi realistką. Ale uważam przesądy za dobry punkt wyjścia dla fabuły i za użyteczny środek do budowania atmosfery. Są w pewnym stopniu kulturowo uniwersalne, na przykład na hasło „piątek, trzynastego”, większość osób będzie miała skojarzenie „pech”.

Skąd pomysł na morderstwo akurat w zakładzie produkującym aluminiowe profile? Czy to wątek autobiograficzny? Miała Pani w życiu starcia z działem sprzedaży?

W pewnym stopniu tak, bo mam w pracy do czynienia z obróbką profili aluminiowych (w książce jest mowa o obróbce, ale tłocznia profili aluminiowych też stwarza dużo morderczych możliwości do wykorzystania w przyszłości). Kryminał chciałam napisać zawsze, ale tak naprawdę plany zaczęły mi się krystalizować w głowie, gdy studiowałam bezpieczeństwo i higienę pracy. To bardzo inspirujący kierunek, jeśli chodzi o poznanie miliona możliwości, by zginąć w czasie wykonywania obowiązków zawodowych. Pierwotnie chciałam wykorzystać urządzenie do obróbki strumieniowej, ale to byłoby bardzo krwawe morderstwo i mój kolega, z którym konsultuję kwestie techniczne, za każdym razem, gdy o tym wspominałam, wzdrygał się i mruczał pod nosem „straszna śmierć”. Co tu zresztą ukrywać – miał rację. Za którymś razem rzucił mi w końcu, żebym może lepiej wsadziła tego trupa do regału wysokiego składowania – i to był moment, kiedy nad głową autorki zapala się żaróweczka, a pomysły same spływają z palców na klawiaturę. A do działu sprzedaży osobiście nic nie mam, tak dla jasności.

Bardziej niż śmiercią współpracownika, bohaterowie książki martwią się przestojem produkcji. Takie rzeczy tylko w Polsce?

Takie rzeczy to wszędzie, gdzie są ludzie. Śmierć danej osoby jest obiektywnie tragedią. Ale tak naprawdę w największym stopniu dotyka tych, którzy byli z bliscy zmarłej osobie. Dla pozostałych, chociażby współpracowników, którzy nie darzyli ofiary sympatią, to jest chwilowy przystanek, szok, chwila zadumy, ale życie toczy się dalej i nie zwalnia ani nie hamuje tylko dlatego, że ktoś umarł. Poza tym taka psychiczna ucieczka od ciężkiej sytuacji w znajomą, swojską normalność, też jest bardzo ludzka. Często, kiedy pojawi problem, którego nie da się szybko rozwiązać, nie wiadomo, od której strony go ugryźć, dana osoba szuka sobie jakiegokolwiek innego zajęcia, czynności zastępczych. Czegoś, żeby zająć ręce, głowę, czegoś, nad czym ma się kontrolę i co pozwoli odsunąć od siebie konieczność zmierzenia się z tą właściwą, wielką trudnością. To jest bardzo ludzkie – nikt nie przywróci zmarłemu życia, ale jeśli współpracownicy zajmą się gaszeniem tzw. pożarów, które wybuchają w związku z zawieszeniem produkcji, to nie muszą sami, w swoich własnych głowach, stawiać czoła ulotności życia.

„Zaplanuj sobie śmierć” jest w dużej mierze obserwacją dynamiki zakładu pracy. Czy ukończenie socjologii miało wpływ na sposób postrzegania przez Panią rzeczywistości? Pomaga w pisaniu?

Powiedziałabym, że każde ze studiów czy kursów, jakie kończyłam, w jakiś sposób wpłynęło na to, jakie perspektywy mogę obrać, patrząc na rzeczywistość. Ale przesunęłabym trochę środek ciężkości – bo fakt, że zawsze lubiłam obserwować ludzi, wpłynął na to, jakie kierunki kształcenia wybierałam i to w jaki sposób konstruuję swoje książki. U mnie zawsze proces twórczy zaczyna się od bohaterów – nawet jeśli czytelnikom pokażą się tylko przez chwilę, to ja muszę ich rozumieć, wiedzieć co nimi kieruje, jakie mają motywacje i co jest dla nich ważne – bo od tego zależy, czy oni i ich zachowania w danych sytuacjach będą dla czytelników wiarygodne i czy odbiorcy będą w stanie odnaleźć w nich cząstkę siebie albo kogoś ze swojego otoczenia.

Pisane przez Panią postaci wymieniają się obelgami i przekleństwami na równi z drobnymi czułościami i wyrazami sympatii. To dynamika, którą zauważam również w swoim otoczeniu, ale dla mojej babci coś niepojętego. Czy jesteśmy schamiałym pokoleniem? Spotkała się Pani z zarzutem, że nie wypada pisać takim językiem?

Zaryzykuję stwierdzenie, że puryści językowi porzuciliby lekturę moich książek jeszcze zanim dotarliby do przekleństw. Piszę językiem potocznym, dostosowanym do sytuacji i bohaterów, jakich opisuję. Przyznam, że do tej pory w żadnej książce nie wypisałam tylu przekleństw – ale akurat w przypadku tej powieści i tych bohaterów, po prostu do nich pasowały. Czy są przez to schamiali? Moim zdaniem nie, ale ja mam do wulgaryzmów stosunek, powiedziałabym, filozoficzny. One w języku po prostu są i żyjemy w czasach, kiedy przekleństwa nie są wyznacznikiem przynależności do, chociażby, marginesu społecznego. Ludzie przeklinają, jedni mniej, inni więcej, niektórzy tylko w nerwach, niektórzy w ramach zastępowania przecinków czy spacji.

Należy Pani do Hardej Hordy - nieformalnego stowarzyszenia autorek. W opisie grupy można znaleźć wzmiankę o wspólnocie doświadczeń autorek oraz potrzebie wspierania się na trudnym rynku wydawniczym – jakie wyzwania czekają na autorki? Czy dzielą Panie wspólne doświadczenia w branży, których żaden mężczyzna by nie doświadczył?

Nie szłabym w stronę stwierdzenia, że pewne sytuacje nie przytrafiłyby się pisarzowi, ale raczej mogłabym stwierdzić, że istnieje większe ryzyko doświadczenia ich przez pisarki. Chociażby podświadome oczekiwanie, że w książce będzie romans i zdziwienie, jeśli go nie ma.

Ideą Hardej Hordy jest siostrzeństwo – świadomość, że nie jest się samą ze swoimi doświadczeniami i że jest dwanaście innych kobiet, które mam na wyciągnięcie ręki czy klawiatury. Te kobiety mój problem, rozterkę czy doświadczenie, zrozumieją i udzielą wsparcia albo, gdy o to poproszę, rady. Czasami to są kwestie doradzenia w wyborze tytułu lub rozwiązania fabularnego, czasami potrzeba wyżalenia się na problemy na linii organizacji życia codziennego i pisania. Poza tym współuczestniczenie w procesie twórczym albo radość z osiągnięć hordowej siostry to jest niesamowicie radosne i motywujące doświadczenie. Można powiedzieć, że napędzamy się nawzajem i czerpiemy od siebie inspirację do podejmowania się nowych wyzwań.

Miewa Pani blokadę twórczą (tzw. writer's block)? Ma Pani jakiś swój skuteczny sposób na przerwanie impasu?

Miałam, trwała jakieś dziesięć lat. Wyciągnęła mnie z niej właśnie Horda, przypominając mi, jaką radość może dawać pisanie. A takie mniejsze przestoje zdarzają się co chwila – to normalne, mózg nie działa na wciśnięcie pstryczka. Wyznaję zasadę, że nic na siłę. Nie ma co katować się, patrząc na pustą kartkę, jeszcze z poczuciem winy, że powinnam tworzyć, a tu nic kompletnie nie idzie. Lepiej iść na spacer, poczytać książkę, dać sobie odpocząć – mózg się odwdzięczy i zacznie znowu współpracować.

Stephen King podobno codziennie siada i pisze 2000 słów. Jaki jest Pani styl pracy – systematyczny postęp czy raczej dzikie zrywy?

Moim zdaniem dzikimi zrywami to można napisać dzieło życia, sztuk jeden, tworząc je przez całe życie i licząc na to, że starczy czasu na te zrywy i działo zostanie ukończone. Jeśli chce się pisać książki w liczbie mnogiej, a także je wydawać, to systematyczność i dyscyplina są podstawą. Mam arkusz w Excelu, w którym planuję sobie pracę, tyle że liczę znaki, nie słowa i uwzględniam bufor, tzn. zakładam, że nie będę każdego dnia tak samo produktywna. Lepiej z góry przyjąć, że będą też dni z ilością znaków zero niż potem panikować, że z powodu przestoju weny albo jakiejś awarii życiowej w dwa dni mamy już znaki na minusie i pojawia się presja, żeby to nadgonić.

Następna książka już się przelewa na klawiaturę? Czego możemy się po Pani spodziewać w przyszłości?

Mam do dokończenia dwa cykle fantastyczne i pomysły ma kolejne teksty kryminalno-komediowe i obyczajowe. Przyszłość pokaże, co pierwsze ujrzy światło dzienne.

O autorce

Milena Wójtowicz (ur. 1983 r.) – socjolożka, kadrowa i behapówka, tłumaczka literatury, pisarka. Zadebiutowała w 2001 roku opowiadaniem, w 2005 roku ukazała się jej pierwsza powieść „Podatek”. Jest autorką pięciu powieści i kilkudziesięciu opowiadań, w większości z gatunku fantastyki humorystycznej i komediowo-kryminalnej („Post Scriptum” i „Vice Versa”). Członkini grupy literackiej Harda Horda. Prywatnie żona jednego męża, pani jednego psa, nieanonimowa herbatoholiczka.

– Cześć, co jest? – zapytał Niedźwiedzki, kiwnięciem głowy wskazując na ludzi wokoło.

– Podobno znaleźli trupa – wyjaśnił mu szef, zaciągając się głęboko.

Kacper przez chwilę miał wrażenie, że się przesłyszał.

– Ale gdzie, u nas?

– No u nas, u nas, dlatego wszystkich wyrzucili za bramę.

– No ale jak? – Młody wychylił się, by zza kolegi spojrzeć na zakład.

Fabryka nijak nie przypominała miejsca zbrodni. Za ogrodzeniem z siatki rozpościerał się równo przystrzyżony trawnik ozdobiony niewielkim klombem i oczkiem wodnym. Wyłożony kostką chodnik prowadził wzdłuż wewnętrznego parkingu do głównego budynku, prostokątnej hali z niewielkim biurowcem przy jednej z krótszych ścian. Nad głównym wejściem lśniło bordowe logo firmy, stylizowane wielkie M z dopisaną małymi literkami resztą nazwy.

Wszystko było ładne, czyste i skąpane w nieśmiałym wrześniowym słońcu. Nijak nie wyglądało na miejsce odpowiednie do tego, żeby zakończyć w nim żywot.

– Ale co, przez płot ktoś wlazł? Żul jakiś?

– A gdzie tam – prychnął Mateusz.

– Złodziej? – próbował zgadnąć Kacper. – Przedstawiciel handlowy?

Fragment powieści „Zaplanuj sobie śmierć”

Książka „Zaplanuj sobie śmierć” jest już dostępna w księgarniach online.


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Atramentowa Przystań - awatar
Atramentowa Przystań 16.06.2021 10:14
Czytelniczka

Wczoraj skończyłam książkę i polecam wszystkim! Świetnie się bawiłam!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zuzanna Mądrzak - awatar
Zuzanna Mądrzak 14.06.2021 13:37
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post