Marta

Profil użytkownika: Marta

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 4 lata temu
223
Przeczytanych
książek
333
Książek
w biblioteczce
4
Opinii
20
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Strony www:
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

O książce Mężczyzna imieniem Ove można myśleć na dwa sposoby. Jest to albo pogodna powieść wyróżniająca się oryginalnym a niekiedy kontrowersyjnym poczuciem humoru, albo głęboko smutna opowieść o samotności. W obu przypadkach jest to książka bardzo mądra i godna uwagi.

Ja jednak zdecydowanie wybieram pierwszą możliwość interpretacji.


Krótko o tematyce

Ove to mężczyzna, który myśli, że skończyło mu się życie, więc postanawia popełnić samobójstwo. Jest o tej decyzji przekonany i konsekwentnie dąży do celu. Bardzo praktycznie i kilkakrotnie. Ale mimo to nie jest to opowieść dramatyczna i przygnębiająca. Jest ona raczej pełna specyficznego i jednocześnie niezwykle trafnego poczucia humoru.

Ove to mruk, który skupia się na swoim cierpieniu. Tworzy mnóstwo rytuałów, wzorów zachowań i barier emocjonalnych, by móc w spokoju pocierpieć. Choć nie rozczula się nad sobą nigdy, to jednak nie dopuszcza do siebie niczego z zewnątrz, co mogłoby go z obecnego stanu wytrącić. Na szczęście otoczenie nie wie, jak bardzo on nie chce wyjść ze swojej skorupy smutków, i samo pcha się do niego z każdej strony.

I po raz trzeci: Ove to niezwykły człowiek, którego naprawdę warto poznać.



Znasz ten typ człowieka?

Zwykle dość szybko dostajemy od autora ogólną charakterystykę i krótką próbkę możliwości bohatera. Spójrzmy na inną książkę: mały rys typu* „Ania była sierotą, o którą nikt nie dbał” plus krótka scenka, taka jak niekończący się (bo na aż jedną stronę) raport na temat własnych przeżyć wewnętrznych od rana aż do teraz, plus do tego jeszcze kilka anegdotek z własnej wyobraźni małej dziewczynki i mamy to. Wiemy, kim jest bohaterka i czego mniej więcej możemy się po niej spodziewać. Spójrzmy więc na Ovego: stary, zrzędliwy, nieprzyjaźnie nastawiony do innych i zamknięty w sobie gbur. Mhm, no to już jesteśmy w domu, wiadomo. Skoro więc wiemy, kim jest, no to popatrzmy na jego perypetie.

I tutaj czeka nas duże zaskoczenie, bo autor wciąż będzie podstawiał nam nogę. Za każdym razem, gdy pomyślimy „Mam go! Znam ten typ! Wiem, co zrobi!”, Fredrik Backman przez krótki czas pozwoli nam nacieszyć się naszą wspaniałą znajomością charakterów ludzkich, by za chwilę znów dać nam pstryczek w nos. By zrozumieć, kim jest bohater, będziemy musieli nie jeden raz pozbyć się pewnych przesądów i nierzadko odkryjemy, że w ogóle je mamy. A to już jest świetny powód, by przeczytać tę książkę.



Ten zrzędliwy starzec ma żonę?

Narracja prowadzi nas przez niewielkie wydarzenia, które dzieją się w życiu Ovego. Nic nadzwyczajnego, ot, rzeczy, które przytrafiają się każdemu i to niemal codziennie. Tutaj pomóc zaparkować auto, tam podkręcić coś w domu starszej pani, a innym razem podwieźć sąsiadkę. Naprawdę nic wielkiego. Przy okazji tych wydarzeń cofamy się do równie nieefektownych momentów z życia bohatera – pierwsza praca, poznanie żony, podróż poślubna, dom, samochód kupiony za własne pieniądze. I tutaj właśnie autor błyszczy. Każda z tych historii, czy to współczesnych toczącej się akcji, czy retrospektywnych, wnosi coś nowego do charakterystyki głównego bohatera. Ciągle dowiadujemy się czegoś nowego, czegoś, co zupełnie nie pasuje do dotychczasowej opowieści. Trochę jak u Czechowa – każdy szczegół na znaczenie i jeżeli weźmiemy go pod uwagę, historia może się bardzo zmienić.

Jakie było moje pierwsze zdziwienie? Ano właśnie, że Ove nie jest zestarzałym kawalerem. Potem tych zdziwień i zaskoczeń było dużo, dużo więcej.



Z technicznej strony też bardzo dobrze

Fredrik Backam wie, jak pisać. Ma dar opowiadania i umie budować swego rodzaju napięcie nawet w książce tak nieobfitującej w większe wydarzenia, jak Mężczyzna imieniem Ove. W wyjątkowy sposób zaciekawia czytelnika codziennością, przy czym jednocześnie pokazuje prozaiczność „wielkich i dramatycznych” wydarzeń, takich jak samobójstwo. Bo w końcu tak naprawdę, jak dzieją się rzeczy tego kalibru, to są one ciche, często spokojne a jeszcze częściej niezauważalne i nie do rozpoznania przez postronnego obserwatora. To, co robi z nich coś niesamowitego, to nasze interpretacje.



Coś dla siebie

Bohater nie przechodzi przemiany wewnętrznej. Dzięki niemu jednak zmienia się coś w naszych czytelniczych głowach. Ove jest cały czas Ovem, tylko dużo szczęśliwszym, bo skupionym na teraźniejszości, a nie na przeszłości i przyszłości. A to jest coś, co może osiągnąć też każdy z nas. Warto więc przeczytać tę książkę chociażby właśnie po to, by zmierzyć się z budowaniem stereotypów i by zobaczyć, jak wiele zmienia zwykłe wyjście ze swojej głowy i otwarcie się na to, co jest wkoło.



Mężczyzna imieniem Ove nie jest książką o spektakularnym i pełnym znaczeń nawróceniu czy odkryciu, że życie jednak jest wspaniałe. Brak tu cudownych i wielkich wydarzeń, bohater nie doznaje nagłego ataku miłości do życia, nikt ani nic nie dokonuje rewolucji w jego życiu. Ove po prostu powoli przestaje skupiać się na sobie samym i zaczyna działać tu i teraz, a to robi wielką różnicę.

stanobecny.pl

* Jestem wielką fanką Ani z Zielonego Wzgórza, więc nie odbierajcie tego przykładu jako jakiejkolwiek krytyki stylu czy warsztatu.

O książce Mężczyzna imieniem Ove można myśleć na dwa sposoby. Jest to albo pogodna powieść wyróżniająca się oryginalnym a niekiedy kontrowersyjnym poczuciem humoru, albo głęboko smutna opowieść o samotności. W obu przypadkach jest to książka bardzo mądra i godna uwagi.

Ja jednak zdecydowanie wybieram pierwszą możliwość interpretacji.


Krótko o tematyce

Ove to mężczyzna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Babska stacja to książka o silnych kobietach pełnych energii i radości życia. Czytelnik śledzi w niej dwa wątki - pierwszy opowiadający o losach czterech sióstr, młodych pilotek okresu drugiej wojny światowej i drugi, historię współcześnie żyjącej sześćdziesięcioletniej matki i pani domu. Wszystkie bohaterki łączy siła ducha, dzieli natomiast pewność siebie. Pilotki są młodymi kobietami walczącymi o swoje prawa w czasach silnego podziału na kobiece i męskie sfery życia, natomiast Sookie jest zbliżającą się do wieku emerytalnego kobietą, której życie ogranicza dominująca matka, specyfika życia w małym miasteczku i - co najważniejsze - ona sama.

Babska stacja obfituje w wiele ciekawostek o początkach ery samochodów w Ameryce - m.in. kim były autostradowe hostessy, po co certyfikowano toalety czy jaka była sytuacja kobiet chcących służyć w amerykańskiej armii. To przeurocza i spokojna książka, która wciąga i zaraża swoją zwyczajną pogodą ducha.


Cieszę się, że tuż przed przeczytaniem Babskiej stacji trafiłam na jej negatywną recenzję. Ostudziło to mój zapał i zdecydowanie zmniejszyło wygórowane oczekiwania, które zawsze są niepotrzebne i mogą wszystko zepsuć. Od autorki Smażonych zielonych pomidorów (choć przeczytanych co najmniej 10 lat temu) spodziewałam się czegoś równie dobrego. I nie chodzi o to, że się zawiodłam, ale o to, że nastrojona już nie tak pozytywnie, bardzo miło się zaskoczyłam. Czemu więc zbiera ona całkiem sporo negatywnych ocen? Mam na to swoją teorię ;)



Polscy bohaterowie obcojęzycznych książek to wyzwanie czytelnicze

Wydaje mi się, że ta przeurocza książka jest wielkim wyzwaniem dla Polaków. Z jedengo powodu - dumy. Bo co z tego, że Polacy (a raczej Amerykanie o silnych, polskich korzeniach) zostali przedstawieni jako osoby oddane krajowi, do którego wyemigrowali, pielęgnujące tradycje swoich europejskich przodków i mające mnóstwo pozytywnych cech takich jak pracowitość, skromność, radość życia, prostota i uczciwość, skoro mają tak poprzekręcane nazwiska! Duma nie pozwala przecież na akceptację tak jawnej zniewagi, toż to niestosowne. Oj tak, autorka zebrała cęgi. Niesłuszne, bo wydaje się, że powodowane są one po prostu złym nastawieniem wynikającym ze zbyt osobistego odbioru - tak, jakby polski czytelnik czuł się osobiście urażony przekręceniem "jego" nazwiska i to zamykałoby mu oczy na wszystko inne.

I choć sama nie przekreśliłam tej książki z tego powodu (jak to brzmi: Jurdabraliński i Broukowski?), to miałam pewien zgrzyt. Żałuję, że autorka nie zrobiła drobnego wysiłku i nie skonsultowała z kimś tych nazwisk (ilu to Polaków jest w Stanach!) lub nie skorzystała chociażby z dobrodziejstw internetu. Taki szczegół, ale od razu pojawiają się wątpliwości, czy może przy innych wątkach nie popełniła podobnych błędów.



Zgrabnie i konkretnie

Babska stacja to niezwykle spokojna książka. Autorka nie gra na emocjach czytelnika, pomimo że duża część akcji dzieje się w trakcie drugiej wojny światowej. Nie ma tu rozwodzenia się nad smutkiem i tragicznością ciężkich czasów oraz ludzkich losów. Wiadomo, było trudno, ale życie toczyło się i tak, razem ze swoimi smutkami i radościami. Wydarzenia, choć niezawsze łatwe dla bohaterek, opisywane są z rzadko spotykaną subtelnością. Bohaterki będce silnymi kobietami ze spokojem i hartem ducha przyjmują spadające na nie kolejne ciężary i ciosy. Autorka nie daje ani im, ani czytelnikowi przestrzeni na umartwianie się czy rozpamiętywanie. Jednocześnie jednak pozwala na to swojej drugiej bohaterce, żyjącej w bardzo spokojnym miasteczku i nie borykającej się z trudem rzeczywistości ogarniętej woją. Na szczęście jednak i to z umiarem.

Do pewnego momentu książka jest napisana świetnie, a każdy pojawiający się element ma znaczenie.



Bez ostatnich stron byłoby dużo lepiej

Babska stacja z powodzeniem mogłaby się skończyć na 386 stronie. Dalsze 40 stron można byłoby ująć w króciutkim epilogu. A i to niekoniecznie. Wszystkie pojwiające się informacje są już niepotrzebne i po prostu nudne. Niektóre wręcz zdają się mocno naciągane. Tak jakby autorka bardzo chciała umieścić w niej wiele popularnych społecznie i poprawnych politycznie wątków, a że nie bardzo jak mogła je umieścić i skomentować w głównej opowieści, to wcisnęła je wszystkie w końcówkę. I choć całą książkę czytałam z ogromną przyjemnością, to ostatnie strony dłużyły mi się w nieskończoność i stanowiły duży wysiłek czytelniczy.

Nieautentyczne nazwiska i przeciągane zakończenie to jedyne zarzuty, jakie mam wobec tej sympatycznej książki. I choć są to tak naprawdę niewielkie usterki w warsztacie autorskim, to własnie one powodują, że (bądź co bądź bardzo dobre) książki nie trafiają na zestawienia najlepszych lektur dowolnych czasów. No ale nie tyko wielką literatrą człowiek żyje i takie spokojne, miłe i pogodne książki warto czytać. Ja przynajmniej pewnie za parę lat będę miała ochotę do niej powrócić, a w niedługim czasie na pewno sięgnę po inne książki Fannie Flagg. Zacznę chyba od odświeżenia sobie Smażonych zielonych pomidorów.



Dla kogo?

Babska stacja to coś dla osób lubiących przyjemną i spokojną lekturę. Które nie oczekują wyciskających łez opisów ani targających emocjami wydarzeń. To pełna pogody opowieść, która pozwala na wypoczynek i odprężenie przy spokojnej lekturze oraz inspiruje do dialogu z samym sobą. To też ciekawostka dla osób chcących dowiedzieć się z książek czegoś nowego i nietypowego o życiu codziennym poprzednich pokoleń.

stanobecny.pl

Babska stacja to książka o silnych kobietach pełnych energii i radości życia. Czytelnik śledzi w niej dwa wątki - pierwszy opowiadający o losach czterech sióstr, młodych pilotek okresu drugiej wojny światowej i drugi, historię współcześnie żyjącej sześćdziesięcioletniej matki i pani domu. Wszystkie bohaterki łączy siła ducha, dzieli natomiast pewność siebie. Pilotki są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cyrk nocy to książka dla osób, które lubią marzyć i błądzić gdzieś w wyobrażonych światach. To piękny obrazek, na który patrzy się z przyjemnością i od którego trudno się oderwać. Ale to też niedopracowana koncepcja fabuły, której brakuje rozmachu i całościowego oglądu.

O czym jest książka?

Cyrk nocy to scena, czy raczej arena, na której toczy się pojedynek dwojga uczniów spierających się ze sobą czarodziejów. Przeciwnicy, Celia i Marco, nie znają ani reguł pojedynku, ani nie wiedzą, jak lub czym ma się on zakończyć. Jedyną zasadą, jaką odkrywają (bądź sami tworzą) jest ciągłe prześciganie się w prezentowaniu swoich umiejętności. Tak właśnie rozwija się cyrk – pełen magii, niesamowitości i niesłychanej perfekcji.

Po co w ogóle czytać?

Czytanie tej książki to snucie się po czarno-białych obrazach ze snów. To czysta przyjemność estetyczna. To powrót do świata baśni z lat dziecięcych tylko bez nostalgicznej otoczki. To świat gdzieś pomiędzy steampunkiem a Harrym Potterem.

Co się udało

Cyrk nocy przepełniony jest obrazami. Czarno-białymi, bo takie ograniczenie nałożyła sobie autorka. Sam cyrk nie do końca jest tym, czego się spodziewamy. Składa się z wielu różnych, niewielkich namiotów, które przynależą do poszczególnych artystów. Brak tu głównej areny. Zaglądając do namiotu nie zawsze możemy oczekiwać występów – niektóre z nich kryją w sobie zupełnie nowe światy: lodowy ogród, ośnieżony las czy morze książek. Pozostałe to zaproszenia do gry z samym sobą. Rozsuwając ich kotary nie wiemy, czy trafimy na wróżbitkę, namiot pełen gwaru i atrakcji czy samotnię skłaniającą do refleksji.

Autorka kipi wyobraźnią. Jej książka to zbiór mnóstwa pięknych obrazów i koncepcji światów, które można byłoby rozwijać i rozwijać. Erin Morgenstern świetnie konstruuje swoją książkę – prowadzi równolegle różne wątki, które rozpoczynają się w zupełnie innym czasie i biegną ku sobie w zmieniającym się tempie.

Co zawiodło

Fabuła. Po prostu fabuła. I to na wielu płaszczyznach: koncepcji, rozmachu, współistnienia poszczególnych wątków. Brak tu całościwego oglądu. Tak jakby autorka zamieściła w książce wszystko, co wymyśliła, nie mając w głowie obrazu całego świata książki czy nieopowiedzianych losów bohaterów. Do tego wątek romansowy (na szczęście zaczyna się dopiero w drugiej połowie książki) jest słabiutki. Nie doceniam go nie tylko dlatego, że nie przepadam za romansami, ale dlatego, że jest bardzo oczywisty i przewidywalny w każdym momencie. I jest jeszcze jedno ale – nie podoba mi się koncepcja poświęcenia siebie w imię jakiejkolwiek rzeczy, nawet najwspanialszej. A ten pomysł pojawia się tu na wiele sposobów.

Gdyby autorka zrezygnowała z fabuły i stworzyła wiele krótkich opowiadań opartych na koncepcjach poszczególnych namiotów, to całość miałaby o wiele większy sens i raczej trudno byłoby znaleźć jakieś niedociągnięcia. Nawet główna fabuła, gdyby ją zmieścić w opowiadaniu, nabrałaby większych znaczeń i możliwości interpretacji. A jak ładnie zbiór opowiadań pasowałby do zbioru namiotów w owym cyrku.

A jednak

Jednak mimo tych niedociągnięć fabularnych i mojej niezgody na główne koncepcje książki, myślę, że warto ją przeczytać. Przede wszystkim dla poznania obrazów z głowy autorki, które wciąż zachwycają i które powodują, że nie chce się tej książki odrzucić. Oraz dla pewnej innej koncepcji, zaczerpniętej być może ze świata J.K. Rowling: ludzie, których otacza magia, nie dostrzegają jej, bo nie chcą w nią uwierzyć. Tłumaczą ją sobie na wiele różnych sposobów i często wolą zaufać doskonałości ludzkiego rzemiosła lub uznać, że wyobraźnia płata im figle, niż pozwolić na zaistnienie czarów. A to jest bardzo ładna koncepcja. Bo jak często my sami nie chcemy dostrzegać różnych pięknych rzeczy, choć dzieją się wokół nas? I nie magię czy czary mam tu na myśli.

stanobecny.pl

Cyrk nocy to książka dla osób, które lubią marzyć i błądzić gdzieś w wyobrażonych światach. To piękny obrazek, na który patrzy się z przyjemnością i od którego trudno się oderwać. Ale to też niedopracowana koncepcja fabuły, której brakuje rozmachu i całościowego oglądu.

O czym jest książka?

Cyrk nocy to scena, czy raczej arena, na której toczy się pojedynek dwojga uczniów...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Marta

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
223
książki
Średnio w roku
przeczytane
16
książek
Opinie były
pomocne
20
razy
W sumie
wystawione
220
ocen ze średnią 6,6

Spędzone
na czytaniu
1 189
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
16
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]