Ponadczasowe zło, nieśmiertelne pragnienia. Maciej Siembieda o „Kukłach”

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
14.04.2021

Jest autorem cyklu, który na lubimyczytać.pl cieszy się niezwykle wysoką średnią ocen i mnóstwem pozytywnych opinii. W najnowszej książce czytelnik znów spotyka się z Jakubem Kanią, prokuratorem i dżentelmenem, który tym razem tropi nazistowskie tajemnice. Wraz z nim czytelnik podąża śladem wydarzeń nieprawdopodobnych, choć – jak zwykle u Macieja Siembiedy – wynikających z faktów historycznych. „Po wtapianiu się w doktrynę aryjskości boję się włączać telewizor”, mówi autor, opowiadając o powieści „Kukły”. 

Ponadczasowe zło, nieśmiertelne pragnienia. Maciej Siembieda o „Kukłach”

[Opis wydawcy] Jakub Kania dostaje prywatne zlecenie od niemieckiej dziennikarki: ma rozwikłać zagadkę pożaru, który tuż przed wybuchem wojny strawił jedną z najwspanialszych rezydencji magnackich na Śląsku. Sprawa ta powiązana jest z makabrycznym odkryciem w tamtejszym kościele a wiedzie ku Freudenkreis, działającej do dziś elitarnej organizacji zrzeszającej zaufanych ludzi Heinricha Himmlera. Kania podejmuje trop, który prowadzi go ku tajemnicom niemieckich okultystów, działalności specjalnej jednostki dokumentującej sekrety czarownic oraz ku poszukiwaniom korzeni aryjskiej rasy. Ale stawka w śmiertelnie niebezpiecznej grze, w którą uwikłał się Jakub Kania, jest znacznie cenniejsza...

„Kukły” to - jak zwykle u Macieja Siembiedy - mistrzowsko spleciony warkocz prawdy i fikcji trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Historia, wzbogacona o emocjonujący wątek romansu polskiego prokuratora i dziennikarki „ Die Zeit”, wciąga we wspaniałą, czytelniczą przygodę a jednocześnie dotyka jednej z naszych odwiecznych tęsknot.

Ewa Cieślik: Wszystko zaczęło się od „444”, a teraz przyszedł czas na czwarte już spotkanie z Jakubem Kanią. Lubi go Pan tak samo, jak czytelnicy?

Maciej Siembieda: Lubię go inaczej. Po ojcowsku. Mam świadomość jego usterek, słabości i sytuacji, w których mógłby zachować się inaczej, ale wszystko mu wybaczam. Rekompensuje mi to duma z jego osiągnięć i podziw dla zasad, którymi się kieruje. W moim Jakubie nie ma za grosz hipokryzji, obłudy, udawania. Nie jest maczo, ale jest solidnym facetem, idealnym do męskiej przyjaźni. Nie jest bawidamkiem, ale dżentelmenem. Trochę staroświeckim. Trochę w stylu tych, którzy na kwestię damy: „Och, najmocniej przepraszam, chyba właśnie wybiłam panu oko parasolką”, odpowiadają: „Ależ nic się nie stało, droga pani, mam jeszcze drugie”.

Mówię o sympatii czytelników nie bez powodu. Średnia ocen z cyklu z Jakubem Kanią, wystawiona przez czytelników na lubimyczytać.pl, to 8,1. To naprawdę wysoki wynik. Śledzi Pan oceny swoich książek, czytelnicze recenzje?

Coraz rzadziej. Z lubością czytam opinie osób, których warsztat recenzencki wywołuje u mnie ochotę uchylenia przed nimi kapelusza. Nawet jeśli są to opinie negatywne. Zbyt długo żyję na tym świecie, żeby nie rozumieć, że jeśli komuś coś nie podoba, to wcale nie znaczy, że to coś je złe. Dlatego nie wpadam w depresję po przeczytaniu niekorzystnej opinii, a biorą ją pod uwagę wyłącznie wtedy, gdy w ślad za odczuciami idą argumenty. Bardzo szanuję argumenty. Nie trafiają do mnie opinie, cytuję z lubimyczytać.pl: „Styl autora pozostawia wiele do życzenia” i bach – jedna gwiazdka. Książka beznadziejna. Reasumując: nie kwilę cichutko w kąciku po przeczytaniu negatywnej opinii, za to mruczę po pozytywnej. Jestem bardzo dumny i szczęśliwy z powodu tak wysokiego wyniku.

Maciej Siembieda

Jakuba Kanię możemy w „Kukłach” poznać na początku jego kariery w prokuraturze. To dwudziestosiedmiolatek, jeszcze bez żony (choć już po rozwodzie!). Dlaczego zdecydował Pan umieścić część akcji nowej powieści w 1997 roku? Domyślam się, że powód był inny, niż przyzwolenie Kubie na swobodne flirtowanie z pięknymi zagranicznymi dziennikarkami…

A gdzie on się tam nadaje do flirtowania. Rok 1997 sam wylazł z kalendarza: po pierwsze parę miesięcy wcześniej odkryto tajemnicę krypty w kościele w Kamieniu Odrzańskim (nazwa wsi zmieniona, żeby nie spojlerować). Po drugie w lipcu 1997 miała miejsce powódź tysiąclecia, którą osobiście przeżyłem na Opolszczyźnie i która wydała mi się atrakcyjnym tłem dramaturgicznym powieści.

Sprawa rodu Trauwitzów łączy się z inną Pana książką – „Podwieczorkiem oprawców” (i rodziną Reiswitzów). Czy ta historia domagała się opowiedzenia w formie książki?

Tak, domagała się i ja tego domagania się wysłuchałem. Niech mi wolno będzie jednak sformułować skromną przestrogę. Jeśli ktoś chce dobrać się do reportażu o Reiswitzach przed przeczytaniem „Kukieł” – zepsuje sobie rozrywkę poznania tej historii z kart powieści. Serdecznie zapraszam do reportażu z „Podwieczorku oprawców”, ale później, po lekturze „Kukieł”. Żeby nie było, że nie uprzedzałem.

Prawdziwy jest opisany w powieści kościół z kryptą grobową, prawdziwy jest pałac na Śląsku, z którego pozostały już malownicze ruiny. Fikcyjna jest jednak nazwa – Kamień Odrzański. W ten sposób chciał Pan oddzielić fakty od pisarskiej wyobraźni?

Nie. W ten sposób chciałem zatroszczyć się o tych wszystkich, którzy najpierw wygooglują prawdziwą nazwą wsi i wszystkiego się dowiedzą, a potem zabiorą się za książkę. To tak jakby autor kryminału dał namiary na konkretną zbrodnię, łącznie z tym, gdzie szukać informacji jak to było i kto zabił. A potem zaprosił do lektury powieści na ten sam temat, mając nadzieję, że zaskoczy czytelników, pisząc jak to było i kto zabił.

W wielu swoich powieściach porusza się Pan na granicy fikcji i prawdy. Na przekroczenie jej w którą stronę nigdy by Pan sobie nie pozwolił?

To kuszące, ale zbyt kosztowne. W pocie czoła pracuję nad reputacją pisarza, który nie nagina rzeczywistości i jestem ostrożny, żeby nie zepsuć tego jedną wpadką. A jedna wystarczy, aby stracić zaufanie. Prawda i fikcja w książkach, które piszę, zachowują własną tożsamość. I raczej nie skorzystam z przywileju beletrysty, któremu wolno uczynić Mojżesza Polakiem z Podkarpacia, a Hitlera wysłać na księżyc.

Śledztwo Kuby toczy się między innymi na Kaszubach. W książce pojawiają się elementy mitologii kaszubskiej (np. damk – czarownik, kaszubski duch) oraz kaszubski język. Jest Pan znawcą Kaszub?

Chciałbym być. Ta tęsknota wyrosła z czasów pracy w „Dzienniku Bałtyckim”, ale na chciejstwie się skończyło. Bycie znawcą Kaszub to lata pracy, nauki trudnego języka ale i rozumienia reguł, jakimi rządzą się Kaszubi. Pozostaję ich przyjacielem i fanem.

Cześć akcji „Kukieł” dzieje się również na przełomie lat 30. w 40 XX wieku. Przenosimy się w czasy Trzeciej Rzeszy, czasy fantazji o aryjskim panowaniu nad światem. Jak to było wtapiać się w doktrynę aryjskości?

Kiedyś byłem blondynem z niebieskimi oczami, więc trochę mi to ułatwiło. Oczywiście żartuję. Tak naprawdę to traumatyczne przeżycie – nawet w postaci researchu. Pozwala dotknąć zjawiska, jakie rodzi się w chorych głowach ludzi uważających się za lepszych, klasyfikujących innych, narzucających model życia i światopoglądu, kokietujących przemoc, wymyślających podziały. Ludzi, którzy nic sobie nie robią z kłamstwa, bezprawia i niesprawiedliwości. Którzy z talentem różdżkarzy rozpoznają pokłady największego zła kryjące się wokół nich i doskonale wykorzystują to zło do swoich celów. Po wtapianiu się w doktrynę aryjskości, jak to pani ładnie ujęła, boję się włączać telewizor.

Wiara w starogermańską magię, okultyzm, astrologia, Atlantyda… Z tym nie kojarzą nam się naziści. Pan przypomina tę mniej znaną kartę z historii. Takie jej aspekty są dla Pana najbardziej interesujące?

Najbardziej interesujący jest aspekt opętania. Himmler opodatkowywał niemieckich przedsiębiorców, właśnie w ramach Freudenkreis, żeby finansowali jego chore aktywności. Wyprawy do Tybetu w poszukiwaniu Atlantydy zamieszkałej przez Aryjczyków, gigantyczne badania aktywności czarownic, wykopaliska w kamiennych kręgach na Kaszubach. Chore przedsięwzięcia pochłaniające olbrzymie pieniądze, które mogły być przeznaczone dla wspólnego dobra. Tylko, że opętany człowiek o olbrzymiej władzy sam definiuje co to jest wspólne dobro i to jest w tym wszystkim najbardziej niepokojące. Jedyne co mnie pociesza w obserwacji tego zjawiska, to wiara, że po Monachium następuje Norymberga.

Na koniec proszę o odpowiedź na pytanie, którego powód będzie jasny dla tych czytelników, którzy sięgną po Pana książkę. Co takiego jest w młodości, że wszyscy rozpaczliwie jej pragniemy? Dzisiaj nawet bardziej, niż osiemdziesiąt lat temu…

Beztroska.

Książka „Kukły” jest już dostępna w księgarniach online. 


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
AlbinavonRoth 16.01.2023 14:20
Czytelniczka

Trzeba było zostawić prawdziwą nazwę wsi, nazwisko rodu i rok pożaru. Panie Siembieda, wstyd!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AgaGaga 14.04.2021 13:08
Czytelniczka

Ja zamówiłam w przedsprzedaży i, mam nadzieję, jutro dotrze do paczkomatu. Nie mogę się doczekać.
A co do flirtu, to zdążyłam się zbulwersować, że żonaty i dzieciaty prokurator tak się niegodnie zachowuje... na szczęście doczytałam, że akcja dzieje się przed żoną z dziećmi. No to OK. Tym bardziej czekam na książkę.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Iśka 14.04.2021 17:33
Czytelnik

Uwielbiam Siembiedę. U mnie już leży na półce. Kończę to co czytam obecnie i "rzucam" się na Kukły:)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AgaGaga 14.04.2021 19:18
Czytelniczka

Jest gościu dobry jak szatan, tez uwielbiam

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Patrycja 14.04.2021 12:08
Czytelniczka

Poszukiwania prawdziwej miejscowości, w której mieści się pałac nie było trudne i zmusiło mnie do zgłębienia się w jego historię, a do tego zaostrzyło apetyt na powieść. Jestem jej ogromnie ciekawa.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ewa Cieślik 12.04.2021 10:34
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post