Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Teonimy to imiona bogów. Słowiańskie teonimy to często grząski grunt do dyskusji, bo wytłumaczenie większości z nich nastręcza spore trudności. Co oznacza imię Chors? Słowianie czcili Siemargła czy Siema i Rgła? Jak prawidłowo odczytać Prove, Podagę i Pripegalę? Czy Białobóg kiedykolwiek istniał?

W ostatnich latach badania nad religią Słowian w Polsce przyśpieszyły, o czym świadczą choćby liczne recenzowane tu obecnie książki. Choć najczęściej są to opracowania archeologiczne to swój wkład mają też np. językoznawcy tacy jak Michał Łuczyński z UJ. W opublikowanej niedawno pracy doktorskiej podjął się właśnie wyjaśnienia pochodzenia, znaczenia i ewolucji słowiańskich teonimów. I choć zapewne wielu z nas wydawało się, że przynajmniej część imion boskich jest znaczeniowo zupełnie przejrzysta to Łuczyński potrafi tu wielokrotnie zaskoczyć.

Sporo miejsca na początku książki zajmuje wstęp zawierający charakterystykę pracy, rozważania wprowadzające i omówienie wybranych problemów badawczych. Znajdziemy tam kilka ważnych uwag, ale tutaj zaznaczmy tylko, że autor zajął się teonimami poświadczonymi przez źródła historyczne a pominął teonimy literackie. Potem następuje właściwa część materiałowa, czyli omówienie poszczególnych teonimów. Podzielone one zostały na staroruskie, staropołabskie, staropolskie, staroczeskie, starołużyckie i starobułgarskie.

Już na początku przekonujemy się, że analizy nie pójdą dobrze znanym torem. Łuczyński doskonale orientuje się w zagranicznej literaturze języoznawczej, która często nie przebiła się dotąd do polskiego środowiska naukowego. Już pierwszy omówiony teonim – Perun – okazuje się wcale nie oznaczać dobrze nam znanego „tego, który uderza”. Autor tłumaczy to imię jako „posiadacz góry” i odrzuca genetyczne powiązania z innymi indoeuropejskimi bóstwami, takimi jak litewski Perkunas czy skandynawska Fjorgyn. Z kolei Weles ma to być odpowiednio „mający pole, łąkę, dolinę” (bez związku z widzeniem, wielkością, czy zmarłymi a co za tym idzie z wedyjskim Waruną i litewskim Valinasem). Siemargł w interpretacji Łuczyńskiego to tak naprawdę Siem („bóstwo siania”) i Regl („wycięcie, szczelina, otwór”, dalej dowiadujemy się, iż nawiązywać ma to do podziemnych zaświatów) bez związku z perskim Simorgiem. Interesujące wydaje się jak ustosunkują się do powyższego inni językoznawcy.

Przytoczmy kilka przykładów, które wydają się trafnie tłumaczyć niezbyt dotąd zrozumiałe imiona bogów. I tak Strzybóg wywodzi się z psł. *strybati „płynąć, biec” (a wtórnie „szybko przemieszczać się”, „wysoko i daleko skakać”) z końcówką -og (analogicznie jak Swaróg). Perepłut to „ten, który się wije/okręca” pokrewny z polskimi czasownikami pleść, plątać. Jaryło to personifikacja rekwizytu obrzędowego („narzędzie do palenia”).

Wart szczególnej uwagi jest rozdział poświęcony teonimii staropołabskiej. Ponieważ imiona tamtejszych bogów zapisywali autorzy germańskojęzyczni piszący po łacinie samo odczytanie teonimów przysparza wielu problemów. Łuczyński zdecydowanie odrzuca dowolność odczytu. Wskazuje reguły, jakimi należy się kierować aby interpretacja była właściwa. W ten sposób bardzo przekonująco zostaje wyłączona część funkcjonujących dotąd w literaturze sposobów rozumienia zapisów a jednocześnie przekonująco zostają włączone pewne nowe. Jako efekty tej pracy przytoczmy wyjaśnienia kilku teonimów. Prove właściwie transkrybowany to Prone a więc imię Perun zaadaptowane fonetycznie do języka niemieckiego; Siva to Żywa, Podaga – Potąg (pokrewne polskiemu potęga), Pripegala – Przybygłów (czyli bóg wielogłowy), Pizamar – Paczemir („bardziej spokojny”), Turupit – być może Borowit. Intrygująca jest też interpretacja czeskiego Zelu, Zebud jako Sebąd („niech teraz będzie”, „przybądź”).

Niektóre kwestie podnoszone przez autora nie wydają się jednak tak jednoznaczne, jak są przedstawione. Słusznie zostają odrzucone wszystkie obce etymologie imienia Swaróg. Nie tylko nie dało się dotąd przekonująco wyjaśnić przemian fonetycznych, jakim musiały podlegać, ale przeważnie nie daje się również dostrzec na gruncie języków słowiańskich jakiejkolwiek kontynuacji semantycznej czy wskazać miejsca i czasu, kiedy mogło dojść do zapożyczenia. Do utworzenia teonimu doszło więc na gruncie rodzimym i oznacza on „tego, który ma ciepło” (ogień, żar). W następstwie tego znikają wszelkie podstawy dla uznawania Swaroga za boga nieba, gdyż żadnych innych poza błędnymi etymologiami do tego nie było. Mimo tego takie określenie („bóg nieba”) wobec tego boga Łuczyński niekonsekwentnie stosuje na następnych stronach (s. 174, 271, 285).

Wątpliwości budzi interpretacja przez Łuczyńskiego imienia Marzanny. Odrzuca on pochodzenie od prasłowiańskiego *moriti – umierać a optuje za znaczeniem „morska”, „ktoś lub coś w wodzie/nad wodą”, później w znaczeniu jakaś „kukła obrzędowa” (a wcześniej gwiazda Wenus, jutrzenka). Wspiera się przykładami późno zanotowanymi, często nie mającymi nic wspólnego z obrzędem topienia marzanny – bułg. morianka (mieszkanka wybrzeża), serb. Marmorena (wieś w Bośni i Hercegowinie). Wśród skromnie przytoczonych źródeł historycznych pominięte zostają fragmenty odnoszące się do znaczenia obrzędu. Tymczasem źródła pisane, począwszy od tych najstarszych, są w tej kwestii zgodne: „wśród postu obrazy w postaci śmierci przez miasto z śpiewami i igrami zabobonnymi nad rzekę wynoszą i tam gwałtownie topią, twierdząc na swe pohańbienie, że śmierć im więcej szkodzić nie będzie” (1336); „wedle obyczaju pogańskiego pewną figurę, którą zwą śmiercią, wyprowadzają ze śpiewem z granic miejscowości” (1415); „nie dozwalajcie aby (…) odbywał się zabobonny obyczaj wynoszenia jakowejś postaci, którą śmiercią nazywają i w kałuży topią” (1420); „w poście topili bałwana (…) śpiewając żałobliwie: Śmierć się wije u płotu (…) Zwali tego bałwana Marzana” (1597). Dla ludzi średniowiecza i później nazwa topionej kukły była więc w zupełności zrozumiała. Obok nazw Morana, Marmuriena funkcjonowały też po prostu Śmierć, Śmiertka, Śmierciucha a sam obrzęd wynoszenia śmierci/zimy ma liczne europejskie analogie.

Zastanawiające są liczne braki w omówionych teonimach. Skoro uwzględnione zostały nazwy późne, wątpliwe i zniekształcone (Jutrobog, Lel i Polel, Turupit, Zelu) to dlaczego pominięte zostały takie teonimy jak Radogost, Hennil, Trojan, Kupała, Kostroma, Pogwizd, Suentebueck i Vitelubbe? W bibliografii wymienione zostają tylko dwa z bardzo długiej przecież listy artykułów autora na temat religii Słowian.

W podsumowaniu książki autor zauważa, że im ważniejsze bóstwo tym więcej określeń wobec niego stosowano (bóg burzy może mieć ich nawet siedem). Wśród zanotowanych nazw wszystkie są rodzime – brak zapożyczeń. Nie kontynuują one jednak stanu praindoeuropejskiego. Najstarszą z nich zdaje się być Perun (około przełomu II/I tys. p.n.e.), nieco młodsze Strzybóg i Mokosz (pierwsza poł. I tys. n.e.). Prasłowiański system teonimiczny wyraźnie ciąży ku południowo- i wschodnioindoeuropejskim dialektom doby różnicowania się języka praindoeuropejskiego.

Książki takiej jak Bogowie dawnych Słowian nie było od czasu Dawnych Słowian Stanisława Urbańczyka (teksty zebrane w 1991 r.). Rzadko pojawiają się tak wnikliwe i obszerne analizy językoznawcze. Pewne części książki znacznie posuwają do przodu naszą wiedzę (czasem zwracają uwagę na zastosowanie metody naukowej – jak w przypadku odczytywania łacińskich zapisów). Inne podsumowują międzynarodową dyskusję bądź są w niej ożywczym głosem. Dowiemy się dlaczego niektóre bóstwa należy ostatecznie wykluczyć ze słowiańskiego panteonu, ale z drugiej strony poznamy kilka nowych. Choć używany język jest ciężki, naukowy, trudny do przyswojenia dla nie-filologów to warto przez niego przebrnąć by poznać nieco inne spojrzenie na religię Słowian i jej miejsce w kontekście indoeuropejskim.

Pełna wersja recenzji na stronie:
http://mediewalia.pl/ksiazki/imiona-bogow-odkrywaja-wiele-sekretow/

Teonimy to imiona bogów. Słowiańskie teonimy to często grząski grunt do dyskusji, bo wytłumaczenie większości z nich nastręcza spore trudności. Co oznacza imię Chors? Słowianie czcili Siemargła czy Siema i Rgła? Jak prawidłowo odczytać Prove, Podagę i Pripegalę? Czy Białobóg kiedykolwiek istniał?

W ostatnich latach badania nad religią Słowian w Polsce przyśpieszyły, o czym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Drugi tom serii Wszechnica Triglava, prezentującej naukowe publikacje dotyczące religii Słowian, przeszedł bez większego echa i dyskusji. To niezasłużona cisza, gdyż książka zawiera teksty układające się w przemyślaną całość i sporo ciekawych spostrzeżeń.

Paweł Szczepanik to doktor nauk humanistycznych w zakresie archeologii i etnologii na UMK. Recenzowana praca jest efektem wieloletnich zainteresowań autora oraz grantu badawczego „Religie i ich rzeczy” sfinansowanego przez NCN w 2017 r. Autor postanowił spojrzeć na problem słowiańskich wyobrażeń o zaświatach poprzez pryzmat śladów jakie wyobrażenia te mogły pozostawić w zabytkach znanych archeologom.

W kolejnych rozdziałach omówione zostają takie kwestie jak mity kosmogoniczne, trójdzielny kosmos, bóstwa chtoniczne, świat pozagrobowy, demoniczne pochodzenie chorób i obrzędowe wykorzystanie masek.

Szczepanik dokładnie analizuje dwa mity o powstaniu świata – mit o kosmicznym jaju oraz o wyłowieniu ziemi. Problem spotkał się dotąd z pewną rozbieżnością opinii. Najpierw dawnym Słowianom przypisywano tylko ten drugi mit (Ryszard Tomicki, Aleksander Gieysztor). Potem pojawiły się jednak głosy odrzucające ten pogląd i jako właściwy przedstawiano mit pierwszy (Adrian Mianecki, Michał Łuczyński). Szczepanik zna oba, dokładnie je opisuje z wykorzystaniem materiału porównawczego, tekstów historycznych, archeologii, folkloru. Traktuje obie wersje jako równoprawne. Stanowisko to należy uznać za najbardziej przekonujące na obecnym etapie badań (nikt przecież nie odpowiadał za ortodoksyjność przekonań całej Słowiańszczyzny). Natomiast chciałbym zwrócić uwagę, że tak w książce jak i w ogóle w studiach nad religią Słowian marginalnie pojawiają się kwestie jeszcze innych mitów kosmogonicznych (np. cudownej przędzy) jak i mitów apokaliptycznych.

Drugi rozdział, poświęcony niby doskonale znanemu trójpodziałowi świata, wykorzystuje wyobrażenia plastyczne znane z okuć pochewek noży. Takich okuć znamy przynajmniej kilka, najbardziej bogato zdobione jest to z Oldenburga/Stargardu Wagryjskiego. Szczepanik interpretuje je w wymiarze kosmologicznym. Na górze znajdować ma się postać boska w długiej szacie, w czapce, z brodą, wspierająca ręce na biodrach. Pośrodku umiejscowieni są ludzie (mężczyzna i kobieta). Natomiast na dole okuć widzimy albo głowę węża, albo potrójne zakończenie, albo trzy głowy – jedna ludzka i dwie końskie. Czasem wyobrażeni zostają też pośrednicy między światami w postaci koni. Kompozycja ma być więc analogiczna do Światowida ze Zbrucza.

Do bóstw związanych ze śmiercią i zaświatami zaliczeni zostają i co za tym idzie osobno omówieni Weles (utożsamiany z Trzygłowem), Nyja i Marzanna.

Myślę, że za jeden z bardziej istotnych uznać należy rozdział o maskach. Wykorzystywano je w obrzędach przywoływania duchów zmarłych o czym informuje najpierw czeski Kosmas, ale później również zapiski z Wielkopolski. Maski odkryto w czasie badań archeologicznych w Opolu oraz liczny zestaw w Nowogrodzie Wielkim.

Zaletą książki jest interdyscyplinarne podejście autora. Często najpierw odwołuje się do religioznawczych i antropologicznych koncepcji – czym jest mit lub jak dzielimy mity kosmogoniczne. Opracowując materiał badawczy nie ogranicza się tylko do historii i archeologii – znajdujemy tu i komparatystykę i liczne teksty folkloru. Przy tym sposób narracji pozostaje przystępny. Czytelnik nie jest epatowany specjalistycznym słownictwem i nie powinien poczuć się zagubiony nawet jeśli dotąd wiele nie czytał na ten temat. Wszystkie omawiane zabytki znajdzie w książce w formie czarno-białych zdjęć i rysunków.

Pełna wersja recenzji na stronie:
http://mediewalia.pl/ksiazki/zycie-i-smierc-w-slowianskiej-mitologii/

Drugi tom serii Wszechnica Triglava, prezentującej naukowe publikacje dotyczące religii Słowian, przeszedł bez większego echa i dyskusji. To niezasłużona cisza, gdyż książka zawiera teksty układające się w przemyślaną całość i sporo ciekawych spostrzeżeń.

Paweł Szczepanik to doktor nauk humanistycznych w zakresie archeologii i etnologii na UMK. Recenzowana praca jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niedawno na rynku wydawniczym, oprócz licznych kolorowych tytułów popularyzujących mitologię słowiańską, pojawiła się książka popularnonaukowa przedstawiająca się jako „przewodnik dla zdezorientowanych”. Autor jest cenionym historykiem a za cel postawił sobie wyjaśnienie co tak naprawdę wiemy o religii Słowian.

D.A. Sikorski przede wszystkim znany jest dzięki doskonałym tekstom o początkach polskiego Kościoła i państwowości. Gdzieniegdzie poruszał również problem słowiańskiego pogaństwa, bardzo krytycznie oceniając naszą wiedzę na jego temat. Dzięki Wydawnictwu Poznańskiemu Autor uzyskał możliwość znacznie szerzej zaprezentować i uargumentować swoją wizję religii Słowian. Czy dzięki temu wizja ta stała się bardziej przekonująca i książka może służyć za przewodnik?

Praca podzielona jest na dziewięć rozdziałów, z czego większość (około trzy czwarte książki) można potraktować jako zagadnienia teoretyczne, takie jak teoria badań, historia badań, definicje religii, rodzaje źródeł, itp. Właściwy problem, czyli bogowie, świątynie, posągi, kapłani i obrządek pogrzebowy zostają opisane na końcu krótko i jakby od niechcenia.

Ważne jest uwypuklenie celu, jaki stawia sobie Autor a więc odpowiedź na pytanie „dlaczego uczeni od dwustu lat (…) nie mogą wypracować jednej wizji? [religii Słowian]” (s. 12). I właściwie odpowiedzi na to pytanie poświęcony jest cały rozdział trzeci. Cała reszta to jakby przybudówki do tego rozdziału. W kwestii zróżnicowania wizji religii Słowian stajemy, wedle opinii Sikorskiego, przed dylematem, czy chcemy tworzyć wizję opartą na wiedzy i dającą obraz prostego, nie rozbudowanego systemu wierzeń, czy też nie opierać się na solidnych argumentach aby otrzymać obraz bogaty i atrakcyjny (s. 54). Te dwie wizje to osobne szkoły w historiografii; na czele pierwszej ma stać Henryk Łowmiański a drugiej – Aleksander Gieysztor.

Same przyjęte tu założenia dla całej dalszej pracy trudno uznać za wolne od zastrzeżeń. Nie można postawić równania: argumenty za religią „prostą” – solidne, za „bogatą” – nie solidne. Solidność każdego argumentu powinna być rozważana z osobna a jaką wizję wspiera nie powinno mieć znaczenia dla jego oceny. W praktyce, jak się okazuje, obie strony miewają problemy z solidnością. Tymczasem Sikorski z góry już określił swoich oponentów po prostu jako stronę nie solidną. Druga sprawa to czy rzeczywiście mamy obecnie do czynienia z taką dychotomią w świecie naukowym. Szkoła Gieysztora ma swoich licznych następców i nieprzerwanie się rozwija, do szkoły Łowmiańskiego zgłosił akces Sikorski i chyba nie ma tam obecnie nikogo innego. W związku z tym nie wiem, czy odosobnione stanowisko Sikorskiego można traktować jako dowód na podział i niezgodność opinii w środowisku historyków.

Przyjrzyjmy się dalej znajomości źródeł przez Sikorskiego. Stwierdza on mianowicie „Nie ma wątpliwości co do tego, że nie dysponujemy ani jednym źródłem pisanym o wierzeniach Słowiańszczyzny południowej” (s. 62). Nie jest to prawda, sam Autor powołuje się dalej na Prokopiusza z Cezarei, ale można wymieniać i inne źródła, jak De administrando imperio, responsa papieża Mikołaja I, Cuda św. Dymitra, Jana Egzarchę, czy zapiskę o kulcie w Cavoreto. Dalej stwierdza, że nie znamy nawet strzępu przekazu mitologicznego (s. 89) tymczasem znamy przecież opowieści o urządzaniu świata przez Swaroga lub o nocnych wojażach Świętowita. Także ponoć „żaden przekaz pisany nie potwierdza, aby góry, czy większe tylko wyniesienia, pełniły jakąś funkcję w kulcie religijnym Słowian” (s. 125). A przecież, oprócz omawianej tam Ślęży, wiemy o tym, że gaj Prove wyróżniał się w otoczeniu płaskiej okolicy (czyli był wzniesieniem), na wzgórzach umieszczono świątynie w Szczecinie, posąg Trzygłowa w Brennie i Peruna w Kijowie. Następnie w przekonaniu Sikorskiego „nie mamy żadnej informacji o wzajemnych relacjach między bogami ani o ich hierarchii” (s. 253). Tymczasem Powieść minionych lat informuje o relacji ojciec – syn (Swaróg – Dażbóg), o hierarchii informują Prokopiusz (naczelne miejsce „twórcy błyskawicy”), Helmold o „bogu bogów” – stopień pokrewieństwa wobec którego stanowi o miejscu w hierarchii oraz o wybijającej się pozycji Świętowita na Rugii, w porównaniu z którym inni są tylko „półbogami”. Dalej ponoć „o składaniu ofiar z ludzi wspominają dwa źródła” (s. 304), „jeśli ofiary z ludzi miały być składową kultu religijnego Słowian, to dlaczego w relatywnie bogatych danych źródłowych z XII i XIII w., opisujących szczegółowo rytuały Słowian, nie ma o tym mowy?” (s. 304-305). W rzeczywistości źródła takie są i jest ich więcej niż dwa, oprócz wymienionych Nestora i Thietmara (nie tylko we fragmentach przywołanych przez Sikorskiego) także: Sakso Gramatyk, Helmold, Kosma Prezbiter, Adam z Bremy, list św. Brunona, list Adalgota…

Warsztat pracy historyka jest również w tej książce mocno specyficzny. Sam Sikorski podkreśla wagę umiejętności krytyki źródeł (punkt 5 na liście powyżej). W praktyce jednak cały czas ją lekceważy. Pierwszy przykład postępowania Autora z konkretnym tekstem źródłowym znajdujemy na stronie 124. Na warsztat wzięty zostaje Thietmarowy opis Ślęży, która ma doznawać czci ze względu na swą wielkość i „przeznaczenie” oraz odbywają się tam pogańskie obrzędy. Sikorski stwierdza, że widocznie Thietmarowi coś się pomyliło, na Ślęży był targ albo zabawa a Thietmar nie wiedział co się dzieje i źle to sobie zinterpretował. Sikorski nie czyni tego przypuszczenia na podstawie analizy tekstu, nie podaje ku temu żadnych przesłanek ani dowodów. Ot fantazjuje sobie co się mogło stać a następnie tę swoją fantazję traktuje jako obiektywnie stwierdzony fakt. Jednostkowy wypadek? Drugą taką sytuację odnajdujemy na stronach 133-134. Tym razem obiektem staje się Thietmarowy opis świąt obchodzonych przez Luciców w lutym, który to miesiąc był poświęcony jakiemuś bóstwu i przy tej okazji znoszono dary i czyniono ofiary oczyszczające. Ponieważ w źródle mamy do czynienia z interpretatio romana Sikorski stwierdza, że jest to wyłącznie uczony wymysł zbudowany wokół skojarzenia jakiejś słowiańskiej nazwy z imieniem śródziemnomorskiego bóstwa. Krytyka źródła znów kończy się jedynie na przypuszczeniu, że coś się piszącemu pomyliło. Sytuacja powtarza się na kolejnych stronach. Kiedy Thietmar pisał o rytualnej egzekucji dowódcy grodu też widocznie jedynie coś mu się pomyliło (s. 141), podobnie Saxo Gramatykowi, kiedy opisywał kult Świętowita (s. 222), tak samo Thietmarowi opisującemu kult jakim obdarzany był Święty Bór (s. 236), itd. Od pewnego momentu książki nie ma nawet sensu podawać tu kolejnych przykładów. Wymyślanie kolejnych hipotetycznych sytuacji, w których średniowiecznym autorom coś się mogło pomylić (a właściwie musiało im się coś mylić zawsze kiedy pisali o religii Słowian) staje się normą. Postępowania takiego nie można nazwać krytyką źródła ani traktować jako metody naukowej.

„Religie pogańskich Słowian” nie są książką pozbawioną lepszych fragmentów. Bez zarzutu z pewnością pozostaje rozdział poświęcony fałszerstwom (nie wiadomo jednak po co zamieszczony, skoro w nauce zwolennicy szkoły Gieysztora się na nie nie powołują). W tekście rozsianych jest również sporo cennych uwag pochodzących jednak nie od samego Sikorskiego. Wielokrotnie powołuje się on na innych badaczy, którzy słusznie odrzucili wiarygodność części ustaleń na temat religii Słowian. Nie da się jednak stwierdzić reguły – błędy popełniali przedstawiciele różnych nurtów i przedstawiciele różnych nurtów je sprostowywali, również zwolennicy szkoły Gieysztora.

Sikorski wielokrotnie bardzo krytycznie odnosi się do pracy naukowej samego Aleksandra Gieysztora jak i jego następców. Odmawia im jako ogółowi solidności, rzetelności, wymawia błędy metodologiczne i braki warsztatowe. Jako wzór stawia siebie i własne autorytety (Łowmiańskiego i Moszyńskiego) przedstawiając swoją grupę nie jako sceptyczną, ale jako jedyną obiektywną, w pełni naukową, posiadającą mocne dowody.

W rzeczywistości, jak wyżej wykazano, książka jest daleka od rzetelności i obiektywizmu. Niektóre rozdziały wręcz balansują na krawędzi pseudonauki nie mając do zaoferowania nic prócz chaotycznego zestawu spekulacji, słabo lub wcale nie umotywowanych opinii a nawet stwierdzeń całkowicie fałszywych. Rzecz smutna w szczególności, że Autor jest historykiem i jego autorytet zadecyduje w wielu przypadkach o przyjęciu stawianych tam tez przez słabo zorientowanych w temacie czytelników.

Pełna wersja recenzji na:
http://mediewalia.pl/ksiazki/po-religii-slowian-przewodnik-na-manowce/

Niedawno na rynku wydawniczym, oprócz licznych kolorowych tytułów popularyzujących mitologię słowiańską, pojawiła się książka popularnonaukowa przedstawiająca się jako „przewodnik dla zdezorientowanych”. Autor jest cenionym historykiem a za cel postawił sobie wyjaśnienie co tak naprawdę wiemy o religii Słowian.

D.A. Sikorski przede wszystkim znany jest dzięki doskonałym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Monografia podzielona została na osiem rozdziałów. W początkowych zarysowane zostają ramy chronologiczne i merytoryczne, historia refleksji nad religią Słowian oraz możliwości poznawcze archeologii w tym zakresie. Na ten ostatni problem warto zwrócić baczniejszą uwagę, gdyż według popularnej opinii archeolog uznaje za kultowe to, czego nie potrafi zrozumieć. Kajkowski pokazuje, że tak nie jest podając kilka wskazówek pozwalających uznać funkcję obiektu za kultową i podpierając się przy tym mteriałem historycznym.

Dalsze rozdziały przechodzą już do właściwego zagadnienia. Najobszerniej omówione zostają miejsca kultu, czyli święte gaje, grody kultowe, kąciny i cmentarzyska. Następnie przedstawione zostają figury, w tym miniaturowe, różnego rodzaju ofiary (z ludzi, zwierząt, zakładzinowe, akwatyczne, skarby) a wreszcie amulety. Całość wieńczy podsumowanie na temat przemian przestrzeni sakralnej w czasie i materialnej realizacji przejawów myślenia religijnego i magicznego.

Choć wszystko oprawione jest w dosyć dokładnie nakreślone ramy teoretyczne to trudno uniknąć potem wyliczania kolejnych miejsc i przedmiotów kultu z krótkim opisem, co niektórym może wydać się nużące. Niemniej znając od dawna publikacje Autora wiem, że zawsze można liczyć w jego tekstach na jakieś „smaczki”. Są to zwykle informacje o mniej znanych odkryciach i ich interpretacjach, które nie przebiły się do głównego nurtu dyskusji naukowej. Tak jest i tym razem, dlatego warto przejrzeć zestawienia figurek czy ofiar choćby dla satysfakcji wyłowienia czegoś ciekawego.

Odnośnie potwierdzonych archeologicznie budynków kultowych pogańskich Pomorzan Kajkowski pisze o nich niewiele. Odrzuca jednoznacznie taką interpretację budynków z Góry Chełmskiej i Trzebawia. Dopuszcza możliwość, że z przedchrześcijańskimi świątyniami mamy być może do czynienia w Parsęcku i Żółtym. Natomiast broni przed krytyką Wolin, argumentując, iż zapewne archeolodzy, wbrew ostatnim zastrzeżeniom, znają tam położenie starszej i młodszej świątyni.

Warto zwrócić uwagę jak wiele miejsca poświęcił Kajkowski problemowi grodów kultowych. Ten kierunek zainteresowań był do tej pory raczej marginalny. Przewijały się w opracowaniach informacje o opisie w źródłach Radogoszczy jako grodu kultowego, czasem wspominano o takiej interpretacji grodzisk w Haćkach i Szeligach. Kajkowski stawia tezę, że było to jednak bardziej powszechne zjawisko niż dotąd przypuszczano. Podpiera ją przykładami grodów w Białogardzie, przy Jeziorze Kwiecko, w Rakowie, na Rowokole, na Jeziorze Klasztornym, w Janiewicach, w Rarwinie, w Runowie, w Kurowie, we Wrześnicy, w Brodach, na Jeziorze Bobięcińskim, czy przy jeziorze Radacz.

Niektóre z nich budzą wątpliwości. Na przykład zarośnięta fosa i konstrukcja plecionkowa ułatwiająca dostęp do wału grodu we Wrześnicy być może świadczą o przerwanej akcji rozbudowy a nie o funkcji kultowej. Inne natomiast kontynuują rokujący kierunek dociekań, taki jak grody podwójne – funkcjonujące obok siebie w tym samym czasie, ale pełniące odmienne role (Bobięcin, Radacz). Wreszcie pewnych odkryć chyba Kajkowski nie docenia wystarczająco. Mam tu na myśli grody, na których majdanie zlokalizowano kurhany (Rarwino, Runowo, Kurowo). Przybywa nam spoza Pomorza przykładów grodów pełniących jakieś funkcje sepulkralne, co prosi się o osobną baczniejszą analizę ich wszystkich.

Kilka słów omówienia wymaga materiał ilustracyjny uzupełniający książkę (bardzo istotny w opracowaniach archeologicznych). Znajdziemy tu sporo zdjęć i rysunków, ale… przy opisie grodów kultowych brak ich w ogóle. W innych partiach książki jest ich więcej lub mniej (w miarę dobrze zilustrowana jest plastyka figuralna) i różnej jakości. Niektóre zdjęcia są czarno-białe i mocno niewyraźne. Pozostawia to pewien niedosyt.

Ogólnie studium Kajkowskiego oceniam jednak wysoko. W moim odczuciu dokonał się postęp w podbudowie teoretycznej Autora – wyartykułowane zostają w przejrzystej formie konkretne argumenty umożliwiające kultową interpretację miejsc i przedmiotów. Widoczne jest zainteresowanie nowszą literaturą, nie tylko archeologiczną. Omawiając zabytki Autor sięga dla porównania również do przykładów spoza Pomorza a nawet spoza Polski. Do tego przeanalizowany materiał jest bardzo obszerny, dający dobre pojęcie o materialnych śladach religijności Pomorzan i obecnym stanie ich rozpoznania.


Pełna wersja recenzji na:
http://mediewalia.pl/ksiazki/religia-pomorzan-w-swietle-wykopalisk/

Monografia podzielona została na osiem rozdziałów. W początkowych zarysowane zostają ramy chronologiczne i merytoryczne, historia refleksji nad religią Słowian oraz możliwości poznawcze archeologii w tym zakresie. Na ten ostatni problem warto zwrócić baczniejszą uwagę, gdyż według popularnej opinii archeolog uznaje za kultowe to, czego nie potrafi zrozumieć. Kajkowski...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki X-Men 1/1992 Terry Austin, John Byrne, Chris Claremont
Ocena 6,6
X-Men 1/1992 Terry Austin, John ...

Na półkach: ,

W roku 1992 wydawnictwo TM-Semic zafundowało nam pierwszy w Polsce komiks z cyklu X-Men. Był to początek Sagi Mrocznej Phoenix zaliczanej po dziś dzień do najlepszych historii o mutantach i zarazem lepszych komiksów Marvela w ogóle.

W oryginale wyszło to w roku 1980 a więc już w latach 90-ych było nieco leciwe. Wiek ten czuć w trakcie lektury, gdyż maniera tworzenia była wtedy nieco inna. Warstwa fabularna zawiera dużo tekstu - nie tylko dialogów, ale również przemyśleń bohaterów i komentarzy narratora. Warstwa graficzna zaś to równolegle ułożone kadry, nie przenikające się, z klasyczną ekspozycją postaci.

Sama opowieść zaczyna się w momencie przełomowym dla X-Men - oto część drużyny odchodzi a pozostali mają zamiar odpocząć po ostatnich walkach. Odpoczynek nie będzie jednak możliwy zbyt długo skoro na bohaterów zarzuca swe sieci tajemniczy Hellfire Club. Kluczową rolę odgrywa tutaj telepatyczna iluzja, jaką roztacza w umyśle Jean Grey alias Phoenix niejaki Jason Wyngarde (Mastermind). Dzięki temu stopniowo przejmuje nad nią kontrolę. Ataki Hellfire Club na podzieloną drużynę X-Men przynoszą częściowy sukces i połowa zespołu zostaje porwana.

To tylko historyjka science-fiction bez głębszych podtekstów, ale niezwykle szczegółowo dopracowana. Wygląda jakby była przygotowywana latami. Scenarzysta Chris Claremont ma tu wszystko zaplanowane, wiele uwagi poświęca relacjom między wszystkimi postaciami jednocześnie dozując w odpowiednim tempie sceny akcji. Kolejne wydarzenia się zazębiają prowadząc nas w gęstej, niepokojącej atmosferze do konfrontacji z potężnym, choć kryjącym się na razie w cieniu Hellfire Club.

Fabule nie ustępują w niczym rysunki. John Byrne stara się być realistyczny, dba o detale, stroje, fryzury, fizjonomie są drobiazgowo oddane.

Trudno uwierzyć, że saga jest dziełem początkujących twórców. Claremont zajmował się wcześniej w Marvelu odpisywaniem na listy a kiedy dostał do pisania serię X-Men była ona trzecioligowym tytułem po próbnym restarcie. Do współpracy zaprosił Byrne'a, który był wówczas również artystą zupełnie nieznanym. W efekcie prowadzenie X-Men powierzono Claremontowi aż na 16 lat a Saga Mrocznej Phoenix przewija do dziś dzień nie tylko w komiksach, ale również filmach.

X-Men 1/92 zawiera również sporo dodatków. Są to prezentacje historii X-Men, jej członków i wykorzystywanego sprzętu technicznego oraz krótki komiks o postaci znanej jako Beast.

W roku 1992 wydawnictwo TM-Semic zafundowało nam pierwszy w Polsce komiks z cyklu X-Men. Był to początek Sagi Mrocznej Phoenix zaliczanej po dziś dzień do najlepszych historii o mutantach i zarazem lepszych komiksów Marvela w ogóle.

W oryginale wyszło to w roku 1980 a więc już w latach 90-ych było nieco leciwe. Wiek ten czuć w trakcie lektury, gdyż maniera tworzenia była...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman & Superman 5/1998 Karl Kesel, James Robinson, Matt Wagner
Ocena 6,3
Batman & Super... Karl Kesel, James R...

Na półkach: ,

"Twarze", cz. 3
scen. i rys. Matt Wagner

Finał historii o Dwóch Twarzach. Nad pogrążonym w nocy Gotham unosi się sterowiec "nacji deformacji" - odmieńców na usługach przeciwnika Batmana. Swoje sekrety wyjawiają przyjaciel Bruce'a Wayne'a i kochanka pana Wrena. Odmieńcy Dwóch Twarzy ostatecznie jednak okazują się być bardziej ludźmi niż potworami.

Zakończenie prezentuje się wciąż interesująco głównie na poziomie ilustracji. Nocne Gotham, sterowiec, cyrkowa trupa odmieńców zostały odmalowane bardzo sugestywnie. Sam scenariusz ma już pewne mankamenty, jak dosyć naiwne ucieczki Batmana z więzów. Ogólnie mimo wszystko okazuje się to być jedna z bardziej klimatycznych historii, jakie znam.

"Ostrza" cz. 1
scen. James Robinson, rys. Tim Sale

W Gotham pojawia się nowy morderca, którego ofiarą padają staruszkowie. Zarazem miastu przybywa obrońca - Cavalier - doskonale władający szpadą, choć z charakteru raczej arogancki pozer.

Początki kariery Tima Sale'a jako rysownika Batmana. Całość wypada dosyć średnio i na razie prosi się o rozwinięcie.

"Twarze", cz. 3
scen. i rys. Matt Wagner

Finał historii o Dwóch Twarzach. Nad pogrążonym w nocy Gotham unosi się sterowiec "nacji deformacji" - odmieńców na usługach przeciwnika Batmana. Swoje sekrety wyjawiają przyjaciel Bruce'a Wayne'a i kochanka pana Wrena. Odmieńcy Dwóch Twarzy ostatecznie jednak okazują się być bardziej ludźmi niż potworami.

Zakończenie prezentuje...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman & Superman 4/1998 Ron Frenz, Dan Jurgens, Joe Rubinstein, Matt Wagner
Ocena 6,4
Batman & Super... Ron Frenz, Dan Jurg...

Na półkach: ,

"Twarze" cz. 1, 2
scen. i tys. Matt Wagner

Parada odmieńców w autorskim dziełku Matta Wagnera. Harvey Dent (Dwie Twarze) ucieka z więzienia i ukrywa się przez dwa lata zanim znów da o sobie znać. Tymczasem Bruce Wayne składa na balu kostiumowym swojemu przyjacielowi, Paulowi D'Urberville'owi, propozycję odkupienia od niego wyspy nieopodal Gujany Francuskiej. Pośrednikiem jest Nelson Wren, którego na balu uwodzi tajemnicza femme fatale. Imprezę przerywa tragedia - oto Dwie Twarze powrócił i zabił jednego z gości.

Wyspą okazuje się być zainteresowany inny kupiec, ukrywający swoją tożsamość i skutecznie rywalizujący z Wayne'em. Dwie Twarze zgromadził wokół siebie grupę odmieńców, podobnych sobie ludzi-potworów - kalekie dzieci, zdeformowanych mężczyzn. Czy aby jednak nie ma kogoś, kto swą potworną fizyczną ułomność utrzymuje w ukryciu? Jakie intencje skrywa kobieta z francuskim akcentem, która zawróciła w głowie Wrenowi?

W warstwie wizualnej jest dosyć ciekawie. Wagner łączy wystylizowaną prostotę kreski z obfitością czerni. Otrzymujemy lekko kreskówkowy obraz Gotham, nieźle oddający klimat początków kariery Batmana.

Wszystko tu ze sobą współgra. Jest pomysł na oldschoolową historię z elementami groteski i grozy i jest też pomysł na jej oryginalną oprawę graficzną.

"Twarze" cz. 1, 2
scen. i tys. Matt Wagner

Parada odmieńców w autorskim dziełku Matta Wagnera. Harvey Dent (Dwie Twarze) ucieka z więzienia i ukrywa się przez dwa lata zanim znów da o sobie znać. Tymczasem Bruce Wayne składa na balu kostiumowym swojemu przyjacielowi, Paulowi D'Urberville'owi, propozycję odkupienia od niego wyspy nieopodal Gujany Francuskiej. Pośrednikiem...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman & Superman 3/1998 Kelley Jones, Karl Kesel, Barry Kitson, Doug Moench
Ocena 5,7
Batman & Super... Kelley Jones, Karl ...

Na półkach: ,

"Killer Croc: Fast train to the wet dark", "Swamp things"
scen. Doug Moench, rys. Kelley Jones

Niezwykła roślina dostaje się do jedzenia zamkniętego w Arkham Killer Croca, mordercy o skórze krokodyla, i opanowuje jego umysł. Więzień wydostaje się, porywa pociąg i podąża za wizją "mokrego mroku". W ślad za nim udaje się Batman, opuszczając Gotham i trafiając ostatecznie na bagna Luizjany, do królestwa Potwora z Bagien.

Historia prosta, pozbawiona tak zawiłości jak i nonsensów. Z nutką tajemnicy. Sympatyczny ogólny zamysł na motyw drogi - krokodyl szuka swojego miejsca na świecie, mokrego i ciemnego - oraz drobne pomysły np. na nocną ucieczkę starą lokomotywą. Czyta się przyjemnie.

Ilustracje Kelley Jonesa, znanego głównie ze znakomitych, stylistycznych okładek. Niektóre kadry są genialne. Niesamowicie wypada Mroczny Rycerz ze zwierzęco nastroszonymi uszami wśród fałd czarnej peleryny. Nie zawsze jednak stylizacja Jonesa sprawdza się równie dobrze - mocno komediowy wygląd zwykłych ludzi niezbyt pasuje do mrocznej opowieści.

Pozwolę sobie odpuścić recenzowanie części poświęconej Supermanowi, gdyż komiks o nim, jak i wcześniej bywało, nie wzbudził u mnie entuzjazmu.

"Killer Croc: Fast train to the wet dark", "Swamp things"
scen. Doug Moench, rys. Kelley Jones

Niezwykła roślina dostaje się do jedzenia zamkniętego w Arkham Killer Croca, mordercy o skórze krokodyla, i opanowuje jego umysł. Więzień wydostaje się, porywa pociąg i podąża za wizją "mokrego mroku". W ślad za nim udaje się Batman, opuszczając Gotham i trafiając ostatecznie na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman: Black and White I #2 Brian Bolland, Gary Gianni, Archie Goodwin, Klaus Janson, Tanino Liberatore, Kevin Nowlan, Dennis O'Neil, Katsuhiro Ōtomo, Bill Sienkiewicz, Jan Strnad, Matt Wagner
Ocena 7,1
Batman: Black ... Brian Bolland, Gary...

Na półkach: ,

Druga część zbioru czarno-białych autorskich interpretacji Batmana. W dalszym ciągu mamy do czynienia z najwybitniejszymi ilustratorami tej serii, jak i twórcami z całego świata. Tym razem oprócz Ameryki reprezentowane są Włochy (Liberatore), Dania (Teddy Kristiansen), Wielka Brytania (Brian Bolland), Japonia (Katsuhiro Otomo), Amerykanin z Niemiec (Klaus Janson), czy Amerykanin pochodzenia polskiego (Bill Sienkiewicz).

Duże wrażenie wywiera komiks otwierający ten tomik - "Dobry wieczór, północ" Jansena. Choć to opowieść nie dłuższa od pozostałych to została mistrzowsko rozegrana aż na trzech planach. W pierwszym samotny Alfred sprząta i chowa nie napoczęty tort urodzinowy. W drugim Batman zajęty jest rutynowo akcją ratunkową w ramach obowiązku, który sam sobie narzucił. W trzecim zapoznajemy się z listem ojca Bruce'a Wayne'a do syna na jego trzecie urodziny. Wraz z doskonale dopasowaną grafiką tworzy to wszystko wspaniałą, nostalgiczną historię o trosce o drugiego człowieka.

Mnóstwo do powiedzenia na temat rodzicielstwa w rozbudowanych dialogach ma również Sienkiewicz. Tylko z jednej strony jest to opowiastka o pewnym sfrustrowanym ojcu, który zrzuca z dachu kota swego syna i dostaje nauczkę od Batmana. Z drugiej to psychologiczna próba odpowiedzi na pytanie skąd bierze się zło.

Wśród pomieszczonych fabuł znajdziemy tu jeszcze np. dwie wersje śmierci Batmana. Znów okazuje się to zbiorek na znakomitym poziomie z mnóstwem nastrojowych historii (jedyna słaba to ta Matta Wagnera zawierająca standardową rozprawę Batmana z rabusiami). Warto do niego wracać i znakomicie nadaje się na zimowe wieczory.

Druga część zbioru czarno-białych autorskich interpretacji Batmana. W dalszym ciągu mamy do czynienia z najwybitniejszymi ilustratorami tej serii, jak i twórcami z całego świata. Tym razem oprócz Ameryki reprezentowane są Włochy (Liberatore), Dania (Teddy Kristiansen), Wielka Brytania (Brian Bolland), Japonia (Katsuhiro Otomo), Amerykanin z Niemiec (Klaus Janson), czy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman: Black and White I #1 Simon Bisley, Howard Chaykin, Richard Corben, Neil Gaiman, Joe Kubert, Ted McKeever, Bruce Timm
Ocena 7,4
Batman: Black ... Simon Bisley, Howar...

Na półkach: ,

Wybitni światowi twórcy komiksu zostali zaproszeni do stworzenia krótkich 8-stronicowych historii o Batmanie wyłącznie w czerni i bieli. Postać ta inspiruje rysowników na wszystkich kontynentach i wielu marzy o pokazaniu własnej autorskiej wizji bohatera Gotham. Przyjęta koncepcja stała się do tego świetną okazją. Mamy tu głównie prace doskonale znanych Amerykanów (np. undergroundowy Richard Corben), ale również Kubańczyka (José Muñoz), Argentyńczyka (Jorge Zaffino), Amerykanina urodzonego w Polsce (Joe Kubert), czy Brytyjczyka, którego matka była Polką (Simon Bisley).

Dziesięć opowieści, które czytamy są raczej refleksyjne, zdystansowane, sam Batman pojawia się nieraz gdzieś dopiero na trzecim planie. Autorzy patrzą na niego najczęściej przez pryzmat legendy lub konfrontują go z codziennością. Znajdziemy tu wersje alternatywne Gotham, zaś klasyczny kryminał trafia się z rzadka.


Przeciwnikiem Batmana staje się np. "dobry obywatel", który zabija za drobne, lecz irytujące wykroczenia (zdobywając w ten sposób zrozumienie u zwykłych ludzi). Pewien muzyk szuka diabelskiej trąbki, jednak to nie diabła nią przywołuje. A Two-Face odzyskuje swoją twarz dzięki operacji plastycznej...

Choć 8 stron to niewiele to jednak trzeba przyznać, iż każdy artysta postanowił wykorzystać je najlepiej jak potrafi. Poziom jest wysoki i wyrównany, nie znajdziemy tu słabej historii. Ulubiona opowieść będzie dla każdego kwestią indywidualnego gustu.

Wybitni światowi twórcy komiksu zostali zaproszeni do stworzenia krótkich 8-stronicowych historii o Batmanie wyłącznie w czerni i bieli. Postać ta inspiruje rysowników na wszystkich kontynentach i wielu marzy o pokazaniu własnej autorskiej wizji bohatera Gotham. Przyjęta koncepcja stała się do tego świetną okazją. Mamy tu głównie prace doskonale znanych Amerykanów (np....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman versus Predator II: Bloodmatch Simon Bisley, Paul Gulacy, Douglas Moench
Ocena 6,6
Batman versus ... Simon Bisley, Paul ...

Na półkach: , ,

Dwa lata po tym jak Batman pokonał predatora do Gotham przybywa kolejny przedstawiciel kosmicznej rasy by zemścić się na Nietoperzu. Jednocześnie mafia ściąga z całego świata siódemkę najlepszych płatnych zabójców oferując im nagrodę za zabicie Batmana. Osaczony Mroczny Rycerz może liczyć w tej walce na pomoc Huntress, bohaterki mającej własne porachunki z narkotykowymi bossami.

Scenariusz jest mocno wtórny, wszystko to już gdzieś było. Od początku wiadomo też, że zabójcy nie mają do odegrania żadnej poważnej roli i niektórzy giną niemal natychmiast. Aż ciśnie się powiedzieć "śpieszmy się poznać przeciwników Batmana, tak szybko odchodzą". Podobno nowy predator jest młodszy, większy i agresywniejszy, ale wiemy to tylko dzięki stwierdzeniu Batmana, bo trudno to wywnioskować na podstawie rysunków czy zachowań.

Grafika mocno średnia. Ani niczym nie przyciąga, ani nie odrzuca. Styl realistyczny z niewielkim powiększeniem oczu.

Spadek poziomu w stosunku do pierwszej części widoczny jest zarówno w scenariuszu jak i rysunkach. Brak mrocznego klimatu i scen przykuwających uwagę. Nie czuć już ducha filmów o predatorze a jedynie seryjnych komiksów o Batmanie.

Dwa lata po tym jak Batman pokonał predatora do Gotham przybywa kolejny przedstawiciel kosmicznej rasy by zemścić się na Nietoperzu. Jednocześnie mafia ściąga z całego świata siódemkę najlepszych płatnych zabójców oferując im nagrodę za zabicie Batmana. Osaczony Mroczny Rycerz może liczyć w tej walce na pomoc Huntress, bohaterki mającej własne porachunki z narkotykowymi...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman/Judge Dredd: Sąd nad Gotham Simon Bisley, Alan Grant, John Wagner
Ocena 7,3
Batman/Judge D... Simon Bisley, Alan ...

Na półkach: ,

W Gotham zjawia się Judge Death, gdzie natychmiast zaczyna zabijać każdego, kto się napatoczy. Powstrzymuje go Batman i przypadkiem przenosi się do Mega-City I. Tam wdaje się w bójkę z Sędzią Dreddem a następnie wraz telepatką Judge Anderson wraca do Gotham. W jego mieście tymczasem Judge Death znalazł sobie nowe ciało i nawiązał współpracę z mistrzem strachu Scarecrow. Ścigając zarówno Judge Death jak i Batmana do Gotham przybywa także Judge Dredd.

Każdy z bohaterów jest mniej lub bardziej odmóżdżony i działa tylko dla zasady. Judge Death zabija jak leci, Paskudna Maszyna uderza każdego z główki, Judge Dredd chce każdego aresztować. Ich wypowiedzi są równie prymitywne jak zachowania. Opowieść niczym nie zaskakuje i trudno się przy niej dobrze bawić, jeśli ma się choćby najmniejsze wymagania.

Zupełnie inaczej prezentuje się warstwa ilustracyjna, która podnosi wartość komiksu o kilka poziomów. Bisley to artysta oryginalny i jest tutaj w dobrej formie (choć nie każdemu jego styl może się podobać). Eksperymentuje z bryłą i konturem nadając postaciom wyrazisty efekt przestrzenny. Niestety oprócz szczegółów, które wyglądają genialnie są też takie, które się nie sprawdzają. Kobiety nie wypadają zbyt urodziwie, w zasadzie brak drugiego planu a jeśli pojawia się Gotham to nie da się go rozpoznać (a nawet odróżnić od futurystycznego Mega-City I).

Dzieło zasłynęło również z tego powodu iż to chyba jedyny komiks wydany przez TM-SEMIC tak elegancko na grubym śliskim papierze.

W Gotham zjawia się Judge Death, gdzie natychmiast zaczyna zabijać każdego, kto się napatoczy. Powstrzymuje go Batman i przypadkiem przenosi się do Mega-City I. Tam wdaje się w bójkę z Sędzią Dreddem a następnie wraz telepatką Judge Anderson wraca do Gotham. W jego mieście tymczasem Judge Death znalazł sobie nowe ciało i nawiązał współpracę z mistrzem strachu Scarecrow....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman: Jad Russel Braun, Dennis O'Neil
Ocena 7,3
Batman: Jad Russel Braun, Denni...

Na półkach: ,

Sissy Porter utonęła. Umierała powoli niemal na wyciągnięcie ręki w zawalonym tunelu, gdyż Batman nie był dość silny by przedrzeć się przez gruz. Ojciec Sissy wie, jak można byłoby temu zapobiec - wystarczyło połknąć przygotowywane przez niego tabletki dla żołnierzy zwiększające siłę. Kiedy Batman dręczony wyrzutami spotyka na swej drodze przestępców zdolnych dać mu odpór propozycja połknięcia cudownej pigułki wydaje się dobrym rozwiązaniem.

Narkotyk zwany venom ma jednak również działania niepożądane. Nasz bohater się zmienia. Ciągłe ćwiczenia fizyczne i konfrontacje dla samego potwierdzenia własnej siły przysłaniają wszystko inne. Pojawia się poczucie, że można się nie liczyć ze słabszymi, nawet z najwierniejszym sługą Alfredem. Zaś uzależnienie pociąga za sobą zdolność do popełnienia czynów podłych dla zdobycia kolejnej dawki, nawet do morderstwa.

Komiks jest bardzo klasyczny. Mamy klasycznie opowiedzianą historię o słabościach, złudzeniach oferowanych przez narkotyki, zmaganiach z samym sobą, wreszcie o konieczności zmierzenia się z organizatorami narkotykowego biznesu. Właściwie historia ta dzieli się na dwie części. W pierwszej Batman wchodzi w nałóg i się z niego uwalnia. W drugiej - ściga ojca Sissy i pewnego generała na wyspie Santa Prisca, gdzie przygotowują wzmocnioną narkotykami armię. Bardziej wciągająca jest część pierwsza (i ze względu na nią zawyżam ocenę z 6 na 7).

Klasyczne są również rysunki. Proste kadry, typowe ujęcia twarzy i postaci, styl nieco bollandowski. Wygląda jak narysowane w pierwszej połowie lat 80-ych (a faktycznie w 1991 r.). Oryginalnie wydane to zostało w serii nawiązującej do początków Batmana i przyjęta estetyka się broni.

"Venom" to jedno z preludiów do sagi Knightfall, w której Batman zostaje pokonany przez nafaszerowanego tym narkotykiem przeciwnika i strój Batmana, tak jak i jego misję, musi przejąć ktoś inny. Preludium zdecydowanie lepsze niż sama saga.

Sissy Porter utonęła. Umierała powoli niemal na wyciągnięcie ręki w zawalonym tunelu, gdyż Batman nie był dość silny by przedrzeć się przez gruz. Ojciec Sissy wie, jak można byłoby temu zapobiec - wystarczyło połknąć przygotowywane przez niego tabletki dla żołnierzy zwiększające siłę. Kiedy Batman dręczony wyrzutami spotyka na swej drodze przestępców zdolnych dać mu odpór...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman: Azyl Arkham. Poważny dom na poważnej ziemi Dave McKean, Grant Morrison
Ocena 7,7
Batman: Azyl A... Dave McKean, Grant ...

Na półkach: ,

"...wynosimy bandytów na urzędy: Wietnam, Salwador, Chile. Mamy nasze ukochane rakiety i bomby. W imię białych i bogatych i Watykanu będziemy palić dzieci i torturować kobiety. Teraz i zawsze. Amen."
Two-Face

Władzę w szpitalu dla obłąkanych przestępców Arkham przejął Joker. Batman, choć nie bez obaw, wkracza do środka by opanować sytuację. Okazuje się, że nawet w takiej chwili personel nie chce opuścić pacjentów. Batman nie dowierza w skuteczność metod stosowanych przez tutejszych psychiatrów i sam poddaje się testom. Nigdy nie był jednak pewien, czy jest w stanie stawić czoła własnym koszmarom i czy Azyl Arkham nie jest odpowiednim miejscem również dla niego.

Komiks jest wyprawą w głąb umysłu, do jądra szaleństwa. Wnętrze budynku Arkham to jednocześnie wnętrze umysłu Batmana a walka z szaleńcami - walką z własnymi słabościami. Mnóstwo odniesień znajdą tu wielbiciele "Alicji w krainie czarów", Zygmunta Freuda i tarota.

O niewielu ilustratorach komiksów odważyłbym się powiedzieć, że to artysta genialny, ale takim jest z pewnością Dave McKean. Mamy tu do czynienia z rewelacyjnym eksperymentem łączącym różne techniki: design, zdjęcia, szkice, malarstwo. Trudno uwierzyć, że dzieło to powstało w 1989 r. bez użycia komputerów.

Ponadto ekskluzywne wydanie Egmontu wzbogacone jest o pełny scenariusz Morrisona z przypisami, posłowie redaktorki oryginalnej edycji, wstępne szkice kadrów oraz galerię ilustracji promocyjnych. To nie tylko dzieło przełomowe dla Batmana, ale dla komiksu w ogóle.

"...wynosimy bandytów na urzędy: Wietnam, Salwador, Chile. Mamy nasze ukochane rakiety i bomby. W imię białych i bogatych i Watykanu będziemy palić dzieci i torturować kobiety. Teraz i zawsze. Amen."
Two-Face

Władzę w szpitalu dla obłąkanych przestępców Arkham przejął Joker. Batman, choć nie bez obaw, wkracza do środka by opanować sytuację. Okazuje się, że nawet w takiej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Amerykańska Liga Sprawiedliwości JLA: Wieża Babel Murphy Anderson, Gardner Fox, Pat Garrahy, Drew Geraci, Joe Giella, Dan Curtis Johnson, Tom McCraw, Dave Meikis, Howard Porter, Mark Propst, Pablo Raimondi, Bernard Sachs, Steve Scott, Mike Sekowsky, Claude St Aubin, Mark Waid
Ocena 6,8
Amerykańska Li... Murphy Anderson, Ga...

Na półkach: ,

Ludzie Ra'sa al Ghula po kolei neutralizują członków Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości. Potrafią łatwo i szybko unieszkodliwić Flasha, Wonder Woman a w końcu nawet Supermana. Udaje im się to ponieważ metody i środki do wyeliminowania każdego z superbohaterów przygotował Batman.

Podobno jeden z lepszych komiksów o JLA nie jest w gruncie rzeczy niczym nadzwyczajnym. Rzeczywiście Batman postawiony jest tu w nowym świetle jako człowiek skryty a przede wszystkim skrajnie nieufny wobec świata a nawet przyjaciół. Najciekawiej wypada właśnie ta relacja z innymi członkami JLA, którzy zostają zaskoczeni swego rodzaju dwulicowością ze strony Batmana i bezpośrednim zagrożeniem, jakie z tego może wypłynąć.

Niestety poza tym jest to tylko standardowo narysowana historyjka superbohaterska. Ludzkość jest zagrożona, bohaterowie znajdują się w wymyślnym niebezpieczeństwie, choć ostatecznie zupełnie nic im się nie dzieje. Jest po prostu kolorowo, przemoc raczej umowna, czyli w sam raz dla starszych dzieci do momentu pojawienia się kryzysu zaufania w grupie.

Ludzie Ra'sa al Ghula po kolei neutralizują członków Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości. Potrafią łatwo i szybko unieszkodliwić Flasha, Wonder Woman a w końcu nawet Supermana. Udaje im się to ponieważ metody i środki do wyeliminowania każdego z superbohaterów przygotował Batman.

Podobno jeden z lepszych komiksów o JLA nie jest w gruncie rzeczy niczym nadzwyczajnym....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman versus Predator Dave Gibbons, Adam Kubert, Andy Kubert
Ocena 7,5
Batman versus ... Dave Gibbons, Adam ...

Na półkach: , ,

W Gotham grasuje nowy zabójca. Jego pierwszą ofiarą jest bokserski mistrz. Podejrzenie pada na gangsterskie porachunki, ale wkrótce okazuje się, że zagrożony jest każdy, kto dotąd mógł uchodzić za niebezpiecznego przeciwnika - mafiozi, policjanci, nawet ludzie władzy. I oczywiście Batman. Jednak ten potrafi uprzedzić ruch zabójcy z kosmosu i odpowiednio przygotować się na to wyjątkowe starcie.

Komiks udanie zachowuje klimat dwóch pierwszych filmów o predatorze. Akcja umieszczona w miejskiej dżungli szczególnie przywodzi na myśl "Predatora 2", ale jest bardziej mrocznie i wizualnie więcej do podziwiania. No właśnie, robotę robią przede wszystkim rysunki Andy'ego Kuberta. Kreska prowadzona energicznie i w sposób pewny nie gubi jednocześnie realizmu. Postacie predatora i Batmana prezentują się efektownie.

Amerykanie mocno eksploatowali nieco kiczowate pomysły typu Aliens vs Superman vs Terminator vs ktoś tam. Akurat w tym przypadku wyszło to całkiem przyjemnie i nie ma rozczarowania.

W Gotham grasuje nowy zabójca. Jego pierwszą ofiarą jest bokserski mistrz. Podejrzenie pada na gangsterskie porachunki, ale wkrótce okazuje się, że zagrożony jest każdy, kto dotąd mógł uchodzić za niebezpiecznego przeciwnika - mafiozi, policjanci, nawet ludzie władzy. I oczywiście Batman. Jednak ten potrafi uprzedzić ruch zabójcy z kosmosu i odpowiednio przygotować się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na początku istniały tylko niebo i bezmiar wód. Kiedy Gromowładny spotkał Pomiot razem stworzyli świat. Jednak epoka bogów przeminęła. Gromowładnego odizolowała w jego królestwie tajemnicza kurtyna, co doprowadziło go do szaleństwa. Dopiero w dzisiejszych czasach znalazł się ktoś po naszej stronie, kto umożliwił przekroczenie bariery. Potężny Gromowładny zstąpił na ziemię w pobliżu pewnego tatrzańskiego kurortu. Przybycie szalonego boga nie mogło zwiastować niczego dobrego dla istot zamieszkujących nasz świat.

Akcja rozkręca się powoli (przybycie Gromowładnego następuje gdzieś w połowie książki), choć po drodze nie brakuje dramatycznych scen. Bohaterów mamy tu sporo (trudno wskazać głównego) i co chwila śledzimy losy innego. Rolę, jaką pełni wielu z nich poznajemy dopiero na koniec.

Lektura jest to raczej lekka z odrobiną humoru. Z drugiej strony po jakimś czasie może nawet zbyt lekka. Słowiańszczyzna uwodzi zapomnianą naszością, swojskością, która dziś wygląda zarazem swojsko co egzotycznie. W "Imago Veles" słowiańskość jest jednak ostatecznie tylko pewnym sztafażem, z którego łatwo byłoby zrezygnować bez szkody dla treści. Efekt swojskości osiągany jest głównie kolokwialnym językiem dialogów, który może pasuje do pewnych sytuacji, ale przestaje się sprawdzać, gdy jednakowo wyrażają się nim wszyscy, włącznie z przewoźnikiem dusz i jego pasażerem a nawet sami bogowie.

"Imago Veles" to książka nurtu fantastyki inspirowanej słowiańską mitologią. Autor porusza się w różnych klimatach - mamy tu konfrontacje ludzkie ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, wydarzenia rozgrywające się wyłącznie w odległym boskim świecie, ale i trochę scen wprost z horroru. Jeśli ktoś łowi podobne powieści ze słowiańską nutką to może być dla niego ciekawe znalezisko.

Na początku istniały tylko niebo i bezmiar wód. Kiedy Gromowładny spotkał Pomiot razem stworzyli świat. Jednak epoka bogów przeminęła. Gromowładnego odizolowała w jego królestwie tajemnicza kurtyna, co doprowadziło go do szaleństwa. Dopiero w dzisiejszych czasach znalazł się ktoś po naszej stronie, kto umożliwił przekroczenie bariery. Potężny Gromowładny zstąpił na ziemię w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Machiny"
scen. i rys. Ted McKeever

Eustachy, pracownik rzeźni, ma niestandardowe przemyślenia na temat świata, istnienia i przemijania. Jako karę za zbrodnie postrzega odebranie przywileju rozkładu ciała. Wymierzając sprawiedliwość w ciemnych zaułkach musi w końcu napotkać Batmana. Jednak znacznie groźniejszy przeciwnik ich obu budzi się głęboko w trzewiach miasta Gotham.

Batmana w tym komiksie poznajemy jedynie oczami owego nieznaczącego obywatela Gotham. Mroczny Rycerz przedstawia się bardziej jako zjawa niż ktoś realny. Niełatwo rozgryźć, co ma być tutaj rzeczywistością, co fantazją, co metaforą i metaforą czego. Doszukać się można byłoby chyba i nawiązań chrystologicznych - Batman zmartwychwstaje jako rycerz w białej zbroi z krzyżem na piersi i krwawiącym bokiem.

Uderza przede wszystkim warstwa wizualna. Gdyby malarz Edvard Munch, ten od "Krzyku", chciał kiedyś stworzyć komiks to pewnie wyglądał by podobnie. Wszelkie kontury falują i się rozmywają w ekspresjonistycznym dążeniu do oddania emocji a nie szczegółu. Koneser malarstwa i adept metafizyki mogą się w tym komiksie dobrze odnaleźć, w przeciwieństwie do nastolatka szukającego rozrywki.

"Machiny"
scen. i rys. Ted McKeever

Eustachy, pracownik rzeźni, ma niestandardowe przemyślenia na temat świata, istnienia i przemijania. Jako karę za zbrodnie postrzega odebranie przywileju rozkładu ciała. Wymierzając sprawiedliwość w ciemnych zaułkach musi w końcu napotkać Batmana. Jednak znacznie groźniejszy przeciwnik ich obu budzi się głęboko w trzewiach miasta...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman 1/1996 Jim Aparo, Chuck Dixon, Douglas Moench, Graham Nolan
Ocena 6,9
Batman 1/1996 Jim Aparo, Chuck Di...

Na półkach: ,

"Złamany nietoperz"
scen. Doug Moench, rys. Jim Aparo

Decydujący pojedynek sagi Knightfall. Bane zjawia się w Jaskini Nietoperza. Wycieńczony fizycznie i psychicznie Batman nie jest w stanie stawić mu czoła. Bane postanawia oszczędzić mu życie i przetrącić kręgosłup.

Moench nie ma pomysłu na to epickie starcie. Właściwie przez 22 strony Bane tylko okłada Batmana a ten coś majaczy.

Rysunki odrzucają. Miałeś chamie złoty róg. Aparo, jeden z najgorszych rysowników serii o Człowieku-Nietoperzu, dostał do zilustrowania historię, która latami będzie analizowana i komentowana. Nigdzie nie ma śladu, by podjął choćby wątłą próbę zmierzenia się z tą odpowiedzialnością. Postacie są szkaradne, tła ledwo zarysowane, kadry bez pomysłu. Przestał sobie radzić nawet z podstawowymi umiejętnościami rysownika - nie wychodzi mu perspektywa, dynamika. Kartkuje się to z niesmakiem.

"Kto rządzi nocą"
scen. Chuck Dixon, rys. Graham Nolan

Bane zrzuca ciało Batmana z dachu budynku oznajmiając gapiom, że przejął władzę w mieście. Rannego zabiera karetka, którą obsługują najbliżsi współpracownicy Mrocznego Rycerza.

Trudno zrobić komiks superbohaterski o kimś, kto właśnie został kaleką. Historyjka poszła w kierunku opery mydlanej. Rysunki przeciętne, czyli i tak sporo lepsze niż Aparo.

Batman to ostatni tytuł TM-SEMIC, który kupowałem regularnie. Wraz z tym rozczarowaniem rozstałem się również i z tą serią. Kupowałem jeszcze coś sporadycznie, ale po jakimś czasie wszystko wylądowało w pudle na strychu.

Co ciekawe, od tego momentu TM-SEMIC cienko przędło. Rezygnowało z kolejnych tytułów, cięło nakłady, wydawało coraz rzadziej nowe numery, nawet oszczędzało na jakości. Ostatecznie nic nie uchroniło go przed plajtą.

"Złamany nietoperz"
scen. Doug Moench, rys. Jim Aparo

Decydujący pojedynek sagi Knightfall. Bane zjawia się w Jaskini Nietoperza. Wycieńczony fizycznie i psychicznie Batman nie jest w stanie stawić mu czoła. Bane postanawia oszczędzić mu życie i przetrącić kręgosłup.

Moench nie ma pomysłu na to epickie starcie. Właściwie przez 22 strony Bane tylko okłada Batmana a ten coś...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman 1/1995 Brian Bolland, Dennis O'Neil
Ocena 6,3
Batman 1/1995 Brian Bolland, Denn...

Na półkach: ,

"Wizerunki"
scen. Dennis O'Neil, rys. Bret Blevins

Joker szantażuje najbogatszych mieszkańców Gotham. Kto nie zapłaci - umrze z uśmiechopodobnym grymasem na twarzy. Okazuje się, że nawet najpilniej strzeżone pomieszczenie pełne policjantów nie jest w stanie uchronić od spełnienia tej groźby. Batman próbuje rozgryźć kim jest ów Joker - dziwaczny nowy przestępca.

W 50. numerze Batmana w Polsce znajdujemy historię z 50. numeru Legends of the Dark Knight, serii prezentującej początki działalności Mrocznego Rycerza. Tym razem kolejna wariacja na temat pierwszego spotkania z Jokerem. Wypada to nieźle. Joker naprawdę okazuje się inteligentny i sporo tu humoru.

Rysunki Blevinsa też całkiem dobre. Kreska staranna a zarazem swobodna. Umie trzymać mroczny nastrój gdy trzeba i oddać szaleństwo na twarzy Jokera.

"Wizerunki"
scen. Dennis O'Neil, rys. Bret Blevins

Joker szantażuje najbogatszych mieszkańców Gotham. Kto nie zapłaci - umrze z uśmiechopodobnym grymasem na twarzy. Okazuje się, że nawet najpilniej strzeżone pomieszczenie pełne policjantów nie jest w stanie uchronić od spełnienia tej groźby. Batman próbuje rozgryźć kim jest ów Joker - dziwaczny nowy przestępca.

W 50....

więcej Pokaż mimo to