Wszystkich nas łączy pragnienie miłości. Izolda Kiec o biografii „Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt”

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
11.05.2020

Gwiazda dwudziestolecia międzywojennego, legenda kawiarnianej cyganerii, czarująca niezwykłą urodą i nietuzinkowym talentem poetyckim. Zdradzona i wydana Gestapo, została rozstrzelana w wieku zaledwie 27 lat. Po wojnie jej nazwisko wymazywano z kart historii polskiej poezji. Dziś, między innymi dzięki staraniom Izoldy Kiec, przywracane jest jej miejsce wśród ważnych twórców XX wieku. Kim była Zuzanna Ginczanka? Izolda Kiec podkreśla, że bardziej liczy się sam proces odkrywania poetki, niż dążenie do określenia jej dzieł i osobowości jednoznacznymi etykietkami.

Wszystkich nas łączy pragnienie miłości. Izolda Kiec o biografii „Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt”

[Opis wydawcy] Długo wyczekiwana biografia Zuzanny Ginczanki. To pierwsza tak obszerna opowieść o życiu wybitnej poetki.

W Warszawie już za życia była legendą kawiarnianej cyganerii drugiej połowy lat trzydziestych. Przyjaźniła się z Tuwimem i Gombrowiczem, polemizowała z Karpińskim i Słonimskim. W czasie wojny uciekła do Lwowa, a stamtąd – po donosie – do Krakowa. W 1944 roku, po kolejnym donosie, została zatrzymana i rozstrzelana kilka miesięcy później w Płaszowie. Od lat 90. poezja Ginczanki i sama Ginczanka budziła coraz większe zainteresowanie.

Izolda Kiec zbiera i weryfikuje dotychczasowe informacje na temat poetki oraz uzupełnia je o niepublikowane wcześniej relacje jej znajomych, a także fakty zgromadzone podczas wieloletnich poszukiwań w archiwach. Nie dąży do rozstrzygania sprzecznych relacji tam, gdzie jest to niemożliwe, ani do stworzenia jednoznacznego obrazu Ginczanki.

Odpowiedzi na pytania o osobowość i o tajemnice Ginczanki biografistka szuka także w jej wierszach, w szczątkowo zachowanej korespondencji i w fotografiach, kryjących być może więcej aniżeli piękny uśmiech.

Biografia pokazuje konteksty czasu i miejsc, w których żyła Ginczanka. Wzbogacona jest w materiały ilustracyjne: fotografie oddające realia epoki, dokumenty dotyczące samej poetki i bliskich jej osób oraz unikatowe, nieznane dotąd portrety Ginczanki.

Ewa Cieślik: „Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt” to owoc wielu lat, jakie poświęciła pani na zgłębianie twórczości i kolei losów Zuzanny Poliny Gincburg. Na temat tej twórczyni pisała pani swą pracę doktorską. Czy mogłaby pani opowiedzieć, jak doszło do tego, że to właśnie Ginczanka przykuła pani uwagę na początku lat 90.?

Izolda Kiec: Zaczynałam od poezji. Na początku lat 80., jako licealistka, po raz pierwszy czytałam wiersze Ginczanki znalezione w domowej bibliotece należącej do mojej mamy. Byłam zachwycona, utwory Zuzanny towarzyszyły mi przez kolejne lata, dlatego dziwiłam się, że ani w szkole, ani na studiach polonistycznych nie usłyszałam ani razu nazwiska Ginczanki. Odnalazłam ją natomiast jako ulubienicę przedwojennej warszawskiej cyganerii w głośnej pod koniec lat 80. książce Joanny Siedleckiej o Gombrowiczu – „Jaśnie Panicz”. I wtedy powstał pomysł, żeby zająć się bliżej zarówno poezją, jak i biografią tej niezwykłej poetki.

Izolda Kiec, autorka książki o Ginczance

„Tuwim w spódnicy” – tak Adam Ważyk określał Zuzannę Ginczankę, deprecjonując w ten sposób jej talent, wskazując na to, że była ledwie naśladowczynią Skamandrytów, do tego jeszcze kobietą. Dlaczego przez lata wymazywano pamięć o jej twórczości?

Na Ginczankę niechętnie spoglądali ci twórcy i krytycy, którzy od początku lat 50. podporządkowali się oficjalnej władzy. Była dla nich przedwojenną mieszczką, bogatą Żydówką, burżujką, uosabiała określoną klasę społeczną, którą zwalczano jako relikt przeszłości. Natomiast emigracja i krajowa opozycja zapamiętały jej Lwów, fakt, że uczestniczyła w 1940-1941 roku w działaniach tamtejszego związku pisarzy, publikowała w „Czerwonym Sztandarze” i „Almanachu Literackim”, wzięła udział w słynnej akcji przekładowej… Wystarczyło, żeby wymazać osobę, twórczość. Następne lata to była kwestia oczekiwania na zainteresowanie jakiegoś historyka literatury, potem wydawnictwa, które opublikuje jej wiersze… Miałam szczęście, że z moim zainteresowaniem Ginczanką trafiałam na przychylność i wsparcie osób, od których sporo zależało. Zgodził się mój promotor, prof. Jerzy Ziomek, żebym pisała o niej doktorat. Jej kuzynka, pani Lidia Varsano, bardzo bogata osoba zamieszkała w Paryżu, sfinansowała wydanie tomiku wierszy.

Jak można zdefiniować fenomen Ginczanki? I czy nie jest tak, że to, co nas w niej pociąga, to jej nieuchwytność, to, że nigdy nie poznamy jej do końca?

W moim przypadku tak, to jest ciągłe, na nowo, odkrywanie Ginczanki – jej poezji i jej osobowości. Odkrywanie, ale nigdy w pełni, nigdy do końca. Zresztą nie lubię i im jestem starsza, tym bardziej sprzeciwiam się takim ostatecznym tezom, ramowaniu, etykietowaniu, ujednoznacznianiu, narzucaniu jednej perspektywy, jednego zdania. Nie tylko w przypadku Ginczanki. Proces – czytania, przyglądania się i rozmowy, choćby pośredniej, tylko w wyobraźni, jest tym, co fascynuje mnie najbardziej. Zresztą to od samej Ginczanki nauczyłam się mówić „nie wiem”. W wierszu „Pycha” z tomu „O centaurach” Zuzanna napisała: „zasłuchana surowa i baczna / coraz bardziej, / coraz mądrzej / nie wiem”. Te słowa to też moje całkiem niedawne odkrycie Ginczanki… Jej przenikliwości i mądrości.

Czy dziś przyszedł czas Ginczanki? Co jest w niej współczesnego? Kobiecość, o której nie wstydziła się mówić? Kojarzona jest z feminizmem, ale zdaje się, że chodzi o coś więcej.

Z feminizmem kojarzone są wczesne wiersze Ginczanki, znane nam z rękopisów, te, których sama nie pokazywała światu. Ale to one budzą największe zainteresowanie badaczy i krytyków. Choć według mnie nazywanie Ginczanki feministką zbyt zawęża perspektywę, ogranicza… no, właśnie etykietuje i prowokuje pewien schemat lektury, który w jakimś sensie zubaża tę poezję. Bo Ginczankę można czytać na wiele różnych sposobów – mówiłyśmy o tym wcześniej. Mnie jest najbliższa jednostkowa lektura, przez pryzmat własnych doświadczeń, osobistych, a nawet intymnych, lecz także kulturowych, także z uwzględnieniem naszego konkretnego czasu, w którym żyjemy. Tajemnica Zuzanny Ginczanki polega i na tym, że każdy z uważnych, wrażliwych czytelników może w jej słowach odnaleźć siebie, prowadzić z nią rozmowę na własny temat… Tylko potrzeba delikatności, empatii, skupionego wsłuchiwania się w jej słowa i we własne emocje. Odkrywam w wierszach Ginczanki konkretne słowa, wyrazy, które powtarzają się tam wielokrotnie: zbędność… spojoność albo spój. I myślę, że przecież je znam, bo istnieją także w moim języku, w moim doświadczeniu. Każdy ma te swoje, dzielone z jej poezją tajemnice, drobiazgi, słowa. Jestem tego pewna.

W książce opisuje pani warszawską kawiarnianą bohemę, bogate życie, także nocne, jakie prowadzili artyści tamtych czasów. Później jednak przyszedł tragiczny koniec tej radości, zabawy. Czy pani zdaniem lata 20., 30. XX wieku są podobne do czasów, w które teraz właśnie wkraczamy? Czy możemy wskazać jakieś punkty wspólne?

W pewnym sensie… tak, po pierwsze – kiedy przeglądałam roczniki przedwojennej prasy codziennej i satyrycznej, miałam niekiedy wrażenie, że można by przenieść niektóre artykuły i rysunki do naszych gazet i różnica kilkudziesięciu, prawie stu lat byłaby niezauważalna. Po drugie – myślę o wierszu Ginczanki „Współczesność” z 1937 roku: dwa tonące okręty, na każdym załoga złożona z ludzi niezdolnych do działania, skazanych na zagładę, bardzo dramatyczny obraz, aż boję się to powiedzieć… ale, tak, tak właśnie myślę: naszej współczesności. To są konkrety, ale jest jeszcze atmosfera osaczenia, zdrady, katastrofy, która wisi w powietrzu i jednocześnie myśl: nie, niemożliwe, nam, mnie się to nie przydarzy. I wreszcie jest ta szalona zabawa, o której myślę, że miała zagłuszyć niepokój, pozwalała zapomnieć o tym, że nie ma przyszłości, że są jedynie wyroki historii.

„Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt” to publikacja pięknie wydana. Zachwyca obfitość materiałów archiwalnych, dotyczących zarówno życia poetki, jak i czasów, w których żyła. Zwraca uwagę także wyjątkowa okładka. Czy mogłaby pani powiedzieć, jak wyglądał proces zbierania zdjęć, dokumentów, obrazów, które następnie zostały wydrukowane?

Materiał ilustracyjny jest efektem poszukiwań archiwalnych, kwerend bibliotecznych, dzisiaj w dużej części odbywających się w Internecie: w bibliotekach cyfrowych, w katalogach archiwów udostępnianych online. Jeśli chodzi o archiwa w Kijowie i w Równem, korzystałam też z pomocy tamtejszych archiwistów i znajomych, dobrych duchów z Ukrainy, jak o nich mówię – dostarczyli bezcennych materiałów do książki. Wszystkim im bardzo dziękuję! Ale proces poszukiwań i kwerend to przede wszystkim – i ten moment lubię najbardziej! – godziny spędzone w czytelniach, zbiorach specjalnych oraz na rozmowach, korespondencji i spotkaniach z ludźmi – dwadzieścia parę, trzydzieści lat temu to byli znajomi Ginczanki, dzisiaj ich dzieci, ale za każdym razem to niezwykle wzruszające spotkania, nawet przyjaźnie!

Wspomniała pani o okładce, chciałabym zatem kilka słów powiedzieć na jej temat, ponieważ portret Ginczanki, który się tu znajduje, jest niezwykłym dokumentem – ostatnim śladem poetki. Udało mi się dotrzeć do dwóch ostatnich portretów Ginczanki – z 1943, może nawet 1944 roku – autorstwa Andrzeja Stopki. Są to jedyne znane nam wizerunki Zuzanny z tamtego czasu, wykonane tuż przed jej śmiercią. Niezwykłe, nieprzypominające uśmiechniętej kobiety ze znanych wszystkim, przedwojennych fotografii. Ale wiele mówiące o ostatnich chwilach jej życia. Te portrety publikowane są po raz pierwszy; otrzymaliśmy jednorazową zgodę na pokazanie ich w tej właśnie książce.

Warto podkreślić, że Zuzanna Ginczanka – Żydówka, wychowana w Równem Wołyńskim, pochodząca z domu, gdzie mówiło się po rosyjsku – pisała wyłącznie po polsku. Temu językowi złożyła też dwa wiersze, „Gramatyka” i „Koniugacja”. Czy są jakieś dokumenty świadczące o tym, że miłości do języka towarzyszyła również miłość do polskiej kultury, literatury? A może wiemy, że ważna była dla niej kultura żydowska?

Nie ma w wierszach Ginczanki jakiejś szczególnej fascynacji kulturą żydowską. Jest trochę nawiązań do historii biblijnych, do legend, do dziejów narodu żydowskiego, choćby do powstania Bar Kochby w wierszu „Syn gwiazd”. Natomiast polska kultura, zwłaszcza literatura, jest tu silnie obecna – zresztą z pewnością nie bez udziału polskiej szkoły, jak sądzę, Gimnazjum Polskiego im. Tadeusza Kościuszki, w którym uczyli świetni poloniści, Ewa Czarwidowa i Stanisław Peters. Ginczanka zatem odnotowywała w swoich wierszach nie tylko własną fascynację nową, polską poezją – Tuwimem, Leśmianem, Iłłakowiczówną, Pawlikowską-Jasnorzewską… Sięgała dalej, do Kochanowskiego, do Mickiewicza. Do Mickiewicza nawiązała zresztą w bardzo ważnym momencie – tuż przed wybuchem wojny, w wierszu „Maj 1939”, szukając analogii z pełnymi nadziei wersami „Pana Tadeusza”. I wreszcie trzeba wspomnieć ostatni wiersz Ginczanki – „Non omnis moriar”… – nawiązanie tyleż do Horacego, co do „Testamentu mojego” Słowackiego. Niektórzy badacze mówią, że to jest oskarżenie polskiej mowy, a ja myślę, że być może w chwili, gdy brakowało własnych słów albo gdy te własne słowa były zbyt kruche, ratunku szukała Ginczanka właśnie w uświęconym tradycją, monumentalnym polskim wierszu? Ironicznie, gorzko, ale jednak tam, w języku, w kulturze, która „była jej krajem”.

Pisze pani również o mężczyznach, którzy podziwiali Ginczankę, ale jej nie kochali. Imponowała im urodą, talentem, nietuzinkowym charakterem. Ona sama również chciała się podobać, jednocześnie jednak pragnęła wydostać się z pułapki bycia podziwianą, bycia za szybą, jak pani pisze, nawiązując do zwyczaju jej pozowania jako anioł, na sklepowej wystawie podczas Bożego Narodzenia w rodzinnym Równem. W książce taki kreśli pani jej portret – w potrzasku pomiędzy chęcią bycia jak inni, jednocześnie jednak bycia wyjątkową. Czy takie rozdarcie prędzej czy później sprawiłoby, że Zuzanna nie znalazłaby szczęścia?

To jest ta sfera, o której mówić mi najtrudniej. Ponieważ bardzo bym chciała widzieć Zuzannę nareszcie szczęśliwą, docenioną. Wiem, wszyscy wiemy, że osiągnęła sukces poetycki – dzisiaj. Jest czytana, podziwiana, kochana, nawet od września będzie patronką szkoły! Żydowskiego liceum w Warszawie. Ale sukces osobisty? Kończę moją opowieść o Zuzannie tymi właśnie słowami, że najbardziej żałuję tego, czego nigdy się nie dowiem: o czym marzyła Zuzanna kobieta…

Izolda Kiec, autorka książki o Ginczance

Tropi pani Ginczankę od wielu lat, miała też okazję rozmawiać z ludźmi, którzy ją znali. Jak wiele emocji towarzyszyło pani przy tej pracy? Czy traktuje pani Ginczankę jako kogoś bliskiego? Córkę, siostrę, przyjaciółkę?

Trudno nazwać tę relację jednym słowem. Zaczynam książkę od stwierdzenia, że kiedyś Zuzanna była moją rówieśnicą, dzisiaj mogłaby być córką. Ale to nie jest rodzinna relacja. Ginczanka to dla mnie święto, wspólna samotność, żadnego zgiełku ani pośpiechu codzienności. Tak, spotkanie z Zuzanną Ginczanką to jedno z najważniejszych spotkań w moim życiu. Spotkanie w mikroświatach, niezwykłe, wciąż odsłaniające nowe prawdy – tak o niej, jak i o mnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że opowiadać o nim mogę tylko ja, więc gdy to robię, gdy rozmyślam, w jaki sposób to robić, towarzyszy mi poczucie odpowiedzialności, troski, staram się być delikatna wobec Zuzanny, nie chcę zdradzać jej tajemnic, powiedzieć zbyt wiele, powiedzieć czegoś, co byłoby – kolejną – zdradą. Ale też staram się pokazać ją w sposób jak najbardziej pełny, nie tylko z mojej perspektywy, ale i z perspektywy tych, którzy ją znali, którzy mają o niej własną opowieść. I skoro tak, skoro wspomniałam tych, którzy znali Zuzannę, to rzeczywiście, niezwykłe było odnajdywanie wiele lat temu jej znajomych, świadków jej życia. W pewnym momencie bardzo chciałam napisać książkę o Zuzannie właśnie dla nich – książkę, która będzie ich powrotem do lat młodości, która połączy ich, żyjących w odległych częściach świata, wspomnieniem sprzed kilkudziesięciu lat: rówieńskiej szkoły, warszawskiej kawiarni, a nawet okupacyjnego Krakowa. To były prawdziwe przyjaźnie – mnie dwudziestoparoletniej dziewczyny z ludźmi starszymi ode mnie o pół wieku! Tadeusz Błażejowski, pierwsza gimnazjalna miłość Zuzanny, był moim powiernikiem, pisaliśmy do siebie piękne listy. Nie żyje od ponad dwudziestu lat. Ale gdy na potrzeby nowej biografii Ginczanki chciałam zdobyć jego fotografię z lat młodości, to zwróciłam się do pana Witolda Błażejowskiego, syna Tadeusza. Spotkanie było wzruszające, ponieważ powitaliśmy się jak… rodzeństwo. Pan Witold natychmiast ochrzcił mnie siostrą, ponieważ – jak się dowiedziałam – jego tata pisał dziennik, w którym nazywał mnie „córeczką”. Tak, pierwszy chłopak Zuzanny był moim „drugim tatą”!

„Pani Izolda próbuje w słowach jak i pomiędzy słowami doszukać się śladów decyzji poetki, jej postępowań oraz myślenia o własnym losie”. „Przeczytajcie tę biografię. Chwyta za serce. I trzyma mocno” – piszą użytkownicy lubimyczytać.pl, bardzo wysoko oceniając pani książkę. Kto pani zdaniem powinien przeczytać tę biografię i spróbować poznać Zuzannę Ginczankę? Krytycy, poeci, nauczyciele języka polskiego, uczniowie szkół podstawowych?

Wszyscy, którzy są wrażliwymi ludźmi, którzy chcą poznać osobę o nietuzinkowej osobowości, wyjątkowym poetyckim talencie, dramatycznym losie. Którzy potrafią słuchać i zainteresowani są nie tylko sobą, ale innymi ludźmi, nie tylko dramatycznym losem, także ich doświadczaniem świata… a jeśli interesują się głównie sobą, to w tym sensie, że chcą wciąż się wzbogacać poprzez spotkania z innymi ludźmi, z ich myślą i ich słowem.

Choć nasza rozmowa dotyczyła głównie Zuzanny Ginczanki, jest pani również autorką innych niezwykle interesujących publikacji, dotyczących między innymi teatru, kabaretu i szeroko pojętej kultury popularnej. Pisała pani też o Halinie Poświatowskiej i Agnieszce Osieckiej. Czy moglibyśmy zaryzykować stwierdzenie, że te poetki mają coś wspólnego z Zuzanną Ginczanką – i co by to było?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Każda z tych autorek jest mi bardzo bliska, każda z innego powodu… ale każdą widzę osobno, jako osobny los, osobne słowo… Nie porównuję ich wierszy, pod względem poetyki widać i słychać, że to zupełnie inna twórczość. W sferze przesłania być może tym, co je łączy, jest pragnienie miłości. Ale przecież to pragnienie nas wszystkich. Nie tylko wszystkich kobiet. Wszystkich – kobiet i mężczyzn. I w poezji tych autorek nasze pragnienie znajduje swój wyraz, swoje najpiękniejsze – reprezentacje.

Izolda Kiec – literaturoznawczyni, teatrolożka i kulturoznawczyni. Zajmuje się literaturą (głównie poezją) i teatrem XX wieku oraz badaniem form popularnych (przede wszystkim kabaretem, piosenką i musicalem), a także metodologią badań kultury popularnej. Inspiruje ją krytyka feministyczna, gender studies i szkoła nowej krytyki. W 2014 roku założyła Fundację Instytut Kultury Popularnej, której jest prezeską i w ramach której współtworzy m.in. projekt Archiwum Kultury Popularnej; jest redaktorką naczelną rocznika „Studia z Kultury Popularnej” oraz redaguje serię wydawniczą Wielkopolskie Mikrohistorie. Pracuje na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Autorka opracowania wierszy Zuzanny Ginczanki „Poezje zebrane (1931–1944)” (Marginesy 2019).


komentarze [6]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Błażej  - awatar
Błażej 12.05.2020 13:40
Czytelnik

dobre

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Melikson  - awatar
Melikson 12.05.2020 13:34
Czytelnik

Fajny wywiad

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
JużNieTakaNowa  - awatar
JużNieTakaNowa 12.05.2020 13:17
Czytelniczka

Inspirujący wywiad. Przeczytam z pewnością. Bardzo dziękuję za trud włożony w "dokopanie się" to tych wszystkich szczegółów, osób, zdjęć. Uwielbiam takie trochę detektywistyczne biografie, sklejone z wielu fragmentów, na przestrzeni lat. Nie mogę doczekać się spotkania z XX-leciem i samą Ginczanką, o której wcześniej nie słyszałam. A teraz mam przeczucie, że będzie dla mnie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Dareus  - awatar
Dareus 12.05.2020 09:47
Czytelnik

Ginczanka należy obok Grochowiaka do mojego osobistego panteonu poetów.
Autorce dziękuję za książkę. Im głośniej o Zuzce, tym lepiej.
Ktoś niedawno pytał na forum o dobrą i zmysłową poezję - polecam wiersze Ginczanki - są zmysłowe, witalne, choć nieraz odwołują się do biologii i fizjologii, a powstały przeciw mieszczańskiemu kołtuństwu. A jeśli Państwo chcieliby zobaczyć,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Wisienka  - awatar
Wisienka 11.05.2020 20:12
Czytelniczka

Na pewno przeczytam, świetny wywiad.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ewa Cieślik - awatar
Ewa Cieślik 11.05.2020 13:15
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post